+ Rozliczenia i nowa rola Harry'ego

Dodatek do Rodzinnej Krwi w formie jednego z 'kolekcji oneshotów' - 2




ROZLICZENIE I NOWA ROLA HARRY'EGO


Harry był tak zdenerwowany, że nie mógł przestać chodzić w tę i z powrotem.

Czuł jak pulsuje mu każdy nerw w ciele, a dziwne i niezdrowe dla jego psychiki myśli wypełzały na powierzchnię.

W absolutnym napięciu czekał w mugolskim parku. Czekał już od godziny. Nienawidził być ignorowanym.

W końcu, usłyszał za swoimi plecami dźwięk aportacji. W ręce wyczuł swoją różdżkę, nadal przewrażliwiony, aby nigdy nie stawać przed tą osobą bez różdżki w pobliżu.

- Draco. – przywitał się, starając się użyć jak najbardziej neutralnego głosu.

Blondyn zmierzył go ostrożnym spojrzeniem, jego szare oczy błyszczały lekko winą, jakby wiedział, że postawa Harry'ego, zniecierpliwiona i zdenerwowana jest jego winą.

- Cześć Harry. – powiedział w końcu cicho. – Przepraszam, że tak późno, naprawdę...

- Masz to, co chciałem? – przerwał mu ostro Harry.

Naprawdę nie miał ochoty na pogaduszki z przyjacielem. I wedle tego czego można było się spodziewać, nie chodziło o ich wspólne zaszłości za wojny.

Był wrzesień, a właściwie koniec września. Will był w Hogwarcie, razem z Delphi, Lukiem. Ron właśnie zaczynał swoje szkolenie na Aurora, a Hermiona wyjechała na kilka tygodni do Francji, razem z kilkoma innymi członkami zakonu, aby umocnić koalicję miedzy krajową.

Ginny miała jeszcze jeden rok w Hogwarcie i choć zabierała się, została zmuszona, aby zaliczyć Owutemy, pomimo tego, że dostała propozycję od Harpii z Holyhead, aby zagrać z nimi w zbliżającym się sezonie.

Draco westchnął ciężko i rozejrzał się wokół po parku.

- Nie do końca.

Harry zgrzytnął zębami.

- Ale załatwię ci to! – dodał szybko. – Nie musisz się martwić, Harry, obiecuję, że to zorganizuję.

- Na wieczór.

- Na wieczór? – powtórzył Draco żałośnie.

- No co? Nie dasz rady? Kiedy się ze mną skontaktowałeś powiedziałeś, że to tylko kwestia czasu i miejsca, jak będziesz to miał.

- Sam wiesz, że to nie jest takie proste. Jeśli coś by poszło nie tak, sprawa nie byłaby, co prawda spalona, natrafiła by się inna okazja, ale kiedy? Muszę do tego podejść ostrożnie.

- Gdybyś dał mi więcej informacji mógłby ci pomóc! – warknął Harry zbliżając się do niego na krok, przez co Draco sam się cofnął.

- Podchodzisz do tego zbyt emocjonalnie. – odparł chłodno, starając się przemówić do Harry'ego. – Będziesz to miał w swoim czasie. Nie mówiłbym ci o tym, gdyby miał zamiar cię olać.

Harry miał już tego dosyć.

Nienawidził kiedyś ktoś traktował go jak dziecko, odpychał, nie pozwalał działać. A najbardziej z tego wszystkiego nienawidził nie mieć racji.

Dlatego odwrócił się na pięcie i zanim Draco mógł powiedzieć jeszcze jedno słowo, Harry aportował się przed Grimmuald Place.

Była dziewiąta rano. – W związku z tym dom powinien być pusty.

Syriusz był w ministerstwie razem z Jamesem i Remusem, zajmując się ponownie swoją pracą. Lily wróciła do Hogwartu uzupełniać luki w kadrze nauczycielskiej.

Mugoloznawstwa zaczęła uczyć Sally, siostra Lindy Dancaster, przez co z jakiegoś dziwnego powodu znalazło się o wiele więcej chętnych chcących uczestniczyć w lekcjach z ekscentryczną wiedźmą. Lily zajęła miejsce Severusa, jako Mistrzyni Eliksirów, a Obrony Przed Czarną Magią uczył Avery.

