20
Romeo
- Lys...
- Kocham cię, mój panie.
- Słoneczko, ale nie znamy się długo. Nie możesz mnie pokochać.
Dziewczyna skrzywiła się ze smutku. Pokręciła przecząco głową, a w jej oczach zalśniły łzy.
- Wiem, co czuję, kochanie - odrzekła, kładąc dłoń na swoim sercu. - Kto powiedział, że nie można pokochać kogoś, kogo zna się przez kilkadziesiąt godzin? Wiem, że to szalone, ale w życiu zdarzają się różne szalone rzeczy. Jestem na ciebie otwarta, Romeo. Nie ważne, co postanowisz, zostanę z tobą przynajmniej do końca tej misji. Nie musisz odpowiadać, że mnie kochasz. Nie musisz tego robić, mój panie. Po prostu przyjmij do wiadomości, że czuję do ciebie coś wyjątkowego. Tylko od ciebie zależy, co zrobisz z moją miłością.
Lys chwyciła mnie za rękę i kontynuowała ze mną spacer do ostatniej krainy, w której mieliśmy się pojawić.
Reszta spaceru przez Otvium przebiegła w ciszy i spokoju. Nie odzywaliśmy się do siebie z Lyssą, Astorem i Kyle'm. Każde z nas pogrążone było w swoim świecie. Mogłoby się wydawać, że taka cisza będzie niekomfortowa, ale było wręcz przeciwnie. Przynajmniej przez chwilę mogliśmy odpocząć.
Kiedy dotarliśmy do Vessen, w moje ciało wstąpiły nowe siły.
To tutaj, według informacji Astora, przebywał obecnie mój synek. To tutaj zamieszkała z nim Yumi. Tutaj także Drastana spotykały tortury, prawdopodobnie z rąk jego matki.
Lyssa mocniej chwyciła mnie za łapę, czując mój strach i niepokój. Astor i Kyle wyszli na prowadzenie.
Zapadał zmrok. Vessen było dużym królestwem, dlatego obawiałem się, że nie damy rady dzisiaj dotrzeć do Drastana. Może tak miało być nawet lepiej. W końcu chciałem być w pełni sił, aby odebrać mojej byłej ukochanej syna. Dziś czułem się wyczerpany i najchętniej położyłbym się spać.
- Ile zostało do celu? - spytałem Astora, który uniósł wyżej rękę i dzięki swojej magii sprawdził, jak daleko stąd znajdował się mój synek.
- Cztery godziny spacerem. Proponuję, aby udać się na spoczynek. Wyruszymy w dalszą podróż jutro.
- Gdzie możemy się zatrzymać? Nic tutaj nie ma.
Rozejrzałem się dookoła. Vessen słynęło z tego, że mieszkało tutaj bardzo mało stworzeń. Może dlatego Yumi wybrała właśnie to miejsce, aby porwać Drastana i rozpocząć z nim nowe życie. Jeśli myślała, że zostawię ją w spokoju i nigdy jej nie znajdę, była w błędzie. Zamierzałem odebrać jej moje dziecko. Skoro ona uprowadziła Drastana, nie miałem zamiaru zachowywać się inaczej niż ona. Drastan był w takim samym stopniu mój, jak i Yumi. Jeśli wierzyć słowom Astora, gdy kilka dni temu przelatywał nad Vessen, widział moje dziecko w opłakanym stanie. Jeżeli prawdą miało okazać się to, że Yumi torturowała naszego synka, miałem zamiar surowo ją ukarać.
Skoro już dwa razy zabiłem, z kolejnym razem nie powinienem mieć żadnego problemu, prawda?
- Myślę, że możemy zatrzymać się tutaj. Teren jest równy i zdaje się być bezpieczny - zaproponował Kyle, wskazując na polankę znajdującą się wśród drzew.
- Mamy coś do jedzenia - zauważyłem, wskazując na swoją torbę. - W takim razie zostańmy tutaj, a rano wyruszymy po moje dziecko.
Astor i Kyle wyczarowali dla siebie posłania. Nie były wymyślne, ale chłopcy nie potrzebowali przesadnego luksusu. Nie byliśmy przecież królami i książętami, którzy potrzebowali nie wiadomo czego, aby się zaspokoić. Nam w zupełności wystarczała taka normalność.
