46

Romeo

- Nie rzucaj tym jedzeniem!

- Na bogów, jak my ich wychowaliśmy, bracie?

- Co za dzieciaki, zaraz wyrzucę je przez okno!

Knight, Blaine, Drastan i Rey, czyli nasze dzieciaki, walczyły ze sobą na jedzenie. Śmiałem się jak głupek, choć Lyssa błagała mnie wzrokiem, abym pomógł jej zapanować nad sytuacją. Moja kochana dziewczynka jeszcze chyba nie wiedziała, że tak wyglądało dużo posiłków w pałacu królewskim. Dobrze, że Lys jeszcze nie zdążyła zobaczyć ani przeżyć orgii. Och, z nimi także miałem wiele ciekawych wspomnień.

- Blaine, zaraz połamię ci ręce! - krzyknął Mercury na swojego adoptowanego syna, na co Bree, jego żona, uderzyła go w ramię. 

- Ty głupku. Nie krzycz na naszego syna. 

- Kochanie, ale...

- Masz mnie słuchać, rozumiemy się? 

Mercury spuścił wzrok, a jego żona, czy raczej jego pani, pogłaskała go z dumą po głowie. 

- Drastanie, czy naprawdę musisz rzucać bananami w Knighta? 

Mój syn wzruszył ramionami, po czym Knight podbiegł do niego i rzucił go łagodnie na podłogę. Chłopcy śmiali się radośnie, gdy się ze sobą przepychali. Chyba nigdy nie śmiałem się tak bardzo, że aż rozbolał mnie brzuch. Mieliśmy dużą frajdę. 

- Romeo, nie możemy już liczyć na ciebie jako niańkę dla dzieciaków, prawda? 

Effie, żona Saturna, zadała mi to pytanie, gdy córeczka Bree i Mercury'ego postanowiła wejść jej na głowę. 

- Przykro mi, ale w tej kwestii odchodzę na emeryturę. 

- Och, zasłużenie, Romeo - odparła Effie, uśmiechając się ciepło do mojej Lyssy. - Trafiłaś na wspaniałego faceta, Lysso. Wiesz, muszę ci się teraz do tego przyznać, zanim będzie za późno. Kiedyś Romeo bardzo mi się podobał. Teraz już nic do niego nie czuję, ale muszę być z tobą szczera. Spójrz tylko na niego. Przecież jest taki seksowny, że mózg kobiecie odmawia posłuszeństwa. 

Parsknąłem śmiechem. Rozciągnąłem się i wstałem z krzesła. Podałem Lyssie łapę, aby dołączyła do mnie, ale ona wpatrywała się z zainteresowaniem w Effie.

- Naprawdę podobał ci się Romeo? 

Niech mnie, tylko tego brakowało. Miałem nadzieję, że dziewczyny nie zaczną się kłócić. Choć ani Effie, ani Lyssa, nie były konfliktowe. 

- To stare dzieje - machnęła ręką Effie, podając Lyssie dłoń ponad stołem. - Wiesz, w tym pałacu dużo żartujemy, Lysso. Jest u nas bardzo wesoło. Saturn często jest zbyt surowy i sztywny, ale wystarczy kilka żartów, aby się rozluźnił. Jestem pewna, że szybko przywykniesz do takiego życia z nami. Na pewno będzie ci z nami radośnie. Uśmiech w Quandrum to podstawa. Proszę, nie miej mi tego za złe, że podobał mi się Romeo. Jest cały twój. Ja mam swojego męża i walczyłabym jak lwica w stosunku do każdej kobiety, która próbowałaby mi go odebrać. 

Miałem wrażenie, że dziewczyny doszły do porozumienia. 

Astor i Kyle siedzieli w rogu stołu, żywo o czymś rozmawiając. Śmiali się i bawili tak dobrze, jak pozostali. Na razie mieli zostać w pałacu, ale wkrótce planowałem znaleźć im domy w centrum miasteczka. Chciałem, aby tutaj z nami zostali. Kyle na pewno chciał ty osiąść, ale nie byłem pewien, co z Astorem. 

