+Grudniowy koszmar
Dodatek do Rodzinnej Krwi w formie jednego z 'kolekcji oneshotów' - 5
GRUDNIOWY KOSZMAR
To się nie musiało tak zacznać, ale mogło...
Harry obrócił się za siebie.
Przed sobą miał znajomy korytarz, który biegł na kilkanaście metrów bez żadnych bocznych przejść, a na końcu znajdowały się schody.
Jego ciało zamarzło, kiedy obejrzał się wokół.
- Nie. – wyszeptał i zaczął biec przed siebie.
Dobiegł do schodów i przeskakując po dwa stopnie na raz wdrapał się na górę.
Mroczna Grota, którą ostatni raz widział obracającą się w ruinę, tliła się żywą magią.
Kroki dochodziły z każdego zakrętu i głosy, słowa, których nie odróżniał.
Wydawało mu się, że coś syknęło po jego prawej stronie, więc szybko się tam odwrócił z różdżką w dłoni.
Widział teraz znajome, o jak bardzo znajome, czarne drzwi ze złotą klamką.
Przełknął ciężko i sięgnął, żeby otworzyć. Pchnął drzwi i zmrużył oczy, kiedy przez chwilkę światło błysnęło mu po oczach.
Przeszedł przez próg, dłoń zaciskając na różdżce z całej siły .
- Harry? – usłyszał głos po lewej i obrócił się, żeby zobaczyć Willa klęczącego na podłodze z dłońmi związanymi za plecami.
Był spokojny, a przynajmniej tak mogło by się wydawać, ale jego oczy krzyczały.
Harry podbiegł do niego, ale zanim zdążył go chociaż dotknąć z boku nadleciało zaklęcie i odepchnęło go pod najbliższą ścianę.
- Nie tak szybko.
I znowu -
Nie.
To nie było możliwe.
- To nie możliwe. – powiedział to, co pomyślał. – Pokonałem cię.
Voldemort się roześmiał.
- Myślałeś, że to będzie takie proste? Harry... Spodziewałem się po tobie więcej.
Harry nie mógł się ruszyć, nie mógł się odezwać.
Voldemort stał przed nim z pobłażliwym uśmiechem i głową chyboczącą się na boki.
- Harry, Harry, Harry... Nie uwolnisz się ode mnie tak łatwo.
Różdżka wyślizgnęła mu się z dłoni, a plecy przylgnęły do ściany, a cień Voldemorta wydawał się powiększać.
Czuł się mały i słaby, choć wiedział, że przecież musi się go bać.
Will pociągnął nosem i zdusił coś w swoim gardle, a brew Voldemorta się podniosła.
- Chyba najpierw zajmiemy się naszym gościem, nie sądzisz Harry?
- Nie... - to było chyba już jedyne słowo, które potrafił z siebie wydusić.
Voldemort odwrócił się na pięcie w stronę Williama i coś w Harry'm się zagotowało.
- Nie! Proszę, nie. Zostaw go... Proszę.
Harry błagał.
Jego plecy odkleiły się w końcu od ściany i opadł na kolana podpierając się rękoma, które po omacku szukały różdżki, ale wszystko było rozmazane. Łzy ściekały mu po brodzie.
- Harry. – Voldemort przywołał go stojąc nad Willem, który coś mówił, krzyczał i płakał wołając go, ale Harry nie mógł usłyszeć nic oprócz tego, co mówił do niego Voldemort. – Najpierw twój brat, a potem reszta...
- Nie! – wrzasnął i chciał już olać różdżkę i rzucić się ciałem na czarnoksiężnika, jeśli będzie trzeba, ale poczuł kolejne zaklęcie uderzające jego pierś i nie mógł się ruszyć.
- Pożegnaj się Williamie Potterze. Spójrz bratu w oczy, żeby wiedział, że to on jest odpowiedzialny za twoją śmierć.
Oczy Willa, jego beznamiętne spojrzenie wbiło się w zielone oczy Harry'ego.
Gorycz zaczęła go dusić.
- Avada Kedavra!
Harry wrzasnął i... wszystko zalało się jasnym światłem.
Harry obudził się ciężko dysząc, cały zlany potem.
Zajęło mu chwilę, żeby zorientować się, że leży na podłodze.
Jego nogi były zaplątane w szary koc, a światło przebijało się przez ciemne żaluzje wysokich okien.
