51

Romeo

Wybiegłem z pałacu. Nikt mnie nie zatrzymywał. Nikt nie zauważył tego, że odchodziłem.

Biegłem szybko przed siebie, nie wahając się ani chwili. Musiałem pobyć sam. Nie wyobrażałem sobie być teraz obok Lyssy. Nie odpowiadałem za swoje zachowanie. Nie kontrolowałem się. Wszystko było nie tak, jak trzeba. Moje życie znowu się spierdoliło. Znów dostałem od bogów plaskacza w mordę. Tak, bo nawet nie zasłużyłem sobie na to, aby odzyskać swoją demoniczną twarz.

Kiedy dobiegłem do granicy Quandrum z Cormac, padłem na kolana. Spojrzałem w znajdujący się przede mną ocean i zawyłem tak głośno, że na pewno obudziłem stworzenia zwane halivkami, które zamieszkiwały pobliski wulkan.

Nie tak to miało wyglądać. Lyssa nie miała być w ciąży. Adonis nie miał prawa jej zapłodnić. Oboje wiedzieliśmy, że było to możliwe, ale do ostatniej chwili modliliśmy się do bogów o to, aby okazało się, że Lys nie nosiła w sobie dziecka z gwałtu. Wiedziałem, że takie dziecko nie było winne temu, w jaki sposób miało przyjść na świat, ale jak miałem wychowywać dzieciaka gwałciciela mojej ukochanej kobiety?

Chciało mi się wymiotować, ale nie miałem nawet czym rzygać. Miałem ochotę coś rozwalić. Zniszczyć coś tak bardzo, że nie dałoby się tego poskładać. Zupełnie tak, jak zrobiono to z moim sercem.

Ból w oczach Lyssy, gdy wychodziłem z sypialni, miał zostać na zawsze w mojej pamięci. Już nigdy miałem nie zapomnieć tego, jak na mnie spoglądała. Była w głębokim szoku, że byłem w stanie zostawić ją samą po otrzymaniu tak okrutnej wiadomości, ale znałem siebie. Wiedziałem, że gdybym z nią tam został, zrobiłbym coś, czego mógłbym szybko pożałować.

- Tutaj jesteś.

Odwróciłem się i zobaczyłem przed sobą Astora. Mój zabójczo przystojny przyjaciel przybył tutaj, ale nie był w swojej normalnej postaci. Postanowił bowiem przemienić się w gargulca.

Niemal nie pamiętałem już, jak wyglądał Astor, gdy zmieniał się w tego odpychającego stwora. Astor miał do siebie to, że miał w sobie niepowtarzalny urok. Nic nie było w stanie mu tego odebrać. Kochały się w nim zarówno kobiety, jak i mężczyźni. Astor był czarujący i tak seksowny, że nawet ja miałem ochotę go przelecieć, choć normalnie nie interesowali mnie mężczyźni.

W swojej gargulczej postaci Astor miał dwa i pół metra wzrostu. Jego włosy wydłużyły się tak, że sięgały tyłu kolan. Jego skóra przemieniła się w szarą i wyglądała jak kamień. Astor uśmiechał się do mnie, jednak przez to, że z jego ust wystawały długie kły, uśmiech ten wyglądał trochę przerażająco. Nie mogłem jednak ukryć faktu, że Astor prezentował się seksownie nawet w takim wydaniu.

Mój przyjaciel zbliżył się do mnie i usiadł tuż obok. Przez dłuższą chwilę nic nie mówił. Zapewne czekał na to, aż sam zacznę rozmowę. Czułem się jednak zużyty i zmęczony. Miałem ochotę zapaść się pod ziemię i zniknąć z tego świata raz na zawsze.

- Romeo, Lyssa za tobą płakała.

Cholera. Skurczybyk wiedział, jak złapać mnie za serce.

- Rozmawiałem z nią chwilę. Powiedziała mi, co się stało. Przykro mi, przyjacielu.

- Nic nie rozumiesz, Astorze. Nic.

- Może nie rozumiem, przez co przechodzisz, ale mam serce i ci współczuję. Nie mam prawa mówić ci, co masz robić, ale jako twój przyjaciel czuję się w obowiązku, aby ci doradzić.

