54

Romeo

- Zabiję go. Otruję. Wyrwę mu z głowy te błyszczące włosy. Urwę mu kutasa i wsadzę do gęby, żeby się nim dławił. Rozkażę kilku smokom go zgwałcić. 

- Romeo...

- Poćwiartuję jego ciało na kawałeczki. Nakarmię nimi morskie stworzenia. 

- Romeo.

- To będzie zjawiskowa śmierć. Will zdechnie i...

- Romeo!

Odwróciłem się do Saturna. Mój przyjaciel klęczał obok mnie i trzymał mnie za łapę, abym nie popełnił jakiegoś błędu.

- Musisz się opanować. Damy sobie radę.

- To jest chore, Saturnie - wyznałem, parskając śmiechem, choć do wesołości było mi daleko. - Zobacz, jak historia się powtarza. Twoja Effie została porwana przez Lennoxa, który ją zgwałcił. Bree od Mercury'ego została uprowadzona przez Eryxa Fettusa i wiele razy przez niego zgwałcona. Neptune został porwany przez Westona Desmonda i został przez niego zgwałcony. Mój syn został porwany przez Yumi i zgadnij co? Oczywiście, że został zgwałcony! Teraz Lyssa została ode mnie zabrana i myślisz, że co się stanie?! Ten skurwiel na pewno ją zgwałci!

Saturn objął mnie ramieniem i przyciągnął do swojej piersi, abym mógł się wypłakać. Wylewanie łez i nierobienie niczego, aby znaleźć Lyssę mnie dobijało, ale wiedziałem, że pochopne działanie nie było wskazane. 

Mercury i Effie w ciszy szukali w księgach zaklęcia, które mogłoby nam pomóc dostać się do miejsca, w którym przebywała Lyssa. To był pieprzony koszmar. Miałem w sobie jakąś moc, ale nie była ona na tyle silna, aby mogła mnie doprowadzić do mojego słoneczka.

- Skontaktuję się z Fiodorem i Neptune'm. 

Saturn wstał. Podał mi rękę i pomógł mi wstać. Zostawiliśmy w tym pokoju Effie i Mercury'ego samych, aby im nie przeszkadzać w odnajdywaniu zaklęcia. Saturn zaprowadził mnie do jednego z salonów i posadził mnie na kanapie. Następnie otworzył przed nami magiczny portal, który niestety nie mógł przenieść nas do Cormac, ale miał on pomóc nam skontaktować się z najmłodszym księciem i jego mężem. 

Po chwili moim oczom ukazała się twarz Neptune'a. Książę wyglądał marnie. Miał cienie pod oczami i patrzył na nas ze smutkiem. 

- Braciszku - rzekł Saturn. 

- Nie mam dobrych wiadomości. 

- Wiemy, co się stało - odparł Saturn, kiedy ja siedziałem cicho. 

- Przykro mi, Romeo - zwrócił się do mnie Neptune. - Nie dopilnowaliśmy Willa, ale on... Okazało się, że ma większe moce niż my. Przemienił się w jaszczurko-podobnego stwora i uciekł. Jest cholernie silny. Strażnicy Fiodora nie dali rady go złapać i powstrzymać. Widziałem go przez ułamek sekundy. W swojej ostatecznej formie wygląda jak monstrum. 

- Ma ostateczną formę? Will? 

- Tak. Romeo, nie wiem, co powiedzieć. Fiodor nie jest w stanie teraz z wami gadać. Siedzi w swoim gabinecie i przeżywa to, że zawiódł. Czy Lyssa...

- Została porwana - przerwałem mu, choć byłem pewien, że Neptune już zdążył się tego domyślić. 

- Kurwa, przykro mi. Możemy jakoś pomóc? 

- Mercury i Effie szukają zaklęć - wyznał Saturn, gdy ja chwyciłem się za głowę i skupiłem się na tym, aby oddychać. - My...

- Saturnie. 

- Romeo, chwila. 

- Saturnie, rozłącz się!

Król nie miał obowiązku mnie posłuchać, ale zrobił to. Bez słowa pożegnania zakończył rozmowę ze swoim bratem. Poczułem się z tym źle. Kochałem Neptune'a jak własną rodzinę. Trwałem przy nim, jak i przy jego starszych braciach, od lat. Widziałem, jak dorastał i z jak wieloma trudami się zmagał. Przeszedł przez prawdziwe piekło, ale dziś był szczęśliwym mężem i ojcem. Czułem jednak, że coś się ze mną działo i nie chciałem, aby Neptune musiał na to ewentualnie patrzeć.