Nie było mu łatwo, ale nie miało to żadnego związku z jego statusem byłego śmierciożercy. O nie... To byłoby zdecydowanie prostsze. Otóż, dyrektor McGonagall na rozpoczęciu roku szkolnego przedstawiła go z imienia i z nazwiska. Ashley Gustavo Avery, przez co, ta odważniejsza część uczniów zaczęła go nazywać Aga, po inicjałach. Aga, nie dostawał przez to spokoju. A pomyśleć by, że razem ze śmiercią Voldemorta, klątwa na pozycji nauczyciela OPCM-u przestała działać, aktualny nauczyciel już po miesiącu był gotowy wyjechać na Syberię i roztopić cały śnieg swoim gorącym zażenowaniem.

Dlaczego Harry udał się więc do „opuszczonego" domu na Grimmuald Place? Odpowiedź była prosta. Otwierając drzwi mieszkania numer 12, musiał pochylić się głęboko, aby nie oberwać z owocowej katapulty. Pułapki, którą zastawił na niego mały Teddy.

- Teddy ! – krzyknął Harry zamykając za sobą drzwi.

Usłyszał chichot z kuchni i powoli skierował się w tamtą stronę, przyglądając się po drodze niezwykłej konstrukcji katapulty.

Zastał małego chłopca usmarowanego czekoladą na całej twarzy, bez koszulki, która leżała w kącie i przesiąkała dżemem, który prawdopodobnie był stłuczony, a ubranie miało być prowizorycznym ukryciem niezdarności dzieciaka.

Teddy miał ręcznik przerzucony na ramiona, a z turkusowych włosów skapywały mu kropelki wody.

- Cześć Harry. – powiedział chłopiec ukazując szereg prościutkich, bialutkich ząbków z koronką.

W rączkach ściskał dwa szkła powiększające, które tak jak wszystko wokół, były usmarowane czekoladą.

- Spóźniłeś się. – wytknął Teddy wskazując na niego lupką.

Harry potaknął powoli i przyglądał się ogromnemu bałaganowi, jakie zdążyło wyrządzić 9-cio letnie dziecko w przeciągu godziny...

- Jakim cudem masz mokre włosy, a jednak wyglądasz jakbyś zanurkował w czekoladzie? – zapytał podnosząc z podłogi koszulkę ociekającą dżemem truskawkowym.

Teddy wzruszył ramionami.

- Miałeś się mną zajmować. Ty mi powiedz jak do tego doszło.

- Jesteś okropnym dzieckiem. Mówił ci to już ktoś? – zapytał rozbawiony Harry rzucając w Teddy'ego lepkim ubraniem.

Teddy odskoczył z piskiem, jakby rzucona, przemoczona słodkim syropem koszulka, była co najmniej pociskiem armatnim mogącym przebić go na wylot.

Skoczył na nogi chcąc uciec do salonu, ale zanim miał okazję, Harry złapał go w pół, podniósł i zaczął nieść wyrywającego się chłopca do łazienki.

Nie przejmując się, że Teddy miał na sobie spodnie, skarpetki i ręcznik na ramionach i że sam był w pełnym ubraniu, włączył natrysk.

Teddy piszczał i zaśmiewał się, kiedy Harry próbował wytrzeć mu buzię mokrym ręcznikiem. Niedługo później cała łazienka została zalana, w powietrzu, a nawet na korytarzu, unosiły się setki kolorowych, mydlanych baniek, a w całym mieszkaniu słychać było śmiech.

Harry nie wiedział jakim cudem udało mu się nakłonić Teddy'ego, żeby po kąpieli poszedł się przebrać w czyste ubrania, a sam osuszył szybko własne i poszedł na dół, korzystając z chwili spokoju, żeby wstępnie posprzątać.

Okazało się, że małe destrukcyjne stworzonko jakim jest Teddy dotarło nie tylko do kuchni i przedpokoju, ale zaznaczyło swoje terytorium także w salonie, w gabinecie Syriusza i bibliotece...

Harry od samego patrzenia na bajzel miał ogromną ochotę położyć na podłodze jak dziecko i nic nie robić. Lub – użalać się jak problematyczny nastolatek nad ogromem obowiązków zaniechając robienia czegokolwiek.

Był niepocieszony.

Nawet nie zauważył, że Teddy, umyty i w czystym ubraniu, zszedł na dół, dopóki ten nie złapał go za rękę i nie zwrócił na siebie jego uwagi.

- Posprzątamy razem? – zapytał chłopczyk nieśmiałym głosikiem, a Harry zauważył, że ogromne oczy Teddy'ego przybrały zielony kolor.

