Nie tylko liderzy noszą maski

Wydawało mu się, że nigdy w życiu nie biegł tak szybko, jak teraz.

Drogę, która zwykle zajmowała mu jakoś 15 minut, przybył w zaledwie 3, a emocje i adrenalina, prawie całkowicie wyparły zmęczenie, które zostało spowodowane tym całym pośpiechem.

Już dawno przestał słyszeć za sobą kroki Rona. Biegł, ile tylko sił w nogach, aż stanął przy stopniach prowadzących do gabinetu dyrektora.

Wielkimi krokami wdrapał się na górę i dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że posąg tak po prostu go przepuścił, bez hasła, ale się tym nie przejął.

Nawet nie zapukał, tylko otworzył szeroko drzwi gabinetu i rozejrzał się w koło, ale nie zauważając niczego, w każdym razie nie zauważając tego, kogo szukał.

- Gdzie on jest? – zapytał dyrektora z cieniem zdenerwowania w głosie, ale kiedy nie otrzymał odpowiedzi... ten temperament. – GDZIE JEST HARRY?!

Jakieś urządzenie przeleciało wzdłuż pokoju i z głośnym trzaskiem rozbiło się na ścianie.

W gabinecie oprócz Albusa, był Syriusz, który wpatrywał się ślepym wzrokiem w niebo za oknem, Remus, który siedział na kanapie i trzymał przy czole okład, James trzymający w ramionach Lily i Draco, trochę roztrzęsiony, unikający czyjegokolwiek wzroku.

- Severus go stamtąd wyciągnie, prawda? – zapytała słabo Lily, jakby próbowała oszukać samą siebie, bo wszyscy, be wyjątku wiedzieli, że Snape nie zdoła, choćby niewiadomo, jak bardzo się starał, wyciągnąć Harry'ego sam, z Mrocznej Groty.

Dumbledore opierał się na łokciach z zamyślonym wyrazem twarzy.

- Harry jakoś sobie poradzi... Na pewno... Przecież musi... - mruczał pod nosem Syriusz, nie odwracając się od okna, tylko jego blada twarz i zaczerwienione oczy odbijały się w szybie.

- Gdzie on jest mamo? – zapytał Will spokojniej i zbliżając się do niej.

Lily obróciła się do niego, a jej twarz była cała mokra od łez, ale otarła ja szybko, żeby nie przerazić syna – bezskutecznie.

Will już wiedział. Tak naprawdę wiedział od chwili, kiedy wszedł do gabinetu, a w środku go nie było, choć jak powiedział Ron, miał tu na niego czekać z dyrektorem...

- Nie... Nie!

- Will uspokój się... - zaczął Remus i przymknął oczy, przypominając sobie jak podobny głos miał teraz Will do głosu Harry'ego, kiedy jakiś czas temu, Harry złożył mu wizytę...

- Nie! – wrzasnął Will i rozejrzał się po twarzach, wszyscy zdawali się go obserwować, ale Will zatrzymał swój wzrok na ślizgonie. – To twoja wina! To przez ciebie! Wiedziałem, mówiłem mu, ostrzegałem go, że...

- Że co?! – przerwał mu Draco. – Że zaprowadzę go do Czarnego Pana?! Myślisz, że jesteś taki mądry? Mały, głupiutki braciszek! Nie... To nie moja wina, że Harry do niego poszedł, to przez ciebie. Gdyby nie ty...

- Dosyć! – zawołał James i mocniej objął swoją ukochaną, która schowała twarz w jego koszuli. – Dosyć, to nie twoja wina Will ani twoja Malfoy. To wina Voldemorta. – warknął.

Chyba jeszcze nigdy nie czuł takiej nienawiści do Czarnego Pana, nawet po „śmierci" Harry'ego – było mu ciężko, to prawda. Chciał pomścić swojego syna, nie mógł znieść uśmiechów innych ludzi, cierpiał, ale teraz... Tego nie dało się opisać.

Cokolwiek działo się przedtem, to dopiero teraz – stali na progu wojny, prawdziwej wojny, gdzie nie ma dzieci i dorosłych czy kobiet i mężczyzn, ale ci, którzy walczą o wolność, o szczęście.

A James nie wiedział, jak można walczyć bez szczęścia, którym przecież był Harry, dla nich wszystkich...

- Remusie? – odezwał się w końcu Dumbledore. – Powiadomisz proszę Weasleyów, żeby na przerwę świąteczną przenieśli się tu, do Hogwartu? Kwatera główna może niedługo nie być do końca bezpieczna, a każdy z członków zakonu, może być narażony na niebezpieczeństwo, więc i tak byśmy się tam nie zmieścili. Tu będzie najbezpieczniej.

Nikt nie zwrócił większej uwagi na słowa dyrektora oprócz Remusa, który skinął szybko głową i jeszcze, zanim odszedł uścisnął ramię Jamesa, żeby go pokrzepić.

- Syriuszu? Wierzę, że powinieneś wracać do Ministerstwa złożyć raport.

- I co mam im powiedzieć? – parsknął niewesoło, a Draco się wzdrygnął na ten ton, bo było w nim coś szaleńczego, co przypominało mu o ciotce.