Mój przyjaciel, który był gargulcem chyba wyczuł, że na niego patrzę. Uniósł bowiem wzrok i odwzajemnił moje spojrzenie. Uśmiechnął się do mnie i pokazał mi gestem ręki, że wszystko było w porządku. 

Chciałem z nim teraz pogadać, ale skoro obiecałem Lyssie, że pokażę jej plażę, nie chciałem być gołosłowny. 

Astor zdawał się czytać mi w myślach. Mój przyjaciel bowiem dał mi znak, że porozmawiamy wieczorem. Wysłał w moją stronę za pomocą magii niebieski księżyc, który po chwili rozmył się w powietrzu. 

- Wybaczycie nam, że oddaliśmy się od stołu? 

- Ależ nie ma sprawy! - krzyknął Saturn, przekrzykując bawiące się dzieciaki. - Pokaż Lyssie to, co najpiękniejsze w naszym królestwie, a potem idźcie do sypialni i pobawcie się! Tylko błagam, nie róbcie jeszcze dzieciaka. Nie zniosę, jeśli kolejne małe stworzenie pojawi się w tym pałacu.

Lyssa zadrżała. Ścisnąłem ją mocniej za dłoń wiedząc, co poczuła w tym momencie. Saturn nie wiedział, że Lys została zgwałcona i być może nosiła pod sercem dziecko, które nie należało do mnie. Nikt mu o tym nie powiedział i chciałem, aby póki co tak zostało. 

Wciąż łudziłem się, że w najbliższej przyszłości nie okaże się, że Lyssa jest w ciąży. Nie darowałbym sobie tego. Wiedziałem, że Lys urodziłaby to dziecko, gdyż dla niej każde życie było ważne, ale nie byłem pewien, jak sam miałbym sobie z tym poradzić.

Wyszliśmy z pałacu w nerwowej atmosferze. Zauważyłem, że Lys położyła dłoń na swoim brzuchu. Zerknąłem ja jej rękę, którą gładziła płaski jak dotąd brzuch. Po chwili przeniosłem jednak wzrok na obrożę oplatającą jej szyję i poczułem ciepło w sercu. Nie spodziewałem się bowiem, że Lys przyjmie ten dziwny, trochę nieładnie wykonany prezent. Zrobiłem go jednak z jak najlepszymi intencjami. Wtedy, gdy go wykonywałem, nie wiedziałem jeszcze, że w przyszłości poznam tak wyjątkową kobietę jak Lyssa, ale być może bogowie mieli dla nas jakiś plan. Może nie był tak zły, jak się tego obawiałem. 

Zeszliśmy z Lyssą na plażę po kamiennych schodkach. Nie odzywaliśmy się do siebie. To było trudne, więc chciałem to przerwać. 

- Dobrze się czujesz, słonko? Może mogę ci w czymś pomóc? 

Lys odwróciła się do mnie i pokręciła przecząco głową.

- Wszystko jest w porządku. Czy Saturn będzie na mnie zły, jeśli okaże się, że jestem w ciąży? 

Na bogów. Kurwa, miałem ochotę skręcić królowi kark. 

- Kochanie, on tylko żartował. Saturn taki jest. Nie miał nic złego na myśli. 

- Domyślam się, ale...

Lys zaszkliły się oczy. Widziałem, jak ocierała łzy. Momentalnie ją przytuliłem. Położyłem łapę na tyle jej głowy i zacząłem ją głaskać. 

- Kiedy dowiem się, czy jestem w ciąży? 

- Domyślam się, że w ciągu miesiąca, kochanie. Przynajmniej tak się orientuję. Mogę zabrać cię do wróżki, która cię zbada za pomocą magii. Sprawdzi, czy jesteś w ciąży. Może uda jej się to wcześniej niż po miesiącu od ewentualnego zapłodnienia.

Mówienie o tym było trudne, ale nie zamierzałem zamykać się w sobie. Lyssa zasługiwała na prawdę i troskę. Kochałem ją i choć myślenie o tym, że mogłaby być w ciąży z innym facetem niż ja było trudne, to nie mogłem zostawić jej na pastwę losu. Lys potrzebowała pomocy. Tylko ja, Astor, Kyle i Drastan wiedzieliśmy o tym, co wydarzyło się na pirackim statku. Szanowałem to, że moja ukochana nie chciała podzielić się tymi rewelacjami z nowo poznanymi demonami, które dla mnie były jednak jak rodzina. 