Saturn podszedł do mnie i ukucnął przede mną. Spojrzał mi w oczy i zmarszczył te swoje idealne brwi.

- Romeo, jak mogę ci pomóc? Coś się z tobą dzieje?

Wziąłem świszczący wdech. Nagle wstałem i podszedłem do lustra przymocowanego do ogromnej szafy. Padłem na kolana i obserwowałem swoje odbicie za pomocą rozmazanego spojrzenia. 

Coś było nie tak. Coś się ze mną działo. Czy ja umierałem? 

- Romeo! Na bogów, co się z tobą dzieje?!

Uniosłem w górę łapę i zauważyłem, że zaczęła się zmieniać. Z moich oczu mimowolnie spływały łzy. 

Ostrożnie dotknąłem swojej czaszki i nagle poczułem coś miękkiego. Chlasnąłem się z całej siły w czaszkę, ale nie usłyszałem charakterystycznego dźwięku. Ten, który wydałem ja, przypominał bardziej plaśnięcie. Jakby dłoni o skórę.

- Trzymaj się. Proszę, dasz radę. Wszystko będzie dobrze. 

Saturn uklęknął przy mnie i mocno mnie przytulił. Trzymał mnie w ramionach, gdy moje ciało zaczęło się zmniejszać. Futro zaczęło znikać. W moich oczach pojawiły się źrenice. Z głowy wyrosły mi granatowe włosy. Zyskałem skórę i głowę. Nie miałem już czaszki. Moja głowa była normalna. Zupełnie zwyczajna. 

Czułem wszechogarniający ból, ale nie krzyczałem. To była pieprzona agonia, ale nie zasługiwałem na łzy. 

Wokół moich oczu pojawił się złoty makijaż. Na moje ciało opadło mnóstwo rodzajów biżuterii. Jeden łańcuszek znajdował się na moich włosach i spływał mi na czoło. Kolejne pojawiły się na mojej szyi i nadgarstkach. Na bogów, naprawdę miałem normalne nadgarstki. 

Nagle zobaczyłem przed sobą dawnego siebie. To nie byłem już ja, ale jakaś inna istota. Futrzany stwór z czaszką i czerwonymi oczami bez źrenic uniósł łapę i pomachał mi jakby na pożegnanie. Nie wiedziałem, co się dzieje, a może wiedziałem, ale nie chciałem dopuszczać tego do swojej świadomości. Kręciłem więc nieprzytomnie głową. 

Nie chciałem się z nim żegnać. Miałem wrażenie, że z naszej planety odchodziła ogromna część mnie. Umierałem, ale rodziłem się na nowo. Romeo, którym byłem od kilku lat, znikał. Odchodził, a jego miejsce miał zająć chłopiec, którym byłem, zanim wiedźma zrobiła ze mnie potwora. 

- Dziękuję ci za wszystko i przepraszam. 

Kiedy wypowiedziałem te słowa do mirażu stojącego przede mną, stwór machnął łapą. Zaśmiał się i zaczął się rozpływać. Już po chwili go nie było. Romeo zniknął, ale wciąż tutaj był.

W jednej chwili wszystko ustało. Spojrzałem na swoje lustrzane odbicie i klęczącego obok mnie Saturna. Mój przyjaciel uniósł głowę i gdy na mnie spojrzał, otworzył usta ze zdziwienia.

- Romeo, to ty? 

Uśmiechnąłem się. Na bogów, nareszcie mogłem się uśmiechać!

- Na to wychodzi, przyjacielu. 

Saturn zalał się łzami. Zaczął głośno płakać, trzymając mnie w objęciach. Stał się prawdziwą przylepą, ale nie miałem mu tego za złe. Cieszyłem się razem z nim. To była chwila, na którą czekałem od wielu lat. Żałowałem, że nie wydarzyła się, gdy Lyssa była obok mnie, ale zyskałem jeszcze większą determinację, aby ją odnaleźć. 

Nie rozumiałem, dlaczego stało się to teraz. Cieszyłem się ogromnie, ale nie pojmowałem, dlaczego nie przemieniłem się wcześniej, tuż po seksie z Lys. Sądziłem, że stanie się to wtedy, ale może magia potrzebowała trochę więcej czasu? Może nie powinienem oczekiwać wszystkiego od razu? 

- Kurwa.

