Kuzyni dwaj


- Wiesz co to jest? – zapytał niebezpiecznie cicho chłopca, na co ten potaknął. – Dobrze. Więc może lepiej powiedz kolegom, żeby wracali do domu, a ty musisz mi w czymś pomóc.

Chłopak potaknął i szybko zaczął pozbywać się pozostałych z parku, mówiąc, że potem im to wyjaśni.

- Jesteś czarodziejem? – zapytał go San, na co chłopak szybko pokręcił przecząco głową.

Książę potaknął rozmyślając.

- Jestem San. – podał mu dłoń.

- Dudley. – wydusił chłopiec. – Czego chcesz?

- Widzisz tę parę? – wskazał na ławkę i poczekał aż Dudley potaknie. – Powiedz im, że ...ludzie Sam, Wiesz Kogo tu są.

- Kogo? – powtórzył tępo.

- Sam Wiesz Kogo. Powiedz im dokładnie to co ci powiedziałem, tylko nie mów im, że wiesz to ode mnie.

Chłopiec zmarszczył brwi i popatrzył sceptycznie.

- Jeśli to jakiś głupi dowcip... - zaczął, ale San podniósł wyżej różdżkę i umilkł.

San obserwował jak ten podchodzi do nich i powtarza dokładnie to, co mu kazał.

Mężczyzna chwycił go za ramiona i delikatnie potrząsnął, jakby pytał, czy ten jest pewny. Dudley ze strachem pokiwał głową.

Para wymieniła szybkie spojrzenia, mężczyzna wziął syna na ręce i zaczęli biec w kierunku drugiego wyjścia z parku.

Dudley przez chwilę się za nimi oglądał, a potem w pośpiechu wrócił do miejsca, gdzie stał San.

- I co powiedzieli?

- Odwiedzali tylko rodzinę w okolicy... byli naprawdę przestraszeni, ale nie rozumiem...

- Książę! – rozległ się krzyk i dwóch śmierciożerców pojawiło się na ścieżce.

- Niech to szlag! – zaklął Rookwood. – Uciekają.

- Książę pewnie pobiegł za nimi... - mruknął Dołohow i rozejrzał się na boki, ale na szczęście nie zauważył ani Sana ani Dudleya.

Rookwood zaczął biec w stronę wyjścia.

- Idź z drugiej strony! Może uda nam się odciąć im drogę!

Dołohow potaknął, ale się nie ruszył. Przez chwilę nasłuchiwał, a potem zaczął wałęsać się po parku, jakby dokładnie wiedział, że San nie pobiegł za parą.

- W coś ty mnie wciągnął. – warknął Dudley, kiedy San pociągnął go za ramię i i zaczął się skradać do wyjścia, pomiędzy drzewami i krzakami.

- Cicho bądź. – warknął San.

Miał przechlapane!

Jeśli złapią tamtą parę to dowiedzą się, że to Dudley im powiedział, a to zaprowadzi i do Sana.

Głupi, głupi, głupi!

Stanął w końcu w miejscu i wymierzył w swoje włosy.

Dudley pisnął z zaskoczenia, kiedy przybrały kolor soczystej pomarańczy.

- Teraz mnie nie rozpozna z daleka. – mruknął.

- A ja?! – zapytał wysokim z przerażenia głosem.

San wywrócił oczami i skierował różdżkę na włosy chłopaka, które po chwili również stały się rude.

- Zginiemy?! Ja nie chcę umierać! – pisnął niewyraźnie.

- Zamknij się do licha! Nie mogę przez ciebie myśleć! – powiedział siadając w krzakach.

Dudley zamilkł, ale nadal wyglądał jakby miał zaraz wybuchnąć płaczem.

- Przeczekamy to. – zdecydował w końcu.

Siedzieli przez kilka minut w krzakach, aż Harry poczuł, że coś wbija mu się w kark.

