-Drzwi będą otwarte...
Minęły dwa dni w ciągu, których nie wiele się wydarzyło.
Ten dzień miał być równie bezowocny, jak poprzedni, ale los zaplanował coś innego.
Z samego rana wszystkich znajdujących się pod dachem posiadłości Blacków, obudził nieludzki wrzask.
Harry czuł się już naprawdę dobrze. Sądził, że naprawdę był gotów wynieść się skutecznie z tego miejsca, ale jego opiekun, czekał już za długo. Był zniecierpliwiony, kiedy po nocnych wyjściach kolejne zespoły wróciły bez najmniejszej wieści na temat Sanguisa.
Harry nie rozmawiał z nikim oprócz Dumbledora i Blacka, a co do Lily i Jamesa, zachowywał się po prostu przyzwoicie. Nie chciał ich ranić? Namawiał sam siebie, że tak nie jest, ale czuł okropne wyrzuty sumienia widząc ich smutek.
Nie pozwolono mu się zobaczyć z Hermioną, Ronem czy własnym bratem.
Nie chciał się do tego przyznawać, ale wizyta tamtej dwójki bardzo go uniosła. To był pierwszy taki wypadek, że mógł swobodnie porozmawiać z kimś w swoim wieku...od... nie ważne.
Po wiadomości od Czarnego Pana, wszystko się trochę pogorszyło, szczególnie nastawienie niektórych osób, prawdopodobnie miało to też związek ze spotkaniem Zakonu Feniksa tamtego wieczoru.
Warty nie wchodziły już do jego pokoju, no chyba, że byli to Potterowie albo Black i Lupin. Pozostali zostawali za drzwiami i tylko zerkali do środka, co pewien czas, jeśli czuli taką potrzebę.
Bardzo to denerwowało chłopaka.
Miał kolejną wizję w nocy, Czarny Pan torturował śmierciożercę, którego Harry jeszcze nigdy nie widział, ale z tego, co widział, mężczyzna miał duże znaczenie dla obecnych wydarzeń. Był pulchny i niski, brzydki i powolny. Przypominał mu trochę szczura, był niezwykle potulny i nie miał w sobie absolutnie nic, czym charakteryzowałby się śmierciożerca.
Zwracał się do Voldemorta per panie i błagał o litość, często przepraszał, obiecywał...
Harry niewiele z tego rozumiał dopóki, Voldemort nie zawołał swoich ludzi i kazał zabrać „Glizdogona" do lochu...
Glizdogon...
To brzmiało znajomo, ale cała wizja była zasnuta bólem, więc nie był w stanie się na tym do końca skupić.
Tak, więc teraz, skończył leżąc na podłodze zwinięty na kolanach z rękami na czole przyciskając głowę do zimnych paneli i zagryzając wargi do krwi, przed wrzaskami.
Kiedy się obudził i spadł z łóżka, ból był nie do przewidzenia, i co musiał przyznać ze wstydem, stracił na chwilę nad sobą panowanie.
Ból nie był tak wielki, jak mógłby być, po prostu go zaskoczył.
Drzwi od jego sypialni gwałtownie się otworzyły i wkroczył do środka rudy mężczyzna z blizną na pół twarzy, a obok niego kobieta z krótkimi fioletowymi włosami.
Próbowali podnieść chłopca, ale ten nie dawał się tak łatwo.
Obydwoje pomyśleli, że jest zamroczony... ale to nie to.
Harry miał już po prostu dość.
Wiedział, że to się nie skończy, dopóki się stąd nie wydostanie, a mógł to zrobić.
Ludzie zaczęli wbiegać na górę z parteru i na dół z piętra, inni wychodzić w pośpiechu ze swoich pokoi w jego kierunku.
Bill i Tonks cofnęli się, kiedy chłopak spojrzał na nich.
Chłopiec nigdy przedtem nie sprawiał problemu podczas ich wart. Zawsze był spokojny i cichy... Tonks zakochała się w jego zielonych oczach.
Zresztą Tonks nie powinna pracować, a że pozwolono jej pilnować mrocznego księcia, to chyba coś znaczyło.
Teraz nie było śladu po tym chłopcu, który wczoraj poprosił ją o eliksir przeciwbólowy... Nie było śladu soczystego i ciepłego odcieniu zieleni w jego oczach.
Jego spojrzenie było ciemne, zasnute i przerażające.
I to dlatego obydwoje się cofnęli i zadrżeli.
Chłopiec chwiejąc się, wstał opierając o łóżko, i kiedy Bill się otrząsnął i chciał do niego podejść odepchnął go, tylko wyciągając rękę!
Weasley wylądował na ścianie, Tonks podbiegła do niego, żeby sprawdzić czy nic mu nie jest.
Po kolei zaczęły wpadać do środka kolejne osoby.
Pierwszy był Remus i Syriusz, którzy jedli przed chwilą śniadanie, bo zostali dziś wezwani do ministerstwa.
Pierwszą reakcją wilkołaka było znalezienie swojej żony, a Syriusz wyciągnął różdżkę i zaczął rozglądać się po pokoju szukając zagrożenia.
Nie spodziewał się, że jego cel stoi przed nim.