Gwałtownie wstałem. Zachwiałem się, przyzwyczajając się do nowej postaci. Nie była taka zupełnie nowa, skoro żyłem w niej przez kilkanaście lat swojego życia, ale musiałem przywyknąć do tego, że nie miałem już dwumetrowego ciała i czaszki zamiast normalnej głowy. 

- Co się stało? Coś nie tak? 

- Drastan. 

Gdy wypowiedziałem imię mojego synka, natychmiastowo wybiegłem z salonu. W stronę pokoju szli właśnie Mercury i Effie. Minęliśmy ich wraz z Saturnem. Słyszałem ich głosy pełne zdziwienia i niezrozumienia. Mercury stwierdził, że pałac musiał nawiedzić jakiś gość, a Effie nazwała mnie przystojniakiem. Chciało mi się śmiać z tego powodu, że Effie uważała mnie za seksownego demona wtedy, gdy miałem ciało składające się z futrzanej kulki i czaszki i teraz, gdy byłem całkiem ładny. 

Nie było to jednak moje największe zmartwienie w tej chwili. Wpadłem bowiem do sypialni mojego syna i wtedy zamarłem.

Miałem wrażenie, że świat stanął. Patrzyłem bowiem na łóżko, na którego brzegu siedział mój synek. Mój Drastan, który nie wyglądał już tak, jak wcześniej. Drastan przypominał małą kopię teraźniejszego mnie. 

Mój synek miał błyszczącą skórę w kolorze srebra, z jego głowy wyrastały granatowe włoski. Jego oczy wciąż były żółte, ale teraz miały źrenice. Patrzył z niedowierzaniem na swoje ręce i nogi. Zaczął liczyć palce i dźgać się lekko w skórę, jakby chcąc się upewnić, że to naprawdę był on.

- Tato, to ty? 

Podbiegłem do Drastana i rzuciłem się na kolana do jego stóp. Przytuliłem się do nóg syna, ciesząc się diabelnie. Płakałem jak najęty, ale miałem to gdzieś. Moje największe marzenie się spełniło. Wróciłem do dawnej postaci i mój synek również się zmienił. Najbardziej bolało mnie to, że nie było przy mnie mojej ukochanej kobiety, z którą mógłbym podzielić się szczęściem, ale odnalezienie Lyssy było tylko kwestią czasu. Byłem pewien, że gdy nadejdzie odpowiedni moment, znajdziemy ją. Urodzi moje dziecko i będziemy szczęśliwą rodzinką. Żaden pieprzony Will nie miał prawa odebrać mi tego szczęścia. 

- To ja, kochanie. Podoba ci się to, jak wyglądam? 

Po nieznacznym uspokojeniu się odsunąłem się od dziecka. Drastan spojrzał na mnie swoimi żółtymi ślepkami i zaczął głaskać mnie po twarzy. Bawił się moimi włosami i łańcuszkami, które były immanentną częścią mnie. 

- Jesteś piękny, a jak ja wyglądam? 

Wstałem i chwyciłem syna za rączkę. Podprowadziłem go do lustra i pozwoliłem, aby się w nim przejrzał.

- Rany, ale jestem uroczy. 

Nie mogłem się z nim nie zgodzić. Wyglądał przesłodko. Dosłownie wyglądał jak mały ja. Mój kochany chłopczyk. 

- Mam normalne ręce. I włosy. I mam twarz.

- Tak, skarbie.

- Moja skóra się błyszczy. Tak jak twoja. 

- Dokładnie tak, syneczku. 

- Gdzie mama? 

Moje gardło się zacisnęło. Nie byłem w stanie odpowiedzieć. Uklęknąłem więc przed synkiem na jedno kolano i wtuliłem się w niego. 

- Tatusiu, gdzie mama?

- Wszystko będzie dobrze. Czy możesz tu zostać z wujkiem Saturnem? 

- Tato, ale...

- Zaufaj mi - poprosiłem, całując go w czubek głowy. Na bogów, nareszcie mogłem całować. Nie lizać tym pieprzonym błękitnym językiem. Miałem usta. Żadna istota, która miała usta, nigdy nie wyobrażała sobie ich utraty, ale z własnego doświadczenia mogłem powiedzieć, że nieposiadanie ust było prawdziwą katorgą.

Wybiegłem z pokoju syna, zostawiając go tam ze zdezorientowanym Saturnem. Podbiegłem do Mercury'ego, który gdzieś zostawił Effie. Znając ją, pewnie poszła poszukać "mnie". Cóż, nie mogła "mnie" znaleźć, gdyż dawny ja już nie istniał. 