Cały zdrętwiał, a Dudley zamarł i przestał oddychać. Kolor jego twarzy zbliżył się do koloru krzaków ich otaczających.

Dołohow wymruczał jakieś zaklęcie i San poczuł, że jego włosy powracają do pierwotnej postaci.

- Bardzo sprytnie książę... - syknął i pociągnął go za kołnierz. – Ale upodabniać się do jakiegoś śmiedzącego mugola, doprawdy... Czarny Pan cię za to srogo ukaże.

San wyrwał się z jego uścisku i podniósł różdżkę.

- Nie sądzę. – powiedział chłodno, uspokajając oddech.

- Ach tak? – zakpił. – Myślisz, że ci to ujdzie płazem? Odmówiłeś wykonania polecenia pana, w dodatku nas oszukałeś i próbowałeś uciec.

San wypuścił ostrożnie powietrze, a magia zaczął się w nim wzbierać gotowa wyrwać się na powierzchnię.

- To nieprawda. – powiedział twardo. – JA nigdy nie zdradziłbym Czarnego Pana, ale ty to zrobiłeś. – Dołohow wyglądał jakby już chciał mu przerwać był tak wytrącony z równowagi, więc San szybko to wykorzystał. – Obliviate. Imperio!

Twarz śmierciożercy złagodniała, a oczy zaszły mgłą.

San nie mógł uwierzyć w to co zrobił! Pierwszy raz udało mu się rzucić tak skomplikowane zaklęcia i w dodatku jeszcze zadziałały! Wziął głęboki oddech.

- Zdradziłeś Czarnego Pana. – powiedział beznamiętnym głosem San. – Próbowałeś uratować zdrajców krwi i zabić księcia Sanguisa.

- Zgadza się. – potwierdził Dołohow. – Nigdy nie chciałem ich śmierci, ale twojej. Nie rozumiem dlaczego Czarny Pan cię trzyma. I nienawidzę was obu za to.

- Teraz odejdziesz i będziesz uciekał przed gniewem Czarnego Pana, na który zasługujesz.

Dołohow otrząsnął się z transu, a wtedy jego oczy spoczęły na Sanie i wykrzywił się ze złości.

- Crucio! – San odskoczył na bok.

- Expulso! Reducio! – rzucił zaklęcia w stronę śmierciożercy.

Dołohow wypadł z krzaków, a San zaraz za nim.

San zablokował kolejne zaklęcia tnące, ale jedno trafiło go i rozcięło mu ramię, na szczęście, wtedy pojawił się Rookwood, jednak i tak za późno i druga wąska światła przecięła mu drugie ramię.

- Och! Augustus! Jak dobrze, że wpadłeś!

- Anotonin, co ty wyrabiasz na Slytherina?!

- A na co ci to wygląda? – prychnął i rozbroił Sanguisa. – Nie przyłączysz się? Myślę, że już najwyższa pora pozbyć się tego bachora. Wystarczająco długo już musiałem go znosić.

- To on! On jest tym zdrajcą, Bellatrix mi mówiła, że ktoś przekazuje informacje na zewnątrz.

Dołohow się zaśmiał, a Rookwood zmierzył go spojrzeniem i wymierzył w niego różdżkę.

- Czy to prawda? – syknął, oczywiście nie widział powodu dla którego książę, podopieczny Czarnego Pana miałby skłamać.

Dołohow się przyznał, ale zanim ktokolwiek zdążył zareagować, aportował się i zniknął, a w parku pojawiło się kilkoro innych zamaskowanych śmierciożerców.

Rana na ramieniu krwawiła obficie i nogi ugięły się pod nim, a Bella doskoczyła do niego.

- Już dobrze mój książę, nic ci nie jest?

San pokręcił głową i pozwolił jej pomóc sobie wstać.

Zanim aportowali się z powrotem do kwater Czarnego Pana, zerknął na krzaki, w których się schował z Dudleyem i zdusił uśmiech widząc bardzo wyraźną, rudą czuprynę chłopca.