Harry potrząsnął głową, kiedy Dora w końcu wydusiła z siebie, że coś jest z nim nie tak.
- Harry! – krzyknęła Alice i Frank wbiegając do pokoju razem z Kingsleyem i jakąś kobietą, której Harry na początku nie poznał, a potem przypomniał sobie, że widział ją podczas swojego porwania.
Jamesa nie było, już wcześniej został wezwany przez dyrektora na spotkanie.
Harry nie tracił czasu.
Rozbroił kobietę i niewerbalnie ją unieszkodliwił.
Szok potoczył się po twarzach zebranych.
Wszyscy byli oniemieli.
Nie mogli zrozumieć, co się dzieje, zapomnieli, że ten chłopak to nie jakiś tam nastolatek, tylko mroczny książę, dziedzic Czarnego Pana.
Harry czuł gniew, gniew obcy, pochodzący gdzieś spoza niego, ale był zbyt rozkojarzony, żeby to zrozumieć.
Zaklęcie niepewne i słabe wyleciało w jego stronę, zgrabnie go uniknął wciągając gwałtownie powietrze, kiedy za mocno napiął mięśnie brzucha, dotykając świeżo zaleczonych żeber.
Przywołał do siebie różdżkę i wytworzył pierwszy raz czarno magiczny obieg, który nie upadł od razu po zetknięciu się z ciałem przeciwników.
Był dość silny i był wstanie odepchnąć wszystkich zakonników i unieruchomić na kilka sekund, które wystarczyły, żeby mógł znaleźć się poza pokojem.
Zamknął drzwi od pokoju i wybiegł korytarzem na schody.
Widział światło dochodzące z kuchni, ale nie skupił długo na tym swojej uwagi, szukając drzwi.
Usłyszał, że tamtym na górze udało się już pokonać zaklęcie i próbują otworzyć drzwi, które na wszelki wypadek, również zabezpieczył.
- Harry? Czy to ty? – spytał głos.
Harry odruchowo się spiął i odwrócił w kierunku głosu.
W kierunku salonu.
Przy kanapie stał chłopak, którego Harry od razu poznał.
Z kominka obok wyszła jakaś dziewczyna, widząc go stojącego z różdżką naprzeciwko Willa, zamarła, i kiedy zielone płomienie ponownie rozbłysły i ze środka wyszli Ron i Hermiona wszyscy wylądowali na podłodze.
Will nawet na nich nie spojrzał tylko z szerokim uśmiechem stał i przyglądał się starszemu chłopcowi.
Z góry dało się słyszeć krzyki i różne zaklęcia.
Harry wiedział, że nie minie długo aż jego zabezpieczenie puści.
- Wiesz gdzie jest wyjście? – zapytał.
Will pokiwał głową bez humoru.
- Chcesz do Niego wrócić? – spytał cicho i smutno, kiedy tamta trójka zaczęła powoli wstawać, jakby bojąc się, że jeśli wydadzą jakiś dźwięk Harry ich przeklnie.
- Muszę.
- Nie musisz! Zostań!
Jego oczy lekko się rozjaśniły, oswobodziły z mroku.
- Jesteś moim bratem. – kontynuował Will. – Nie musisz mu służyć, on nie jest... On nie jest twoją rodziną, Harry...
Harry nie był w najlepszej formie, a ten cały wysiłek spowodował, że zakręciło mu się w głowie i byłby prawdopodobnie się przewrócił, gdyby nie młodszy chłopak, który podbiegł do niego i próbował go wesprzeć.
- Nie chcę, żebyś odszedł. Mama i tata będą bardzo smutni... Ja, nie miałem nawet okazji cię poznać!
- Też żałuję. – wyszeptał Harry i zmusił się, żeby ponownie stanąć prosto. – Ale nie mogę tu zostać, muszę coś załatwić... Spróbuj mi zaufać, a ja zrobię to samo dla ciebie.
Coś w tym, jak Harry spojrzał na Willa, sprawiło, że młodszy chłopiec mu uwierzył.
Will usłyszał, jak drzwi gwałtownie zostają wywarzone i nie trzeba było wielkiego geniuszu, żeby domyślić się, co się stało.
Spojrzał na Harry'ego i w oczach obydwu chłopców zaświecił się alarm.
- Tamtymi drzwiami i na prawo, na końcu korytarza są drzwi wejściowe. Możesz się aportować po drugiej stronie ulicy. – wydusił szybko na jednym oddechu, kiedy na schodach usłyszeć można było wiele kroków. – Drzwi są otwarte... - chwycił Harry'ego za rękaw, kiedy ten z rozczulającym uśmieszkiem zaczął kierować się we wskazanym kierunku. – Drzwi będą otwarte też z zewnątrz... jakbyś...
- Rozumiem. – powiedział i zatrzymał się zanim zniknął za drzwiami. – Dziękuję Will.
Pewnie się ucieszycie... ale co zrobi Tom kiedy zobaczy Harry'ego zamiast Sanguisa?
Co zrobi Bella?
I tu pojawia się moje pytanie do was -
---
AVADA KEDAVRA VS OBLIVIATE
???
Decyzja należy do was :)
Miłych wakacji!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top