3
Romeo
- Tatusiu, proszę! Pomóż mi!
Stukałem w szybę oddzielającą mnie od mojego syna. Widziałem przez nią Drastana, ale on nie mógł zobaczyć mnie.
- Błagam, tato! Nie wytrzymam tego dłużej! Nienawidzę mamy!
Drastan płakał. Nie, on szlochał. Szlochał tak okrutnie, że za każdym razem łamało mi się serce. Może to oznaczało, że już dawno powinienem to serce stracić, ale wówczas nie miałbym do swojego synka żadnych uczuć. Tak się jednak nie stało. Kochałem go i patrzenie na to, co przeżywa, było dla mnie najbardziej bolesną torturą.
- Przestań już wzywać swojego ojca! To nie Romeo jest twoim tatą! To pierdolony skurwysyn!
- Nie! On mnie kocha! Ty mnie nienawidzisz!
Yumi zaśmiała się, odchylając głowę do tyłu.
- Masz rację. Nie kocham cię, Drastanie. Tak bardzo przypominasz mi swojego ojca, że nie mogę na ciebie patrzeć. To nie twoja wina, ale muszę się nad kimś znęcać, aby poczuć satysfakcję. Szkoda, że padło na ciebie. Mam nadzieję, że cierpienie cię uszlachetni, skarbie.
Yumi pocałowała Drastana w czoło, po czym przystąpiła do okrutnego aktu.
Mój synek leżał na blacie stołu przypominającym taki do tortur. Drastan był nagi i bezbronny. Jego ręce zostały przykute do specjalnych haczyków znajdujących się w górnej części stołu. Nogi chłopca zostały maksymalnie rozszerzone. Drastan płakał głośno, walcząc z kajdanami. Yumi była na niego wściekła, dlatego w końcu wepchnęła synowi do ust magiczny knebel, który skutecznie go uciszył. Drastan patrzył na swoją mamę błagalnym wzrokiem, jednak Yumi miała go w głębokim poważaniu.
- Od czego by tu zacząć, synku? Jak myślisz, co zrobić ci najpierw?
Drastan przecząco kręcił głową, jednak Yumi tylko się śmiała.
- Już wiem! Najpierw złamię ci jeden z rogów, syneczku!
Kobieta, którą kiedyś kochałem i bezgranicznie jej ufałem, podeszła do głowy naszego synka i bezceremonialnie złamała mu róg. Drastan zapłakał. Domyślałem się, jak bolesne musiało być dla demona złamanie rogu. Kiedyś spotkałem bowiem mężczyznę, który oba rogi miał oderwane z głowy i gdy opowiadał mi, co po tym czuł, wymiotowałem jak głupi.
- Popatrz! Był i już go nie ma!
Yumi rzuciła połowę oderwanego demonicznego rogu na podłogę i go przydeptała. Krzyczałem na nią, aby zostawiła Drastana w spokoju, ale ona mnie nie słyszała. Byłem uwięziony za szkłem. Mogłem wszystkiemu się przypatrywać, ale nie mogłem nic zrobić. Ta bezsilność mnie dobijała.
- Mogłeś być inny. Mogłeś być dzieckiem Xandera!
Xander. Więc tak miał na imię dupek, w którym Yumi była zakochana.
- Nienawidzę cię! Powinieneś zdechnąć! Mogłam zostawić cię z Romeo, aby się z tobą użerał, ale nie chciałam, aby cię miał! Obaj zasłużyliście na cierpienie! Nienawidzę was obu!
Yumi złamała Drastanowi rękę. Zrobiła to bez żadnego uczucia. Z całkowitym wyrachowaniem.
Mój synek zaciskał zęby na kneblu i płakał. Jego szloch był coraz słabszy. Drastan nie miał już siły. Wszystko musiało go boleć. Tak bardzo chciałem mu pomóc. Wiedziałem, że mnie potrzebował, ale nie mogłem nic zrobić. Drastan nie zasługiwał na takiego ojca. Powinienem być przy nim, gdy mnie potrzebował, a cały czas go zawodziłem. Nienawidziłem siebie za to. Powinienem za karę zginąć. Co zrobiłby jednak mój chłopczyk, gdybym odszedł z tego świata? Kto by go uratował? Czy istniał ktoś, kto choćby trochę przejąłby się jego losem?
