17
Romeo
W końcu dotarliśmy do Irylis. Zatrzymaliśmy stateczek w pobliskim porcie. Nad królestwem wznosiły się chmury. Panował tutaj zupełnie inny klimat niż w Havoc. Istoty zamieszkujące tą krainę nie były tak pozytywnie nastawione do życia jak wróżkowie, których spotkaliśmy wczoraj w Havoc. Irylis było mroczne, jednak mimo wszystko tej krainy nie spotkała nigdy wojna.
Irylis zarządzał król. Nazywał się Irys Rylis. Tak, zabawne.
Irys, mimo śmiesznego imienia i nazwiska, był dobrym królem. Rządził twardą ręką, a dobro mieszkańców było dla niego najważniejsze. Spotkałem go kilkukrotnie, jednak dziś nie zamierzałem pojawiać się w jego pałacu, który wznosił się na jedynej górze w królestwie.
- Naprawdę mogę iść z wami? Nie będę wam przeszkadzał?
Wyszliśmy na ląd. Kyle upewnił się, że jego stateczek, na którym żył od dnia, w którym rodzice wyrzucili go z domu, był właściwie zacumowany. Skoczny demon wspiął się na barierkę stateczku i owinął się wokół niej swoim ogonem. Wiatr rozwiewał jego błękitne włosy.
- Oczywiście, że nie będziesz nam przeszkadzał. W końcu sam zaproponowałem ci, abyś z nami poszedł. Wszystkie ręce do pomocy są mile widziane.
Próbowałem uśmiechnąć się do chłopaka, ale szybko przypomniałem sobie o tym, że miałem czaszkę. Niestety takie przyziemne rzeczy jak uśmiechanie się leżały poza moim zasięgiem.
- W takim razie idę z wami. Ostrzegam tylko, że nie miałem przyjaciół od kilku lat. Nie jestem dobry w kontaktach z innymi. Ostatnią istotą, której zaufałem była Rowen. Mam nadzieję, że nie obrazicie się na mnie, jeśli powiem coś, co was zasmuci. Nie zrobię tego intencjonalnie. Po prostu nie jestem dobry w kontaktach z innymi.
- Astorze, Lysso. Pójdźcie przodem, dobrze? Porozmawiam sobie z Kyle'm.
- Jasna sprawa - odparł Astor, biorąc Lys pod ramię. Dziewczyna posłała mu uśmiech. Cieszyłem się, że się dogadali. Bardzo mi na tym zależało.
Patrzyłem na to, jak Lyssa i Astor idą przed siebie kamienną ścieżką. W Irylis znajdowało się mnóstwo świetlików i smoczych demonów. Kraina ta była mroczna, ale na swój sposób piękna. Za każdym razem, gdy odwiedzałem nową krainę, cieszyłem się jednak, że mieszkałem w Quandrum. To tam znajdowało się moje życie. Tam miałem swój dom, którym był pałac Saturna. Tam chciałem sprowadzić mojego synka. Miałem nadzieję, że Drastan jeszcze trochę wytrzyma. Wierzyłem, że dotrzemy do niego jutro. Jeśli nie będziemy się nigdzie zatrzymywać, istniała szansa na to, że już jutro zobaczę mojego syneczka.
Szedłem obok Kyle'a przez port. Poddani króla witali nas uśmiechami i kiwnięciami głowy. Byli bardzo serdeczni. Zauważyłem, że jeśli jakiegoś królestwa nie dotykała wojna, było w nim spokojnie, a mieszkańcy byli szczęśliwi. Miałem porównanie jako, że w swoim życiu zobaczyłem wiele krain, które zostały dotknięte wojną.
Jedną z takich krain była dawna Desmondia, która dziś nazywała się królestwem Eriallie. Dawniej królestwem tym rządził Weston Desmond. Samozwańczy władca, który był okrutnym sadystą. Dla swojej przyjemności chłostał niewinnych poddanych, kazał im siedzieć zamkniętymi w domach, porywał kobiety na seksualne niewolnice i zabijał, gdyż tak mu się podobało.