- Nie chcę psuć nam początku nowego życia - powiedziała, co mnie rozsierdziło.

- Skarbie, ale ty niczego nie psujesz. To normalne, że się boisz. 

- Tak myślisz? Nie uważasz, że ten gwałt to kara za to, jak słaba jestem? 

Miałem ochotę przełożyć ją przez kolano i wybić jej te głupoty z głowy. Mogłem zrozumieć to, że Lys miała mętlik w głowie. Sam zachowywałbym się pewnie podobnie, gdybym był kobietą, zostałbym zgwałcony i mógłbym być w ciąży. Musiałem być wobec niej fair, jednak trudno mi było przełknąć to, że tak siebie za wszystko obwiniała. 

- Słoneczko, spójrz w lewo.

Lys odsunęła się ode mnie i wbiła wzrok w rozpościerający się przed nami ocean. Na niebie latały różnokolorowe smoki. Syreny śpiewały i na nas czekały. W pałacu z innymi dziećmi bawił się nasz syn. 

Tak, Drastan był naszym synem.

Naszym.

- Ciesz się życiem, Lysso. Masz je tylko jedno.

- Romeo, co masz na myśli?

- Jeśli będziesz w ciąży, to trudno.

Zmarszczyła brwi. Nie dziwiłem się, że patrzyła na mnie, jakbym zgłupiał. 

- Kochanie, boli cię głowa? 

Lyssa przyłożyła mi dłoń do czoła, ale ja tylko syknąłem z irytacji. 

- Jeśli będziesz miała dziecko, wychowamy je. Razem. Nie możemy pozwolić, aby jakiś pieprzony pirat, który miał cię przez kilkadziesiąt minut, będzie rządził nami z zaświatów. Cieszmy się życiem wspólnie, słoneczko. Kochajmy się nie martwmy na zapas. Po co nam te nerwy? Jesteśmy młodzi i mamy przed sobą wspaniałe perspektywy. Na bogów, zamieszkałaś w pałacu, księżniczko!

Lys wybuchnęła śmiechem. Pchnęła mnie lekko w pierś. 

- Jesteś okropny!

- Ale i tak mnie kochasz!

- Och, nie masz pojęcia, jak bardzo, mój królu. To idziemy na tą plażę? 

Zabawne, jak tematy, o których rozmawialiśmy, tak szybko się zmieniały. 

Chwyciłem Lys za rękę i gdy dotarliśmy na plażę, momentalnie zostaliśmy otoczeni przez syreny i syrenów. 

Lys poznała Theo i Jake'a. Naszych drogich przyjaciół, którzy pomogli nam w legendarnej wojnie z Lennoxem. Theo i Jake doznali podczas wojny wielu obrażeń, ale cieszyli się życiem i nie poddawali. Dla syrenów zachowanie nienagannego wyglądu było niezwykle ważne, dlatego blizny i utrata oka przez Jake'a mogły zaburzyć poczucie własnej wartości u chłopaków, ale oni nigdy nie byli tak szczęśliwi jak teraz. 

Okazało się, że Theo poznał syrenę o imieniu Keddy. Była rozkoszna. Miała fioletowe włosy długie do pasa i najdłuższe rzęsy, jakie kiedykolwiek widziałem. Keddy nieustannie przytulała się do Theo, który słynął z tego, że lubił zarówno mężczyzn, jak i kobiety. Nie byłem pewien, czy Keddy miała być jego ostatnią dziewczyną, ale grunt, to wiara, prawda?

Z kolei Jake poznał chłopaka, z którym się związał. Byłem w szoku, gdyż byłem pewien, że Jake lubił wyłącznie kobiety. Tak twierdził, ale podobno coś w niego wstąpiło, gdy poznał Zacka. Zack był syrenem o blond włosach i uroczych piegach na policzkach. Był dwa lata młodszy od Jake'a, ale pasowali do siebie idealnie. Jake zapuścił włosy tak, aby ukryć brak oka, ale miałem wrażenie, że wcale nie musiał tego robić. Był przystojniakiem i nic nie było w stanie mu tego odebrać. 

