Zlot


Oczywiście Czarny Pan był zadowolony.

Sanguis zmierzył się prawie ze wszystkimi członkami wewnętrznego kręgu i żadne w pojedynkę nie miał z nim najmniejszych szans.

Chłopak był w dobrej formie. Był dobrze wyszkolony.

Liczbą, której w obecnym stanie nie potrafił pokonać jest 7.

Zawsze to musi być siedem.

Siedem w wypadku tego chłopaka nie oznacza siły i zwycięstwa, to jego słabość.

To stało się już jego małą obsesją, aby kontrolować chłopca nawet w najmniejszym aspekcie, ale nie miał przecież o to wyrzutów sumienia.

Chłopak był doskonały.

Lata ćwiczeń z Bellatrix nauczyły go ignorowania lżejszych skaleczeń i szybkiej regeneracji sił. Żyjąc wśród węży nauczył się sprytu i przebiegłości, jednak wobec tego wszystkiego pozostawał ślepo lojalny i co Voldemort stwierdzał z niezmiernym zadowoleniem, chłopak dosłownie jadł mu z ręką.

Sanguis zawsze wykonywał polecenia z największą dokładnością. Nigdy się nie przeciwstawiał, jak robi to większość nastolatków w jego wieku, nigdy nie narzeka... Nie okazuje strachu ani zmęczenia, choć Voldemort wie, że on go czuje.

To wszystko razem zachwycało Czarnego Pana.

Lepiej nie mógł tego wymyślić.

Wystarczy go popchnąć w odpowiednią stronę, przemilczeć jakiś fakt czy dorzucić drobne kłamstwo, on zostanie niewzruszony. Oglądał z ukrycia, często jako nagrodę jak Voldemort każe swoich ludzi za niekompetencje czy inne przewinienie, ale Tom nigdy nie pozwolił mu torturować kogoś osobiście.

Spodziewał się, że chłopak będzie chciał i czeka na swój moment.

Ku temu nie było wątpliwości.

A teraz jego plan wchodzi w życie, ale musi być bardzo ostrożny, żeby nikt nie dowiedział się więcej niż to potrzebne...

Już niedługo.

W końcu druga runda została zakończona i Bellatrix zawołała trzech najlepszych śmierciożerców.

Voldemort westchnął z rozczuleniem, szykując się na szybki koniec wykończonego chłopaka, jednak został zaskoczony.

Bella, Nott i Avery z trudnością współpracując, próbowali pokonać chłopca.

Sanguis szybko pozbył się Notta wysyłając go na ścianę, nie spodziewał się jednak, że pozostali postanowią się rozdzielić i zajść go od tyłu.

Bella szczerzyła swoje lekko poczerniałe zęby i z wielkim zadowoleniem wykrzyknęła

- Expelliarmus!

Różdżka Sanguisa wyleciała z jego rąk.

Avery widząc, że chłopak nadal stoi z naburmuszoną miną wymierzył różdżkę w jego stronę.

- Expulso!

- Protego! – tarcza pojawiła się z nikąd przed chłopcem, który raczej odruchowo zasłonił się przed zaklęciem.

Promień uderzył o tarczę i odbił się od niej uderzając Avery'ego i Bellę ze zdwojoną siłą.

Obydwoje wylądowali na kolanach i patrzyli na swojego pana z wyczekiwaniem.

Sanguis z lekkim nie dowierzaniem wpatrywał się w swoje dłonie, ale kiedy zorientował się jak cicho się zrobiło również podniósł wzrok.

Voldemort stał nad nim ze wzrokiem surowym, ale i podekscytowanym.

Paskudna mieszanka władczości, wężowatości i tego szaleństwa maniaka, do którego przywykł na treningach z Lestrange.

Czarny Pan położył rękę na ramieniu Sanguisa, którego przeszedł dreszcz, ale tego nie okazał.

Zachował kamienną twarz i starał się nie zaciskać pięści spodziewając się kolejnego ruchu.

- Na kolana – przemówił w końcu. – Na kolana, przed mrocznym księciem. Moim podopiecznym, moim dziedzicem.

Wszyscy zebrani z uniżeniem pokłonili się bardzo nisko otaczając dwóch czarodziei przed nimi.

- Jutro, Sanguis ukaże się światu. Jutro zaczniemy pisać naszą nową, lepszą i zasłużoną historię!

Śmierciożercy wybuchli.

