+To, na co wszyscy czekali
+Dodatek do Rodzinnej Krwi w formie jednego z 'kolekcji oneshotów' - 6
TO, NA CO WSZYSCY CZEKALI
Dzień, pierwszy marzec, zaczął się dla Harry'ego niezbyt dobrze.
Po pierwsze – obudził się w swoim mieszkaniu zdecydowanie za późno, bo po dziesiątej i to w dodatku nie sam z siebie, tylko został obudzony...
Jedyna osoba, która mogła go obudzić to Draco, bo tylko on wiedział gdzie znajduje się jego apartament w Londynie no i ewentualnie Ginny, ale ona była w Hogwarcie.
Nad sobą zobaczył Rona i Hermionę z rękoma przewiązanymi na piersiach.
Hermiona wyglądała na niezadowoloną i rozczarowaną z jakiegoś powodu, podczas , kiedy Ron posyłał mu współczujący oddech i klęczał obok niego.
Jego powieki były ciężkie i bolało go gardło, że nie mógł wydusić z siebie słowa.
- Przynieś czystą wodę, a ja spróbuję to z niego zdjąć. – odezwał się cicho Ron, a Hermiona potaknęła ledwo zauważalnie.
Całe ciało Harry'ego płonęło z bólu.
Ron delikatnie zaczął rozcinać szatę Harry'ego, która była sztywna i lekko wilgotna, od nasiąkania krwią całą noc.
- Obawiam się, że twoja kanapa będzie do wymiany... - mruknął chłopak.
Harry zdołał obrócić głowę na bok, czując wzbierające wymioty i zauważył kilka czerwono krwistych plam na poduszkach.
- Teraz wygląda o wiele lepiej. – zażartował gorzko i wessał głośno powietrze, kiedy Ron odchylił materiał od gęsto zasianych ran na jego boku i ramieniu.
Ron syknął i przesłonił na krótko nos i usta, czując obrzydzenie od metalicznego zapachu krwi.
- Cholera. – burknął, a Hermiona w tym czasie weszła z miską ciepłej wody, bandażami i dwiema fiolkami eliksirów.
Ron zerknął na nią i zanurzył białe szmatki, które przyniósł, do wody, a potem zaczął oczyszczać rany.
- Chyba będziemy potrzebowali czegoś więcej niż dwie fiolki na ból. Boję się czy nie dostał już zakażenia, jego powieki mają zielonkawy kolor, a oczy są zakrwawione... - przekazał jej.
- Co tutaj robicie? – zapytał Harry chrapliwym głosem.
Hermiona zerknęła na niego krótko i odkorkowała eliksir i przysunęła mu do ust.
- Narcyza zawiadomiła nas i Syriusza, więc także i twoich rodziców, kiedy Draco pojawił się u niej ledwo żyjąc. Kiedy odzyskał przytomność jedyne, co powiedział to, że powinien był cię posłuchać i że przeprasza. Podał nam twój adres, ale dopiero kiedy zostaliśmy sami, co naprawdę było głupie z jego strony, bo moglibyśmy pomóc ci wcześniej... ! – zdenerwowała się. – Co wyście w ogóle robili?
Harry uśmiechnął się kącikiem ust.
- Było warto. Draco nie powinien się obwiniać.
- Harry... - warknął Ron uciskając mocniej ranę. – Co was zaatakowało? To ważne, jeśli mam odpowiednio zaleczyć... to.
Harry przez chwilę nie odpowiadał i Ron z Hermioną nawet odnieśli wrażenie, że im nie powie, ale w końcu Harry wyszeptał.
- Ritus Nigrum.
- Czarny Obrzęd?! – pisnęła Hermiona. – Po co do cholery się tam pakowaliście?
- Musieliśmy kogoś znaleźć. – odpowiedział wymijająco Harry. – To było najlepsze miejsce i najlepszy czas.
- Poczekaj z takimi stwierdzeniami jeszcze trochę Harry... - wyszeptał Ron ocierając czoło. – Nie jestem pewny czy z tego wyjdziesz, potrzebujemy bardziej wykwalifikowanego uzdrowiciela. Trucizna z twoim ciele nie pozwoli mi pomóc ani zaleczyć infekcji...
