Słodka pogawędka

Sanguis stał przy tronie, a przed sobą miał cały wewnętrzny krąg i kilku zdolniejszych śmierciożerców dowodzących poszczególnymi oddziałami.

Rozpoznał Bellę leżącą na podłodze, która jeszcze drżała po niedawnych torturach.

- Jak śmiesz wracać do mnie bez niego?! – powiedział głosem Czarnego Pana.

Był nim.

Był w jego ciele.

To zdarzało się oczywiście już wcześniej, ale zawsze było nieprzyjemne...

-Panie... nie mogliśmy go znaleźć, zabrali go chwilę zanim mieliśmy szansę mu pomóc... - wyjęczała kobieta.

Krótki, żółty promień uderzył w jej pierś. Wydała krótki krzyk, nie była przyzwyczajona do tortur swojego pana.

- Macie. Go. Sprowadzić. – powiedział niebezpiecznie niskim głosem.

- Panie mój... - odezwał się cicho jeden ze śmieriożerców z kręgu. – A co jeśli chłopak dowie się o swoich rodzicach? Jeśli przejdzie na ich stronę...

- Avada Kedavra! – mężczyzna upadł na ziemię.

Voldemort odwrócił się na pięcie, wszyscy wstrzymywali oddech kiedy siadał z powrotem na swój tron.

- Za dużo czasu i wysiłku zainwestowaliśmy w chłopaka. – przemówił w końcu. – Chcę go mieć tutaj żywego, czy tego chce czy nie. Jeśli dowie się prawdy, jeśli śmie się ode mnie odwrócić! Alecto. – zwrócił się do osoby w kącie. – To ty będziesz mieć zaszczyt sprostowania jego pamięci. Kilka sesji Obliviate wystarczy, znasz jego osłony, uczyłaś go Oklumencji. ON jest kluczem do tej wojny, stanowiłby zbyt duże zagrożenie dla naszej sprawy, gdyby znalazł się po drugiej stronie.

- Sprowadzę go, panie. Sprowadzę go do domu. – powiedziała Bellatrix wstając chwiejnie z podłogi.

Voldemort wyszczerzył się.

- Zabijcie każdego kto stanie wam na drodze. Nie dbam o straty w tej sprawie! – powiedział zakończając tym samym spotkanie. – Sprowadźcie do mnie Severusa. – dodał cicho. – Mam zadanie dla naszego szpiega...

Wizja zaczęła ciemnieć i po chwili Harry brał głębokie wdechy trafiając z powrotem do swojego ciała.

Miał otwarte oczy, ale przed nimi nadal pląsały ciemne plamy.

W końcu udało mu się odzyskać widoczność.

Był w tym samym pokoju, w którym obudził się wcześniej. Tylko tym razem z tą różnicą, że nie było koło niego rudej kobiety i jej męża w okularach.

Koło niego siedział siwy, stary mężczyzna w okularach połówkach i uśmiechał się delikatnie.

- Kim pan jest? – zapytał w końcu rozglądając się po pokoju.

Nikogo innego nie było.

Pomyślał, że to trochę nieodpowiedzialne z ich strony zostawiać go samego ze starcem, ale w pewnym sensie poczuł się też dobrze, że nie spodziewali się ataku z jego strony.

Chociaż teraz nie było nawet miejsca na dyskusję o ataku, był jeszcze za słaby, żeby uciec.

To czego właśnie się dowiedział, przybiło go.

Był tylko narzędziem, bronią? Nie był dla Voldemorta nawet człowiekiem! Wykorzystał go, torturował i zatruwał przez całe życie, ale i chronił i uczył, dał mu wszystko co miał.

Były oczywiście sprawy, w których się nie zgadzał z Czarnym Panem, ale się do tego nie przyznawał.

To bolało jak cholera.

Ale ten sam, wielki, potężny czarodziej go wychował. Dał mu wiedze i siłę...

Voldemort był odpowiednikiem jego ojca, którego mu zabrał, a Bella trochę jakby była matką.

Jednak jego rodzice żyli, teraz wiedział to na pewno i wiedział też, że Syriusz Black i pozostali ludzie znali jego rodziców.