Przewróciłem oczami. Może nie powinienem traktować Astora tak protekcjonalnie, skoro dla mnie był gotów zaryzykować własnym życiem, ale nic nie mogłem poradzić na targającą mną wściekłość. Byłem zły na cały świat i nie zawahałbym się, aby kogoś teraz zabić. Choć na Astora nigdy nie podniósłbym ręki.

Wbiłem wzrok w fale oceanu. Słońce świeciło wysoko na niebie i zdawało się z nas kpić.

- Poznałem Lyssę podczas naszej wspólnej podróży - kontynuował mój przyjaciel, podczas gdy ja płakałem tak, jakby mnie zażynano. - To wspaniała dziewczyna. Przyznam, że początkowo miałem co do niej opór, ale chyba rozumiesz, dlaczego tak było. Yumi bardzo cię skrzywdziła. Nie chciałem, abyś znów miał złamane serce. Kocham cię, Romeo. Jesteś dla mnie bardzo ważny i zależy mi na twoim szczęściu. Kiedy jednak poznałem Lyssę bliżej, dotarło do mnie, że ta dziewczyna kocha cię bezwarunkowo. Jesteś dla niej idealnym facetem. Może nie wyglądasz tak seksownie jak ja, ale co z tego, skoro jesteś zajebistą futrzaną bestyjką?

Nie zgadzałem się co do mojej rzekomej "seksowności", ale nie czułem się na siłach, aby się z nim kłócić.

- Lys na ciebie czeka, Romeo - powiedział, wzdychając ciężko. - Jeśli byłbym na twoim miejscu, dałbym temu dziecku szansę. To nie jego wina, że nie jest twoje. Wiem, że będzie ci ciężko patrzeć na dziecko, które nie będzie wyglądało tak, jak ty, ale to nic nie znaczy. Masz Drastana. Wasze kolejne dziecko nie musi wiedzieć, że jego ojcem był ktoś inny, a nie ty. To wszystko wasza decyzja, przyjacielu. Proszę, pójdź jednak po rozum do głowy. Lyssa bardzo, bardzo cię kocha. Bez ciebie nie ma jej, a ty nie istniejesz bez niej. Dopełniacie się. Jesteście dla siebie idealni. Na stare lata zrobiłem się romantyczny.

Astor wybuchnął śmiechem na własne słowa. Ja również parsknąłem. Wiedziałem, że chciał mnie rozbawić. Trochę się naprodukował, więc nie miałem sumienia się nie roześmiać.

Opadłem na tyłek. Przesunąłem palcami po piasku znajdującym się na plaży i w końcu odwróciłem wzrok w stronę swojego przyjaciela.

Astor położył dłoń na mojej głowie. Pogłaskał mnie po włosach, a ja przymknąłem oczy, rozluźniając się.

- Dlaczego przemieniłeś się w gargulca?

- Takie pytanie zadajesz mi po tej jakże urzekającej przemowie, którą ci podarowałem?

Parsknąłem śmiechem tak bardzo, że aż go oplułem. Astor chyba się tego nie spodziewał, ale cóż, znał mnie najlepiej ze wszystkich.

- Jeśli już musisz znać odpowiedź na to pytanie, szefie, to nie chciałem, aby ktoś w Quandrum mnie rozpoznał, gdy do ciebie leciałem. Nie zrozum mnie źle. Uwielbiam twoją krainę. Jest super. Macie piękne kobiety i wspaniałych mężczyzn. Poza tym ten klub. Romeo, musisz się tam wybrać z Lyssą. Może nie teraz, ale po tym jak urodzi? Cholera jasna, musimy to zrobić. Jasne, że tak!

Przytuliłem Astora. Kolce wyrastające z jego gargulczej skóry trochę mnie zakuły, ale nie miałem nic przeciwko takiemu niewielkiemu bólowi. Nie byłem masochistą, choć moje działania sprzed lat mogły mówić coś innego. Po porwaniu Drastana przez Yumi katowałem się bowiem bezlitośnie, choć wcale na to nie zasługiwałem. Taki już jednak byłem.

Saturn miał rację, gdy wyznał mi, że przez całe swoje życie trzymałem Drastana na pierwszym miejscu. Kochałem mojego syneczka i chciałem, aby miał szczęśliwe życie.

