Powrót do domu
Reszta wieczoru upłynęła im na planowaniu i szlifowaniu powstałego planu.
Potem odwiedzili Danielsa, który słyszał plotki o dziedzicu Voldemorta i wyglądał okrutnie śmiesznie płacząc.
Następnego dnia wszyscy już na pozycjach oczekiwali na mrocznego księcia.
Daniels zajmował jeden z pokoi w najlepszym stanie w opuszczonym szpitalu.
Syriusz stał jak na szpilkach podskakując na każdy najmniejszy dźwięk!
I w końcu przyszedł.
Sanguis wszedł do szpitala i ze wszystkich sił starał się skupić na powierzonym mu zadaniu, jednak te wszystkie mugolskie sprzęty kompletnie go dezorientowały. Podszedł do jednej z otwartych szafek przeszukując jeden z pokoi i zerknął z ciekawości na jej zawartość.
W szpitalu było cicho i nie zdziwiłby się jakby nikogo tu nie było, a jeśli tak było to miał zamiar cieszyć się wolnością tak długo jak mógł.
Wyszedł z pokoju i wszedł na piętro. Od razu wyciągnął różdżkę kiedy usłyszał czyjś drżący oddech. Na piętrze było ciemniej niż na parterze, ale nie na tyle ciemno, że musiałby oświetlać sobie drogę.
Światło z pokoju na końcu korytarza malowało wyraźne cienie na ścianach.
Uważając, żeby nie nadepnąć na porozrzucane kamienie skierował się w tamtą stronę.
Pokój nie wyglądał tak źle jak pozostałe, które widział, a na jego środku na krześle siedział mężczyzna i zaciskał podłokietniki ze zdenerwowania.
- Ty jesteś Adam Daniels? – zapytał, a w oczach mężczyzny oprócz paniki widział odbicie swojej maski.
- Wiedziałem, że kogoś wyśle, ale nie spodziewałem się, że swojego dziedzica – odparł mężczyzna roztrzęsionym głosem i spojrzał, a jego wzrok szybko przeniósł się na bok.
Sanguis rozejrzał się po pokoju, a jego wzrok padł na ślady stóp odbite na zakurzonej podłodze.
Cofnął się o krok od mężczyzny.
- Gdzie twoi ochroniarze? – zapytał cicho przeszukując pokój wzrokiem.
- Tutaj – powiedział obcy głos i dwóch mężczyzn pojawił się z nikąd po lewej stronie krzesła. – Moody teraz!
San zacisnął mocniej dłonie na różdżce i wytworzył wokół siebie najsilniejszą tarczę jaką potrafił.
Zaklęcia ze wszystkich stron uderzyły o nią, ale tarcza nic nie przepuściła.
Była wspaniała!
Miała tylko jeden minus, żeby on sam mógł przejść do ofensywy musiał ją zdjąć.
A aktualnie nie mógł tego zrobić, bo zaklęcia cały czas rąbały mocno o osłonę!
Sanguis wytrzymywał z nią dłużej niż kiedykolwiek przedtem na treningach, adrenalina dosłownie wypalała jego żyły.
Tym razem to było naprawdę.
Jeśli przegra to będzie koniec, nie będzie drugiej rundy... Ostatkiem sił desperacko szukał drogi ucieczki. - Upadł na plecy i przeturlał się na bok posyłając potężną Bombardę w pierwszym lepszym kierunku.
Wstał na nogi i zachwiał się z wycieńczenia.
Mgła opadła ukazując potężną dziurę w ścianie i miał szanse zorientować się lepiej w sytuacji. W pokoju nie było już Danielsa, a krzesło leżało przewrócone na podłodze. Dwóch aurorów podnosiło się właśnie z podłogi krwawiąc... Sanguis był w pułapce.
Niedobrze.
- Confringo! – krzyknął w kierunku mężczyzny z drewnianą nogą, który najwyraźniej tutaj dowodził.
- Drętwota! Petrificus Totalus! Expulso! – rozległy się krzyki ze wszystkich stron.
San uniknął pierwszej wiązanki i drugiej i zdołał zdjąć trzech z ośmiu przeciwników.