Po tym, jak moja była ukochana złamała synowi rękę, postanowiła skupić nad swoją łapą różową magię. Dotykała dłonią różnych miejsc na ciele Drastana. Wypalała mu przy tym futerko.
Drastan piszczał. Wił się bezradnie na stole tortur. Zaciskał rączki w pięści i płakał bezbronnie.
- Romeo! Kurwa, Romeo!
Ocknąłem się. Poderwałem się gwałtownie do siadu rozumiejąc, że to był tylko sen. Nie wierzyłem bowiem w to, że Yumi zwróciłaby się do mnie przekleństwem. Poza tym, głos tkwiący w moim śnie zdecydowanie należał do mężczyzny.
Znajdowałem się w swoim pokoju w pałacu w Quandrum. Nie było obok mnie mojego synka. Zrobiło mi się cholernie przykro z tego powodu. Bardzo chciałem mieć obok siebie Drastana. Mojego pokrzywdzonego chłopca, który potrzebował pomocy.
Na brzegu mojego łóżka siedział król we własnej demonicznej osobie. Saturn miał roztrzepane włosy, co kazało mi twierdzić, że wybudziłem go ze snu. Spojrzawszy za okno zrozumiałem, że dopiero świtało. Mieszkańcy Quandrum zwykle rozpoczynali swój dzień stosunkowo wcześnie, ale nie aż tak wcześnie.
Saturn patrzył na mnie ze smutkiem. Głaskał mnie po głowie, podczas gdy po moich kościstych policzkach spływały łzy.
- Przestraszyłeś mnie. Romeo, co się z tobą dzieje? Jak mogę ci pomóc?
Pokręciłem przecząco łbem. Saturn zrobił już dla mnie wystarczająco dużo. Nie oczekiwałem, żeby miał zrobić coś więcej. Byłem mu wdzięczny za to, jak często i chętnie mi pomagał, choć głęboko wierzyłem, że wcale nie zasługiwałem na jego litość.
- Śnił mi się Drastan. Astor wczoraj powiedział mi o tym, jak wyglądał mój synek i miałem koszmar.
- Kurwa, wiem. Astor mi też trochę opowiedział. Nie masz pojęcia, jak mi przykro. Nie wiem, co bym zrobił komuś, kto w taki sposób potraktowałby Knighta.
Uśmiechnąłbym się, gdybym mógł to zrobić. Obaj bowiem dobrze wiedzieliśmy, co zrobił Saturn demonom, które zobowiązały się dbać o osieroconego Knighta, a tak naprawdę znęcały się nad nim.
- Saturnie, ale...
- Wiem, wiem! - odparł, podnosząc w górę srebrne dłonie, jakby się poddawał. - Zabiłem bezwstydnie opiekunów Knighta, ale wiesz, że na to zasłużyli. Nie wiem, jakim trzeba być potworem, aby tak znęcać się nad sierotą. Nie dość, że Knight ma inny kolor skóry, przez co jest uważany za odmieńca, to jeszcze na dodatek własni opiekunowie tak go szykanowali. Jak przypomnę sobie o tym, że głodzili go, bili i zakuwali w kajdany, coś mnie bierze.
- Na szczęście Knight jest już bezpieczny. Jest z wami szczęśliwy. Zrobiłeś dobry uczynek, Saturnie.
Mężczyzna uśmiechnął się lekko. Wstał i podał mi rękę.
- Nie mamy po co dłużej spać. Sen już do nas dzisiaj nie przyjdzie. Poza tym, za godzinę i tak musielibyśmy wstać.
- Saturnie, ale nie mam dzisiaj żadnych obowiązków. Wszystko, co miałem zrobić, zrobiłem już wczoraj.
- Wiem, ale muszę przygotować cię na wyprawę, Romeo. W końcu nie będziesz bezczynnie siedział na tym futrzanym tyłku, gdy twój synek cierpi, mam rację?
Zrobiło mi się zimno. Owszem, nie miałem zamiaru czekać, ale jak Saturn to sobie wyobrażał? Jak miałem dostać się do krainy, w której Yumi i Xander przetrzymywali Drastana? Przecież to królestwo otaczała magia, która nie pozwalała mi wejść do środka, mam rację?
Niechętnie wstałem. Niczym dziwnym nie było to, że spałem nagi. Moje ciało w całości, oprócz czaszki, pokrywało futro. Mój penis zazwyczaj był schowany pod nim. Nie korzystałem z niego od dawna. Oczywiście sikałem i tak dalej, ale jeśli chodziło o seks czy choćby masturbację, nie zaspokajałem się od dnia, w którym odeszła ode mnie Yumi.