James był wściekły i zestresowany.
Syriusz próbował wyciągnąć od Dracona, gdzie Harry jest, ale chłopak pozostawał piekielnie uparty, żeby nie powiedzieć im nawet wskazówki o domniemanej lokalizacji jego syna.
Wiedzieli, że Harry jest ranny, tyle było oczywiste, ale nie wiedzieli do jakiego stopnia.
Ponadto James nie chciał zostawiać Lily samej w domu, bo mogła urodzić lada dzień, w praktycznie każdej chwili! - A dokładnie to musiał zrobić.
- Jego życie może być w niebezpieczeństwie. – mówił Syriusz. – Wiem, że nie chcesz zdradzić jego zaufania, ale to naprawdę nie będzie miało żadnego znaczenia, jeśli on nie przeżyje do następnego dnia.
Draco tylko zacisnął szczęki i unikał ich wzroku.
Ciemne sińce na jego szczęce kontrastowały z bladą skórą, a na ramionach długie rany zostały owinięte bandażami, razem z tułowiem, w które został dźgnięty, prawdopodobnie włócznią czy czymś takim.
- Jeśli jest w takim stanie jak ty, strzeż Merlinie w gorszym...
- On nic nam nie powie. – przerwał Syriuszowi zimno James i podszedł bliżej do blondyna. – I wiem dlaczego. Harry twierdzi, że się zmieniłeś, że nie byłeś wtedy sobą i że można ci ufać, ale spójrz tylko na siebie. Harry może teraz umierać, a ty odmawiasz nam pomocy, bo przecież wcale ci na nim nie zależy. Jaka to byłaby dla ciebie różnica czy umarłby dzisiaj, mam rację? Jesteś tylko tchórzliwym oszustem, który przegrał i tylko by zyskał na śmierci mojego syna...
- ŁGARSTWO. – splunął Draco, odzywając się po raz pierwszy. – Harry jest prawdopodobnie jedyną osobą, na której naprawdę mi zależy i której nie chcę zawieść. Nigdy więcej. Skoro jestem gorszy od was, to dlaczego nie powiedział wam nic o tym, co wczoraj zrobiliśmy? Dlaczego nikomu oprócz mnie nie zdradził, gdzie spędza dni i noce, kiedy nie jest z którymś z was? Dlaczego to mi zwierzył się ze swoich koszmarów? Pamiętasz jak stracił przytomność w twoim progu, kiedy przyszedł na święta? Przedtem tego dnia to ja namawiałem go, żeby was nie ignorował, tak jak to robiłem przez cały wcześniejszy miesiąc. Więc nie mów, że mi na nim nie zależy, bo nie ma ważniejszej dla mnie osoby.
- Ale pozwolisz mu teraz umierać? Cierpieć?
- James... Nie przesadzaj, nie znamy stanu Harry'ego, nie możemy zakładać... - odezwał się spokojniej Syriusz.
- Chcesz go bronić?! - wrzasnął James. – Tego wypierdka, który zmusił Harry'ego do torturowania mnie i Lily? Który zmanipulował go ...
- WCZEŚNIEJ ODDAŁEM ŻYCIE ZA WILLIAMA, bo wiedziałem jak wiele on znaczy dla Harry'ego! To nie była moja wina ani moje życzenie, żeby mnie wskrzeszać i za pomocą mojego ciała podbijać świat! To mógł być każdy z nas! Nawet ty!
James spojrzał na Malfoya z obrzydzeniem.
- A jednak to byłeś ty. Ślizgon. Oszust wśród oszustów. – zaśmiał się gorzko. – To pewnie już twoja druga natura, co? Może udało ci się nabrać Harry'ego, ale nie mnie. Jeśli cokolwiek mu się kiedykolwiek stanie, będziesz pierwszą osobą, u której poszukam sprawiedliwości.
- James! – zawołał Syriusz łapiąc mężczyznę za ramię i odpychając go do tyłu. – Musisz się uspokoić.