Ta misja nauczyła go kilku rzeczy.

Po pierwsze, głupcem jest ten kto otwarcie przedstawia swoje poglądy.

( tak jak to zrobił Dołohow, pomijając fakt, że nie były jego - poglądy)

Po drugie, jak masz rude włosy to nie chowaj się w krzakach!

(to naprawdę bardzo ważne, czasem decyduje nawet o życiu!!!)

Po trzecie, jak masz coś zrobić dobrze, musisz sam o to zadbać...

Ale najważniejsze, zrozumiał dopiero teraz, kiedy przeżył te wspomnienia na nowo.

- Prawdziwych przyjaciół, poznaje się w biedzie.

- Teraz pamiętasz, co? – zapytał zamykając album.

Harry potaknął i uśmiechnął się szczerze, że odzyskał jakiś skrawek siebie.

- Nie odczarowałem twoich włosów następnym razem, kiedy się pojawiłem w Surrey.

- Ta. – burknął Dudley i odłożył album na bok. – Myślałem, że matka się przekręci jak mnie zobaczyła. A następnego dnia mieliśmy w szkole zdjęcia. Mój tata poważnie rozważał ogolenie mnie na łyso. – poskarżył się, ale i tak obaj się zaśmiali.

Usiedli w salonie i zaczęli wspominać kilka innych małych rzeczy z ich spotkań.

- A co było z tobą? – zapytał Dudley i wypił resztę napoju.

- Co masz na myśli?

- No... - machnął rękoma wskazując wszystko. – No wiesz, co teraz robisz? Kiedy twój pan nie żyje...

- On nie był moim panem. – warknął.

- Spokojnie, spokojnie... - podniósł ręce w obronnym geście. – Dobra, nie był twoim panem, ale mu służyłeś, tak?

- Możemy tak powiedzieć. – burknął Harry i oparł się wygodniej w fotelu.

- Coś cię gnębi. – zauważył. – Nie jestem najlepszy w takiego typu rozmowach, ale w jakiś sposób jestem ci dłużny...

- Ty mi? Chyba ja tobie, że mi wtedy pomogłeś.

- No niby tak, ale mnie potem nie wydałeś, choć mogłeś. I wracałeś, żeby upewnić się, że ze mną wszystko w porządku, że te typki nie mają mnie na celowniku itd.

Harry wzruszył ramionami.

- Och daj spokój San!

- To nie jest moje imię.

- A więc jednak, cóż, Ethan podoba mi się o wiele bardziej, jeśli mogę być szczery...

Harry zaśmiał się ponuro i pokręcił głową.

- Nie Dudley, nazywam się...

- Harry Potter. – rozległ się głos. – Mój ulubiony uczeń, jeśli mogę tak powiedzieć. W końcu nie jestem już dyrektorem, chyba mogę sobie pozwolić na takie stwierdzenie, prawda?





I o to jest!
A i byłabym zapomniała!
Specjalnie dla Pyrope_Terezi

- Allele- różne wersje jednego genu zajmujące te same miejsca na chromosomach homologicznych.
Dzielą się na takie jak:
Allele dominujące - czyli inaczej allel maskujący (duża litera, majuskuła)
Allele recesywne - czyli inaczej allel maskowany ( mała litera, minuskuła)
 Ważne terminy to również homozygota i heterozygota.
Homozygota - osobnik, który ma dwa identyczne allel danego genu.
Heterozygota - osobnik, który ma dwa różne allele genu.
(Warto przyjrzeć się również cechom przeciętnym i ponadprzeciętnym)
Pokolenie P - rodzicielskie
Pokolenie F - potomków
Genotyp - zestaw genów danego osobnika
Fenotyp - zestaw cech uzewnętrzniających się osobnika, ( morfologia, fizjologia, anatomia)
A resztę musisz nauczyć się sama :)



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top