32

Romeo

- Masz, chłopie, przejebane. 

Wyrzuciłem z siebie potężną wiązkę mocy, która uderzyła pirata w brzuch. Mężczyzna poleciał do tyłu i spadł na tyłek. Szybko jednak wstał i skumulował swoją energię w obu rękach. Rzucił ją we mnie, jednak przez to, że byłem zwinny i skoczny, umknąłem mu.

- Fuxley, zabierz mojego kotka!

Kiedy kapitan zwrócił się do swojego kolegi i dodatkowo nazwał Lyssę kotkiem, coś we mnie wstąpiło. Prawdopodobnie była to furia i chęć, aby jak najszybciej pozbawić życia tego sukinsyna. 

Lyssa była naga. Fuxley, czy jak ten skurwiel miał na imię, chwycił ją i zasłonił jej usta dłonią. Moja dziewczynka wierzgała i patrzyła na mnie ze łzami w oczach. Wiedziałem, że Julie miała rację. Kiedy syrena powiedziała nam, że piraci najpewniej zgwałcą Lyssę, nie kłamała.

Nie wiedziałem, jak sobie z tym poradzimy. Nie martwiłem się o siebie, ale o moją Lyssę. Byłą delikatna i krucha, choć próbowała sprawiać wrażenie silnej i nieustraszonej. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie w jej oczy, aby zrozumieć, że cierpiała. 

Astor i Kyle wbiegli na pokład wrogiego statku i zaczęli walczyć. Kyle skupił się na najmniej groźnie wyglądającym mężczyźnie, a Astor rzucił się na tego, który trzymał w objęciach Lyssę. Z kolei ja skupiłem się na kapitanie.

Rzuciłem się na niego i powaliłem na podłogę. Mężczyzna splunął na mnie krwią, gdyż w czasie upadku rozwalił wargę. Uśmiechnął się do mnie z wyższością. 

- Wiesz, że rozdziewiczyłem twoją dziewczynkę? 

- Pieprz się. 

Uderzyłem go z całej siły w twarz tak, że poczułem, jak jego szczęka pęka. Facet mógł uważać, że był ode mnie silniejszy, ale był w błędzie. Miałem o wiele więcej siły od niego. Może władał potężniejszą magią, tego nie wiedziałem, ale jeśli chodziło o siłę ciała, miałem przewagę. 

Mężczyźnie udało się odrzucić mnie na bok za pomocą czaru. Kopnął mnie w brzuch, ale szybko wstałem i zacząłem uderzać w jego ciało z całej siły. Moje ruchy nie były skoordynowane. Mój oddech się szarpał, a serce biło nienormalnie szybko. Obawiałem się, że nie dam mu rady, gdyż jego magia naprawdę była silna, ale musiałem to zrobić dla Lyssy. 

- Mam nadzieję, że ją zapłodniłem. 

- Zamknij się!

Uderzyłem go znowu w szczękę. Gość ledwo mówił, ale starał się pokazać wyższość. 

- Och, po co te nerwy? Ta kobieta nie jest ci już potrzebna, skoro nie ma między nogami tego, co chce odebrać dziewczynie każdy facet. 

- Chyba bardzo lubisz siebie słuchać, mam rację? 

Zaśmiał się, po czym rzucił we mnie wiązką niebieskiej magii, czym posłał mnie na deski statku. 

Zauważyłem, że Kyle'owi udało się zabić jednego z demonów. Facet leżał bez życia na podłodze. Kyle ruszył więc na pomoc Astorowi. Mimo, że mężczyzna, z którym walczyli Astor i Kyle miał w ramionach Lyssę, to jakoś dawał radę z nimi walczyć. Jego ruchy były szybkie i precyzyjne. Chciałem jak najszybciej się przy nich znaleźć, ale najpierw musiałem pokonać tego skurwysyna. 

Kopnąłem kapitana statku w brzuch. Spadł i uderzył niefortunnie głową o jedną z przeszkód. Kiedy spadał, dodatkowo walnął się w łeb metalowym narzędziem. Nie byłem wielbicielem ani znawcą statków, dlatego nie znałem nazwy tego ustrojstwa. 