Wiedzieli, że nazywa się Harry.

Przedtem pomyślał, że może przez przypadek to zdradził kiedy był nieprzytomny, ale to nie było możliwe. Zawsze był czujny w tej sprawie...

Jego pan chciał go chronić.

Jeśli jego rodzice żyli, to jak znalazł się w Grocie? Porzucili go.

Ostrożny w tym co mówił i czasem o czym myślał, ale tutaj czuł się jakoś dziwnie swobodnie i nie umiał się powstrzymywać.

Magia idioto!

W Grocie jeśli powiedziałby coś niewłaściwego wylądowałby na kilka dni na bardzo, bardzo intensywnych treningach bądź uodparnianiu się na działanie różnych zaklęć, między innymi Cruciatus.

Pamiętał jak dziś, kiedy miał dziesięć lat i miał już dość.

Zaczął rozgrzebywać swoje sny, aby dowiedzieć się więcej o rodzicach i znaczeniu słów, które były tak bliskie i znajome.

Miał dość tortur i obrzydliwych zwyczajów panujących w Grocie, słyszał w nocy krzyki szlam, błagających o litość, zwłaszcza kobiet, ale nie mógł nic zrobić.

Próbował, ale nigdy mu się nie udało.

Kiedy po tygodniu kary, po tym jak dostał się do lochów i próbował otworzyć zamek jednej z cel, miał bardzo ciężki czas – spróbował uciec.

Słowo klucz – spróbował.

Wydostał się z Groty, ale jakieś zaklęcie namierzające było na nim założone i kiedy tylko znalazł się nie daleko lasu, rozległ się alarm i został złapany. Była noc i jego pan był niezwykle niezadowolony.

Ból jaki wtedy czuł i słowa jakie usłyszał prześladowały go całymi nocami, wtedy też pierwszy raz był torturowany przez wszystkich członków wewnętrznego kręgu, łącznie z samym Voldemortem.

Jego ciało nie było w stanie wytrzymać tyle bólu i skóra na jego plecach pękła, pozostawiając prostą linię wzdłuż kręgosłupa.

Gdyby to się nie stało, tortury trwałyby jeszcze dłużej, ale dzięki tej niefortunnej ranie, stwierdzono, że kara jest wystarczająca.

Nie próbował uciekać nigdy później.

Dziwiono się, że nie oszalał. Ale wszystkie zaklęcia nawet te czarno magiczne zawsze działały na niego z mniejszym skutkiem niż na innych.

W końcu on jeden przeżył zaklęcie zabijające i w ten sposób Czarny Pan oznaczył go jako swojego dziedzica.

Pamiętał jak Bella mu o tym opowiadała, było wiadomo, że to on jest tym Wybrańcem ciemności, dlatego Czarny Pan go przygarnął...

Wtedy to wydawało się wspaniałe.

- Nazywam się Albus Dumbledore. – odpowiedział starzec i spojrzał na chłopca w wyczekiwaniu.

Spodziewał się wszystkiego po wychowańcu Toma. W szczególności nienawiści.

Cały poprzedni wieczór spędził na wyobrażaniu sobie tej rozmowy, że ujść z niej z jak najmniejszymi obrażeniami... Był w końcu tym kim był, a Tom Riddle go nienawidził z głębi serca tak jak reszta śmierciożerców – bez wyjątków.

- Dumbledore? – powtórzył chłopiec z szokiem.

Starzec skinął głową czekając na wybuch.

- Ten sam, który pokonał Grindelwalda?

Albus przez chwilę zastanawiał się czy się nie przesłyszał. Musiał przyznać, nie spodziewał się takiego pytania.

- Tak, to ja.

Harry czuł ekscytację.

Czytał kiedyś książkę z biblioteki, do której nie miał wstępu... ale podczas swoich „zniknięć" ta zasada jakby zostawała przez niego ignorowana, o pierwszym Czarnym Panie i o pierwszej wojnie.

Miała miejsce mniej więcej w latach czterdziestych i bardzo go interesowała, ale biorąc pod uwagę, że książka był dla niego nielegalna, tak samo było z wiedzą na ten temat.