Lyssa trzymała się mnie jak rzep psiego ogona. Raz w życiu widziałem psa, gdy zostałem wysłany na Ziemię przez Saturna. Psy były dziwnymi istotami, ale bardzo uroczymi. Chciałem wziąć sobie jednego tutaj, do naszego świata. Szkoda, że w najbliższym czasie nie wybierałem się na Ziemię.
Za pomocą magii rozpaliłem ognisko. Wyczarowałem dla nas dwa posłania. Ułożyłem te od Lyssy obok mojego wiedząc, że dziewczyna nie zostawi mnie samego ani na chwilę.
Lys czuła się winna tego, że zabiłem. Gdybym jednak miał zrobić to ponownie, odebrałbym życie Dixowi i Paxowi bez wahania. Te smoki zrobiły coś, za co powinny zostać ukarane w najsurowszy możliwy sposób. Nie znosiłem ich za to, jak się zachowały. Nieustannie powtarzałem sobie w głowie, że nie było innego wyjścia niż odebranie im życia. Chyba chciałem po prostu sobie wybaczyć, ale z tym miałem problem od lat.
Podałem Kyle'owi i Astorowi coś do jedzenia, po czym wróciłem do ogniska. Lyssa siedziała przy nim owinięta kocem. Wpatrywała się we mnie, choć ja unikałem jej spojrzenia.
- Mój panie, masz mi za złe to, że wyznałam ci miłość?
Przełknąłem ślinę. Zacisnąłem łapy w pięści i pokręciłem przecząco głową.
- Lysso, nie nazywaj mnie panem.
Dziewczyna zadrżała. Usłyszałem, jak gwałtownie wciągnęła powietrze. Jej nastrój się zmienił.
- Romeo, ale dlaczego? Przecież jest nam ze sobą dobrze, prawda?
- Owszem, Lys. Jest nam dobrze, ale nie czuję się godzien, aby być twoim panem. To tytuł, którym powinnaś obdarzyć dobrego faceta. Takiego, który będzie cię kochał.
- Czy to oznacza, że nie mam u ciebie szans? Nie uważasz, że mógłbyś obdarować mnie miłością?
- Naprawdę chciałabyś spędzić resztę życia z takim potworem, jak ja? Chciałabyś każdego ranka budzić się przy tak strasznie wyglądającym mężczyźnie? Chciałabyś wychowywać moje dziecko, które jest małą kopią mnie? Byłabyś w stanie każdego dnia patrzeć w oczy faceta, który dla ciebie zabił? Nie wolałabyś znaleźć sobie kogoś normalnego? Kogoś, kto będzie seksowny i pociągający, a nie straszny i odpychający? Nie chcesz być z kimś, przy kim nie będzie ci wstyd wychodzić do innych?
Spojrzałem w zranione oczy Lyssy. Moja kobieta patrzyła na mnie z niezrozumieniem. Kręciła głową w niedowierzaniu. Starała się z całych sił powstrzymać płacz, ale samotna łza i tak spłynęła po jej policzku.
- Kochanie, przepraszam. Nie wiem, co mówię. Ten dzień był dla mnie trudny. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Zachowuję się okropnie. Nie zasługuję na ciebie, Lysso.
Moja dziewczynka przejęła inicjatywę. W jednej chwili Lyssa usiadła okrakiem na moich kolanach i zarzuciła mi ręce na szyję. Próbowałem się od niej odsunąć, ale nie było to możliwe. Lys trzymała mnie mocno tak, jakbym był jej niewolnikiem.
Nie przejmując się tym, że niedaleko nas znajdowali się Kyle i Astor, Lyssa zaczęła składać pocałunki na mojej szyi. Moje ciało było pokryte futrem, ale Lys zdawało się to nie przeszkadzać.
Nie wiedziałem, co się ze mną działo. Zazwyczaj mogłem kontrolować swój popęd seksualny, ale tym razem było inaczej. Nagle bowiem z mojego futra w okolicach krocza wyłonił się mój penis. Moje macki także przystąpiły do akcji. Chwyciły Lyssę w biodrach, przytrzymując ją mocno.
