Poszukiwania zagubionego chłopca


Serce waliło mu w piersi tak głośno i tak szybko, że przez chwilę miał wrażenie, że zemdleje. Wbiegł w jakiś zaułek i powoli osunął się na chodnik zamykając twarz w dłoniach.

Zobaczył ich, zobaczył rodziców. Willa. Syriusza...

Z jego gardła wydarł się cichy szloch, ale zaraz go zdusił i siedział z głową między kolanami opanowując mdłości.

Na co ci to było? – pytał sam siebie, a przed oczami stawała mu twarz Willa, tak pełna emocji i uczuć, że nie sposób było tego opisać.

Harry siedział na chodniku przez pewien czas, a wydawało mu się jakby minęły godziny... a może nawet dni, bo kiedy podniósł głowę, zobaczył, że jest już po południu.

Podniósł się z ziemi, czując odrętwienie na całym ciele i otrzepał się z ulicznego kurzu.

Włóczenie się nie byłoby teraz roztropne, jeśli Will zdoła przekonać Potterów o swoim odkryciu, pewnie mugolski Londyn będzie przeszukiwany przez następne dni!

Harry potrząsnął głową, przeglądając ulicę i zwinnie wtapiając się w tłum.

Tak jak obiecał Lindzie, udał się po orzechy i na poszukiwania jej ulubionych truskawek do babeczek, które uwielbiał Robert.

Szybko załatwił sprawunki i wrócił na ulicę Sunflower 33.

Kawiarnia była jeszcze otwarta, choć zbliżała się już czwarta po południu. Harry najciszej jak potrafił dostał się do środka i do kuchni. Położył zakupy na ladzie i próbował wymknąć się na piętro gdzie mieścił się jego pokój, kiedy rozległ się głos.

- Bardzo ci się dostało przeze mnie?

Harry spiął się słysząc głos, który go przestraszył, bo nie spodziewał się, że Ben będzie już w domu.

- Bywało gorzej. – odpowiedział cicho i podszedł do starszego chłopaka, żeby się z nim przywitać. – Nie sądziłem, że będziesz tak wcześnie.

Ben wzruszył ramionami.

Był bardzo wysoki w przeciwieństwie do swojej matki i miał krótko ostrzyżone ciemne włosy.

Młody mężczyzna zwęził oczy, kiedy spojrzał na Harry'ego i zaraz jego rozbawienie sprzed kilku chwil zniknęło.

- Co ci jest?

Harry nie odpowiedział, ale zacisnął szczękę.

Lubił Bena, naprawdę, ale nie znosił tego, że ten jest tak spostrzegawczy, że zawsze potrafi go odczytać i jeszcze nie może zostawić tego dla siebie.

- Masz spuchnięte powieki i szkliste oczy. – stwierdził. – Płakałeś.

- Może. – burknął Harry i odwrócił się od niego postanawiając pozostawić Bena samego sobie.

- Ethan. – Ben złapał go za ramię. – Jeśli chodzi o twoich rodziców to wiesz, że nie musisz się nimi przejmować. Masz nas. Mama traktuje cię już jak własnego syna, a ja myślę o tobie jak o młodszym bracie...

- Dzięki Ben. Ale naprawdę, bez obrazy, to nie twoja sprawa. – powiedział sucho i wyrwał się z jego uścisku.

Ben westchnął i przewiązał ręce na piersi.

- Jeśli chodzi o jakąś dziewczynę...

- Merlinie... Nie chodzi o żadną dziewczynę! – przerwał mu szybko Harry i nie oglądając się za siebie popędził po schodach na górę i zamknął się w swoim pokoju, upadając z jękiem na łóżko.

Nawet się nie zorientował, kiedy zasnął, ale gdy się obudził było już późno, a on był przykryty kocem.

Nie jadł nic od rana, i to w dodatku nie cały rogal i kilka ciastek, więc zszedł na dół do kuchni.

Wyjął mleko z lodówki i sałatkę pomidorową, która leżała w pojemniczku na blacie, prawdopodobnie zostawiona dla niego na później.

Wpatrzony ślepo w szklankę z białym płynem, napychał usta pomidorkami koktajlowymi w śmietanie i z liśćmi szpinaku.

Pojedyncza łza spłynęła po jego policzku, a on z trudem przełknął.