Uśmiechnął się do niego i potaknął.

Kiedy skończyli sprzątać było już po czwartej, więc niedługo powinna wrócić Dora i cała reszta.

Teddy był padnięty, ale zadowolony z ich wspólnego osiągnięcia. W między czasie zdążył nawet narysować laurkę dla swojej mamy.

Siedzieli teraz razem przy stole w kuchni.

Teddy chuchał na swoje kakao, a Harry obserwował go z głową wspartą na ręce.

- Harry? – zagadnął go nagle Teddy. – Czy ty naprawdę kiedyś umarłeś?

Harry zmarszczył brwi, zastanawiając się nad nietypowym pytaniem.

- Bo... Jeden Auror mi powiedział, kiedy ukrywaliśmy się pod ziemią, że ty już kiedyś dostałeś zaklęciem, które cię zabiło, ale jednak żyjesz i... i że ty nam pomożesz i wszystko znowu będzie dobrze. – kontynuował chłopiec. – Więc ty naprawdę wróciłeś z ... stamtąd gdzie byłeś, jak cię nie było?

Pytanie nie miało wiele sensu. – zdawał sobie sprawę Harry.

Skoro był tutaj z Teddy'm to logiczne, że wrócił skądś, gdzie kiedyś był, ale... tu chodziło o coś więcej, niż zwykła ciekawość chłopca. Zdawało się, że to Teddy ma coś więcej do powiedzenia, to on potrzebuje coś wyprostować. Mimo to, Harry dziwnie się czuł mając dyskutować o takich rzeczach z dziewięciolatkiem.

- W pewnym sensie tak. Ale tak naprawdę nie umarłem... Zaklęcie, które miało mnie zabić, zabiło coś innego, coś co kiedyś sztucznie „zamieszkało" we mnie, ale mi nic się nie stało. A nawet gdyby mi się stało, jestem pewny, że znalazłbym sposób, żeby sobie z tym poradzić.

Teddy zmarszczył brwi.

- A myślisz, że Owen sobie poradzi? Poradzi sobie, żeby do nas wrócić?

Harry poczuł się jakbyś dostał tłuczkiem w brzuch, a może nawet dwoma.

Jednak Teddy nie wydawał się smutny. Śmierć nie była dla niego tak oczywista. Był zadumany.

- Nie sądzę, żeby Owen miał do nas wrócić. A wiesz dlaczego?

Teddy pokręcił głową.

- Bo twój brat tutaj jest. Zawsze jest i zawsze będzie, choć może go nie widać. Bo widzisz... Ci którzy nas kochają nigdy nas nie opuszczają, nie tak naprawdę.

Harry widział, jak wzrok Teddy'ego na jedną chwilkę ucieka na bok, na krzesło obok, które może w innym świecie mógłby zajmować jego bliźniaczy brat Owen, a które pozostawało puste.

Teddy nie płakał, ale w zamyśleniu pił swoje kakao.

Harry'ego jednak ściskał żal.

- Źli ludzie zabijają. – odezwał się w końcu Teddy. – Ale ty też zabijałeś, a nie jesteś zły.

- Oh Teddy... - westchnął Harry ciężko i przebiegł palcami po włosach. – Świat wcale nie dzieli się na dobrych i złych ludzi, bo każdy w nas ma tyle samo dobra, co i zła. Tylko od nas zależy, którą drogą pójdziemy.

Po tych słowach, Teddy się już nie odezwał.

Jednak kiedy wrócił Syriusz i Remus, a za nimi niedługo później Dora, Teddy skakał wokół nich opowiadając zażarcie jak wspaniale się dzisiaj bawił z „wujkiem Harry'm".

Lupinowie zaprosili Harry'ego i Syriusza do siebie na kolacje, ale obaj odmówili.

Syriusz mówiąc, że miał zamiar wpaść do Jamesa i Lily, a Harry nie tłumacząc się wcale.

Wychodząc z mieszkania Syriusza, powolnym spacerkiem skierował się do maleńkiego mieszkanka, które dzierżawił niedaleko centrum Londynu.

Ręce trzymał w kieszeni, a słońce powoli opadało za budynki miasta.

Trzy ulice przed swoim mieszkaniem, o którym wiedział tylko on, Draco i Ginny zdał sobie sprawę, że ktoś go śledzi, więc się zatrzymał i skręcił w stronę opuszczonego schroniska dla psów.

Nie musiał długo czekać aż zobaczył jasne włosy Malfoya pojawiające się zza rogu.

