Domino już ruszyło


Harry poczuł szarpnięcie, kiedy połączenie zostało urwane, a Ginny rozpłynęła się sprzed jego oczu.

Przekleństwa same wydobyły się potokiem z jego ust, było łatwiej się gniewać niż znowu rozpaczać.

Był w Skrzydle Szpitalnym w Hogwarcie. Sala była pusta, a eliksiry, które miał zebrać dla śmierciożerców leżały tam gdzie mu powiedziano.

Przez chwilę miał ochotę cisnąć je na podłogę, ale choć naprawdę bardzo, bardzo, bardzo tego chciał... Nie potrafił.

I to frustrowało go jeszcze bardziej.

Wziął fiolki z tacki i nawet nie oglądając się wokół poszedł na dół do lochów.

- Długo ci to zajęło. – odezwał się Draco, kiedy Harry wręczył mu eliksiry. – Coś się stało?

Harry nie spojrzał mu w twarz, bo bał się, że może nie wytrzymać i go walnąć, ale tak naprawdę bał się, że Draco zobaczy w jego oczach ślad po tym, co stało się parę chwil temu.

- Nic mi nie jest. – odparł, a potem stwierdzając, że odpowiedź jest podejrzana i niewystarczająca, dodał: - Oprócz tego, że jestem chłopcem na posyłki, czuję się naprawdę świetnie.

Draco podniósł brew i przypatrzył mu się uważnie podając innemu śmierciożercy fiolki.

- Oszukałeś mnie. – warknął Harry nie mogąc się powstrzymać, kiedy ich wzrok się spotkał.

Teraz Draco trochę odetchnął i ten wstrętny uśmieszek znowu wkradł się na jego usta.

- Ach, więc to o to chodzi! – zaśmiał się leniwie. – Bałem się, że może chodzić o coś poważniejszego.

- Poważniejszego? – parsknął Harry ironicznie.

Draco tylko wzruszył ramionami i wymienił kilka zdań z Lucjuszem i innym śmierciożercą, którego Harry nie rozpoznał. Wydał jakieś rozkazy i obrócił się do Harry'ego.

- Chodź za mną. – powiedział, a Harry zrobił dokładnie to, ale nie bez dość głośnego westchnięcia pełnego złości, które wydawało się tylko rozbawiać blondyna bardziej. – Nie sądziłem, że będę miał z tego tyle zabawy.

Harry wyobrażał sobie jak łapie go za szyje i podciąga do ściany, a potem dusi tak mocno, że jego krtań się zapada, struny głosowe zostają zmiażdżone, ból maluje się na twarzy, żadne słowo oprócz jęku katoni nie wydobywa się z nieuśmiechniętych ust... Ta myśl naprawdę go nęciła, miał ją już prawie każdego dnia po kilka razy. A był tu dokładnie trzy dni...

Jednak za każdym razem nie potrafił się zdobyć, aby spełnić swoją fantazję... Coś mu nie pozwalało i nie chodziło tu o władzę jaką aktualnie miał nad nim Malfoy, ale o ... o Dracona. Nie tego, tego drugiego, który już nie żyje, jego przyjaciela, który oddał, życie za brata swojego najlepszego kumpla... To była nadal ta sama twarz i Harry czuł, a może to sobie tylko wmawiał, ale chciał wierzyć w to, że ten Draco, ten dobry, nadal gdzieś tam jest i walczy...

Draco poprowadził go do gabinetu dyrektora, który aktualnie zajmował i rozsiadł się w fotelu.

- Możesz usiąść. – powiedział, ale nie był to rozkaz, więc Harry z czystego uporu nie miał zamiaru robić tego czego ten chciał, więc oparł się o biurko i skrzyżował ręce na piersi.

- Po co tu przyszliśmy? – zapytał neutralnym głosem, już nawet nie przejmując się tym, że pyta tylko i wyłącznie z ciekawości.

Draco pokręcił głową.