- Słoneczko, nie możemy. Astor i Kyle...
- Popatrz, Kyle! - krzyknął teatralnie Astor, który doskonale widział, co działo się między mną i moją kobietą. - Zobacz, tam jest chyba smok!
- Smok? - spytał skołowany Kyle, który zasypiał na siedząco.
- Chodź ze mną, stary! Będziemy szukać smoka!
Kyle został pociągnięty przez Astora za rękę. Zaśmialiśmy się z Lys z ich zachowania. Prawdziwych przyjaciół warto było cenić. Nie każdy miał takie szczęście, że spotykał w swoim życiu stworzenia, które były po prostu tak bezinteresownie dobre.
Gdy Astor i Kyle zniknęli wśród drzew, Lyssa zdjęła przez głowę sukienkę. Pozbyła się również stanika i majteczek, robiąc to w ekspresowym tempie. Gdy była już naga, uklękła między moimi rozkraczonymi nogami i oparła się dłońmi o glebę. Chwyciłem w łapę jej żółte włosy, gdy moja dziewczynka objęła ustami mojego fiuta. Wsunęła mnie głęboko w siebie, a ja odchyliłem głowę do tyłu, jęcząc z rozkoszy.
- Och, tak, Lysso. Nie wiem, co ty ze mną robisz, ale błagam, nie przestawaj.
Nie sądziłem, że śmiech kobiety, gdy ta miała w ustach fiuta mężczyzny, mógł być seksowny, ale Lyssa udowodniła mi, że tak właśnie było.
Kierowałem głową dziewczyny za jej włosy. Lyssa bawiła się moimi jądrami i mackami. Czułem, że moje macki bardzo ją polubiły. Jedna z nich głaskała z czułością Lys po policzku.
Nie sądziłem, że Lys tak się odpali. Gdy bowiem wyjęła z ust mojego kutasa, ustawiła się tyłem do mnie. Ostrożnie się podniosła i wyczarowała lubrykant, którym nasmarowała sobie tylną dziurkę. Byłem tak zafascynowany tym przedstawieniem, że nawet jej nie pomogłem. Po prostu zwaliło mnie z nóg.
Kiedy Lyssa była już wilgotna, powoli zaczęła opuszczać się na mojego penisa. Pomogłem jej w tym, gdyż mój kutas był duży i gruby. Lyssa lekko na mnie podskakiwała, gdy ja jęczałem tak, że gdziekolwiek Kyle i Astor się znajdowali, z pewnością mnie słyszeli.
Gdy Lyssa uzyskała stabilizację, zaczęła podskakiwać na moim penisie. Odbijała się ode mnie jak piłeczka. Miałem przed oczami jej jędrny tyłeczek i łuk pleców. Chwyciłem Lys za włosy, odciągając jej głowę do tyłu. Po tym dałem jej ostrego klapsa. Nagle zapragnąłem wziąć w dłonie jej kształtne piersi. Masowałem je, ugniatałem i ciągnąłem za sutki. Wiele bym dał, aby w tej chwili znaleźć się w klubie mrocznych rozkoszy, ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma, prawda?
- Kocham cię, Romeo!
- Lys, skarbie...
- Jesteś dla mnie wszystkim! Nie obchodzi mnie to, co sobie wmawiasz! Kocham cię, mój panie!
Zsunąłem łapę między nogi Lyssy. Odnalazłem jej łechtaczkę i zacząłem ją intensywnie masować. Chciałem, aby Lys mocno doszła i już po chwili mi się to udało.
Ciało mojej ukochanej wygięło się w łuk, gdy dochodziła. Drżała i krzyczała moje imię tak głośno, że nie zdziwiłbym się, gdyby inne istoty nas usłyszały.
Mój orgazm także był mocny. Wlałem spermę w tyłeczek mojej dziewczynki, a moje macki mocno ją trzymały. Miałem wrażenie, że one pokochały Lyssę tak mocno, jak ja.
Właśnie przyznałem się w myślach, że pokochałem Lyssę, prawda?