Wyglądał na zmęczonego, ale spokojniejszego niż przedtem.

- Załatwione. – powiedział tylko.

- Gdzie to jest? – zapytał po chwili wahania Harry. – Masz ze sobą?

- Nie... Nie chciałem ryzykować, że ktoś by mnie rozpoznał i na przykład zawlókł z tym do ministerstwa.

Oficjalnie Draco był uznawany za zaginionego...

- Więc?

- Może ci się to nie spodobać...

- Gadaj Draco. – syknął Harry, a różdżka błysnęła w jego dłoni.

- Zabezpieczyłem to w Mrocznej Grocie, w głównej Sali, tylko Harry... - ale nie zdążył dokończyć, bo Harry od razu zniknął.

Draco westchnął ciężko i przetarł twarz dłonią. Nie podążył za Harry'm, jego rola się tu kończyła. Odwrócił się i poszedł w swoją stronę.

Z kolei Harry pojawił się przed samymi drzwiami Mrocznej Groty. Miejsce było opuszczone i wydawało się teraz nawiedzone.

Popchnął drzwi, które skrzypnęły lekko i wszedł do środka.

- Lumos. – wyszeptał oświetlając sobie drogę przez korytarze.

Drzwi do głównej Sali były otwarte, zwalniając kroku wszedł do środka, czując jak podnosi mu się puls i przyśpiesza oddech.

Było tak jak powiedział Draco.

Wokół opustoszałeś komnaty, przesiąkniętej okropnymi wspomnieniami, na środku znajdowało się krzesło. A na krześle, związany magicznymi linkami, dzięki którym nie można było użyć magii, tymi samymi, którymi Harry związał Malfoya znajdując się w Dennial Town, siedział Peter Pettigrew.

Szczur, Glizdogon i ZDRAJCA.

Harry zatrzymał się wstrzymując oddech, obserwując żałosne starania nędznej istoty, aby poluzować więzy i móc przemienić się w swoją ani magiczną formę i uciec przez dziurę w ścianie.

Harry podszedł bliżej, oświetlając wielką komnatę, a głowa mężczyzny podskoczyła w jego stronę.

Przerażenie było aż zbyt widoczne w jego oczach, po skroniach spływały strużki potu, a na szyi ciemniał ślad po dłoni. Jedna brew była rozcięta. Zaniedbany zarost i łysiejąca czaszka, razem z pomiętymi ubraniami, które zdecydowanie miały już lepsze czasy, dawało jasno do zrozumienia, że Peter nie był niczym więcej, jak żałosnym, mizernym człowiekiem.

- H-harry... - jęknął blednąc.

Harry obserwował go z kamienną twarzą.

Tę iskrę nadziei, która wypełzła na powierzchnię spojrzenia, zaraz zdławiona przez gorycz i strach. Wiele strachu, rezygnację i złość, których nie potrafił uwolnić, zbyt przerażony.

- Ch-chyba nie przyszeddłeś mnie z-zabić? – zapytał łamiącym się głosem. – Nie! Nie jesteś taki! Harry, p-przecież wiesz...

Harry zatrzymał się przed nim, patrząc na niego z góry.

- Czarny Pan by mnie zabił... - przełknął Peter. – Malfoy i inni śmierciożercy by mnie zabili. A-ale ty jesteś inny, Harry... ty jesteś, lepszy, lepszy...

- Avada Kedavra. – syknął, dało się słyszeć pisk i ... cisza. – Nie jestem ani lepszy ani gorszy.

W komnacie było teraz tak ciemno, że widział tylko obrys wiotkiego ciała Glizodgona.

Może był bezwzględny.

Może był samolubny.

Może był arogancki.

A może był ignorantem, zważając na rozmowę, którą odbył nie tak dawno z małym Teddy'm, ale nie miał poczucia winy.

Co więcej, wychodząc, pokrzepiała go ironiczna myśl, że ciało tego nędznego, brudnego szczura, pożrą jego bezwzględni bracia.

Peter nie miał w życiu niczego, za czym mógłby szczerze tęsknić.

Nie miał domu, pracy, ambicji, możliwości, ale przede wszystkim nie miał w życiu miłości – i to to go zabiło.



Życie przybiera tak wiele ścieżek, że ciężko za nimi nadążyć. - To jest moja metafora, dotycząca nauki i ilości kartkówek, które spadają na biednych nauczycieli do sprawdzenia... Powodzenia :)


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top