Nie umknęło również jego uwadze, że Narcyza pominęła tę część w lekcjach historii i pewnie dużo więcej...

- Skoro tak, to zaszczyt móc pana poznać.

- Musisz mi wybaczyć, chłopcze, zaskoczyłeś mnie.

Harry uśmiechnął się delikatnie i wykręcił nerwowo palce.

Szybko założył swoją chłodną maskę, jeśli ten starzec był tym samym potężnym czarodziejem, o którym czytał, musiał być po stronie Czarnego Pana.

Inaczej już by nie żył, stanowiąc potencjalne zagrożenie, a nikt nie był potężniejszy od Voldemorta.

- Przepraszam, ale co pan tu robi?

Dumbledore westchnął.

- Nie wiem co jeszcze o mnie słyszałeś, ale musisz wiedzieć, że nie chcę być twoim wrogiem Harry. Chcemy ci pomóc.

A to ciekawe... Pomyślał chłopak marszcząc brwi. My? Albus jednak jest tu dowodzącym, a nie ten koleś bez nogi.

- Dziwnie to okazujecie, porywając mnie i przetrzymując.

- Pewne cele potrzebują czasem niedopuszczalnych środków.

Chcą go wykorzystać....tak samo jak Voldemort.

Jego twarz musiała wykrzywić się w grymasie złości, bo Dumbledore pokręcił lekko głową.

- Nie mam zamiaru cię do niczego zmuszać, Harry. Umiem sobie wyobrazić jak musiało wyglądać twoje dzieciństwo i widziałem do czego jesteś zdolny, ale widzę też, że wcale nie jesteś zły, nie jesteś taki jak Tom.

- Skąd możesz wiedzieć jaki jestem? – syknął Harry.

- Widzisz, jest pewna siła, która zawsze ratuje nas przed ciemnością, nie da się jej pozbyć, jeśli już raz się jej posmakowało. Ta moc jest niedostrzegalna, ale twoi rodzice się nią z tobą podzielili i nawet kiedy miałeś nową rodzinę, to nie było to samo, bo pewni ludzie tej mocy po prostu nie mają... Wtedy ciemność ogarnia ich serca i są zdolni do okropnych rzeczy, wielkich lecz okrutnych.

Harry przyglądał się swoim dłoniom.

- Co to za siła? – spytał cicho.

- To miłość Harry. Miłość. A twoi rodzice mieli i nadal mają jej aż nadto.

Głowa chłopca podskoczyła.

- Oni żyją. Pan wie kim oni są.

- Tak, znam ich całkiem dobrze. Nie możesz tego pamiętać, ale poznałem również ciebie kiedy byłeś jeszcze bardzo mały.

- Dlaczego mnie zostawili? – zapytał bliski płaczu, ale nie dał tego po sobie poznać.

Skoro jego rodzice żyli to dlaczego, jak trafił do tamtego piekła?

- Oni nigdy cię nie zostawili. – powiedział stanowczo starzec. – Syriusz opowiedział mi, co wiesz na temat swoich rodziców. Przykro mi to mówić, ale to wszystko co ci mówiono to kłamstwo.

Harry pokiwał głową i przełknął łzy. Nie będzie płakać. Nie teraz. Starzec kłamie.

Jeszcze nie teraz.

Dumbledore odczekał parę chwil.

Kiedy już zaczął mówić, nie mógł zostawić biednego chłopca w ciemnej niewiedzy. Dał mu czas, żeby przyswoił nowo nabyte informacje i kontynuował.

- Została wygłoszona przepowiednia o chłopcu urodzonym pod koniec lipca, który będzie miał moc pokonania Czarnego Pana. Światła padł na ciebie Harry. Twoi rodzice zabrali cię i ukrywali się przez pewien czas, miałeś wtedy ledwie rok. Znasz zaklęcie Fideliusa? Cóż, Strażnik Tajemnicy zdradził twoich rodziców i Voldemort pojawił się w waszym domu. Wszyscy sądzili, że zginąłeś tamtej nocy z ręki Voldemorta, Piekielne Płomienie strawiły cały dom, więc nie było dowodu, że było inaczej. Ból po twojej stracie złamał wiele serc i pewnie wielu nie było by w stanie walczyć, jednak z niewiadomych przyczyn Czarny Pan i śmierciożercy ucichli na kilka lat. Były pogłoski, że Tom jest słaby, że regeneruje siły... Tylko wewnętrzny krąg go widywał, dlatego ciężko było o jakiekolwiek informacje. Teraz mam pewność, że Harry Potter wcale nie umarł tej nocy w Dolnie Godryka. – zakończył opowieść Dumbledore.