Zamknął twarz w dłoniach, odgarniając mokre włosy z czoła. Włożył głowę między kolana i zaczął brać głębokie oddechy.
Wdech, wydech. Wdech, wydech... Powoli jego serce zaczęło się uspokajać i bębnienie w uszach ustawało.
Oddech jeszcze delikatnie drżał, ale odrętwienie znikało ze stóp, choć palce dalej mrowiły.
- Merlinie... - westchnął otwierając oczy.
Po kilku minutach był w stanie w końcu wstać i zatoczyć się do łazienki, gdzie odkręcił zimną wodę i opryskał sobie twarz.
Zerkając w lustro widział głębokie cienie pod swoimi oczami, bladą twarz z różową blizną na czole... Widział zmęczenie.
Pokręcił głową i opryskał też lustro. Woda zaczęła wyginać jego odbicie, ale on już na nie nie patrzył.
Odkręcił wodę pod prysznicem, rozebrał się i pozwolił wodzie odpędzić resztę koszmaru. Przebrał się w czyste, świeże ubranie i zabezpieczył różdżkę przy uchwycie paska.
Potem wrócił do salonu i złożył koc, który zostawił na podłodze, odkąd spadł razem z nim.
W kuchni zrobił sobie kubek kawy i wydobył z szafki eliksir na odporność, dzięki któremu od razu poczuł się lepiej.
Nie miał apetytu, ale był już przyzwyczajony.
Coś zaczęło pukać do jego okna.
Westchnął i otworzył je na oścież, a niemal w tej samej chwili do środka wleciała śnieżno biała sowa.
Hedwiga obleciała kuchnię dookoła, zanim usiadła na oparciu krzesła i z pyszczka wyrzuciła gazetę, a potem wyciągnęła łapkę, do której miała przywiązaną karteczkę.
Harry zerknął krótko na gazetę, a potem wyciągnął palec, żeby powiedzieć jej, żeby zaczekała chwileczkę. Zamknął okno i zignorował dreszcz, który przeszedł po jego ciele.
Jedyne, co zdążył odczytać z gazety to uciekający na koniec linijki kawałek data.
20 grudnia
Śnieg leżał na jego parapecie, a Hedwiga otrząsnęła się z zimna czekając aż odwiąże karteczkę.
Harry zabrał wiadomość i wyciągnął dla niej sowiego przysmaka, który skwitowała zadowolonym skrzekiem.
Harry uśmiechnął się kącikiem ust i pogładził jej zimne piórka, a drugą ręką rozprostował karteczkę.
Kochany Harry,
Will już od tygodnia jest w domu na przerwie świątecznej, ale nie słyszeliśmy od Ciebie ani słowa od początku listopada. Zbliżają się święta, choć niektórzy powiedzieliby, że już są i naprawdę liczyliśmy, że niedługo się u nas pojawisz.
Nasze drzwi są zawsze dla Ciebie otwarte.
Rozmawialiśmy też z Ginny i wiemy, że nie pisałeś z nią często, tak samo jak z Willem, który bardzo to przeżywa.
Nie odsuwaj się od Nas Harry, a zwłaszcza nie w święta. Tęsknimy za Tobą.
Odwiedź nas na kilka dni. Nie chcę na Ciebie naciskać, ale wolę tylko uprzedzić, że Syriusz jest gotowy znowu zacząć na Ciebie polować, jeśli wkrótce nie dasz jakiegoś znaku życia.
Wesołych świąt Harry,
Mama.
Harry zgniótł karteczkę w dłoniach.
- Prędzej czy później się dowiedzą. – rozległ się głos spod drzwi kuchni.
- Długo tu jesteś? – zapytał Harry zerkając krótko na blondyna.
- Wszedłem jak brałeś prysznic.
Harry westchnął i dopił kawę.
- To dla nich ważne. – naciskał Draco. – Dla rodzin, święta zawsze są ważne.
- Skąd wracasz? – zapytał Harry próbując zmienić temat.
- Od matki . – zaskoczył go. – Prosiła, żeby cię pozdrowić.
Harry potaknął i nie potrafił nawiązać kontaktu wzrokowego.
- Nasilają się?
