2. Roszpunka
Co byście zrobili na moim miejscu? Uciekli? Kiepsko, kiedy ktoś trzyma cię za ramię. Wyrwalibyście się? I znowu...trudno, gdy trzyma cię twój brat...który chyba nigdy nie opuścił dnia rąk na siłowni. Udawalibyście, że nie słyszeliście?
Ja oczywiście MUSIAŁAM się odwrócić.
I kto za mną stał?
No jasne.
Moje szczęście.
Dylan.
Ze wszystkich akurat on! Dlaczego?
Miał twarz wykrzywioną w kpiarskim uśmiechu.
A żeby mu go zmyć z twarzy! Ale jeszcze nie jest mi spieszno do nieba. Zamiast tego, spojrzałam na niego, udając że wcale to nie tak, że nie powinno mnie tu być. W końcu to od dzisiaj też mój dom, prawda? Czemu nadal zachowują się jakbym była tutaj jedynie gościem? To upierdliwe. Rodzeństwo, też coś! Mamy ze sobą tyle wspólnego co koczkodan z syreną! Śmiechu warte! Już lepiej byłoby mi w rodzinie zastępczej. Przynajmniej nie czułabym się jak ktoś kto tu nie pasuje. No bo nie pasuję. Zdecydowanie.
Bogacze i dziewczyna z miasta. Pewnie dużo osób chciałoby być na moim miejscu. Od razu wam powiem:
NIE, NIE CHCIELIBYŚCIE! Nie, No, Niet, Nein!
I ja też nie chciałabym być na swoim miejscu teraz. Miałam totalnie dość. I jeszcze ten się gapi, uh! Gdybym miała z nim normalne stosunki to bym powiedziała - brachol, odczep się!
Ale nie miałam. Kto by miał?!
Na szczęście Dylan mnie ominął i poszedł na tych swoich wielkich stopach do reszty. Phi! Ja stałam w kolejce po rozum, a nie po wzrost.
- Wiecie że Hailie podsłuchuje, prawda?! - dobiegł mnie głos tego brata od siedmiu boleści.
- NO NIE! Tego już za wiele!
Ruszyłam gniewnie, dochodząc do nich. - Nie podsłuchuję! - warknęłam. - To przecież też mój dom, prawda?
Przy okazji rozejrzałam się także po pomieszczeniu. Tak na wszelki wypadek. Gdybym miała się bronić, to powinnam mieć coś na oku, prawda? Jakiś pogrzebacz, czy coś...
Ale mój wzrok skupił się na ogromnym telewizorze. Ale mega sprzęcior. Ciekawe co na nim oglądają? Choć sądząc po Dylanie, to chyba dokumenty o seryjnych mordercach, albo sposoby na śmierć. No dobra, tu się zagalopowałam...sposoby na bardzo duże utrudnianie życia innym.
Zerknęłam również w kierunku kominka. W końcu musiałam znaleźć ten nieszczęsny pogrzebacz. Ale tam go nie było. Byli za to kolejni trzej bracia.
O mamo...
Jeszcze więcej Dylanów...
Dwójka z nich była identyczna. Bliźniacy - przemknęło mi przez myśl i już im zazdrościłam. Gdybym miała siostrę...wszystko byłoby łatwiejsze.
Dwójka chłopców młodszych chyba ode mnie miała takie same rozczochrane włosy, ciemne, oraz taki sam kształt szczęki. W sumie... Są bliźniakami, więc wiadomo że mają niektóre cechy identyczne. O! Jeden z nich miał kolczyk. Dobra...mam czego się chwytać, jak zapomnę który to który.
Trzeci z chłopaków okazał się najstarszy, był to już mężczyzna ze strasznie błękitnymi oczami, które mnie przeszywały.
- Chyba taki wzrok mają seryjni mordercy. - pomyślałam szybko. - jeszcze by tego brakowało. Wystarczy jeden Dylan...
Wszyscy gapili się na mnie.
No nie...a już myślałam, że przestałam być atrakcją wieczoru...myliłam się.
- Ja... Przechodziłam...- wymamrotałam. Wypadałoby coś powiedzieć, prawda? A nie stać jak ten kołek.
Patrzyłam w oczy tego najstarszego, to pewnie on był moim prawnym opiekunem. W końcu reszta nawet pewnie nie miała skończonych osiemnastu lat. A ten tak. Przynajmniej na takiego wygladał. Uh...moje myśli były ogromnie chaotyczne! Ale kogo by nie były w takim momencie? Halo, ja mam tylko czternaście lat! Powinnam siedzieć przed komputerem, wcinać naleśniki i oglądać my little pony, albo jakieś inne kreskówki.