I zaczęło się świętowanie.

- Odpocznij Sanguisie, spisałeś się.

                                                                              .:0()0:.

Noc nie była ukojeniem.

Chłopiec leżał w łóżku przez kilka godzin zanim słońce zaszło, ale nie mógł spać...

Myślał o tym, co ma zrobić następnego dnia.

To będzie niezwykły dzień, czuł chore podniecenie, że wyjdzie i będzie mógł się ujawnić.

Myśląc o tym w ten sposób nie umiał zapomnieć incydentu z jednego z jego zniknięć, ale szybko wyrzucał je głęboko na dno pamięci.

Zamykając oczy i znajdując się na granicy jawy a snu, słyszał tylko te dwa słowa powtarzające się w kółko i w kółko razem ze słowami jego pana.

Spisałeś się... Spisałeś się... - Brawo Harry... Brawo Harry...

                                                                                   .:0()0:.

Zebranie Zakonu Feniksa nie było trudne zważywszy na całe zamieszanie w ministerstwie i letni czas.

Dumbledore siedział na szczycie długiego stołu przy którym siedzieli pozostali liczni członkowie.

- Więc Severusie co chciałeś nam powiedzieć? – zapytał Remus, który ledwo siedział ze zmęczenia.

- Dzisiaj w południe kiedy znajdowałem się u Niego podsłuchałem rozmowę Notta i Avery'ego.

- Dowiedziałeś się czego na temat sierocińców? – dopytywał Syriusz.

- Nie! Jest o wiele gorzej niż sądziliśmy. Czarny Pan najwyraźniej ma dziedzica.

Przy stole zasiała się gęsta i napięta cisza.

- Współczuję tej kobiecie – parsknął Simon Acent.

- Nie pomniejszaj jego wartości Acent. Ten dziedzic nie jest dzieckiem. Nie z tego co zrozumiałem – westchnął, był roztrzęsiony. – Pamiętacie śmierć Dołohowa?

Weasleyowie potaknęli ochoczo.

- Więc ten dziedzic go zabił. Na polecenie Czarnego Pana, oczywiście. Avery mówił coś o pokazie dzisiejszego wieczoru, mieli się pojedynkować, a z tego co wiem od Malfoya, dzisiaj wieczorem było zebranie wewnętrznego kręgu – spojrzał wokół stołu. – Chłopak nie doszedł jeszcze do wieku, bo nazywali go – odchrząknął. – Utalentowanym, małym bachorem. Nott, a Avery mówił o nim z większym uniżeniem jako i mrocznym księciu. Podejrzewam, że jutro księże ma się pojawić na zlocie w Dennial Town.

- To może być pułapka na ciebie Severusie – powiedziała Lily. – Ten dziedzic nie ma więcej niż siedemnaście lat, ale nie może mieć też mniej niż powiedzmy 10, z tego co mówisz, czy naprawdę uważasz, że ominąłbyś jego istnienie przez te wszystkie lata?

Kilka osób potaknęło zgodnie głowami.

- Lily... Ja go widziałem, widziałem jak wychodził od Czarnego Pana.

- Skąd masz pewność, że to on? – zapytał podejrzliwie Moody.

- Poza tym, że wyszedł z sali nienaruszony, może trochę zdenerwowany, miał maskę zakrywającą jego twarz i zamiast do wyjścia skierował się do zawsze zamkniętego skrzydła wschodniego? Sam nie wiem... może dlatego, że tu czułem. Jeśli ktoś miałby być dziedzicem Czarnego Pana to tylko ten chłopak! Jestem jak wiecie Legilimentą nie od dziś, dzięki tej umiejętności nauczyłem się też trochę o Empatach i umiem odróżnić aurę zwykłego czarodzieja od potężniejszego.

- Jaki miała kolor? – zapytał Dumbledore, który był pełnym Empatą.

- Czerwony. Krwistoczerwony.

.:0()0:.

Sanguis przewodził zlotem.

Nigdy nie widział tylu śmierciożerców na raz.  W zasadzie nie widział nigdy i nigdzie tylu ludzi w jednym miejscu!

Stał teraz na granicy miasta Dennial Town, które znajdowało się po drugiej stronie lasu przy Dolinie Godryka. – Ale San o tym nie wiedział.

Nigdy nie przyszło mu usłyszeć czy dowiedzieć się więcej niż Voldemort przyzwolił.