Harry nie musiał pytać, co. Wiedział, że Draco pyta o koszmary. Był jedynym, który o nich wiedział i gdyby to zależało od Harry'ego nie dowiedziałby się, ale niestety blondyn miał klucz do jego mieszkania i tak się złożyło, że zostając kiedyś na noc usłyszał krzyk Harry'ego z sypialni.
- Eliksir słodkiego snu przestał już działać. – mruknął Harry.
- Mówiłem ci, żebyś z tym nie przesadzał. – zganił go Draco.
Harry tylko prychnął.
Jak mógł nie używać eliksiru, jeśli bez tego magicznego środka cierpiał takie katusze jak dzisiejszej nocy praktycznie za każdym razem, gdy zamykał oczy.
Ale dzisiejszy nie był nawet taki zły. I Harry nie chciał brzmieć okrutnie, ale koszmary w których ginął Will były bardziej znośne niż pozostałe... Może dlatego, że Harry już się przyzwyczaił do widoku zabijania jego brata?
Harry położył kubek do zlewu i otarł dłonie o siebie.
- Zostajesz? Bo ja wychodzę.
Draco podniósł jedną brew.
- Gdzie idziesz?
- Do rodziny, złożyć im życzenia.
- Nie jestem pewny czy to wystarczy twoim rodzicom...
- A kto mówił, że idę do moich rodziców?
Tym razem Draco zmarszczył brwi.
- Co ty kombinujesz? – zapytał powoli.
- Nic. – Harry uśmiechnął się niewinnie. – I przypadkiem nie odpisuj za mnie do nich.
Draco podniósł dłonie w znajomym wszędzie na świecie znaku poddania.
Harry poklepał go po ramieniu i sięgnął po swój czarny płaszcz, i zarzucił go na ramiona.
I Malfoy został sam w mieszkaniu Harry'ego wbijając wzrok w Hedwigę.
- Dlaczego on robi tak za każdym razem? – zapytał ją.
Hedwiga tylko mrugnęła.
- Też tak sądzę. – westchnął, podszedł do zlewu.
Machnął różdżką i nastawił wodę na herbatę.
- Nie Harry, dziękuję, że zapytałeś! Sam zrobię sobie herbatę. Czy powinieneś zostać? No co ty! Zostaw mnie samego, tak jak zawsze. Pilot od mugolskiego telewizora leży tam gdzie zwykle? Świetnie! Obejrzę jakieś filmy mugoli, którzy udają, że wiedzą na czym polega fantasy i zjem twoje zapasy czekolady.
Prychnął i z kubkiem herbaty odszedł w stronę salonu.
A w tym samym czasie Harry zdążył już aportować się na ulicę Privet Drive.
Sprawdził ostrożnie czy jego pojawienie się nie zostało przez kogoś zauważone i poprawił kołnierzyk płaszcza. Przeszedł przez ulicę i stanął przed drzwiami domu numer cztery.
Zadzwonił dzwonkiem.
Nie musiał czekać długo, ale coś czego się nie spodziewał to ... szczekanie psa.
Był pewny, że Dursleyowie nie mieli psa.
Dudley otworzył mu drzwi i uśmiechnął się szczerze.
- Wejdź Harry.
Harry odwzajemnił uśmiech i wytrzepał buty na wycieraczce.
- Mam nadzieję, że nie masz alergii na sierść... Moja ciotka Marge wpadła na święta ze swoim psem...
- Nie zostanę na długo, chciałem tylko złożyć życzenia mojemu ulubionemu kuzynowi i dać mu prezent.
To rzeczywiście był inny świat.
W jakiej rzeczywistości Harry Potter zrobiłby coś takiego lub powiedział takie zdanie?
Dobra – Dudley był jego jedynym kuzynem, ale jednak! Wiecie o co mi chodzi.
Dudley pokręcił głową i zabrał Harry'emu płaszcz.
- Zostań chociaż na herbatę. Mama się ucieszy, dawno u nas nie byłeś.
Dursleyowie już wiedzieli kim Harry jest. Na początku nie byli zachwyceni tą nowiną, ale Petunia po pewnym czasie zaczęła naprawdę cieszyć się z takiego obrotu wydarzeń i choć nigdy nie pytała o swoją siostrę ani jak jej się powodzi, lubiła Harry'ego.