On miałby pokonać Czarnego Pana? Bardzo śmieszne! Roczne dziecko! Ha! Teraz może i był potężny, to pewnie dlatego im tak teraz zaczęło zależeć... Cała ta historia...

Harry Potter... Harry Potter.

Potter?

- Słyszałem to nazwisko podczas mojego porwania. – odezwał się w końcu po kilku minutach.

- Twój ojciec tam był. Nie wiedział wtedy kim jesteś. – odparł wolno Albus.

Harry wysilał pamięć próbując sobie przypomnieć kim był ten mężczyzna...

- On tu był. – powiedział nagle. - To był on, prawda? I ta kobieta, to moja matka?

W oczach dyrektora płonęły wesołe ogniki i uśmiech gościł na jego twarzy.

- Tak. Lily i James Potter.

Harry próbował opanować narastające w nim uczucie podekscytowania.

Chciał ich zobaczyć, chciał...

- Bez obrazy, ale skąd mogę mieć pewność, że mnie pan nie okłamuje? Co masz, czego nie ma mój Pan?

- Nie miałby powodu, żeby cię okłamać. – stwierdził starzec, ale mina chłopaka stwardniała, to mu nie wystarczało. - Oprócz oczywistego podobieństwa... Właściwie jest coś co może cię przekonać. Twój patronus.

- Mój patronus?

- Patronusy przybierają formę, która jest bliska naszemu sercu. Wiesz dlaczego twój patronus ma kształt jelenia?

Przez chwilę Harry zastanawiał się skąd starzec wie jak wygląda jego patronus, ale przypomniał sobie, że przecież jego ludzie musieli go zauważyć kiedy wytworzył go w szpitalu.

Harry pokręcił głową.

- Jesteś mądrym chłopcem. Jestem pewny, że umiesz sam do tego dojść.

Chłopak myślał intensywnie wpatrując się w starca.

- Patronus, któregoś z moich rodziców mógłby przebierać kształt jelenia...

- To prawda i tak też jest, patronus twojego ojca jest jeleniem, identycznym do twojego, co jest dość oczywiste biorąc pod uwagę jego formę animagiczną.

- Mój ojciec jest animagiem?

- Tak, podobnie jak Syriusz Black, który jest...

- Psem. Czarnym psem. – odpowiedział Harry wpatrując się ślepo w ścianę.

- Zgadza się.

Dumbledore przyglądał się twarzy syna Lily i Jamesa.

Chłopak był bardzo podobny do swojego ojca, tylko oczy były inne. Miał je zdecydowanie po matce.

Nie przypominał swojego młodszego brata.

Will miał jaśniejsze włosy i brązowe oczy, rysy mieszające się z obydwojgiem rodziców. Młodszy był o wiele bardziej ... kłopotliwy, tak samo jak jego ojciec w jego wieku.

Z bólem w sercu, Dumbledore stwierdził, że Harry pewnie też mógłby taki być, gdyby mu pomógł.

Skreślił tego chłopca... Porzucił go... Zostawił na pastwę jadowitych węży!

A jednak, chłopiec nadal był uprzejmy i dość wrażliwy. Miał w sobie co prawda chłodną arystokratyczną postawę, ale jego oczy go zdradzały. Był tylko dzieckiem, zagubionym i ciekawskim, bojącym się osamotnienia i porzucenia.

To było zastanawiające.

Jak to możliwe, że wychowany w takim środowisku zachował tyle człowieczeństwa ?

Tyle otaczającej jego niewiedzy i kłamstw i jednocześnie tyle wyrozumiałości...