Draco chyba nawet nie usłyszał Syriusza, jego wzrok wbity był w Jamesa.
- To przez ciebie obaj moi synowie wielokrotnie mogli stracić życie. – warknął animag. – Nie waż się o tym zapominać. A może sądzisz, że jesteś absolutnie niewinny?
- Nie... - odpowiedział cicho Draco, lekko złamanym głosem. – Są rzeczy, których żałuję, ale...
- Ale przecież niczego byś nie zmienił. Otwórz oczy Malfoy, nie ma tu nikogo kto ci współczuje. Nie ma nikogo kto jest w stanie spojrzeć ci w oczy i ...
- Nieprawda... - wyszeptał ledwo słyszalnie chłopak, zatykając uszy i nie mogąc znieść jadowitych słów.
I właśnie w takim stanie zastali ich Ron i Hermiona.
Draco skulony na tapczanie z nogami podkurczonymi blisko ciała i rękoma zakrywającymi uszy, a powiekami ciasno zaciśniętymi. Wyglądał nawet jakby odczuwał fizyczny ból.
James wrzeszczący na niego i szarpiący się w uścisku Syriusza, który był prawdopodobnie jedynym powodem, dla którego James jeszcze nie zaatakował blondyna.
- SPOKÓJ! – wrzasnęła Hermiona, ale tylko Syriusz obrócił w jej stronę twarz. – Silencio!
James natychmiast zamilkł.
- Co się tutaj dzieje? – zapytał Ron podchodząc z wściekłą miną w stronę Dracona i sprawdzając czy nic mu nie jest.
- Zostaw! – zawołał Draco i odepchnął od siebie Rona.
To, że ktoś miałby się nim martwić było jeszcze gorsze teraz, bo tym wszystkim co powiedział James. Draco chciał, żeby był ktoś, kogo by obchodził, ktoś kto by go zrozumiał, ale nie mógł tego mieć. I nie chodziło nawet o kwestie, że na to nie zasługiwał, po prostu czuł się jakby oszukiwał...
- Harry. – odezwał się nagle, podnosząc głowę. – Co z nim?
James w lekkim zdezorientowaniu obrócił się do Hermiony, do której zostało skierowane pytanie.
- Znaleźliśmy go Draco. – odpowiedziała z ciężkim westchnięciem. – Jest w św. Mungu, nic mu nie będzie.
Draco odetchnął z ulgą i oparł się na tapczanie przymykając oczy i w końcu się trochę odprężając.
- Powiedział, żebyś się nie obwiniał. – dodała. – Ale jeśli mam być szczera, to, co zrobiliście było chyba jedną z głupszych rzeczy na jakie wpadliście do tej pory.
- Nie musisz mi mówić. – westchnął i naciągnął koc wyżej, krzywiąc się, gdy podniósł ramię za wysoko.
- Co powiedzieli uzdrowiciele? – wtrącił się James.
- W przeciągu kilku godzin wypukają truciznę z jego krwi, a potem uzdrowienie infekcji i zaleczenie ran to dzień lub dwa.
- Muszę go zobaczyć. – oznajmił nagle.
Wtedy Ron podniósł brwi.
- Właściwie to nie spodziewaliśmy się ciebie tutaj znaleźć.
- Dlaczego? – zapytał Syriusz.
Ron i Hermiona wymienili ze sobą spojrzenia.
- Chodzi o Lily. Jak tylko weszliśmy z Harry'm, wprowadzali ją na salę.
James nagle cały zbladł, a Syriusz wybałuszył oczy.
- Jasny gwint. – wyszeptał, a James zerwał się do biegu w stronę drzwi.
Zanim Hermiona zdołała nawet mrugnąć rozległ się głośny TRZASK.
Syriusz zerknął na młodzież w pokoju, a potem mruknął kilka nie zrozumiałych słów i pobiegł za Jamesem.
- Ona... rodzi? – zapytał Draco z niepewnością i nieśmiałością.
Hermiona potaknęła a Ron zaczął się śmiać.
Oboje popatrzyli na chłopaka w zaskoczeniu.