Jego cel uciekł, więc zatrzymał się, żeby aportować się z dala z tego miejsca, ale odkrył, że... nie może.
Nie mógł się aportować, coś mu to umożliwiało.
- Poddaj się! – warknął mężczyzna w ciemnym płaszczu i czarnych włosach.
Książę od razu go poznał.
- Black – wyszeptał sam do siebie, ciesząc się, że zapamiętał to nazwisko.
- Nie masz szans! Przegrałeś! – dodał facet z tą głupią nogą.
Przegrałeś. Chyba nie.
Zaklęcie tnące przecięło jego bok powodując, że stracił na chwilę oddech. Kolejne zaklęcia zmierzały w jego stronę.
Zaczął już rzucać zaklęcie, którego użył w Dennial Town, ale zorientował się, że jeśli je rzuci to budynek się zawali, a on będzie pogrzebany wraz z resztą Aurorów.
Znaczy pozostałych czterech.
Brunet w okularach stanął przed nim.
- To za Remusa. Expulso! – chwilowy szok spowodował, że ledwie uniknął tej klątwy.
Remusa?
Chodziło mu o wilkołaka?
Poczuł dziwne uczucie, coś jak rozczarowanie... zdrada, ból... nie, to był wstyd. Machnięciem różdżki posłał wszystkich na ścianę przy drzwiach.
Widząc, że droga ucieczki jest tylko przez okno, a kto wie jak daleko sięga pole antyaportacyjne wysłał swojego patronusa do Groty.
Błyszczący jeleń wyskoczył z jego różdżki i pognał przez zamknięte drzwi. Sanguis złapał wzrok pełen szoku Aurora, który przed chwilą próbował pomścić przyjaciela.
Leżący Auror podniósł tymczasem ledwie przytomnie rękę i wycelował w sufit.
- Bombarda Maxima! – ryknął uderzając w sklepienie nad księciem.
James patrzył jak cegły i sufit opadają na chłopaka.
Pierwszą reakcją Sana było utworzenie tarczy, ale zanim poniósł różdżkę pierwsze ciężkie klocki gruzu posypały się przed niego. Próbował odskoczyć, ale nie miał czasu. Potężny kawałek sufitu przygniótł jego tułów.
- Artur mówi, że śmierciożercy uszkodzili pole antyaportacyjne – zagrzmiał Moody pochodząc do szamoczącego się księcia.
Sanguis czuł, że najpewniej ma złamane przynajmniej dwa żebra, ale to było jego najmniejszym problemem.
Jego różdżka leżała kilka metrów za daleko, żeby mógł po nią sięgnąć.
Wtedy drzwi się otworzyły i stanęli w nich jego ludzie.
- Black! Potter! Bierzcie go do kwatery głównej!- wrzasnął Moody stając twarzą w twarz ze wściekłą Bellatrix Lestrange.
- Po moim trupie – syknęła zamachując się różdżką.
- Z przyjemnością – zaśmiał się Moody. – Expelliarmus!
- Avada Kedavra!
- Expulso! – krzyknął James odpychając kobietę na bok.
Moody uchylił się przed zielonym promieniem i dał Jamesowi bardzo niezadowolone spojrzenie.
- ZJEŻDŻAJCIE STĄD! JUŻ!
James zdrętwiał na taki ton Alastora, więc chwycił się za ramię Syriusza, który trzymał już księcia, który był nieprzytomny.
- Co z nim? – zapytał sekundę zanim Syriusz ich aportował.
- Tylko nieprzytomny...
I trzask!
Aportowali się przed drzwi na Grimmuald Place.
- Szybko! Do środka! Pomóż mi z nim – stęknął Syriusz próbując wciągnąć chłopaka po schodach.
James podbiegł do drzwi i je otworzył, po czym razem z Syriuszem wnieśli go do środka.
- Molly! – krzyknął Syriusz zamykając drzwi. – Mamy go! Sprowadź Albusa i Poppy!
Molly wychyliła głowę zza kuchni po czym pognała do kominka z przerażonym wyrazem twarzy.
