Ostatnia bitwa
Było cicho.
Ludzie załatwiali swoje sprawy jak w każdy inny piątek.
Rano wstali, zjedli śniadanie z bliskimi, a czasem samotnie. Wyszli do pracy lub z niej wrócili.
Jednak coś wisiało w powietrzu, każdy to czuł, każdy to wiedział.
Tego piątkowego dnia, dzieci nie wyszły na śnieg w południe, dorośli pozamykali szczelniej drzwi i okna. Wydawało się, że czas zwolnił, a sekundy upływały, jak trzaski. Znikąd, znienacka, jakby niespodziewane, a przecież każdy wiedział, że po jednej sekundzie nastąpi druga.
TRZASK! – ktoś aportował się na ulicę w Hogsmeade.
TRZASK. TRZASK. – więcej aportacji, aż cała ulica mieniła się w czarnych pelerynach.
Na czele tej parady śmierci stał Voldemort, a obok niego zawieszona w powietrzu, wisiała złota klatka z pięknym, czarnym sokołem w środku, którego zielone oczy prześwitywały wśród czarnej fali.
Śmierciożercy razem, powoli szli drogą, a ostatnie szeregi paliły domy. Wśród ciszy pojawiły się krzyki, bo ludzie byli mordowani z zimną krwią. Niewinni.
Nie trzeba było długo czekać.
Aurorzy pojawili się na końcu drogi, a za nimi stała prawdziwa armia.
Zakon Feniksa, wielu cywili, nawet uczniowie, kilka olbrzymów... Przeciwko prawie tysiącu śmierciożerców...
(liczby wymyślane przeze mnie)
Harry wyglądał między kratami licząc, że może dojrzy kogoś znajomego, nie... Licząc, że nie dojrzy kogoś znajomego, że ci na których mu zależy są daleko, bezpieczni.
- Macie szansę się jeszcze poddać, a może was oszczędzę. – zimny głos Voldemorta potoczył się po drodze.
Dumbledore wystąpił do przodu i uniósł zaciśniętą pięść nad głowę, rozluźnił uścisk i pod jego stopy upadł zniszczony pierścień.
Will zrobił krok do przodu, ale nie podszedł tak blisko jak Dumbledore i rzucił przed siebie otwarty i zniekształcony medalion, również zniszczony.
A potem Draco wystąpił z szeregu, na co kilku śmierciożerców się oburzyło i rzucił najdalej jak mógł wyżarty przez truciznę dziennik.
Cztery z pięciu znanych horkruksów zostało zniszczonych.
Ruch ze strony kilku rudych osób przywołał ponownie uwagę zebranych.
Ginny otarła oczy z łez i rzuciła przed siebie srebrny diadem, pokryty czarną sadzą, stopiony do mizernej postaci.
Harry próbował być cicho, ale radość jaką poczuł, widząc tych, których kochał i ulga, że zdołali zniszczyć wszystkie horkruksy była niewyobrażalna!
Zaśmiał się w taki sposób w jaki sokół może się zaśmiać lecz zaraz zamilkł, widząc mordercze spojrzenie Voldemorta.
- To twoja sprawka. – wysyczał, a Harry uderzony falą jego wściekłości prawie zatoczył się na złote kraty. – Zapłacisz mi za to.
Harry wbił w niego twarde spojrzenie.
Voldemort wtedy podniósł klatkę i wszystkie oczy padły z powrotem na niego.
- Harry! – krzyknął ktoś z tłumu i Harry znał ten głos.
Kierując wzrok w tamtą stronę zobaczył Syriusza Blacka, którego podtrzymuje Remus i Dora Lupin.
Voldemort roześmiał się bardzo nie fajnym śmiechem i wszyscy zostali przez niego zamrożeni.
- Bardzo ładnie. Zdołaliście zniszczyć moje... zabaweczki. A teraz kto ma odwagę się ze mną zmierzyć?
Przez chwilę było cicho, aż dyrektor Hogwartu zaczął iść do przodu i powiedział głębokim głosem.
- Ja. Ja będę z tobą walczył Tom. – powiedział i przystanął. – Ale jeśli wypuścisz Harry'ego, będziesz mógł mnie zabić.
- Myślę, że mogę cię zabić i bez wypuszczania mojego zwierzaczka. Poza tym Harry nie jest w lepszej sytuacji niż ty starcze. Nie tylko ty dzisiaj zginiesz, zginie również Harry i jego cała rodzina. Dziewczyna, której chciał oddać serce, jego ojciec chrzestny i wszyscy, którzy kiedykolwiek ważyli się nazwać go swoim przyjacielem.