Astor wstał. Przyjaciel podał mi rękę i pomógł mi stanąć na nogi. Następnie rozciągnął swoje szerokie gargulcze skrzydła i podał mi ręce.

- Pomogę ci polecieć do pałacu. Chyba dam radę samodzielnie cię unieść.

- Mogę tam pobiec. Choć już trochę się zmęczyłem - przyznałem.

- Myślę, że możemy spróbować polecieć. Najwyżej cię upuszczę i rozwalisz sobie łeb.

Wzruszył ramionami, choć uśmiech majaczący na jego ustach jasno podpowiadał mi, że Astor tylko żartował.

W swojej gargulczej postaci Astor rzeczywiście był bardzo silny. Objął mnie bowiem ramionami i uniósł, po czym wzniósł się ze mną w powietrze. Lot do pałacu Saturna nie potrwał długo. Wylądowaliśmy na pałacowym wzgórzu po około pięciu minutach. Może Quandrum nie było przesadnie dużą krainą, ale lubiłem to królestwo takim, jakim było.

Gdy szliśmy z Astorem, który wrócił do swojej normalnej postaci, w stronę pałacu, nagle ze środka wypadł Mercury. Nigdy nie widziałem księcia w takim stanie. Mercury, który zawsze dbał o wygląd i opanowanie, teraz oddychał ciężko i patrzył na naszą dwójkę z paniką.

Szybko znalazłem się przy przyjacielu. Chwyciłem go za ramię widząc, że był blisko tego, aby zemdleć. Spojrzał mi prosto w oczy i już wtedy wiedziałem, że stało się coś złego.

- Mercury, co jest?

- Romeo, pomyliłem się.

- Co ty, kurwa, mówisz? Lyssa nie jest w ciąży?

Chwyciłem księcia nieco mocniej, niż było trzeba. Zasyczał, a ja poluzowałem uścisku, choć miałem ochotę ukręcić mu głowę. Nie, żebym kiedykolwiek się na to zdobył. Miałem zbyt duży szacunek do księcia, aby go skrzywdzić. On, Saturn i Neptune pomogli mi, gdy najbardziej potrzebowałem pomocy, więc nigdy, przenigdy, nie zraniłbym żadnego z tej trójki.

- Nie o to chodzi, Romeo. Lyssa jest w ciąży, ale z tobą.

- Co, kurwa?

Pokręciłem przecząco głową, nic z tego nie rozumiejąc.

- To był mój błąd, Romeo. Może moja magia była wtedy zbyt słaba, aby zrozumieć, że to twoje dziecko. Nie wiem, kiedy uprawialiście seks, ale wydaje się, że ta magia jest taka słaba dlatego, że ten seks miał miejsce niedawno.

- To było wczoraj. Kochaliśmy się kilka godzin temu. Lys nie mogła zajść ze mną w ciążę tak szybko. Mam na myśli to, że nie da się tak szybko wyczuć, że jest w ciąży właśnie ze mną.

- Zapomniałeś, w jakim świecie żyjemy, Romeo? - spytał Mercury, patrząc na mnie przepraszająco tak, jakby wiedział, że mój napad furii był spowodowany jego pomyłką. - Uwierz mi na słowo. Wiem, że możesz mi nie wierzyć po moim karygodnym błędzie, ale zaufaj mi. Lyssa jest w ciąży z tobą. Nie z tym gwałcicielem. Twoje dziecko rośnie w jej brzuchu. Tak bardzo cię przepraszam, przyjacielu. Proszę, nie gniewaj się na mnie. Mam nadzieję, że niejako jest to dla ciebie dobra wiadomość. Chyba tego właśnie chciałeś. Będziesz mieć kolejne dziecko, Romeo. Czuję, że to będzie synek.

Mercury był tak zmęczony ostatnimi wydarzeniami, że opadł w moje ramiona. Jego oczy się zamknęły, a ja przycisnąłem czoło czaszki do jego głowy, w myślach dziękując mu za wszystko.