- Już, już! Weź prysznic i zejdź na śniadanie! Zrobię ci wyprawkę jak własnemu synowi!
- Saturnie, ale ja...
- Nie, nie - zacmokał z niezadowoleniem król, kładąc dłonie na mojej piersi. - Nie ma na co czekać, rozumiesz? Drastan cię potrzebuje. Na pewno znajdziecie z Astorem jakiś sposób, aby dostać się tam, gdzie jest twój syn. Skoro Astor już wie, gdzie przebywa Drastan, macie ułatwione zadanie.
Doceniałem optymizm króla, ale go nie podzielałem.
- Saturnie, nie wierzę w to, że się uda.
- Co ty mówisz? Romeo, czy ty siebie, kurwa, słyszysz?
Nienawidziłem, gdy mnie besztano, ale rozumiałem frustrację mężczyzny. Odwróciłem głowę w bok, nie mogąc znieść na sobie jego pretensjonalnego spojrzenia. Gdyby ktoś porwał Saturnowi syna, ten poruszyłby niebo i ziemię, aby go odnaleźć. Rozumiałem, że Saturn miał mi za złe to, iż byłem taki oporny w kwestii poszukiwań Drastana, ale on nie miał pojęcia, co przechodziłem, gdy tak cholernie cierpiałem. Nie wiedział, ile razy zastanawiałem się nad tym, czy powinienem ze sobą skończyć. Nie rozumiał, jak często myślałem o synu, który moim zdaniem nie chciał mnie znać. Jeśli jednak wierzyć słowom Astora, Drastan na mnie czekał i wzywał mnie. Swojego tatę, a nie tego zjebanego Xandera, który najwyraźniej wcale nie bronił chłopca przed gniewem swojej popieprzonej ukochanej.
Byłem taki żałosny. Ktoś widzący mnie po raz pierwszy mógłby bez wahania powiedzieć, że byłem silnym wojownikiem. Pozory jednak bywały mylące.
Nie byłem godzien szczęścia. Nie byłem wart miłości. Byłem pośmiewiskiem.
- Romeo, jako twój pan rozkazuję ci, abyś na mnie w tej chwili spojrzał.
Wykonałem rozkaz mojego króla. Spojrzałem Saturnowi w oczy, a ten delikatnie poklepał mnie po kościstym policzku.
- Wierzę w ciebie - oznajmił, uśmiechając cię ciepło. - Wiem, że nie było ci łatwo. Przeszedłeś wiele cierpień, ale jesteś tu z konkretnego powodu. Chcesz o siebie walczyć, Romeo. Masz syna, którego musisz uratować. Nie możesz zostawić go samego, żeby cierpiał.
- Przecież wiem, Saturnie! Cholera, oddałbym wszystko, aby Drastan tutaj ze mną był!
- Więc to zrób! - krzyknął król, potrząsając mną. - Pójdź na tą cholerną misję i odnajdź syna oraz zabij Yumi!
Gwałtownie odsunąłem się od demona. Pokręciłem przecząco łbem, wpatrując się w niego z niezrozumieniem.
- Chcesz, żebym zabił Yumi?
To pytanie wydawało mi się niemoralne. Niewykonalne. Takie... dziwne.
Saturn znany był ze swoich sadystycznych zapędów. Lubił karać nieposłuszne demony na swój sposób. Krew i śmierć nie były mu straszne. Był sobą i nie wstydził się rządzić Quandrum twardą ręką.
Ja jednak nie byłem taki jak on. Nigdy nikogo nie zabiłem. Nie byłem pewien, czy dałbym radę odebrać komuś życie. W szczególności komuś, kogo kiedyś kochałem.
Jeśli jednak Yumi była taka, jaka pojawiła się w moim śnie, musiałem rozważyć opcję odebrania jej życia. Było to straszne i sprawiało, że robiło mi się gorąco, ale jeśli ona naprawdę znęcała się nad naszym dzieckiem, nie było dla niej miejsca na tym świecie.