Z boku głowy mężczyzny zaczęła wypływać krew. Gościu patrzył na mnie zamglonym wzrokiem. Przycisnąłem go nogą do pokładu i pochyliłem się, wyciągając maksymalnie pazury z łap. Zasyczałem niczym groźny stwór i przycisnąłem mu pazury do szyi. Zanim jednak miałem odebrać mu życie, chciałem uciąć z nim krótką pogawędkę. Choć nie sądziłem, że będzie w stanie dobrze mówić, skoro miał w dwóch miejscach złamaną szczękę.

- Myślałeś, że mi ją odbierzesz? Czy wyglądam na faceta, który odpuszcza? 

Mężczyzna charczał krwią. Dusił się nią, ale nie miałem dla niego litości. 

- Wiesz, co ci jeszcze powiem? Jeśli Lyssa faktycznie zaszła z tobą w ciążę, chętnie wychowam to dziecko. 

Pokręcił przecząco głową, a ja się zaśmiałem. 

- Och, ależ tak. Ty już nie masz nic do gadania, kapitanie. Zniszczyłeś duszę niewinnej kobiety, za co bogowie stosownie cię ukarzą. Jestem tego pewien. Myślisz, że miałbyś syna czy córeczkę?

Wyobrażanie sobie Lyssy, która byłaby w ciąży z tym skurwielem było dla mnie okropną torturą, ale starałem się być tak sarkastyczny, jak to możliwe. 

- Upewnię się, że bogowie w zaświatach poinformują cię o tym, jakie dziecko przyszło na świat. Do zobaczenia w dalekiej przyszłości, śmieciu. 

Wbiłem mocno pazury w jego szyję i przeciągnąłem. Mężczyzna zmarł na miejscu. Jego oczy były szeroko otwarte i wpatrywały się we mnie niewidzącym wzrokiem. Może powinienem coś poczuć, ale miałem wrażenie, że w ostatnich dniach stałem się maszyną do zabijania. Coraz mniej czułem. Ogarniała mnie nienawiść i chęć destrukcji. Oczywiście tylko względem tych, którzy na to zasługiwali. 

Kopnąłem martwe ciało kapitana na bok, sprzedając mu jeszcze kopa w głowę. Nie musiałem tego robić, skoro nie żył, ale jak się bawić, to na całego. 

Podbiegłem do Astora i Kyle'a. Gość, który z nimi walczył, wyglądał na wykończonego. Mimo, że chciałem spojrzeć na Lyssę, to obiecałem sobie, że dopóki jej nie uratuję, nie spojrzę jej w oczy. Te oczy, które wyrażały tak cholernie wiele.

Skupiłem się na swojej magii, wyciągając z niej tak wiele, jak było to możliwe. Rzuciłem magią w głowę pirata, a ten spadł na ziemię. W tym czasie Astor zdążył pomóc Lyssie tak, aby ona nie upadła. Przytulił ją mocno, gdy ja zamordowałem pirata. Jego śmierć może nie była zbyt efektowna, ale wolałem, aby Lyssa nie patrzyła na mnie, gdy znajdowałem się w swoim morderczym szale. 

Kiedy walka ustała, ciszę przecinał tylko dźwięk płaczu Lyssy. Moja ukochana dziewczynka łkała w ramionach Astora. Ja za to klęczałem na deskach pokładu i nie byłem w stanie się ruszyć. Sparaliżował mnie strach i wstyd. Czułem wściekłość na siebie samego za to, że nie dopilnowałem mojej kobiety. Powinienem był lepiej się o nią zatroszczyć, ale kto by przypuszczał, że napadną nas piraci? 

- Romeo! Kochanie, tak bardzo cię przepraszam!

Wstałem. Gwałtownie podbiegłem do Lyssy. Przejąłem ją od Astora i chwyciłem za podbródek tak, aby patrzyła mi w oczy. 

- Za co ty mnie przepraszasz? 

Nie rozumiałem jej. Naprawdę jej nie rozumiałem. Dlaczego ona mnie, kurwa, przepraszała? 

