Rekonwalescencja
- Crucio! – wrzasnął na całe gardło Czarny Pan, a Nott zaczął zwijać się z bólu pod jego stopami.
Z boku komnaty, książę leżał ledwie przytomny chowając głowę między kolanami.
Bella opierała się o ścianę i z delikatnym uśmiechem, z którym było jej naprawdę do twarzy przyglądała się torturze.
- Mój dziedzic zaryzykować, nawet nie wiesz jak wiele, bo TY idioto! Nie potrafiłeś sobie poradzić! – mówił cichym i bardzo niebezpiecznym głosem.
Był wściekły, a to rzadko się zdarzało, naprawdę rzadko, szczególnie od kiedy okazało się, że książę niezwykle od tego cierpi.
Sanguis zagryzał wargi z całych sił, żeby nie krzyknąć, kiedy Czarny Pan dalej się nakręcał, każąc wszystkich których wskazała im Bella i Malfoy.
Po kilku godzinach wyrzucił wszystkich z komnaty i zostali tylko on, Sanguis, Bella i Avery.
Nagini wślizgnęła się na jego kolana.
Książę oddychał ciężko, próbując wyzbyć się resztek bólu.
Zaklęcie Cruciatus nie miało się w żaden sposób do tego co teraz czuł, kiedy On był wściekły i jeszcze tak cholernie blisko!
- Widziałem w pamięci Belli, co zrobiłeś Sanguisie - powiedział w języku węży.
Sanguis słysząc, że Czarny Pan zwraca się do niego, wstał na chwiejących się kolanach i podszedł bliżej tronu.
- To było potężne zaklęcie – odpowiedział chłopiec chyląc czoło.
- Ale widziałem też, że nie zabiłeś tego wilkołaka.
Alarm zagrał w głowie księcia.
- Nie był zagrożeniem, był słaby, pełnia była zaledwie trzy dni temu. Nie był dla mnie wyzwaniem, mój panie.
Czarny Pan zszedł ze swojego tronu, ale Sanguis choć tak okrutnie chciał zobaczyć wyraz jego twarzy nie śmiał podnieść głowy.
Zauważył tylko, że Bella się spina.
Och, czyli, że Czarny Pan się szczerzy... Niedobrze.
- MOGŁEŚ GO ZABIĆ!
Dziedzic podparł się i wydał jęk bólu od nagłego wybuchu.
Jakieś zaklęcie trafiło go w ramię i krótkie uderzenie, jakby z tarana odepchnęło go z plaskiem kilka metrów do tyłu.
- A jednak. Jestem zadowolony. Straty mamy mniejsze niż tamci.
- Następnym razem go zabiję, mój panie.
- Nie wątpię – odparł błyskawicznie Czarny Pan. – I będziesz miał okazję. Dowiedziałem się o zdrajcy, a od mojego szpiega wiem, gdzie go trzymają dla bezpieczeństwa.
Sanguis podniósł głowę.
- Chcę, żebyś zrobił z nim to samo co z Dołohowem. Nikt nie zdradza Czarnego Pana – zagrzmiał Voldemort.
Bellatrix i Avery uśmiechnęli się na to.
Chłopak może nie zabił wilkołaka, ale pokazał swoją wielką moc.
Jest już postrachem wśród zastępów śmierciożerców, wszyscy znają bowiem jego imię.
Sanguis, co znaczy krew.
- Wyruszysz jutro. Dajmy im trochę czasu na regenerację. Nie będą się spodziewali twojego ataku.
- A kim jest zdrajca, mój panie?
- Daniels. Poza wewnętrznym kręgiem, ale był blisko naszych tajemnic i planów.
- Gdzie go znajdę?
- W Londynie, starym i opuszczonym szpitalu – odpowiedział Czarny Pan. – Możesz odejść.
Ukłonił się i wyszedł nie zaszczycając nikogo drugim spojrzeniem.
Założył maskę i przebył drogę do wschodniego skrzydła zamku.
Był wykończony i zestresowany.
Wszystko go bolało po uprzednich torturach i nadal nie zdążył się przebrać po zlocie.
A do tego wszystkiego jutro ma zadanie.
To był udany dzień...
>))0O0((<
To był nieudany dzień.
James leżał w Św. Mungu w jednej sali z Syriuszem, Remusem i Moody'm, a w pokoju obok był Kingsley i inni jego znajomi.
Zlot był przerażający a straty ogromne, jednak mogły być większe, właściwie największe straty były nabyte przez miasto i jej budynki...
Remus trafił do szpitala ledwie żywy i w stanie szoku, nie obudził się jeszcze od tamtej pory.
Uzdrowiciele szybko go uleczyli, ale to tylko dzięki jego likantropii.
Lily leżała koło Jamesa na łóżku i palcem owijała kółka na wierzchu jego dłoni.