Hermiona ścisnęła jego dłoń próbując przywołać jego wzrok do siebie, bojąc się czy przypadkiem ta cała sytuacja to nie było dla niego trochę za wiele... Tyle krwi i w ogóle.
- Jest pierwszy marca. – odezwał się Ron nadal się uśmiechając. – Trochę inaczej wyobrażałem sobie obchodzić swoje osiemnaste urodziny, zdecydowanie nie przypuszczałem, że będę musiał łatać dwóch idiotów...
- Masz dzisiaj urodziny? – zdziwił się Draco, a Ron potaknął. – Wszystkiego najlepszego.
- Dzięki stary.
Hermiona pokręciła głową z pobłażaniem.
- Miałam nadzieję, że nie przypomnisz sobie o tym przez jeszcze kilka godzin, żeby trochę po tym wszystkim ochłonąć. – odparła z rezygnacją.
- To nie jest ważne. – powiedział jej z lekkim uśmiechem. – Tak długo jak mogę spędzić chociaż kilka chwil z tobą, z moimi przyjaciółmi i rodziną, nie chcę niczego więcej.
Hermiona objęła go mocno ze wzruszeniem.
Draco uśmiechnął się smutno pod nosem i odwrócił wzrok.
Każdy zasługuje na miłość... A zdecydowanie nikt nie zasługuje na to, aby być zapomnianym.
W przeciągu kilku godzin rodzina Potterów powiększyła się o jedną osobę.
Najwyraźniej Lily nie było przeznaczone mieć córki...
Colin Artur Potter przyszedł na świat pierwszego marca 1998 roku o godzinie czternastej dwadzieścia dwie.
Jego oczy były równie ciemne jak dwa ogromne węgielki, błyszczące i bystre. Na jego główce nie było praktycznie w ogóle włosów, ale te które było widać miały ciemny kolor i delikatnie się skręcały.
Sprawa z Harry'm i Draconem się rozwiązała – tak jakby. Wszyscy niedługo się dowiedzieli, że ci dwaj wtargnęli na Czarny Obrzęd chcąc wyłapać ostatki z bandy Fenrira, resztę wilkołaków, którzy podążali za jego filozofią gryzienia i przemieniania dzieci w wilkołaki... Udało im się złapać, co do jednego, ale przez przypadek narazili się innym czarno magicznym istotom, takim jak wampiry, gobliny, charpie... Ale Hermiona już zaczęła razem z kilkoma zaufanymi ludźmi rozwiązywać spór w sposób dyplomatyczny, bo Nocna Koalicja, czyli właśnie zebrani na Czarnym Obrzędzie, zażądali głowy i Harry'ego Pottera i Dracona Malfoya... A oczywiście nikt nie miał zamiaru wypełnić takich warunków...
Ostatecznie oboje zostali uwolnieni od tej kary, jeśli nie będą używać magii do kolejnej pełni księżyca. – Można by się spodziewać czegoś bardziej surowego, ale Koalicja żyła starymi przekonaniami i wydawało im się, że dla czarodziei jest to kara zaiste okrutna!
Koniec końców – Harry kolejny tydzień lub dwa miał spędzić w szpitalu, a po kilku dniach mógł w końcu zobaczyć swojego brata...
Wyglądał jak... niemowlę. Nie był przesadnie brzydki, ale zdecydowanie nie był też ładny.
Harry jak go zobaczył, trzy dni później stwierdził, że wygląda jak podtopiony, łysy kret...
- Jak się czujesz? – zapytała go Lily, kiedy Harry usiadł na jednym z wolnych krzeseł w jej pokoju.
Colin leżał spokojnie w jej ramionach, nie wydając z siebie żadnych dźwięków, tylko gapiąc się w przestrzeń i zaciskając piąstki.
James wyszedł kilka minut wcześniej i dopiero wtedy Harry zgodził się wejść do środka.
Tak... Harry aktualnie nie odzywał się do Jamesa i mało kogo to dziwiło.
Draco oczywiście mu się nie poskarżył, ale Syriusz powiedział dwa słowa za dużo, a Hermiona i Ron podzielili się z nim bez namawiania tym, co sami wiedzieli.