I to był jeden z powodów dla którego zaczął „znikać", chciał uczyć się i poznawać świat poza Grotą, bez głupich ludzi skalanych morderstwami u boku.

Chciał być kimś zwykłym... Ale to nie możliwe.

- Teraz – przekazał do niecierpliwej Belli.

Kobieta szybko zapomniała o reszcie świata i powtarzając słowa księcia o wiele głośniej powiodła resztę śmierciożerców na magiczne miasteczko.

Widział jak śmierciożercy rabują i niszczą sklepy. Ktoś wszedł do czyjegoś domu i wyciągnął jego mieszkańca na zewnątrz.

Mężczyzna był stary i niedowidział, trząsł się pod wzrokiem swojego oprawcy.

Kątem oka Sanguis zauważył, że z tego samego domu, bocznym wyjściem, ze łzami w oczach wychodzi starsza kobieta i dwoje jej wnuków. Wszyscy uciekali z domu nie mogąc nic zrobić.

Nie mieli szans. On też nie mógł nic zrobić. To był tylko stary czarodziej, nie musiał ginąć!

Był zdrajcą krwi, może nawet mugolakiem, może w przeszłości był Aurorem.

Czy to usprawiedliwienie?

Odwrócił wzrok kiedy na ulicy pojawili się Aurorzy.

Cała chmara Aurorów!

San nie umiał ukryć zaskoczenia i coraz to zwiększającej się ekscytacji, jednak miał swoją maskę, więc nikt nic nie zauważył.

Czarodzieje światła szybko rozpierzchli się po ulicach i zaczęli walczyć ze śmierciożercami, a on nadal stał na ulicy, kompletnie ignorowany.

Nie było się zresztą czemu dziwić, był w końcu ukryty pod zaklęciem niewidzialności, wystarczy tylko ruch różdżką a zasłona opadnie, ale musi czekać.  Czekać na znak.

I jest znak!

Bellatrix stanęła na dachu jednego z budynków razem z Avery'm i Malfoyem.

Śmierciożercy się już nie ukrywali, było często wiadomo kto nim jest, skoro wojna trwa już prawie 20 lat, ale Lucjusz nadal musiał nosić maskę śmierciożercy, bo infiltrował ministerstwo.

Aurorzy się zatrzymali i śmierciożercy również.

Bella zaśmiała się wstrętnie, przejęta rolą jaką przyszło jej grać w tym wszystkim i zgięła się w pół. Sanguis czuł bicie swojego serca w uszach tak wyraźnie i głośno, że ledwie usłyszał słowa Avery'ego.

Rozpoznał tylko swoje imię. Wtedy zdjął zaklęcie i stanął twarzą w twarz z grupą wyszkolonych aurorów.

Przez chwilę nic się nie działo, panowało wielkie poruszenie i zaskoczenie, a potem chaos.

Zaklęcie za zaklęciem uderzało w tarczę Sanguisa, większość zgrabnie unikał, ale przewaga liczebna w końcu była znaczna, kazała mu przesłaniać się potężną tarczą.

Kilku śmierciożerców, których nie rozpoznał stanęło o jego boku i razem mogli zaatakować.

Kiedy spojrzał na dach, Belli już nie było. Walczyła z jakimś Aurorem z czarnymi włosami i to w taki sposób, jakby naprawdę zależało jej, żeby go zabić. Nie poznęcać, pobawić ale zabić szybko i skutecznie. Więc kiedy upadła na ziemię i różdżka wypadła jej z rąk, San był w takim szoku, że wyskoczył z muru śmierciożerców i pognał w jej stronę.

Stanął przed nią mierząc w pierś czarodzieja.

Bella zaśmiała się na to.

- Poznaj mrocznego księcia Sanguisa, Black! – ryknęła.

Mężczyzna był w szoku, w jego oczach zaświecił się strach, ale tylko na jedną krótką chwilę.

Nie powinieneś mnie prowokować.

Widział jak usta mężczyzny układają się w słowo Drętwota, ale za nim zdołał je wymówić, niewerbalne zaklęcie rozbrajające Sanguisa trafiło go idealnie.

Bella pochyliła się nad księciem.

- Wykończ go książę – wyszeptała.

Mężczyzna był zaskoczony.

Nagle pojawili się kolejni aurorzy stając w obronie swojego druha.

Bella wydała dziwny dźwięk na widok jednego z nich i szybko oddaliła się w poszukiwaniu swojej różdżki.