Serio. ( Wolę podkreślić, że to nie żart)
Vernon nie czuł się tak rozluźniony jak ona w towarzystwie swojego siostrzeńca, ale nauczył się zachowywać w tych sytuacjach, zwłaszcza, że Dudley wydawał się panować nad wszystkim.
- Mamo! Harry przyszedł! – zawołał Dudley, a Harry usłyszał jak Petunia głośno woła.
- Harry?! Naprawdę! – zaraz pojawiła się w korytarzu, ubrana w swój fartuszek. – Nic nie przytyłeś! Siadaj, zaraz dam wam jakieś ciasto.
Harry uśmiechnął się do niej i pozwolił się zaprowadzić do salonu.
Jak można zauważyć – nie był traktowany jak... Harry Potter? Był traktowany jak przyjaciel Dudleya jak jej drugi syn i może nie do końca mu to odpowiadało, ale nie narzekał.
Nigdy nie narzekał.
-Marge, to jest Harry.
I wtedy Harry ją zobaczył. Kobiecą kopię wuja Vernona i aż się zaczerwienił przed wstrzymywaniem śmiechu.
Poza tym, że wyglądała jak Vernon z biustem i dłuższymi włosami, trzymała w swoich grubych ramionach, kawał tłustego pasztetu, który merdał ogonem – swojego psa.
Pies się ślinił i pokazywał białe kły. Harry naprawdę musiał się powstrzymywać, żeby nie parsknąć śmiechem tu i teraz.
Marge omiotła go wzrokiem, lekceważącym i wzgardliwym, i pociągnęła nosem.
- Uh... - parsknęła elokwentnie. – Rzeczywiście mizerny. Petuniu, kochanie, jesteś pewna, że nie jest u-po-śle-dzo-ny?
I Harry wtedy nie wytrzymał.
Petunia pobladła, a Dudley uderzył dłonią w czoło. Vernonowi tylko zatrzęsły się wąsy i czekał na najgorsze.
A Harry zaczął się śmiać.
- Tak proszę pani. Jestem ciężko chory. Mam tak od urodzenia. – pokiwał głową i wskazał dłonią na jej postać. – A pani, co dolega?
I to drobne pytanie najwyraźniej nie przypadło ciotce Marge do gustu.
Jak wstała!, jak zaczęła się drzeć! i ryczeć!
Nawet jej pies się w pewnym momencie wkurzył i ugryzł ją w kostkę.
Wtedy zaczęła skakać na jednej nodze, a kiedy otwierała usta pod jej dolną wargą ukazywała się seria podbródków.
Harry miał wrażenie, że im szerzej otwierała otwór gębowy tym więcej miała fałdek skórnych podbródkowych...
I jak przyjemnie było oglądać ten kabaret rodziny Dursleyów, Harry nie mógł sobie pozwolić na tak długie balowanie w Little Whinging.
Uścisnął sobie dłonie z Dudleyem, który był lekko rozkojarzony, kiedy w końcu udało opanować się sytuację z Marge.
- Trzymaj. – Harry wyjął z płaszcza nieduże pudełko.
Dudley podniósł brew sceptycznie, ale przyjął prezent i otworzył wieczko.
W środku znajdowała się mała, szklana kula.
- To przypominajka. Przypomina, że o czymś się zapomniało. Nie mówi o czym... I nie jestem pewny czy będzie działaś, bo jesteś mugolem, ale...
- Widząc ją, zawsze będę pamiętał. – uśmiechnął się Dudley. – O tobie Harry.
Nastał wieczór i Harry otulił się szczelniej płaszczem.
Westchnął i obejrzał się w lewo, a potem w prawo, ale nie zrobił kroku do przodu.
Po drugiej stronie ulicy widział dwór Potterów, w którym zamieszkiwali Potterowie od zakończenia wojny.
Harry przez pewien czas sam w nim mieszkał. Tam też nakrył Willa ukrywającego swoją dziewczynę w szafie...
Był tylko wieczór, ale była też zima, więc na zewnątrz było praktycznie całkiem ciemno. Światła paliły się w każdym z okien, a na parterze przy kuchni, co chwilę wydawało mu się, że widział kontur człowieka.
Im dłużej tam stał tym bardziej chciał się odwrócić i wrócić do swojego mieszkania, które do tej pory i tak już pewnie było puste. Gdzie cienie i koszmary kryły się po kątach, a szafka ze słodyczami ziała pustkami, bo Draco na 100% ją spałaszował...