Spojrzałem w oczy Astora. Mój przyjaciel uśmiechnął się szeroko i mocno mnie przytulił. Nie musiał mówić ani słowa. Czułem wdzięczność i ulgę. Wiedziałem, że niebawem miałem przepraszać Lyssę na kolanach i błagać ją o wybaczenie.

- Dziękuję, Mercury - wyszeptałem, kładąc księcia do łóżka w jego sypialni. Astor czekał na mnie na zewnątrz, a gdy wyszedłem z pokoju Mercury'ego, zacząłem iść do Lyssy.

- Lepiej dobrze do załatw, Romeo - oznajmił przyjaciel wiedząc, że moje zachowanie zabolało Lyssę.

- Wiem, Astorze. Nie spieprzę tego ponownie. Kocham Lyssę. Zachowałem się jak idiota.

- Z grzeczności nie zaprzeczę - zaśmiał się, unosząc w górę ręce w geście poddaństwa. - Poradzisz sobie sam? Może pójdę z tobą?

- Nie jestem dzieckiem.

- Lubię się tobą opiekować - wzruszył ramionami.

Nie miałem sumienia mu odmówić. Widziałem, że Astor chciał iść tam ze mną. Może po to, aby upewnić się, że znowu mi nie odbije, a może po prostu po to, aby pogratulować Lyssie zajścia w ciążę.

Świat magii był szalony. Nie pojmowałem tego, że Mercury zaledwie kilka godzin po zapłodnieniu wyczuł, że Lyssa była w ciąży. To było dla mnie zaskakujące i dziwaczne, ale wierzyłem księciu. Moje nerwy nagle zniknęły. Cieszyłem się ogromnie, że Lys nie nosiła w sobie dziecka Adonisa. To było dla mnie dziwne, skoro oboje czuliśmy, że zaszła z nim w ciążę, ale życie bywało zaskakujące.

Zanim wszedłem do sypialni, spojrzałem w oczy Astora w kolorze fuksji. Mój przyjaciel położył dłoń na moim ramieniu i mnie po nim poklepał. Cieszyłem się, że miałem przy sobie takiego gościa. Może lata temu zachowałem się jak idiota, uciekając od Astora i dawnego życia, ale dziś wiedziałem, że nigdy więcej nie popełniłbym takiego błędu.

Rodzina i przyjaciele byli czymś pięknym. Najpiękniejszym, co mogło spotkać każdą istotę. Zrozumiałem to dopiero po jakimś czasie, ale czułem wdzięczność, że moje losy jakoś się ułożyły. Przeszedłem przez prawdziwe piekło, ale odnalazłem swoje miejsce na tym świecie. Miałem stworzyć rodzinę z moją ukochaną żółtowłosą dziewczynką, moim wspaniałym synkiem i dzieckiem, które było w drodze.

Kiedy otworzyłem drzwi do sypialni, rozejrzałem się po jej wnętrzu skonsternowany. Wszedłem głębiej i rozejrzałem się dookoła. Wszedłem także do łazienki, do której dojść można było bezpośrednio z sypialni, ale tam także nie było śladu po mojej Lyssie.

Zadrżałem. Moje serce zaczęło szybciej bić. Poczułem bowiem strach. Domyślałem się, że stało się coś strasznego, ale mój umysł nie chciał do tego dopuścić. Nie mogłem uwierzyć w to, że bogowie znowu mogli sobie z nas zakpić. Chyba nie byli tak cholernie okrutni.

- Romeo? Znalazłem coś.

Odwróciłem się do Astora i spojrzałem na karteczkę, którą trzymał w dłoni. Przez moment bałem się, że Lys postanowiła ode mnie odejść. Wiedziałem, że będę wściekły na samego siebie za to, jak zareagowałem wcześniej, gdy dowiedziałem się, że Lys była w ciąży.

Kiedy wziąłem kartkę do łapy, moje serce stanęło. Zobaczyłem na niej bowiem pismo, które na pewno nie należało do mojej damy.

"Romeo,

Nie mogłem postąpić inaczej. Wiesz, że kocham Lyssę. Nie mogłem pozwolić jej żyć z takim potworem jak Ty.

Nie szukaj jej. Nie pozwolę Ci jej odnaleźć. Lys jest moja, a Ty znajdź sobie kogoś tak obleśnego jak Ty.

Will."

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top