- Expelliarmus! – powiedział niższy i mizerniejszy czarodziej.

Czarny Pan zabronił mu się odzywać podczas zlotu, było to idiotyczne, ale nie miał zamiaru mu się sprzeciwiać.

Stanął bokiem i posłał Expulso kiedy zaklęcie go mijało.

Mężczyzna uderzył twardo o ziemię, ale szybko, trochę za szybko się podniósł.

- Drętwota! – krzyknął trzeci mężczyzna, a potem niewerbalne Confringo pod nogi Sanguisa.

Chłopiec nie spodziewał się takiego ataku, więc przewrócił się kiedy ziemia pod jego stopami wybuchnęła.

Szybko się poskładał i wysłał wiązankę zaklęć i czarno magicznych klątw w stronę przeciwników.

Przeciwnikiem jest ten, kto mnie atakuje.

Black, jak go nazwała Bella, bez różdżki nie miał szans, więc ktoś rzucił mu na kolana świstoklik, a tamten zniknął.

Kilka zaklęć tnących wystarczyło, żeby pozostali ze swoim słabszym refleksem i za słabą tarczą dla zaklęć księcia przestali stawiać zagrożenie.

- Uciekaj! – krzyknął ten mizerniejszy, ale mniej ranny.

Tamten ledwo stał na nogach. Jak łatwo było by go teraz zabić! Ktoś rzucił się na Sanguisa zanim ten zdążył pomyśleć o odpowiedniej klątwie. Wstał i spojrzał na dół. Na ziemi leżał ten blond włosy czarodziej, najniższy z nich wszystkich.

Trzymał mocno różdżkę w ręku, ale nie celował w Sana. Wyszeptał zaklęcie tak cicho, że chłopiec ledwie je dosłyszał. Z różdżki wyskoczył patronus i uciekł.

Sanguis zamrugał kilka razy, a do rzeczywistości przywołał go dźwięk upadającej różdżki.

Mężczyzna miał półprzymknięte oczy, nie poruszał się, patrzył na księcia bez wyrazu.

Poddał się.

Nie stanowił już zagrożenia.

- Zabij go! – krzyknął Avery.

Książę patrzył na swoją ofiarę, niepewny co powinien zrobić.

Dlaczego?

Przecież to zdrajca! Wróg, przeszkoda! A jednak ...

Patronus, ten patronus musiał udać się do jego rodziny, żeby się pożegnać, żeby jego żona, a może nawet dzieci nie dowiedziały się o jego śmierci z gazety, czy od obcej osoby...

- Twój ojciec byłby dumny – wycharczał Auror.

- Znałeś mojego ojca? – zapytał cicho, mierząc powoli różdżkę w leżącego.

Mężczyzna był bardzo zaskoczony pytaniem.

- Jesteś synem Voldemorta?

Sanguis widział kątem oka, że Avery mu się przygląda, dlatego tylko pokręcił głową.

Mężczyzna chciał coś jeszcze powiedzieć, ale przerwał mu głośny trzask aportacji.

- To Dumbledore! – krzyknął ktoś.

Dumbledore? Ten od Grindelwalda?

- Avery! Zabierz księcia! Uciekajcie! – krzyczała Bella.

Książę obrócił się i nie widział nic oprócz wszechogarniającej walki.

Słyszał tylko wrzaski i zaklęcia.

Nott był okrążony przez przynajmniej pięciu aurorów.

Widział Avery'ego, zbliżającego się w jego stronę z surową miną.

Nie zabije dziś Aurora u swoich stóp.

Pobiegł w stronę Notta i cóż, dał jak to by powiedzieć, pokaz.

Zaklęcie, które uczył się przez cały zeszły miesiąc, strącił wszystkich z nóg.

Ci najbliżej stracili nawet przytomność, fala lazurowego światła potoczył się przez ulicę, osłabiając po kolei śmierciożerców i Aurorów.

Ktoś krzyknął: To nasz książę, szlamy!

Inne takie hasła i powoli wszyscy zaczęli znikać.

Avery stanął u jego boku, już z mniejszym rozczarowaniem, a z dumą.

Zanim się aportowali, San rzucił okiem na Aurora , z którym rozmawiał, patrzył na niego szeroko otwartym oczami.

Przeżył.

Sanguis miał tylko nadzieję, że podjął właściwą decyzję.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top