- w porządku Hailie. - powiedział spokojnym głosem mężczyzna.
Ha! Tego się nie spodziewałam. Bury tak...ale nie tego? Okej...może jednak nie będzie tu tak źle? Ale jak tylko skończę osiemnastkę, nie uświadczycie mnie tu więcej! Czmychnę na swoje bez tego szaleństwa.
- Czekałem aż zejdziesz. Chodź ze mną. - odparł...Vincent, bo tak miał na imię mój opiekun prawny w dokumentach.
Ruszyłam za nim, ciekawa gdzie mnie zaprowadzi. Może jakieś przyjęcie powitalne, czy coś? Ale skoro na mnie czekał, to czemu gadali o czymś w tajemnicy? Nie rozumiem ich.
Vincent zaprowadził mnie do biblioteki.
Okej...to miejsce było piękne.
Wszędzie były książki.
Dosłownie wszędzie!
Oczy mi się zaświeciły. UWIELBIAM KSIĄŻKI! Chyba znalazłam moje ulubione miejsce w całej willi. Weźcie sobie basen, olbrzymie garderoby, sypialnie...tutaj jest moje miejsce!
Miałam nadzieję, że żaden z chłopaków nie czytał...a zwłaszcza Dylan. Chciałam mieć to miejsce tylko dla siebie. Obcym wstęp wzbroniony!
Mężczyzna usiadł na fotelu, który znajdował się niedaleko regałów.
Usiadłam na drugim, zaciekawiona o czym chce ze mną porozmawiać. Bo chyba to chciał zrobić?
- Bardzo mi przykro z powodu śmierci twoich bliskich. - odparł bez żadnych emocji.
No tak.
Dla niego moja babcia i mama były kimś obcym. Nie uderzyło go to tak samo jak mnie.
Ale i tak zrobiło mi się bardzo smutno.
- Jak się czujesz? - spytał, czym zbił mnie z tropu.
Dbał o moje emocje? Chyba po raz pierwszy ktoś się mnie zapytał o to...
Łzy napłynęły mi do oczu.
- A jak myślisz? - wydukałam z siebie. Najpierw mówi o tym okropnym wydarzeniu, a teraz sądzi że mu powiem: w porządku?
Nie! Nic nie jest w porządku! Jest strasznie! Czuję się osamotniona, przestraszona i przytłoczona tym wszystkim...ogromna willa, tylu chłopa...
- Wiem, że sytuacja jest dla ciebie trudna- mężczyzna rozsiadł się w fotelu. Miałam ochotę go z niego zrzucić. Tak się nie prowadzi poważnych rozmów...
- Niestety nie ulatwię ci niej...szykuje się dla ciebie dużo zmian. - dokończył Vincent.
Podniosłam brew. - JESZCZE więcej? Jakbym nie miała już ich po kokardkę...- przewróciłam oczami. Jeśli to było nic...to ja już się boję co będzie dalej. Może powinnam wiać, póki mogę?
A co jeśli sprzedadzą mnie na organy? Dylan mógłby to zrobić.
- Chciałbym zapoznać cię z regułami tego domu. - odparł bez emocji mężczyzna.
Aha. A ja się spodziewałam niewiadomo czego. Chociaż...zobaczmy te zasady. Bo mogą być z kosmosu wzięte.
- W naszej rodzinie bardzo ważna jest prywatność oraz bezpieczeństwo.
- taaaa...- pomyślałam. - zwłaszcza Dylan o to dba.
- Cały teren willi jest ogrodzony, monitorowany, a w nocy spuszczane są psy. - oznajmił, jakby chodziło o drobnostki. - Lepiej żebyś nie była wtedy na zewnątrz.
- Psy...- powtórzyłam zbita z tropu. Co to ma być? Czy my jesteśmy Sknerusem McKwaczem, a willa to nasz Skarbiec, czy co?! Kto normalny ustawia aż takie duże środki bezpieczeństwa. Nie podobało mi się to, bo oznaczało, że o czymś nie wiem. Znaczy...więcej nie wiem, niż sądziłam,.bo to że dużo rzeczy nie wiem, to już zdążyłam zauważyć wcześniej.
- Na początku myślałem o zorganizowaniu ci nauczania domowego...
Nauczania domowego? To by w sumie nie było takie złe...dłuższe spanie itp...ale siedzenie całymi godzinami w domu, który zamieszkują kochani braciszkowie? O nie. Nabawiłabym się wrzodów żołądka, jeśli już ich nie mam.