Tak bardzo za nimi tęsknił, ale choć odchodząc miał pewność, a przynajmniej wrażenie, że kiedyś w końcu wróci, czas mijał... z dni robiły się tygodnie, a potem miesiące... A on nie wiedział już jak wrócić, nie wiedział jak spojrzeć im w twarz, co powiedzieć, co zrobić...

Tu czuł się dobrze, był nikim, a jednocześnie sobą. Wydawało mu się, że nie musi nikogo udawać, ale to nieprawda...

Tęsknił za magią, bardziej niż za czymkolwiek, pomijając rodzinę i sok dyniowy...

I w taki sposób spędzał większość wieczorów, rozmyślając, planując, zwlekając... Czy to w swoim pokoju, czy w kawiarni, czy w jakimś barze, parku, kinie, galerii... Tych wszystkich miejscach, które są dla ludzi, a w których on czuł się tak obco...

To zaczęło się powoli...

Minęły dwa dni, które spędził pomagając Lindzie w kawiarni i nie wychodząc wiele, kiedy zobaczył pierwszy ślad aktywności czarodziei.

Wyszedł na pocztę, aby nadać paczkę dla siostry Lindy z przepisem na francuskie rogaliki nadziewane powidłami śliwkowymi, kiedy usłyszał przechodząc przez ulicę kogoś używającego słowa mugol...

Tak szybko jak się zorientował, co to może znaczyć, naciągnął czapkę mocniej na głowę i zawrócił w stronę kawiarni, tłumacząc się Lindzie, że poczta była nieczynna, co było czystym kłamstwem i Linda doskonale zdawała sobie z tego sprawę, ale nie naciskała.

- Pójdziesz jutro, Sally naprawdę zależy na tym przepisie. – powiedziała tylko.

Potem miał już prawdziwy dowód, kiedy poszedł z Benem i ich wspólnym znajomym Martinem na dość kameralny koncert zespołu brata Martina, który swoją drogą był beznadziejny...

Martin musiał zostać ze swoim bratem, żeby posprzątać salę, ale uprzejmie nie robił problemów i powiedział, że oni mogą już wracać.

Tak, więc Ben i Harry szli nocą przez przedmieścia Londynu rozmawiając o kompletnym braku talentu zespołu brata Martina, kiedy Harry usłyszał bardzo znajomy dźwięk aportacji.

- Ethan? Nic ci nie jest? – zapytał go Ben z konsternacją i nutką strachu w głosie, kiedy Harry się zatrzymał i cały spiął.

Nie reagując na protesty Bena, wepchnął go za drzwi jednej z kamienic i położył palec na ustach dając mu znać, żeby był cicho.

Serce mu waliło jak młotem, kiedy kroki zatrzymały się naprzeciwko drzwi, za którymi się schowali.

- Londyn jest za duży, szansa, że go znajdziemy, a już szczególnie o tej porze roku...

- Zamilcz z łaski swojej, jeśli nie podoba ci się zadanie zawsze mogę cię odesłać do biura. – syknął znajomy głos, przepełniony złością i żalem, który musiał wymsknąć się przez przypadek.

Ten pierwszy milczał.

-Znajdziemy go. – powiedział ciszej Syriusz zbolałym głosem. – Jestem pewien, że tak.

Harry chciał wyjść z ukrycia tu i teraz, ale zamiast tego, czuł jakby jego nogi przykleiły się do podłogi. Zanim zdołał zebrać porządniej myśli Syriusz i jakiś nieznany Auror minęli jego kryjówkę i odeszli w dół ulicy.

Harry zerknął na zewnątrz i wyszedł pierwszy z kamienicy.

- To było dziwne.- powiedział i próbował ukryć niezręczność za nerwowym śmiechem. – Lepiej unikać takich typków w nocy... Nie chciałbym być na miejscu tego gościa, którego szukają.

Ben popatrzał na niego sceptycznie, ale nie skomentował.

Obejrzał się przez ramię, jakby spodziewając się, że ktoś podejdzie go od tyłu, a potem zaczął iść do domu za Harry'm.

Resztę drogi przebyli w ciszy...




Powoli, powoli zbliżamy się do bardziej interesujących rozdziałów...
Czujecie ten kontrast ? - W sensie jaki jest i jak zachowuje się Syriusz w porównaniu do tego jaki był przedtem? Nie wiem  jak wy, ale zwęszyłam tu jakiś dramacik :P


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top