- Nie chciałam, ale nie byłam w stanie się bronić - łkała ciężko, a jej śliczne ciało drżało. - Wiem, że mogłabym być bardziej stanowcza, ale oni mnie nie słuchali. Ten kapitan, Adonis, on mnie... 

Przytuliłem mocno Lyssę. Dziewczyna wczepiła się palcami w futro na moich plecach. Płakała okropnie, gdy ja głaskałem ją po plecach i wpatrywałem się w Astora i Kyle'a.

- Zbieramy się. Chodźmy na statek Kyle'a. 

Wziąłem Lyssę na ręce. Astor narzucił na nią pelerynę, którą miał na plecach, aby Lys nie świeciła nagością w obecności Drastana. Mój synek widział już w życiu wiele rzeczy, ale nie chciałem, aby patrzył na ślady pazurów na piersi Lyssy. W dodatku na jej nogach widziałem mnóstwo zadrapań. Przeszywały mnie prądy, gdy wyobrażałem sobie, przez co musiała przejść. 

Skoczyłem na pokład statku Kyle'a. Julie i Drastan znajdowali się na dole, w kajucie. Prosiłem syrenkę, aby zajęła się moim synem na czas akcji. Była tak dobra, że to zrobiła. 

To z jej pomocą znaleźliśmy statek kapitana Adonisa. Julie była zawzięta i zdeterminowana. Zachowywała się tak, jakby za wszelką cenę chciała uratować moją ukochaną. Być może w ten sposób pragnęła usprawiedliwić siebie za to, że wcześniej nie uratowała swojej siostry, gdy ta potrzebowała pomocy. 

Astor i Kyle bez słowa udali się pod pokład, aby dołączyć do Drastana i Julie. Ja z kolei rzuciłem zaklęcie na statek piracki i sprawiłem, że zniknął. Wykorzystałem swoją magię na dobrych kilka dni, ale nie przejmowałem się tym ani trochę. 

Usiadłem na podłodze i przytuliłem do siebie Lyssę. Moja dziewczynka wtulała się we mnie mocno. Płakała okropnie. Jej płacz koszmarnie mnie bolał. Chciałem zabrać choć część jej bólu na siebie, ale żadna magia nie była w stanie tego dokonać. Czary demonicznych istot nie były na tyle silne, aby pomagać w tak prozaicznych sprawach. 

- Romeo, nie chciałam... Jeśli chcesz ode mnie odejść...

- Nie mów głupstw, Lysso. Nigdy od ciebie nie odejdę. 

- Nie jestem już dziewicą - łkała, szlochając przy każdym słowie. 

- Nie interesuje mnie to. Kocham ciebie za to, jaka jesteś, a nie za to, co miałaś między nogami. Po prostu boli mnie to, że o ciebie odpowiednio nie zadbałem. Zostałaś zgwałcona przez moją nieostrożność. Jestem na siebie wściekły. 

Lys objęła drżącą dłonią mój kościsty policzek. Spojrzała w moje czerwone oczy i delikatnie się uśmiechnęła. 

- To nie twoja wina. Proszę, nie obwiniaj siebie.

- Słoneczko, ale ja...

- Nie chcę tego słuchać - zaprotestowała, a mi zrobiło się ciepło na sercu, gdy stała się taka dominująca. - Kocham cię, mój Romeo. Jeśli jakimś cudem wciąż mnie chcesz, będę najszczęśliwsza na świecie.

To było chore i smutne. Wcześniej to ja uważałem siebie za niewystarczającego dla Lyssy, a teraz to ona myślała, że na mnie nie zasługuje. Życie byłoby o wiele prostsze, gdybyśmy choć trochę siebie doceniali.

- Romeo, mogę być w ciąży. 

Kurwa. 

Jej gwałt mogłem przeboleć, ale ciąża z piratem, którego zamordowałem? 

Po prostu, kurwa, nie. 

- Wiem, Lysso. Niestety nic na to nie poradzę. Nie istnieje magia, która mogłaby usunąć ciążę. To znaczy może istnieje, ale ja nią nie władam. 

Lys wtuliła twarz w zagłębienie między moim ramieniem i szyją. Wzięła głęboki oddech i wypowiedziała słowa, które złamały mi serce. 

- Może powinnam się zabić, Romeo? Może moje życie już nie ma sensu? 