Ale jednocześnie... Im dłużej tam stał tym bardziej utwierdzał się w świadomości, że już nie ma odwrotu.
Jedno ze świateł na najwyższym piętrze zgasło i Harry zatrząsł się z zimna.
Dłonie schowane w rękawiczkach, były zimne jak lód, a stóp już praktycznie nie czuł.
Nos miał czerwony i wiedział, że jeśli nie podejmie jakiejś decyzji to na pewno się rozchoruje.
I zrobił krok na przód.
Nie musiał zostawać na noc.
Kolejny krok.
Zostanie tylko na kolacje.
Następny krok w śnieg.
Nie jadł nic cały dzień i czuł się na skraju wyczerpania.
Jeszcze jeden krok na przód.
Padał z nóg, bo nie mógł spać.
I stał przed furtką.
Popchnął ją odrywając rękę od ciała i czując kolejny lodowaty dreszcz. Skrzypnęła opornie i nie otworzyła się w pełni, ale Harry zdołał się przejść na drugą stronę.
Światła mignęły mu prosto w oczy, kiedy znalazł się tak blisko i zakręciło mu się w głowie.
- Cudnie... - mruknął, kiedy poczuł, że robi mu się niedobrze.
Dotoczył się do drzwi i zdał sobie ze złością sprawę, że nie jest w stanie zapukać.
Mógł tylko gorzko się zaśmiać.
Oparł się ciałem o ścianę, mając drzwi na wyciągnięcie ramienia.
Głowa sama potoczyła się na bok i oparła o zimny blok.
Oddech parował przed jego nosem, a powieki próbowały się zamknąć.
I wtedy po drugiej stronie drzwi usłyszał głosy.
- Może zacznij od Nory? Mógł tam być, może Ginny też wie więcej niż nam mówi. – powiedziała Lily.
- Wątpię, żeby poszedł do Nory. Ron by nam wtedy o tym powiedział albo przynajmniej Avery.- stwierdził James.
Ktoś westchnął ciężko i Harry usłyszał szelest jakiegoś materiału.
- Znajdę go, ale znacie go. Jeśli Harry nie chce, żebyśmy go znaleźli to nie będzie takie proste. – odezwał się Syriusz i złapał za klamkę uchylając lekko drzwi. – Będę was informować...
Nagle przerwał, a Harry spuścił wzrok ze zmęczenia.
- To jednak nie było takie trudne... - mruknął Syriusz sucho.
Harry zmusił się, żeby podnieść głowę i przełknął ślinę.
- Hej... - zdążył tylko wydusić, kiedy w końcu stracił przytomność...
Było ciemno.
Ale nie był w Mrocznej Grocie tak jak zwykle.
Stał na polanie, gdzie toczyła się bitwa z Voldemortem. Wszędzie wokół niego leżały ciała, ale Harry nie potrafił odróżnić żadnej twarzy.
Było mu niedobrze.
To było coś innego niż wszystko, co śniło mu się wcześniej i Harry miał naprawdę złe przeczucia.
Obejrzał się w bok, gdzie ciała układały się rzadziej i chciał uciec.
Zmusił nogi do zrobienia kroku na przód i kolejnego, aż w końcu biegł, a delikatny Korzuch śniegu otulał jego bose stopy.
Bose? Nie było czasu się zastanawiać. Nie czuł zimna, ani chłodu, ale coś było nie tak.
Usłyszał śmiech.
Dobiegł do Wierzby Płaczącej, gdzie na każdej gałęzi wisiało jedno ciało.
Byli tam wszyscy. Każda twarz była tak wyraźna, jakby była prawdziwa i Harry zaczął zapominać, że to tylko sen.
Podbiegł do pierwszego ciała, była to Hermiona.
Próbował sięgnąć po nią trzęsącymi się dłońmi, a kątem oka widział szarą twarz Ginny, która zwisała za nią.
Jego głowa trzęsła się na boki, a ruchy stawały się coraz bardziej chaotyczne. Nie wiedział, co robić. Nie był na to gotowy, choć już raz miał taki sen, ale wtedy był to tylko Will.
Nikt, nigdy nie jest gotowy na taki sen.
Wyobraź sobie swoich bliskich, swoją rodzinę i przyjaciół, wszystkich powieszonych za szyję na gałęziach. Wszystkich martwych i ta świadomość – to twoja wina.