James otarł pot z czoła i poczuł chłodną dłoń na plecach.
- To tylko ja – powiedziała Lily odgarniając mu zbłąkany kosmyk za ucho.
- Gdzie są dzieci? – spytał Syriusz prostując się.
- W Norze z Billem i Tonks. – odpowiedziała.
Syriusz potaknął z ulgą i powrotem skupił swoją uwagę na nieprzytomnym chłopaku.
Odchylił jego płaszcz i ukazał bardzo źle wyglądającą ranę. James przeklął. Syriusz z kamienną twarzą zdjął chłopakowi ubranie wierzchne i zajrzał do kieszeni. W jednej było kilka płaskich noży bez rączek, a druga była pusta. Rzucił rzeczy na bok i spojrzał na dwoje ludzi przy nim.
- Zanieśmy go na górę do łóżka, zaraz będzie tu Poppy.
James skinął głową i razem z Syriuszem i Lily przenieśli chłopaka do pokoju na piętrze.
- Dlaczego nosi maskę? – spytała Lily.
- Nie wiem... - wymruczał Syriusz i bardzo fachowo rozerwał koszulę Sanguisa uwalniając nadal wypływającą krew z rany na boku po zaklęciu tnącym i przerażająco porachowany brzuch po spotkaniu z sufitem.
Lily wessała głośno powietrze i delikatnie zaczęła badać jego boki.
- Przecież to jeszcze dziecko! – powiedziała z szokiem wyczuwając złamane żebra. – Dobrze, że jest nieprzytomny, mógłby zrobić sobie więcej krzywdy jeśli by dalej walczył.
James słuchał ją tylko jednym uchem wpatrywał się w swoje odbicie w masce mrocznego księcia.
Sięgnął po nią i zdjął ją jednym ruchem.
Nie usłyszał jak Syriusz upada na podłogę i szybko się z niej zrywa w szoku, a Lily z wrażenia trochę za mocno ściska boki chłopca.
Sanguis wydał jęk pełen bólu, uprzytomniając rudowłosą kobietę.
Lily puściła chłopca, a jej serce zaczęło rozpadać się słysząc jak cierpi.
James spojrzał na maskę, a potem z powrotem na twarz chłopca.
Wtedy Remus wszedł w pośpiechu do pokoju.
- Moody wrócił z resztą i mówią, że on tu jest – powiedział podchodząc do przeraźliwie bladych przyjaciół.
Pierwsze, co przykuło jego wzrok był stan księcia i od razu chciał zwrócić ledwie co zjedzony obiad, a potem zorientował się, co tak NAPRAWDĘ przeraziło ich wszystkich.
Jego twarz. Twarz Sanguisa. Nie! Twarz Jamesa...
Twarz Harry'ego.
- Czy to... - Lily próbował wydusić coś jeszcze, ale jej gardło zacisnęło się tak boleśnie, że nie była w stanie nawet oddychać.
- Harry – powiedział James na wydechu.
Lily wybiegła z pokoju próbując powstrzymać łzy, to było za wiele.
James słyszał jak zbiega po schodach i przetarł twarz dłonią.
Remus pierwszy wyszedł z szoku.
- James, powiedz mi, proszę że on żyje.
- Żyje – odpowiedział Syriusz cicho.
Z dołu dało się słyszeć coraz to głośniejsze głosy i zamieszanie.
- To pewnie Poppy z Albusem – powiedział cicho Black.
- Muszę usiąść – odparł James nie spuszczając wzroku z chłopaka.
Kiedy usiadł na fotelu, a Syriusz na oknie, Remus zaczął skanować różdżką obrażenia.
- Co z nim? – spytała Madam Pomfrey wpadając do pokoju.
- Żyje, ale ledwo. Zaraz się wykrwawi Poppy.
- Idioci! – parsknęła i zaczęła wyjmować eliksiry ze swojego kuferka.- Idźcie lepiej do Dumbledora... Czy on nie jest trochę podobny do pana Pottera? – kobieta podniosła brew i omiotła pokój czujnym spojrzeniem.