- Prawdę. Nie ma czego ukrywać. Tom na pewno nie będzie się już chował.

Prawda tych słów bolała.

Voldemort nie musiał się już ukrywać, nie będzie ukrywał Harry'ego.

Kiedy Syriusz wyszedł, wydawało się, że Albus prowadził przez chwilę krótką i niemą rozmowę z Jamesem, aż ten poprowadził Lily w stronę jej sypialni, żeby odpocząć.

W gabinecie pozostał tylko dyrektor, Draco i William.

- Wyciągnie go pan stamtąd? – zapytał Draco, ale to prawie nie brzmiało jak pytanie.

Albus wytrzymał jego spojrzenie, ale nie odpowiedział.

Blondyn odwrócił się z jękiem frustracji i przeczesał dłonią włosy.

- Ale ma profesor przynajmniej jakiś pomysł. Musisz mieć! Jesteś Albus Dumbledore!

- Jestem tylko człowiekiem, Draco. Nie oczekuj ode mnie cudów.

- Ale Harry...

- Harry podjął własną decyzję. – przerwał mu dyrektor stanowczo. – I już nie jeden raz pokazał, że potrafi sobie poradzić w trudnych i nie zawsze sprzyjających sytuacjach.

Will zacisnął pięści.

- Jesteś głupi czy ślepy? – wysyczał ze wstrętem, ale Dumbledore nie zareagował. – To nie jest jakiś pionek, który można przerzucać na lewo i prawo po szachownicy! To osoba, to mój brat, więc nie waż się mówić o nim, jakby się nie liczył!

- Każde życie ma swoją wartość, każde liczy się tak samo jak inne.

Chłopiec stał niestety za blisko wysokiego stołka z różnymi szklanymi i skomplikowanymi urządzeniami, i w przypływie złości, przewrócił mebel z głośnym trzaskiem i akompaniamentem tłuczonego szkła.

- Ale nie Harry! – krzyknął i zamachnął się na drugą stronę, przewracając wysoką, wąską i pustą klatkę. – On go przecież zabije!

- Czarny Pan go nie zabije. – przerwał mu Draco. – I Harry dobrze o tym wie. Jest dla niego za cenny. Granica jest do tej chwili, co prawda niewielka, ale jeszcze Czarny Pan nie stracił nadziei, że zdoła go odzyskać.

- Odzyskać?! Więc Harry jest stracony, tak?!

- Przynajmniej żyje! – zawołał Draco. – Nie myśl sobie, że tylko tobie na nim zależy!

- Co ty możesz wiedzieć!

- Może i jest twoim bratem, ale jest też moim przyjacielem, nie zapominaj o tym!

- Przyjacielem?

- Co? Myślałeś, że ślizgoni nie znają czegoś takiego jak przyjaźń? Typowa gryfońska arogancja. Chyba nie muszę ci przypominać od kogo to wszystko się tak naprawdę się zaczęło? Od pieprzonego gryfona. „PRZYJACIELA" twojego tatusia.

- Odwal się od mojego ojca! – wrzasnął Will naskakując na ślizgona.

Draco odsunął się na kilka kroków z wrednym uśmiechem.

- Uważaj Potter. Kiedyś też tak mówiłem, a teraz? Mam gdzieś, co powiesz na temat mojego ojca.

Will powoli uspokoił oddech i obejrzał się przez ramię. Czuł, że się czerwieni widząc zniszczone urządzenia, roztrzaskane na podłodze i klatkę przewróconą i połamaną, leżącą przy jego stopach.

Podniósł wzrok na Dumbledora, który miał smutny wyraz twarzy, smutny i żałosny, nawet niewspółczujący, ale zmartwiony.

Ale William wiedział, że to nie on jest powodem tych zmartwień, tylko Harry. I patrząc w oczy dyrektora, wiedział, że starzec się ukrywa, że też jest przerażony, że też chce pomóc, że się martwi, ale musi być twardy, opanowany, nie pozwolić zobaczyć innym, swojego strachu.

Przynajmniej udawać, że wszystko jest pod kontrolą.

I wtedy Will też wiedział, że nie nienawidzi Albusa Dumbledora, że może nawet go podziwia...

Zobaczył, że dyrektor przesuwa coś w jego stronie po biurku i głupi, zdradziecko uśmiech wkradł się na jego usta, a jedna maleńka łza spłynęła w dół policzka.

- Zjedzcie chłopcy, poprawią wam humory. – powiedział delikatnie dyrektor.

I obydwoje, jak idiotycznie można by powiedzieć, – bez walki, jakby byli sobie równi, bo przecież byli, sięgnęli do miseczki i poczęstowali się cytrynowymi dropsami.



WOW! 
Tego się pewnie nie spodziewaliście, wczoraj 3 rozdziału, dzisiaj kolejny! - Co się dzieje? -
Po prostu nazwijmy to maratonem. A teraz pytanie.
No i zawsze komentarze o losach Harry'ego mile widziane, bo kto wie (ja na pewno nie) co zrobi Harry itd. ? 
:)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top