- Ale zdecydowałem o zapisaniu cię do ekskluzywnej szkoły. - odparł. - Jest znana z wysokich standardów, lecz to co czytałem o twoich ocenach, sprawia że nie powinienem się martwić, czy dasz radę. Ale jeśli zauważysz jakieś braki...poinformuj mnie, a ja zatrudnię dla ciebie prywatnego korepetytora.
Szczęka mi opadła. Fakt, dbałam o edukację, ale żeby aż tak?! Ale przynajmniej nie będę musiała widzieć Dy...
- Do tej samej szkoły chodzą Dylan, Shane i Tony. Mają lekcje w innym skrzydle, ale będą odpowiedzialni za twój transport z i do domu. - wytłumaczył spokojnie Vincent.
We mnie buzowało. Ekscytacja z nowej szkoły, BOGATEJ, ekskluzywnej szkoły, dramatycznie spadła.
Chyba zauważył moją minę, bo spojrzał na mnie ze zdziwieniem. - Coś się stało?
- Nieeee...nic...- wymamrotałam. Przecież mu nie powiem, że myślałam, że w szkole chociaż odpocznę od moich kochanych braciszków.
A tu dupa.
- Wierzę, że jesteś na tyle inteligentna, żebym nie musiał ci przypominać o tym, że nie wolno ci robić pewnych rzeczy. Na przykład zakaz używek. - spojrzał na mnie jak na degeneratkę.
Słucham? Czy on myśli że ja w tym wieku, jedyne o czym marzę, to pójść i zacząć wdychać jakiś biały proszek?!
- Eee....ale czekolada się nie liczy do używek, prawda? - spytałam cicho.
Vincent spojrzał na mnie jak na debilkę.
No pięknie...Chyba jednak uznał, że za wysoko mnie ocenił.
- Teoretycznie czekolada to też używka...ser także...- wybąkałam niepewnie.
Mężczyzna dalej wlepiał we mnie oczy.
- ...nieważne. - machnęłam ręką. - Będę ograniczać słodkie...wystarczy? - pomyślałam od razu, że jak tylko znajdę się sama w szkolnym sklepiku, nakupię samych słodyczy i je zjem.
Vincent pomrugał oczami jakby wychodził z transu.
- Ekhem...ja mówię o poważnych używkach...o takich, które potocznie uważa się za używki. - doprecyzował zanim powiedziałam, że cukier jest BARDZO szkodliwy.
- No i randki. Masz dopiero czternaście lat, nie sądzę że powinnaś się umawiać z kimkolwiek. Mówię o płci przeciwnej, jak coś. Z koleżanką możesz wychodzić, ale poinformuj kogoś o wyjściu.
Już chciałam mu powiedzieć że osoby biseksualne oraz lesbijki istnieją, ale zamknęłam usta. Jeszcze zabroni mi się spotykać z KIMKOLWIEK. A ja w domu zwariuję.
- Dobrze. - odparłam spokojnie. Nie tęskno mi było do randek, uważałam je za głupie i obrzydliwe. Kto normalny chce się całować? Przecież to mieszanie bakterii...
- ...a także kto będzie ci towarzyszył, kiedy masz zamiar wrócić i gdzie idziecie. - dokończył Vincent. - Nie chodzi mi o kontrolowanie ciebie...- widział moją minę. - Ale o twoje bezpieczeństwo.
- Taaaaa...- pomyślałam. Bardzo o bezpieczeństwo. Miałam wrażenie, że oni przez to że żyli cały czas w męskim towarzystwie, to zapomnieli że dziewczynka to nie jest krucha balerina, którą można łatwo zbić. O rany...to jest porażka. Ale jak mus, to mus.
- Jasne. - odparłam spokojnie. - Jeśli znajdę koleżanki w nowej szkole, oczywiście. - zaznaczyłam. - Z reguły jestem nieśmiała.
- Dobrze. - kiwnął głową mężczyzna, zadowolony, że nie robiłam awantur o ten punkt. Ale po co miałabym robić? Przecież nic złego nie robię. A jeśli chcą mnie kontrolować, to proszę bardzo, ale to oni będą musieli za mną latać, a nie ja za nimi. Parę dni chodzenia po sklepach i się odwalą. Łatwiutko.
- Jako iż mamy zupełnie różne plany dnia, często nie spotkamy się przy jedzeniu, lecz to nie powód, byś nic nie jadła. Obowiązkowe są trzy posiłki. Jeśli będziesz głodna, to poinformuj naszą kucharkę, a ona ci coś zrobi. Możesz też opowiedzieć jej o swoich preferencjach, lecz bez przesady. Nie mam ochoty widzieć w domu wędrujących homarów, albo zielonych jabłek z Laponii zanurzonych w krystalicznie czystym jeziorku, który ma swoje źródło wysoko w Himalajach, czy to jasne? - spojrzał na mnie.