Jego rządy zostały zakończone nie tak dawno temu. Dokonali tego Neptune i Fiodor. Pomogli pewnej parze z tego królestwa. Obecnie Eric i Allie byli władcami Eriallie. Poddani ich kochali i nie było się czemu dziwić.
Eric i Allie przeszli piekło. Allie poroniła z winy króla Westona Desmonda, po czym stała się niewolnicą jednego ze strażników władcy. Allie straciła pamięć z powodu rzuconego na nią zaklęcia. Mimo to, nigdy nie przestała kochać Erica. Kiedy więc zobaczyła go ponownie po kilku dniach rozłąki i amnezji, jej serce zabiło szybciej.
Historia Erica i Allie skończyła się szczęśliwie, jednak to, co musieli przejść, było okropne. Allie zaszła w ciążę z gwałtu i urodziła cztery smocze demony. Wyglądem w niczym nie przypominały męża Allie, ale rodzice kochali te dzieci całym sercem.
Wojna niszczyła. Wojna odbierała niewinnym istotom coś, co nigdy nie powinno zostać im odebrane. Wojna była przerażająca i niepotrzebna, jednak po tym świecie wciąż chodziły stworzenia, dla których walka z innymi była sensem istnienia.
Wkroczyliśmy właśnie na główną drogę, która miała poprowadzić nas przez miasteczko. Lyssa i Astor śmiali się przed nami tak, jakby byli najlepszymi przyjaciółmi od dawna. Cieszyło mnie to. Czułem się tak, jakby wróciła do mnie nadzieja, którą już dawno straciłem. Z całego serca pragnąłem jeszcze tylko uratować Drastana i wyrwać go z łap Yumi. Cokolwiek działo się z moim synkiem, nie było to nic dobrego. Drastan zasługiwał na szczęśliwy i bezpieczny dom. Skoro Yumi nie mogła mu go zaoferować, musiałem wziąć sprawę w swoje łapy.
- Kyle, możemy pomóc ci pogodzić się z rodzicami, jeśli zechcesz. Kiedy wrócimy do domu po skończonej misji, jesteśmy w stanie to uczynić.
Kyle spojrzał na mnie ze zmarszczonymi brwiami. Zacisnął usta w wąską kreskę i pokręcił przecząco głową.
- Nie chcę ich widzieć. Może jestem złym synem, ale nie mam zamiaru godzić się z mamą i tatą. Oboje wiedzieli, że zamieszkałem na statku, a żadne z nich nigdy do mnie nie przyszło.
- Masz tylko ich, prawda?
- Już ich nie mam - warknął, zaciskając dłonie w pięści. - Nie wierzę w przebaczenie, Romeo. Nie im.
- Rowen też nie przebaczysz, prawda?
- Nigdy - odparł, kręcąc energicznie głową. - Nienawidzę jej za to, co mi zrobiła. Złamała mi serce. Mogła wcześniej mi powiedzieć, że jest zakochana w innym mężczyźnie. Przebolałbym to. Ona jednak się mną bawiła, Romeo. Wykorzystywała mnie dla swojej własnej przyjemności. Wtedy tego nie widziałem. Byłem zbyt młody i zaślepiony uczuciami do niej. Postrzegałem Rowen niczym boginię. Kochałem ją, a ona zrobiła mi krzywdę. Gdyby jej na mnie zależało, mogłaby mi chociaż pomóc. Ona jednak nie zrobiła absolutnie nic.
Kyle założył kosmyk błękitnych włosów za ucho. Nie patrzył mi w oczy. Wiedziałem, że nie chciał, abym zobaczył emocje malujące się w jego ślepiach.
- Przepraszam, Romeo. Wiem, że jestem beksą, ale to jest ode mnie silniejsze.
- Nigdy nie przepraszaj za swoje uczucia - oznajmiłem, poklepując go po plecach.
- W porządku. Myślisz, że powinienem zdjąć obrożę?
Weszliśmy do miasteczka. Dobiegały nas piękne i kuszące zapachy świeżego chleba, ciast, lodów i cukierków. Nie chciałem jednak się zatrzymywać. Obiecałem sobie, że pewnego dnia zabiorę tutaj Drastana i kupię mu słodycze, z których słynęła ta kraina. Dziś jednak nie był na to odpowiedni dzień.