- Ten dzieciak był niesamowity – wyszeptał do niej. – Takiej magii jeszcze nigdy nie widziałem.
Lily zamruczała.
- Mały, zepsuty skurw...
- Moody ani słowa! – przerwał mu bardzo zezłoszczony głos.
- Remus! – wykrzyknął Syriusz i zerwał się ze swojego łóżka siadając obok przyjaciela. – Obudziłeś się.
Syriuszowi właściwie nic nie było, ucierpiała jedynie jego duma... W końcu zostawił przyjaciół i bezbronnych ludzi na pastwę śmierciożerców, jednak nie można zapominać, że gdyby został to nie byłby w stanie pomóc wiele. Nie w walce z księciem.
- Tak – powiedział i z grymasem podciągnął się na łóżku. – To nie było przyjemne.
- Mi to mówisz? To ja musiałem widzieć cię z jedną nogą po tamtej stronie! Wysłałeś patronusa do Tonks! Wiesz jak ona się czuje?
- Gdzie ona jest? – spytał z przerażeniem rozglądając się po pokoju.
- Wyprosili ją – warknął Moody. – Ją i te bachory.
Remus oparł głowę o ścianę i zamknął oczy z lekkim uśmiechem.
- Lunatyku, co się stało po tym jak ... jak cię zostawiliśmy? – spytał James ze wstydem.
- Co zrobiliście?! Zostawiliście go tam?! Samego?! – wykrzyknęła Lily i uderzyła Jamesa w pierś na co ten jęknął żałośnie.
- W porządku Lily, zmusiłem ich, miałem odwrócić jego uwagę.
- Kogo? – spytał Moody.
- Księcia – odpowiedzieli z westchnieniem trzej pozostali.
Uśmiechnęli się do siebie z rozbawieniem.
- Mroczny książę? Syn Voldemorta? – dopytywała Lily.
James i Syriusz pokiwali głową.
- Nie. On nie jest jego synem.
- Skąd wiesz Lupin? – zagrzmiał Alastor.
- Zapytałem go.
- Zapytałeś go? Ach no tak! Przecież dziedzic Czarnego Pana nie potrafi kłamać!
- Dlaczego miałby kłamać w tej sprawie?
- Bo oni nie mają honoru!
- Skoro tak, to dlaczego żyję?
- O czym ty mówisz Luniu? – przerwał ex-aurorowi Syriusz.
- Mógł mnie zabić! Dlatego wysłałem patronusa do Dory, ale tego nie zrobił.
- Dlaczego? – zadała pytanie Lily, o którym wszyscy pomyśleli.
- Nie wiem...
>>))0O0((<<
- Jak wyglądają straty? – spytał wieczorem Albus na zebraniu Zakonu.
- Dwunastu cywilów i sześciu aurorów – powiedział ponuro Kingsley.
- A od nas? Brakuj kogoś? – spytał Bill Weasley nachylając się nad stołem.
- Nikt, dziesięciu trafiło do Munga, ale ośmiu wyszło dziś po południu.
- Dobrze, dobrze... - powiedział Dumbledore z zamyśleniem. – Na szczęście Voldemort nie planuje następnego zlotu w najbliższym czasie. Priorytetem, więc będzie ochrona pana Danielsa.
- Jutro wyśle kogoś, żeby go zlikwidować – poinformował ich Snape.
- Ilu śmierciożerców? Powinniśmy go przenieść? – zapytała Jones.
Snape poruszył się niespokojnie na krześle.
- Nikt nie dostał zlecenia z poza kręgu, a wewnętrzny krąg nigdy nie jest wysyłany, szczególnie nie w pojedynkę. Czarny Pan może i im ufa, ale nie mógłby dopuścić straty kogoś z nich.
- Więc wyśle Sanguisa – stwierdził Dumbledore opierając łokcie na stole.
Remus podskoczył na tą nagłą konkluzję.
- Daniels jest już martwy... - stwierdził jeden z członków.
- Nie mogę się nie zgodzić, jeśli wysyła księcia to nie zdołamy go nigdzie ukryć – dodał Severus.
- Ten chłopak stanowi rzeczywiście sporą przeszkodę. Jednak, wszyscy widzieliśmy wspomnienie Remusa, Tom nie jest jego ojcem i chłopak nie ma popędu mordercy.
- Chyba nie sądzisz, że zdołamy go przekabacić na naszą stronę Albusie? Książę wychował się w Grocie, wśród najgorszych śmierciożerców i Czarnego Pana. W dodatku tak jak mówiłem, on ma bardzo, bardzo potężną aurę.
- Tak, widziałem.
- To co zrobimy?- spytał James.
Wszyscy spojrzeli na dyrektora Hogwartu, w którego oczach biegały wesołe ogniki.
- Złapiemy mrocznego księcia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top