Krótko mówiąc – Harry wpadł w szał, a ponieważ nie stać go było fizycznie, żeby walnąć Jamesa, musiał zastosować na niego metodę ciszy.
Która póki co, doprowadzała Jamesa do szaleństwa.
- Chyba to ja powinienem pytać o to ciebie. – zaśmiał się cicho Harry, żeby nie przestraszyć malca. – To w końcu z ciebie wyjęto... to.
Lily zaśmiała się.
- To? Masz na myśli swojego brata?
- Jak zacznie bardziej przypominać człowieka to może wtedy zacznę tak o nim mówić. – odparł kręcąc głową i z lekkim przerażeniem patrząc na dziecko.
- No nie... Nie mów mi, że Harry Potter, ten sam który uratował magiczny świat i to dwa razy, boi się niemowlęcia!
- Nie boję się niemowlęcia! – uniósł się Harry.
- Tak? To potrzymaj go.
- Co...?
- No dalej Harry. – zachęciła go Lily podnosząc się z łóżka i podchodząc do niego z Colinem. – Ułóż ręce w ten sposób... I po prostu go trzymaj. Dokładnie tak.
Harry chyba nigdy wcześniej w swoim życiu nie czuł się tak przytłoczony jak teraz. Trzymając maleńkie dziecko, które wydawało się być takie... dziwne, obce – niemożliwe, a jednocześnie tak znajome.
Miał wrażenie, że po prostu zaraz mrugnie i ono zniknie, dlatego wbijał w niego trochę przerażony wzrok i czuł delikatne ciepło rozchodzące się po jego ciele.
Colin zamachnął rączką zaciśniętą w piąstkę przed swoim noskiem i skrzywił się ziewając.
Oddech Harry'ego na krótko przyspieszył.
Dzieci to najdziwniejsze istoty na ziemi...
Harry widział wiele rzeczy w swoim krótkim życiu. Widział też wiele śmierci i nie był ślepy na świat go otaczający, ale dopiero w tej chwili zobaczył czym jest życie...
- Świetnie Harry. – odetchnęła Lily gładząc go po włosach, a potem wplatając swój palec do rączki małego dzieciątka, które odruchowo ją chwyciło.
Colin nie wydawał się być specjalnie skupiony, ale nagle jego wzrok spotkał się ze wzrokiem Harry'ego i Harry poczuł się słaby.
Czuł jakby cała siła go opuściła i wiedział... że od tej chwili ma kolejną słabość, bo choć Colin przecież jeszcze nic nie zrobił, nic a nic, już zasłużył na miejsce w sercu wielu ludzi. W tym w sercu Harry'ego.
Harry trzymał Colina w ramionach przez długi czas... Lily w pewnym momencie położyła się na boku na swoim łóżku i zasnęła patrząc na uroczą dwójkę. Colin niedługo później też zaczął zamykać swoje oczka, bo sen to przez jeszcze długi czas będzie jego ulubione zajęcie.
- Hej Colin... - wyszeptał uśmiechając się. – Jeszcze nie wiesz i pewnie długo się nie dowiesz... - uśmiechnął się oczarowany. – Ale to cudownie, że jesteś tu z nami.
Colin też jeszcze długo się nie dowie, ale w końcu to odkryje, że ma dwóch najwspanialszych braci na świecie i cudownych rodziców chrzestnych, którymi zostali Ron i Hermiona.
Pierwotnie Colin był dziewczynką, ale - to był za prosty schemat, dwóch chłopcw i w końcu dziewczynka- Nie. Trzech chłopców to trochę ciekawszy manewr, może nie zbyt urozmaicony koncept rodziny Potterów, ale koniec końców wszystko to kwestia przypadku, więc dodawanie na siłę dzieczynki dla równowagi było dla mnie nuuuuuudne! :)
Ostatnio zauważyłam, że nie napisałam o tym, że Lily urodziła, chociaż w mojej głowie już dawno ma swojego trzeciego synka.
Zaczyna mi już brakować pomysłów na na dodatki, ale jeśli macie jakieś propozycje lub życzenia .....;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top