Miała niezwykłą zdolność doskonaloną przez lata pracy z kłamliwą i skrytą młodzieżą, doskonale pamiętała jak rozczytać Blacka, Lupina i nawet Pottera.
- Myślicie, że to jest Harry Potter? – wyszeptała w szoku studiując twarz chłopca.
- Pomożesz mu? – spytał bardzo, bardzo cicho Syriusz.
Matrona zaczęła zasklepiać rany i podawać nadal nieprzytomnemu księciu eliksir uzupełniający krew.
- Naprawię go raz, dwa. Ale bez pomocy uzdrowicieli z Munga zajmie mi to ... może nawet kilka dni.
- Muszę się napić – ogłosił Remus po kilku pełnych napięcia minutach i zszedł na dół.
Schodząc po schodach zdziwił się kiedy spotkała go raczej niespodziewana cisza.
Zbliżając się do kuchni dosłyszał jednak szepty i stłumiony płacz.
Lily siedziała z Molly po jednej stronie i z Alice po drugiej, Albus siedział naprzeciwko i trzymał jej ręce w uspokajającym geście.
W pokoju było jeszcze sześć innych osób.
Artur stał nad swoją żoną i ściskał jej ramiona w pocieszającym geście, Kingsley opierał się o ścianę z zamkniętymi oczami, a po jego lewej skroni ściekała stróżka krwi, Moody chodził wzdłuż pokoju ze skrzywioną wargą pogrążony w swoich myślach tak głęboko, że nawet jego oko nie zwróciło uwagi na wchodzącego wilkołaka! Frank siedział obok Alice wbijając wzrok w stół, kompletnie ignorując oparzenie na swoim ramieniu, a Jones opierała się o blat kuchenny z przerażeniem wymalowanym na twarzy.
- Gdzie Charlie? – spytał Remus szukając wzrokiem ostatniego członka misji.
- Jest z Danielsem, sprawdza czy nic mu nie jest – odpowiedział Moody nie zaszczycając go nawet spojrzeniem.
Lily pociągnęła ponownie nosem, a Alice i Molly objęły ją mocniej zagłuszając cichym „szsz" jej płacz.
Remus podszedł do szafki i wyjął Ognistą Whisky i kilka szklanek.
Położył je na stole i zaczął rozlewać.
- Co z nim Remusie? – spytał Albus.
- Poppy, James i Syriusz z nim zostali. Będąc szczerym muszę przyznać, że jest nie najlepiej. Prawie się nie wykrwawił od tego zaklęcia tnącego! – tę uwagę skierował do Alastora. – A od tej Bombardy... - dodał niebezpiecznym szeptem w stronę Jones i uderzył szklanką o stół z taką siłą, że potłukła się raniąc jego dłoń.
- Reparo – wymruczała cicho Alice naprawiając szklankę i wstając od stołu.
Chwyciła dłoń Remusa z kawałkami szkła i oczyściła ranę.
- Dziękuję – powiedział kiedy czarownica zaczęła zasklepiać ranę.
To wszystko było zbyt zagmatwane.
Każdy odbierał tą sytuację w inny sposób.
Na przykład Frank Longbottom, wyobrażał sobie jak on by się czuł na miejscu Jamesa... Choć przecież nie było jeszcze pewności kim tak naprawdę mroczny książę jest.
Widok oczu Lily, jednak mówił wszystko.
Matka nie pomyliłabym swojego dziecka.
Jakąś godzinę później i dwie butelki Whisky, James i Syriusz zeszli na dół.
Byli wykończeni fizycznie jak i psychicznie.
Ustalono bezsłownie, że Frank i Alice pójdą teraz trzymać wartę kiedy Poppy pracowała nad chłopcem, a potem będą się martwić kogo nimi zastąpić.
Dumbledore zamienił jeszcze kilka słów z poszczególnymi członkami zakonu i obejrzał w myśloodsiewni wspomnienie Kingsleya.
Z nowo nabytą wiedzą usiadł z powrotem przy stole i z tymi głupimi ognikami uścisnął dłoń Lily i Jamesa.
- Co teraz zrobimy? – spytała Lily zachrypniętym głosem.
- Czekamy – odparł Dumbledore.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top