- Mercury, masz zaklęcie?!

Książę wyklął na skonsternowanego. Zmarszczył brwi i spojrzał na mnie jak na głupka. 

- Przepraszam, ale czy my się znamy? 

- To ja, Romeo!

- Koleś, chyba za dużo wypiłeś. 

- Mówię ci, że to ja! Uwierzysz mi, jak ci powiem, że kiedy miałeś osiemnaście lat ujeżdżałeś swoją poduszkę i doszedłeś na ścianę, krzycząc do jakiegoś wymyślonego chłopaka, aby posuwał cię szybciej w tyłek?!

Mercury zrobił na mnie wielkie oczy. Może nie powinienem przywoływać tak krępującej chwili z jego młodzieńczych lat, ale skoro miał uwierzyć, że to byłem ja, musiałem to zrobić. 

- Wierzę ci. Nie wiem, co się z tobą stało, ale rozumiem. Po pierwsze, wyglądasz zabójczo seksownie, Romeo. Przebiłeś oficjalnie Saturna, który mimo, że jest moim bratem, był moim ideałem faceta. Teraz lecę na ciebie, choć mam żonę i wcale nie podobają mi się mężczyźni. Po drugie, tak, znalazłem zaklęcie. Jest w stanie przenieść cię do miejsca, w którym jest Lyssa. Minus tego jest taki, że możesz zabrać ze sobą tylko jednego demona. Nie wiem, kogo postanowisz ze sobą zabrać, ale podejmij dobrą decyzję i nie trać czasu. 

Uśmiechnąłem się do Mercury'ego. Książę wcisnął mi księgę z zaznaczonym zaklęciem do rąk, a ja go uściskałem.

- Kocham cię, chłopie.

Książę odchrząknął, odsuwając się ode mnie. 

- Nie mów tak, bo naprawdę zaraz cię przelecę, stary. 

Chciało mi się śmiać. Czułem radość, ale do pełni szczęścia brakowało mi tylko, a może aż jednego. 

Musiałem odnaleźć moją panią i bezpiecznie sprowadzić ją do domu, którym było Quandrum.

Posłałem porozumiewawcze spojrzenie w stronę Saturna. Król klęczał na podłodze pokoju Drastana. Mój syn przeglądał się w lustrze, więc wykorzystałem chwilę jego nieuwagi i skinąłem głową królowi. Saturn odwzajemnił ten gest. Obaj wiedzieliśmy, co miało wydarzyć się jako następne. Król nie miał z tym problemu. Mimo, że w pełni ufałem Saturnowi wierzyłem w jego ogromne moce, w tej misji miał pomóc mi ktoś inny. 

Wbiegłem na kolejne pałacowe piętro i wpadłem do jednego z pokojów. Okazało się, że siedziało tam dwóch młodych mężczyzn. Jeden miał błękitną skórę, a drugi fioletową. 

Kyle i Astor spojrzeli na mnie z niedowierzaniem. Unosząca się wokół mnie magia musiała dać im znać, że to byłem ja. Ich Romeo. Ich przyjaciel.

Pierwszy domyślił się tego Astor. Mój przyjaciel podszedł do mnie i uściskał mnie, mocno poklepując po plecach. Po nim podszedł do mnie Kyle i zarzucił na nas swoje błękitne ramiona. 

- Kyle'u, mam nadzieję, że mi wybaczysz, ale potrzebuję porwać Astora na kilka chwil. 

Chłopcy się ode mnie odsunęli. Kyle uśmiechnął się i bez pytań skinął twierdząco głową. Za to Astor uniósł nad głowę swoje ręce i wyszczerzył do mnie wszystkie zęby.

- Jestem gotów, abyś mnie porwał i zrobił ze mną, co zechcesz, mój seksowny przyjacielu. 

****

Dziękuję Wam za kolejny rok czytania moich książek i komentowania ich!W tym roku napisałam 10 książek (obecnie zaczęłam jedenastą). Trzy z nich ujrzą światło dzienne dopiero w przyszłym roku :)Poeksperymentowałam trochę z fantastyką, którą odłożyłam na bok na wiele miesięcy i nie żałuję. Napisanie "Saturna", "Mercury'ego", "Neptune'a" i "Romeo" było świetną przygodą!W przyszłym roku spodziewajcie się na moim profilu zarówno powieści akcji, jak i fantastyki. Raz jeszcze dzięki za kolejny rok wspierania mojej twórczości i do zobaczenia w 2024!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top