- Rób to, co uważasz za stosowne, Kyle. Jeśli chcesz odciąć się od przeszłości, powinieneś zdjąć obrożę. Tym sposobem dasz sobie szansę. Wiem, że mówiłeś, iż nie chcesz znowu się zakochać, aby nie mieć złamanego serca, ale kto nie próbuje, ten nie wygrywa. Ja też obiecałem sobie, że po tym, co zrobiła mi Yumi nigdy więcej nie będę miał kobiety, ale przegrałem. Nie, cholera, ja wygrałem. Mam przy sobie wspaniałą kobietę. Nie znam Lyssy długo, ale wiem, że będę o nią walczył. Jest dla mnie ideałem.
- Moja mama kiedyś powiedziała mi, że sensem istnienia jest odnalezienie jedynej, prawdziwej miłości. To chyba jedyna mądra rzecz, jaka wyszła z jej ust.
Zaśmiałem się. Minęliśmy ulicznego sprzedawcę, który za darmo poczęstował nad plastrami miodu.
- Masz rację. Miłość jest piękna, jeśli tylko obdarzy się nią odpowiednią istotę.
W końcu udało nam się przejść przez królestwo. Nie zajęło nam to dużo czasu jako, że Irylis nie było dużą krainą. Mieszkało tutaj zaledwie niespełna trzysta stworzeń z królem na czele.
Znaleźliśmy się przy granicy Irylis z Otvium. Ta kraina nie była bezpieczna. Słyszałem, że zamieszkiwały ją potężne smoki. Nie panował tutaj król, a oprócz smoków nikt w niej nie mieszkał.
Krainę tą otaczała bariera. Była silna, gdyż gdy wyciągnąłem przed siebie łapę, aby dotknąć bariery, poraziło mnie czymś w rodzaju ziemskiego prądu. Odsunąłem się więc gwałtownie od bariery, a Lyssa podbiegła do mnie i chwyciła mnie za łapę, całując ją.
- Nie boli cię, kochanie?
- Wszystko w porządku, skarbie - odpowiedziałem, czując ciepło w piersi, gdy Lys tak słodko się do mnie zwróciła.
- Następnym razem uważaj! Nie może stać ci się krzywda! Nie darowałabym sobie, gdybyś sobie coś zrobił!
Lys była przeurocza. Rozumiałem jej strach przed moją ewentualną krzywdą. Lyssa miała trudne życie i miała prawo bać się samotności. Gdybym umarł, Lys zostałaby z Astorem i Kyle'm. Byłem pewien, że gdybym odszedł z tego świata, moja dziewczynka miałaby dobrą opiekę. Nie chciałem jednak umierać. Nie teraz, gdy byłem tak blisko Drastana. Nie, gdy mój synek cierpiał, a ja musiałem mu pomóc. Nie, gdy miałem przy sobie kobietę, która naprawdę zdawała się mnie kochać.
- Jak daleko stąd jest mój synek, Astorze?
Astor wyciągnął przed siebie rękę i zamknął oczy. Jego dłoń otoczyła magia, na którą składała się fioletowa błyszcząca mgiełka. Gdy mój przyjaciel otworzył oczy, spojrzał na mnie.
- Wystarczy, że przekroczymy Otvium, Romeo. Drastan znajduje się w krainie zaraz za nią. Musimy jednak być bardzo ostrożni. Otvium nie wydaje się być bezpieczne.
- Owszem, nie jest bezpieczne - odparłem, kucając na ziemi. Zdjąłem z pleców worek z księgami magicznymi Mercury'ego. Wyjąłem taką oprawioną czerwoną skórą. Książę uznał, że tej księgi będę mógł użyć w pierwszej kolejności. Posiadała silne zaklęcia, które mogły pomóc nam osłabić barierę.
- Nie ma innej drogi? - spytała Lyssa, klękając obok mnie. Rozczuliło mnie to, jak się we mnie wpatrywała. Położyłem łapę na jej głowie i pogłaskałem ją po żółtych jak słoneczko włosach.
- Niestety nie, skarbie. Musimy przeprawić się przez Otvium. Obiecuję, że o ciebie zadbam, kochanie. Nic złego ci się nie stanie.