- Jestem królem już jakiś czas, Romeo - oznajmił Saturn, a ja wsłuchałem się w jego słowa z czcią. - Od dzieciństwa byłem szykowany na to, że pewnego dnia stanę się władcą, który będzie musiał rządzić sprawiedliwie. Początkowo nie było to dla mnie łatwe. Nie chciałem przecież nikogo krzywdzić swoim zachowaniem. Zrozumiałem jednak, że życie nie jest sprawiedliwe. Przy moim pierwszym zabójstwie czułem się strasznie z tym, co zrobiłem, ale zrozumiałem, że nie było innego wyjścia. Musisz więc się przełamać i jeśli sytuacja podpowie ci, żebyś odebrał komuś życie, nie wahaj się tego uczynić, Romeo.
- Saturnie...
- Jestem z ciebie dumny, przyjacielu - powiedział, przytulając się do mnie tak mocno, jakby się ze mną żegnał. - Pokonałeś długą i krętą drogę, ale jesteś tutaj. Kocham cię, stary.
- Kurwa, bo się zaraz popłaczę.
Obaj się zaśmialiśmy, po czym Saturn pociągnął mnie za rękę w stronę jadalni.
- Dobra, dzisiaj się nie myjesz. Chcę się tobą nacieszyć. Nie wiem, kiedy następnym razem cię zobaczę.
- Mam nadzieję, że niebawem. Wrócę do Quandrum z Drastanem tak szybko, jak to możliwe.
Saturn klepnął mnie w tyłek. Gdyby jakikolwiek inny poddany dał królowi klapsa, zapewne wylądowałby w lochach, ale ja miałem taki przywilej. Skorzystałem z niego, a gdy moja potężna łapa wylądowała na pośladkach Saturna, byłem pewien, że król z dumą będzie nosił ślad po mojej ręce na swoim tyłku przez kilka dni.
Saturn polecił służbie, aby zrobiła dla nas śniadanie. W czasie, gdy przygotowywano nam jedzenie, król poszedł ze mną do ogrodu. Usiedliśmy na ławeczce usytuowanej na krańcu pałacowego wzgórza. Rozpościerał się stąd piękny widok na ocean, wulkan, miasteczko i puste pola, na których trenowano magię.
Kochałem to miejsce. Quandrum było moim domem, choć nie tutaj przyszedłem na świat. Poznałem tu jednak wspaniałe stworzenia, które pozwoliły mi poczuć się bezpiecznym i potrzebnym. Może nie poznałem swojej miłości, ale uznałem, że to nie było dla mnie najważniejsze. Oczywiście, marzyłem o tym, aby poznać piękną kobietę, która zdejmie ze mnie klątwę, o której nie wiedział nikt. Nawet Saturn, Mercury i Neptune, którym bezgranicznie ufałem. Byłem bowiem pewien, że gdybym powiedział im o klątwie, oni zrobiliby wszystko, abym poznał piękną i kochającą kobietę, która sprawi, że będę taki jak kiedyś.
Saturn położył dłoń na moim udzie pokrytym czarnym futrem. W tym geście nie było nic seksualnego. Byliśmy dobrymi przyjaciółmi. Czułem się źle z tym, że nie powiedziałem Saturnowi o klątwie, ale wątpiłem, abym miał poznać kobietę, która zdjęłaby ze mnie ten czar. Czar, który tak bardzo na mnie ciążył.
- Jesteś wspaniałym mężczyzną, Romeo.
Prychnąłem, na co Saturn klepnął mnie w tył łba.
- Mówię poważnie. Jesteś dobry, uczciwy, kochający, troskliwy i cholernie przystojny.
Kiedyś byłem przystojny, ale w tej postaci zdecydowanie taki nie byłem.
- Może zaraz powiesz, że chętnie rzuciłbyś się na mnie przed moją podróżą?
- Wybacz, stary, ale Effie by mnie ukatrupiła. Mamy różne brudne fantazje, ale chyba nie aż takie.
- To dobrze. Nie chciałbym nastawiać tyłka Effie. Widziałem nieraz, jak nad tobą dominuje i wolałbym nie pozwolić jej założyć mi na szyję obroży i zerżnąć się w tyłek sztucznym fiutem.
Saturn opluł się ze śmiechu. Zwijał się, trzymając się za brzuch.
- Będzie mi ciebie brakować. Pamiętaj, że czekamy niecierpliwie na Drastana. Gdy do nas przybędzie, będę dla niego najlepszym wujkiem, jakiego mógł sobie wymarzyć.
Co do tego nie miałem żadnych wątpliwości. Najpierw jednak musiałem ściągnąć tu Drastana, co nie miało być takie proste.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top