- Mówiłem ci już Harry, nie jesteś jednym z tych idiotów, którzy wykonują moje rozkazy, jesteś kimś więcej, jesteś też moim przyjacielem. – powiedział jakby to tłumaczyło wszystko. – A przyjaciele potrzebują czasem również czasu na rozmowę. Nie myśl, że naprawdę jestem aż tak głupi, żeby nie zauważyć, że coś cię gnębi.

Harry zmrużył oczy.

- To widać jak na otwartej dłoni. – odparł Draco leniwie i bezróżdżkowo przyciągnął do siebie butelkę Ognistej Whiskey. – I nie zauważyłeś nawet jakie eliksiry kazałem ci przynieść, a jestem pewny, że w innej sytuacji byś je rozpoznał i zadał pytanie, na które czekałem...

Harry zamyślił się przez chwilę próbując przywołać w pamięci jakie to były eliksiry, ale nie miał z tego za wiele pożytku... Ten odcinek drogi od Skrzydła Szpitalnego do lochów był rozmazany i naprawdę był zbyt głęboko pogrążony w myślach, żeby zwrócić uwagę jakie to były eliksiry.

- Postcruciatus.

Głowa Harry'ego podskoczyła.

- Po co? – wypalił i przeklął się w myślach, kiedy Draco uśmiechnął się chytrze, zadowolony, nalewał płynu do szklanek.

- To bardzo dobre pytanie...

- Powiesz mi? – zapytał i podszedł, kiedy Draco wyciągnął w jego stronę pełną szklankę.

- Jak bardzo chciałbyś wiedzieć? – zapytał bawiąc się nim. – Błagałbyś mnie, żebym ci powiedział?

Harry zgrzytnął zębami.

- Oszukałeś mnie, co naprawdę mnie... - nie potrafił nawet znaleźć odpowiedniego słowa. – Więc nie myśl nawet, że będę cię o cokolwiek błagał.

- To się jeszcze okaże. Zdrowie.

Harry nie przepadał za smakiem Whiskey, a szczególnie tej czarodziejskiej, ale Draco szczególnie ją sobie upodobał, nie zostawiając mu za wiele do gadania. Oczywiście mógłby odmówić, ale wtedy byłby skazany na inne spędzanie czasu w jego towarzystwie, co z kreatywnością i nudą jaką prezentował Malfoy mogło być naprawdę niebezpieczne, a nawet poniżające.

- Twoi rodzice. – odezwał się blondyn odkładając szklankę na stolik.

- Słucham? – zapytał Harry i odłożył swoją pustą szklankę na biurko za swoimi plecami.

- Postcruciatus jest dla twoich rodziców.

Harry stał i się gapił. Nie mógł wydobyć słowa.

Nawet Draco wydawał się nie być w tej chwili tak rozbawiony jak przedtem.

- Już odkryłeś lukę w umowie. – powiedział spokojnie, prawie znudzenie. – Miałem nadzieję na małą niespodziankę, ale obejdzie się i bez tego...

- Nie możesz. – przerwał mu Harry.

- Czyżby? A kto mi zabroni?

Harry zacisnął pięści.

- Nie dostaniesz ich.

- Och i tu się mylisz. Myślę, że bardzo łatwo zdołam ich przekonać do odwiedzenia nas lub wykurzenia z tej dziury, w której się przede mną schowali.

- Po co ci oni? Dlaczego to robisz? – zapytał Harry podchodząc bliżej.

A Draco jakby z uporem wpatrywał się w jego zaciśnięte dłonie.

- To wszystko jest ze sobą ściśle powiązane. – tłumaczył. – Jeśli dostanę twoich rodziców, kto pierwszy przyleci tu, żeby ich ratować? Nie śpiesz się z odpowiedzią.

Harry nie musiał się zastanawiać od razu wiedział kto.

- Will. – wydusił.

Draco uśmiechnął się ponownie, a Harry znowu miał nieodparte pragnienie zetrzeć mu ten uśmieszek z twarzy.