Lyssa pokiwała twierdząco głową. Czułem, że nie była przekonana co do prawdziwości moich słów, ale starała się mi zaufać. To wiele dla mnie znaczyło.
Po kilkuminutowych poszukiwaniach w końcu znalazłem interesujące mnie zaklęcie. Władałem magią, jednak nie była ona tak silna, jak ta Astora. Nie chciałem jednak obarczać przyjaciela rzucaniem zaklęć. Wystarczyło mi to, że Astor zgodził się mi towarzyszyć. Choć tak właściwie podróż była jego pomysłem. To on chciał mi pomóc uratować synka. Gdyby nie Astor i jego przekaz dotyczący tego, co działo się z moim dzieckiem, prawdopodobnie nie ruszyłbym w podróż. To byłby ogromny błąd jako, że Drastan cierpiał. Byłem dla niego niedobrym ojcem. Zamiast mu pomóc, siedziałem w pałacu na tyłku i zastanawiałem się nad tym, co, na bogów, zrobiłem.
- Odsuńcie się - zwróciłem się do Lyssy, Astora i Kyle'a. - To potężne zaklęcie. Powinno zburzyć na kilka minut barierę.
- Mogę ci pomóc, Romeo - zaproponował Astor, kładąc dłoń na moim ramieniu.
- Nie trzeba - odparłem, poklepując go po dłoni. - Dam sobie radę.
- Uważaj na siebie, mój panie - poprosiła płaczliwym głosem Lyssa.
- Nie musisz się o mnie martwić, słoneczko. Twój pan nie pozwoli, aby coś złego mu się stało.
Miałem nadzieję, że składałem obietnicę, którą byłem w stanie dotrzymać.
Astor postanowił zostać obok mnie, aby trzymać mi przed oczami otwartą księgę. Wystawiłem przed siebie łapy, nad którymi po chwili pojawiła się czerwona błyszcząca mgiełka, która pasowała do moich demonicznych oczu. Zacząłem recytować zaklęcie w języku, którego nie znał nikt oprócz mnie, Mercury'ego i stworzeń, które żyły dawniej. Obecnie magię rodem z dawnych lat uprawiało coraz mniej istot. Najsilniejsze księgi znajdowały się wyłącznie w rękach królów i książąt.
Już po chwili poczułem, jak moje ciało oblewa się potem. Moje łapy zaczęły drżeń. Nogi się pode mną ugięły. Lyssa nagle znalazła się obok mnie, a ja miałem ochotę ją za to okrzyczeć. Powinna stać z tyłu z Kyle'm. Wierzyłem, że uda mi się rzucić zaklęcie na barierę, ale zawsze istniało ryzyko, że coś się nie powiedzie. Doceniałem to, że Lyssa chciała mi pomóc, ale nie musiała tego robić. Jej bezpieczeństwo było dla mnie najważniejsze.
Nagle poczułem, jak bariera zaczyna ustępować. Stało się to nagle i szybko. Po prostu w jednej chwili bariera runęła na ziemię i zniknęła z jej powierzchni.
Upadłem na kolana, wykończony po rzuceniu potężnego zaklęcia. Lys zarzuciła mi ręce na szyję i wtuliła twarz w zagłębienie między moją szyją i ramieniem. Oddychała ciężko, a ja nie miałem nawet siły, aby odwzajemnić jej uścisk.
- Udało ci się, Romeo - oznajmił Astor, uśmiechając się z dumą.
- Pewnie. Mnie miałoby się nie udać?
- Święta prawda - odparł przyjaciel, który pomógł wstać najpierw Lys, a potem mnie. - Jesteśmy o krok bliżej od znalezienia Drastana, Romeo. Razem damy radę, prawda?
Pokiwałem twierdząco łbem.
Astor i Kyle szli przed nami. Ja za to chwyciłem za rękę Lyssę i pozwoliłem, aby pocałowała mnie w policzek, a tak właściwie czaszkę.
- Jestem z ciebie dumna, mój panie - powiedziała, ciągnąc mnie dalej w głąb mrocznej krainy wypełnionej rykami smoków. - Już niedaleko, Romeo. Za chwilkę odnajdziemy twojego synka.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top