Lyssę i mnie na plaży powitały także syreny. Od razu zabrały Lyssę do siebie i zaczęły zaplatać jej warkocze i wypytywać o mnie. Syreny miały do siebie to, że kochały plotkować. Lyssa szybko się z nimi dogadała. Nie chciałem im przerywać, dlatego postanowiłem usiąść na piasku. Przyciągnąłem nogi do torsu i objąłem je rękoma. Myślałem, że pobędę chwilę sam, ale nagle nad sobą zobaczyłem pewien cień. 

Kiedy podniosłem głowę, moim oczom ukazał się Jake. Chłopak niepewnie się do mnie uśmiechnął i pokazał na piasek obok mnie.

- Mogę do ciebie dołączyć, Romeo? 

Nie miałbym sumienia mu odmówić. Poza tym, wcale nie chciałem tego robić. 

Gdy Jake usiadł obok mnie, upewnił się, że nie było widać jego opadniętej powieki skrywającej brak oka. Mimo magii leczniczej, którą władał książę Neptune, Jake'owi nie udało się uratować utraconego oka. 

- Jak się masz? Słyszałem, że wyruszyłeś w podróż po syna?

- Tak. Udało nam się go uratować. Jest w pałacu.

Jake uśmiechnął się z ulgą.

- To dobrze. Domyślam się, że było trudno, ale w końcu znalazłeś kobietę. 

Obaj spojrzeliśmy na Lyssę. Właśnie odchylała głowę do tyłu, gdy jedna z syren postanowiła upleść jej z kwiatów wianek na głowę. 

- Nie sądziłem, że to się uda. Widzę, że ty także masz już swoją drugą połówkę. 

Jake się zarumienił. Spojrzał na swojego chłopaka, który z kilkoma innymi syrenami postanowił wejść do wody. Wówczas ich nogi zamieniły się w ogony. Uwielbiałem patrzeć na syreny i syrenów. Mercury miał to szczęście, że w połowie był syrenem. Razem z Bree mógł więc korzystać z uroków podwodnego świata. Choć nie dało się zapomnieć o tym, że przez wiele lat Mercury miał uraz do oceanu. Miałem jednak wrażenie, że tą historię już znaliście. 

- Nie wiem, co Zack we mnie widzi, ale nie będę narzekał. Kocham go.

Zaśmiałem się widząc, jak szczęśliwy był mój przyjaciel.

- Jak go poznałeś? 

- Och, to całkiem zabawna historia! Byłem akurat w miasteczku z Theo. Nie wiem czy wiesz, ale jakiś czas temu otworzył się tutaj pewien klub. Chyba nawet Saturn o tym nie wie. Jak się domyślasz, to klub BDSM.

- Na bogów! Jak mogłeś mi o tym nie powiedzieć? 

Jake zachichotał.

- Wybacz, Romeo. Także wybrałem się tam z Theo. On poznał Keddy, a ja Zacka. Może głupio ci to mówić, ale odkryłem, że lubię uległość. 

Uśmiech cisnąłby mi się na usta, gdybym je miał. Trudno mi było bowiem wyobrazić sobie Jake'a w roli uległego. Bardziej pasował do tego Zack, jego chłopak, choć przecież nie znałem go na tyle, aby móc to jednoznacznie stwierdzić. 

- To dobrze. Cieszę się, że odkryłeś swoją drogę. Jak to możliwe, że wcześniej zarzekałeś się, że lubisz jedynie kobiety? 

- Sam nie wiem. Kiedy zobaczyłem Zacka, coś po prostu zaskoczyło. Spojrzałem na niego i gdy on odwzajemnił moje spojrzenie, przyciągnęła mnie do niego magiczna siła. Och, twoja ukochana chyba do nas zmierza.

Odwróciłem się i zobaczyłem Lyssę z towarzystwie syrenek. Miała na głowie warkoczyki i wianek. Wyglądała uroczo. Gdy się do mnie zbliżyła, porwałem ją w ramiona i uciekłem z nią do miasteczka. Wszyscy śmiali się z mojego zachowania, ale nie było się czemu dziwić. 

Lyssa była moja i dziś dzięki niej miałem powrócić do swojej dawnej postaci. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top