- Ja pierdolę, co ty mówisz?!

Krzyknąłem na nią. Nie powinienem był tego robić, ale było to silniejsze ode mnie.

W jednej chwili położyłem Lyssę na plecach na pokładzie stateczku. Chwyciłem ją za nadgarstki i ułożyłem je nad jej głową. Wiedziałem, że niepotrzebnie w ten sposób nad nią dominowałem, ale to było coś, co czuło żyjące we mnie zwierzę. Zmartwiłem się, gdy powiedziała, że byłaby w stanie odebrać sobie życie. Lyssa była moja. Nie miała prawa nigdzie iść. 

- Posłuchaj mnie, słońce. Błagam, wysłuchaj mnie. 

Lys spojrzała mi w oczy. Drżała niemiłosiernie. Szata Astora zsunęła się z jej nagiego ciała, przez co znowu widziałem te okropne ślady pazurów na jej delikatnym ciele. 

- Kocham cię, Lysso. Jesteś sensem mojego istnienia. Mam ciebie i Drastana. Mam także dwóch nowych przyjaciół. Mam wspaniały dom w Quandrum i stworzenia, którym na mnie zależy. Mamy wszystko przed sobą. Tak wiele wspaniałych rzeczy jest przed nami. Wiem, że jest ci ciężko. Masz prawo wątpić, ale nigdy w siebie, Lys. Jesteś kochana, delikatna, czuła, współczująca i dbająca o innych. Masz w sobie piękne światło, dlatego nazywam cię słoneczkiem. Chcę stworzyć z tobą wspólną przyszłość. 

Głos mi się załamał. Starałem się być dla niej twardy, ale ostatnimi czasy moje serce stało się słabe. Kto by pomyślał, że miłość tak osłabiała istotę?

- Nie wiemy, czy jesteś w ciąży z Adonisem - jego imię z trudem przeszło mi przez gardło. - Nie możemy tego założyć, ale także nie możemy tego wykluczyć. W najbliższych tygodniach wszystko stanie się jasne. Jeśli o mnie chodzi, będę w stanie wychować to dziecko, słonko. Damy mu imię i stworzymy wspaniały dom. Jeżeli nie będziesz w ciąży, oboje bardzo się ucieszymy, ale jeśli naprawdę masz w sobie dziecko, nie możemy go winić.

Lys potaknęła. Polizałem ją po ustach, gdyż innego pocałunku nie mogłem jej podarować. 

- Dziękuję, że jesteś dla mnie taki dobry, kochanie. Jesteś moim bohaterem. 

- Chyba wolę, jak nazywasz mnie panem. 

Zaśmiała się, po czym uwolniłem jej ręce. Wtedy Lys podniosła się i skrzywiła, zapewne czując ból w kobiecości. 

- Słoneczko...

- To nic - zapewniła mnie, choć wiedziałem, że kłamała, abym się nie martwił. - Przejdzie mi. Adonis był ostry. 

- Kurwa, nie mogę zdzierżyć tego, że inny mężczyzna był w tobie. 

Otarła łzy i uśmiechała się, choć ten uśmiech był tylko maską. 

- Ja też, panie. Myślałam, że to ty będziesz we mnie jako pierwszy i ostatni. 

Wzruszenie ścisnęło mnie za serce. Lyssa była zbyt cudowna, aby była prawdziwa. 

- Pomogę ci, słoneczko. Możemy się umyć na dolnym pokładzie, jeśli zechcesz. 

- Nie, dziękuję. Myłam się już tam. Na razie chciałabym się tylko położyć. 

Właśnie wschodziło słońce. Zaskakujące, jak wiele rzeczy wydarzyło się w ciągu kilku godzin, gdy świat spowijał mrok nocy. 

Gdybym mógł cofnąć czas, nie zabrałbym Drastana i reszty na małe wakacje na oceanie. To był poważny błąd. Chciałem jednak sprawić synowi przyjemność. Nie spodziewałem się, że ostatecznie tak wszystko się skończy, ale może powinienem przyzwyczaić się do tego, że tam gdzie się pojawiałem, razem ze mną pojawiały się kłopoty. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top