- Teraz ciężko byłoby dostać się jakoś do twojego brata, jest pewnie ciągle obserwowany... Ale pod nieobecność Lily i Jamesa, wszyscy będą rozproszeni i mały Willy łatwo na nas trafi. A potem sprawa będzie jeszcze łatwiejsza, wiem coś o tym... Jak to jest z Willem i z tobą... - powiedział patrząc ślepo przed siebie.

- Nie chodzi ci o Willa. – powiedział Harry powoli i przerwał oczekując, że Draco zaprzeczy lub potwierdzi, ale on pozostał niewzruszony.

- To jak domino. – powiedział w końcu. – Rodzice przyjdą po ciebie, Will po rodziców, a po Willa przyjdzie ten, kto dobrze wie, że bardzo byś ucierpiał, gdyby coś mu się stało, choć nawet wie, że strata jego samego również cię zaboli... Brzmi znajomo?

Harry wiedział, że Draco mówi o sobie, a raczej o tamtym Draconie, ale kto...?

- Nie myślisz chyba o Ginny?

- Bingo!

- A po Ginny kto? – warknął Harry.

Draco zaśmiał się szczerze.

- Ginny Weasley jest ostatnią kartą w rozdaniu. Jest królową do mojego Asa. Zasługuje na najlepsze. A ja chcę jej to zapewnić. 

Harry odwrócił wzrok.

Oczywiście słyszał już pogłoski od śmierciożerców, że Draco ma na oku Ginewrę, ale nie brał sobie tego do serca widząc, a czasem będąc świadkiem jego fobii na punkcie czystej krwi i statusów w rodach magicznych, a Weasleye byli zdrajcami krwi, chyba najsławniejszymi w całej Anglii.

Draco zaśmiał się znowu i Harry łypnął na niego groźnie.

- To musi być okropne uczucie, prawda? – zakpił. – Widząc swojego najlepszego przyjaciela na drodze do swojej ukochanej.

- Nie jesteś moim przyjacielem. – syknął Harry i zaczął kierować się w stronę drzwi.

- Pozwoliłem ci wyjść? – zawołał za nim.

- Nie. Ale nie kazałeś mi też zostać. – odkrzyknął Harry i ku jego zadowoleniu był w stanie pociągnąć za klamkę i wyjść, bo słowa Malfoya nie nadeszły.

Skierował się na zewnątrz i nikt go nie zatrzymywał.

Chciał uciec, chciał wyjść, znaleźć Ginny i uciec z nią gdzieś daleko, ostrzec rodziców i zamknąć Willa w jakimś pokoju bez drzwi ze stałą opieką, żeby nigdy nie zostawał sam.

W połowie drogi na zewnątrz się zatrzymał, dość gwałtownie i po chwili namysłu skierował do biblioteki.

Nie wiedział jeszcze, że był obserwowany na mapie Huncwotów przez konkretną rudą brygadę, ale to i tak byłoby jego najmniejszym zmartwieniem.

Pomyślał potem, że przecież nawet, gdyby udało mu się uciec i schować gdzieś przed śmierciożercami i Malfoyem, i tak prędzej czy później trafiłby przed jego oblicze lub ten zdołałby się jakoś z nim skontaktować, a wtedy Harry nie miał by wyboru i nawet nie tyle, że zostałby zmuszony do powrotu... Gdyby dowiedział się, gdzie znajduje się Ginny i ta cała ich podziemna baza... skończyłby wojnę o wiele szybciej, tylko nie w ten sposób i dla tej strony dla której by chciał.

A poza tym, potrzebował informacji.

Informacji dotyczących tego, co stało się mniej niż godzinę temu.

Musiał wiedzieć, co dzieje się z jego bratem i jak zdołał tego dokonać.

A najważniejsze – czy byłby w stanie to powtórzyć.




Dziś rano obudziłam się z myślą, że jestem gotowa zawiesić Rodzinną Krew, a nawet porzucić.



...






A potem obróciłam się na drugi bok i palnęłam się w czoło, żeby się obudzić, bo dawno taka głupota nie przyszła mi do głowy!


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top