- Wyłaź! – wrzasnął w końcu. – Wyłaź Voldemort! Skończ to!
To nie zawsze był Voldemort. Czasem śnił mu się Draco, ale tym razem blondyn wisiał na gałęzi przy Syriuszu.
Śmiech znowu potoczył się wokół.
- Harry... Przecież go tu nie ma.
Harry przestał oddychać.
Znał ten głos.
Zaczął oglądać się wokół.
I wtedy go zobaczył.
Stał oparty o drzewo, rozluźniony z uśmiechem.
- Podoba ci się? – zapytał wskazując na wisielców. – To twoja robota.
- Nieprawda. – wyszeptał Harry cofając się do tyłu. – To nie ja.
Tamten tylko się roześmiał i pokręcił głową.
- Harry... - odepchnął się od drzewa i zaczął iść w jego stronę. – Nie możemy zmienić tego kim jesteś. Masz to we krwi. Zabijałeś i będziesz to robić dalej.
- Nie.
Stali teraz obok siebie w odległości niecałego metra.
Wbijając w siebie te same zielone spojrzenia. Harry widział tylko siebie.
Postać, która do niego mówiła była nim. Ale gorszym, wykrzywioną kreaturą.
- Spójrz, ktoś tam jeszcze został. – zły-Harry wskazał przed siebie.
I oto był.
Teddy wyglądał na tak zagubionego... Podbiegł z ulgą do Harry'ego i uśmiechnął się szeroko, ale zaraz na jego twarzy pojawił się strach.
- Harry? – zapytał drżącym głosem.
Zły-Harry się roześmiał i podniósł Teddy'ego na ręce.
Teddy nie wydawał się widzić nikogo więcej...
Patrzył na niego wielkimi oczami.
- Gdzie są rodzice? – zapytał cicho, niepewnie.
- Chcesz do nich dołączyć? – zapytał zły-Harry z błyskiem w oku.
I Harry nie mógł nic zrobić, tylko patrzeć jak on sam zabija Teddy'ego. Wiąże pętle na jego małej szyi i zaciąga ją na gałęzi pomiędzy Remusem, a Dorą.
A kiedy skończył odwrócił się do niego z uśmiechem.
- Szukamy następnych?
Harry obudził się, a powieki mu się lepiły.
Na czole czuł czyjąś dłoń, a przed sobą widział rozmazaną twarz.
Szarpnął się do przodu i próbował gwałtownie zaczerpnąć powietrza.
Kilka dłoni zmusiło go do ugięcia kolan i usiadł na podłodze. Znowu był cały mokry, ale tym razem nie było mu zimno tylko gorąco.
- Już Harry... - szepnęła jego mama, a on czuł taką ulgę, że słyszy jej głos, że jego ramiona się zatrzęsły i zacisnął mocno powieki.
- Już po wszystkim. – dodał spokojnie James zataczając okręgi na jego plecach.
Will siedział na fotelu przy kominku i obserwował zmartwionym wzrokiem.
Harry z jakiegoś powodu poczuł szczerą ulgę widząc ich wszystkich teraz.
Mógł w końcu przekonać swój umysł, że oni wszyscy żyją i nic im nie jest.
Czuł się jak małe dziecko, ale to wcale nie było takie złe. Nigdy nie miał czasu, żeby pójść do mamy po złym śnie i wypłakać się w jej ramię, a potem przytulić i zasnąć w jej ramionach. Nigdy nie miał mamy.
Aż do teraz.
Ostrożnie sam to zainicjował. Na początku wydawało mu się to niezręczne, kiedy objął Lily, ale po chwili, po pierwszym szoku, ona sama owinęła ramiona wokół niego.
I Harry czuł się bezpiecznie.
Żaden koszmar nie wydawał się już straszny, kiedy miał taką rodzinę wokół siebie.
- Jesteś tu. – wymruczała ledwie słyszalnie.
Harry tylko potaknął kładąc czoło na jej ramieniu.
Może nie był doskonały, ale nie miał zamiaru się zmieniać, a zwłaszcza nie na gorsze.
Harry został z nimi na resztę świąt.
I niczego nie żałował.
...No dobra, żałował jednego – przegrał w szachy z Willem...
:)
Tęskniliście?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top