Zapomniany na tyle lat przez czarodziejską społeczność, a jednak akceptujący.

Przez myśl przeszedł mu Gellert, który twierdził, że największym złem są mugole...

A potem Albus wyobraził sobie Harry'ego wychowującego się u mugoli i to nawet nie takich zwykłych tolerancyjnych ludzi tylko na przykład... u rodziny siostry Lily!

Co było w jego mniemaniu w tej chwili nie małym absurdem!

Myśląc o tym, nie miał wątpliwości, że Harry nie wiele różnił by się od tego chłopca siedzącego koło niego na łóżku.

- Zostawię cię teraz, pewnie jesteś zmęczony. Często dręczą cię koszmary? Widziałem jak twój umysł się kotłuje i chciałbym też dodać, że masz niezwykle silne naturalne osłony.

- Dziękuję. – odpowiedział chłopak nieswojo. – To nie był właściwie koszmar... - powiedział pocierając z roztargnieniem bliznę na czole. - Bardziej wizja, jednak z gorszych jeśli mam być szczery.

Albus wstał z łóżka i przyglądał się błyskawicy widocznej pomiędzy kosmykami włosów.

- Niezwykłe znamię. – skomentował.

Harry opuścił rękę.

- To blizna. – Dumbledore widział, że chłopiec waha się czy zdradzić coś więcej. – Znak, który dostałem od Voldemorta, najprawdopodobniej w dniu kiedy mnie porwał.

Dumbledore zdrętwiał.

Czarny Pan naznaczy go jako równego sobie.

- Masz na myśli, że on...

- Oznaczył mnie, po przez ofiarę – odpowiedział z pewnością w głosie.

Dumbledore zatrzymał się przy drzwiach.

- Proszę pana? Pewnie powinien pan wiedzieć, ale macie szpiega.

Albus uśmiechnął się lekko.

- Tak wiem.

I wyszedł zostawiając Harry'ego samego.

.:()0O0():.

Snape nawet nie zdążył się przebrać ze swoich szat śmierciożercy, od razu skierował się do biura dyrektora.

Trzymał w ręce szkatułkę i biegł po schodach przez korytarze Hogwartu.

Dotarł do posągu gryfa i powiedział hasło. Kilka sekund później znalazł się w gabinecie Dumbledora.

- Dobrze, że jesteś. – powiedział z ulgą podchodząc do biurka przy, którym siedział starzec.

- Właśnie wróciłem od naszego księcia. – Albus podniósł wzrok na Severusa. – Masz rozkazy od Toma?

Snape potaknął i podał ostrożnie szkatułkę Dumbledorowi.

- Mam to przekazać Sanguisowi, powiedział, że tylko on umie to otworzyć.

Dumbledore zmierzył ozdobny przedmiot uważnym wzrokiem.

- Nie wyczuwam, żadnej silnej czarnej magii... Nie jest to też świstoklik. – mówił na głos swoje myśli.

Podniósł różdżkę i zeskanował środek szkatułki.

- Dziwne. Jest właściwie pusta.

Potrząsnął nią ostrożnie, nic się nie stało, najmniejszy dźwięk.

- Podaj to Alastorowi, dla pewności. – zdecydował w końcu.

- A potem? – spytał Snape nie kryjąc zdenerwowania.

- Potem? Spełnisz swoje rozkazy. Trzeba to będzie przekazać Harry'emu. Nie sądzę, żeby miał problem z podzieleniem się z nami wiedzą na temat co to jest.

- Nie lekceważ go Albusie. To mroczny książę, Czarny Pan wysłał wszystkich śmierciożerców, żeby go odszukać, wiadomo, że ja nie mogę zdradzić gdzie jest przetrzymywany. Robi się niebezpiecznie. Słyszałem, że Alecto Carrow jest pierwsza, żeby widzieć się z chłopcem.

- Legilimentka? – dyrektor podniósł brew. – Tom boi się, że chłopak się od niego odwróci?

Snape niepewnie potaknął.

- Nie sądzę, że musi się tego obawiać. – stwierdził dyrektor z tornadem iskierek w oczach. – Harry nigdy w pełni nie był i nigdy nie będzie jego.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top