Cóż, już chyba nie było dla mnie ratunku.
Ostrożnie zsunąłem z siebie Lys. Moje macki i mój penis schowały się w warstwie futra. Przydałby nam się prysznic, ale w najbliższej odległości takiego nie było. Mieliśmy dziś zasnąć spoceni i brudni, ale szczęśliwi.
- Romeo, mój Romeo. Jesteś mój, rozumiesz?
Lyssa była seksowna, gdy stawała się taka władcza. Podobała mi się w takim wydaniu. Cholera, przecież ona pociągała mnie w każdej wersji!
Lys położyła się głową na moich udach. Głaskałem ją po włosach, uprzednio otulając ją kocem. Sam oparłem się plecami o najbliższe drzewo i rozkoszowałem się ciepłą i przyjemną nocą.
Zauważyłem, że Kyle i Astor wrócili do naszego prowizorycznego obozu na tę noc. Obaj wyglądali tak, jakby wiedzieli, co miało tutaj miejsce. Zamiast jednak się z nas wyśmiewać, zdawali się nam kibicować. Naprawdę ich ceniłem. Byli świetnymi przyjaciółmi. Astora znałem o wiele dłużej niż Kyle'a, jednak tego drugiego także śmiało mogłem nazwać mianem przyjaciela.
- Romeo, chciałbyś być mój na zawsze?
Pytanie Lyssy sprawiło, że cię ocknąłem. Było mi tak błogo, że już zacząłem zasypiać, jednak moja dziewczynka skutecznie odpędziła ode mnie sen.
- Tak, słoneczko. Chciałbym być twój.
Lys odwróciła się na plecy tak, że mogła patrzeć mi prosto w oczy. Jej twarz oświetlało światło księżyca. Była taka piękna, że wydawała mi się nierzeczywista.
- Myślisz, że nasza historia została zapisana w gwiazdach?
Zaśmiałem się, kręcąc łbem.
- Nie wiem, czy wierzę w takie romantyczne rzeczy, słońce.
- Zauważyłam, że odmawiasz sobie stanowczo zbyt dużo przyjemności.
- Nie sądzę, kochanie. Spójrz tylko, jak dobrze się czuję, gdy się z tobą kocham, prawda?
Pochyliłem się i polizałem Lyssę po czole. Uśmiechnęła się do mnie słodko i zamknęła oczy, oddając się snu.
Przeczesywałem palcami jej włosy, wpatrując się w jej piękno.
Miałem sieczkę w głowie. Z jednej strony chciałem w pełni oddać się uczuciu do Lys i pozwolić, aby przejęło nade mną kontrolę, a z drugiej strony zwyczajnie się bałem. Sądziłem, że nie zasługiwałem na tak wyjątkową kobietę. Lyssa została bardzo skrzywdzona, gdy była małą dziewczynką i miała prawo widzieć we mnie potwora. Każdy napotkany mężczyzna mógł wydawać jej się straszny. Lys powinna jednak oglądać się za facetem, który wyglądał normalniej niż ja. Ona jednak zdawała się postępować zupełnie inaczej.
Kiedy przebywałem z nią, czułem szczęście i spokój. Zależało mi na niej. Chciałem bliżej ją poznać i pozwolić, aby zdjęła ze mnie urok. Marzyłem o szczęśliwym życiu z nią i Drastanem, ale nie sądziłem, że na nie zasługiwałem.
Byłem głupkiem. Żałosnym idiotą, który miał nie po kolei w głowie. Bowiem zamiast brać to, co podsuwało mi życie, ja nieustannie się wycofywałem i chowałem w swojej głowie. Sądziłem, że przynajmniej w niej będę czuł się bezpiecznie, ale było to dalekie od prawdy. To przecież w mojej głowie żyły najgroźniejsze demony.
Położyłem śpiącą Lyssę na boku, a sam zająłem miejsce za nią. Przytuliłem się do jej pleców i westchnąłem ciężko. Jutro miał czekać nas najtrudniejszy dzień całej wyprawy. To jutro miałem dowiedzieć się, jaka będzie nasza przyszłość. I czy będzie w niej miejsce dla Drastana, Lyssy i mnie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top