Harry próbował odnaleźć wzrokiem tych wszystkich, których wymienił Voldemort, a nagle Dumbledore i Czarny Pan zaczęli się pojedynkować.
Śmierciożercy naparli na przód, więc tamci zrobili to samo.
Harry nie mógł nic zrobić, klatka powoli zaczęła opadać na ziemię, kilku śmierciożerców stało koło niego, nie walczący, ale wypatrujący kogokolwiek, kto mógłby mu pomóc.
I wtedy Harry to usłyszał.
Czyjś zdenerwowany oddech, gdzieś blisko.
- Nie smutno ci Harry? – zacmokała Bellatrix. – Taka ładna bitwa, a ty... - wydęła usta. – Zamknięty w klatce.
Harry zgromił ją spojrzeniem, a ona tylko się wyszczerzyła.
Co się z nią stało? – pomyślał. – Jak mogła zmienić się tak nagle i diametralnie?
A potem z drugiej strony znowu usłyszał czyjś oddech.
- Alohomora. – usłyszał szept blisko siebie, ale nie mógł dojrzeć źródła tego głosu.
Ryk bitwy zdołał zagłuszyć szczęk otwieranego zamka, a drzwiczki klatki lekko się rozwarły.
Harry zerknął szybko na śmierciożerców i Bellę, po czym z jednym susem wyleciał na zewnątrz i wzbił się wysoko, unikając jednej i drugiej klątwy.
- Co na...! – usłyszał wrzask Belli. – Avada Kedavra! - zielone światło świsnęło koło klatki, z której wyleciał chwilę zanim Harry wylądował kilka metrów obok śmierciożerczyni.
Zdążył tylko zobaczyć spojrzenie pełne zdziwienia i bólu, a potem Neville upadł na ziemię.
- Nie! – krzyknął Harry. – Reducto! – trafił śmierciożercę bezróżdżkowo. – Expelliarmus! – wymierzył w Bellę i schylił się przez Drętwotą od drugiego śmierciożercy.
- Protego! – krzyknęła Lestrange i zasłoniła się przed zaklęciem Harry'ego.
Harry przez chwilę pojedynkował się z nieznajomym i Bellą aż udało mu się pozbyć śmierciożercy.
Bella nie przestawała z niego szydzić i rzucać co raz nieprzyjemniejszych klątw i wtedy, czerwone światło trafiło ją w plecy.
Bella zastygła z wyrazem szoku i przerażenia na twarzy, ale nigdy już nie dowiedziała się kto i czym ją trafił, bo niewerbalne zaklęcie rozsadzające zabiło ją w jednej chwili.
Kiedy jej szczątki opadły.
Harry zobaczył przed sobą znajomą rudowłosą dziewczynę.
Ginny podbiegła do niego i rzuciła się mu na szyję.
Harry spojrzał w jej oczy otwierając usta, żeby coś powiedzieć, ale ona zamknęła mu usta pocałunkiem.
- Ginny, ja...
- Zamknij się. – przerwała mu i wyplątała się z jego ramion, czerwona ze wstydu i zawstydzenia. – Idź!
Harry pokiwał głową w jej stronę i pobiegł przed siebie.
Voldemort i Dumbledore nadal pojedynkowali się zaciekle, nikt im nie przeszkadzał.
Jakieś zaklęcie trafiło go w ramię i poleciał na bok odrzucony przez niewidzialną energię.
- Proszę, proszę... Potter przyszedł się pobawić... - powiedział Blaise. – Przyznaję, dałem się nabrać. Expulso! – Harry nie zdążył nawet podnieść różdżki, którą zabrał śmierciożercy, a został odrzucony do tyłu, uderzając mocno o ziemię tak, że brakło mu tchu. – Fajne miałeś wakacje, co?
Harry nie odpowiedział, próbował wstać, a przed sobą widział lecącą czerwoną klątwę.
DODATEK OD NEVILLA!
- Dlaczego?
- Zawsze byłeś dla mnie miły Harry, nawet kiedy dla reszty gryfonów byłeś chłodny i wredny, kiedy wszystkich od siebie odpychałeś... Zawsze pytałeś, czy możesz mi jakoś pomóc, a ja nigdy nie miałem okazji się odwdzięczyć. Pokazałeś mi, że mogę być kim chcę, niezależnie od tego jak mnie widzą inni. Dałeś mi szansę i ją wykorzystałem. Nie żałuję, Harry naprawdę. W końcu pokazałem czym jest odwaga, i że mnie na to stać, i że dla przyjaciół warto, czasem nawet zginąć.
Niewinność, skromność i dobro Nevilla było jego atrybutem w tym fanfiction.
Ale pamiętajcie - To jest Ostatnia Bitwa... a nie Ostatnia krew.... :(
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top