Normalnie zdębiałam. Za kogo on mnie ma?! Już prędzej mogłabym pomyśleć tak o nich! Mnie wystarczy kromka chleba z szynką. Jabłka z Himalajów, phi!
- Przemyśl też sprawę mediów społecznościowych i to co na nie wrzucasz. Możesz przedyskutować sprawę z którymś z braci.
- CO?! - aż rykłam. - Moje media, moja sprawa! - wykrzyknęłam, wyciągając swój telefon i odsuwając go jak najdalej od Vincenta.
Ten zdziwił się moją reakcją (uniósł brew, czym sobie zasłużyłam na AŻ taki pokaz emocji?). - Hailie...- odparł. - Uwierz mi, to bardzo ważne.
- Teraz tak mówisz, a zaraz będziesz kontrolował moje media! Łapy precz, to moje!
- Hailie... - jego głos stał się groźniejszy. - Daj telefon
- NIE! Po co? Zmienisz mi blokadę i co będzie?
- Nie zmienię.
- Bo uwierzę!
- Co ty dajesz na swoje media społecznościowe?
- Ja...nic takiego. - burknęłam. Co on myśli, że od razu mu wszystko powiem? Przecież pomimo więzi biologicznych, jest dla mnie obcy.
- Co. Tam. Masz.
- Raaaany...- przewróciłam oczami. - Bookstagrama mam.
- Co? - spojrzał na mnie jak na kosmitkę.
- No...od book, czyli książka...- wytłumaczyłam.
- Na litość, wiem co to book...- westchnął Vincent.
- Bookstagram. Dodaję na Instagrama recenzje, polecajki, oraz zdjęcia książek, wraz z ocenami. O, robię też rolki z według mnie najlepszymi powieściami. - oznajmiłam już całkowicie wyjaśniając.
- A...w ten sposób...dobrze. - odparł. - Ale dlaczego tak bardzo nie chciałaś, bym zobaczył twój telefon? - spytał.
Rety...nie odpuści...
- Bo mam prawo do odrobiny prywatności, prawda? - burknęłam. - Poza tym...pomyślałam, że uznasz Bookstagrama za coś...głupiego. - w końcu to powiedziałam.
- Głupiego? Jak czytanie książek ma być głupie? Przecież mamy bibliotekę, Hailie...
- No tak...ale chodzi o to...eh...spotkałam w swojej starej szkole dużo osób, które tak uważały. - westchnęłam. - A wy wyglądacie na tak poważnych...
- Hailie. - Vincent opatrzył na mnie oczami koloru lodu. - Nigdy, przenigdy nie będziemy myśleć że dzielenie się wiedzą jest głupie, rozumiesz? Chcę żebyś to pamiętała.
- D...dobra...- odparłam zbita z tropu. Dobra...tego się nie spodziewałam. Sądziłam, że raczej preferują siłę niż wiedzę. Widocznie pozory mylą. Ciekawe czy Dylan też, czy raczej jest wyjątkiem od reguły.
Nagle zawibrował telefon. Nie mój, bo jego dalej trzymałam w rękach, tylko Vincenta.
O. Może mnie zostawi...
- Że względu na pracę, często jestem nieosiągalny, dlatego pozostali bracia też będą nad tobą czuwać. Z najpoważniejszymi sprawami, jednak przychodź do mnie.
Już chciałam powiedzieć, że nie potrzebuję aniołów stróżów, w dodatku jak mam iść do Vincenta, skoro on często jest nieosiągalny, ale milczałam. Chciałam po prostu iść do pokoju. Tam przynajmniej mogę czuć się swobodnie. No przynajmniej na tyle, na ile mogę w obcym miejscu. Ale to tylko cztery lata...szybko miną.
- Bliźniacy są tylko starsi o dwa lata, ale też służą pomocą. - z myśli wyrwał mnie głos Vincenta.
Są starsi?! A sądziłam, że młodsi ode mnie. Nieźle! Ale tego nie powiedziałam na głos, jeszcze by to powtórzył im, a wiadomo, chłopaki są bardzo wrażliwi na punkcie swojego wyglądu. Nawet bardziej niż dziewczyny.
- Nie toleruję zwłaszcza braku szacunku i kłamstwa. - oznajmił nagle mój opiekun prawny.
- Okej...- kiwnęłam głową. W końcu coś z czym mogę się zgodzić w stu procentach. Szacunek należy się każdemu, chyba że ten ktoś zrobi takie rzeczy, że go straci. A kłamstwo...w rodzinie się nie kłamie. Choć ja nie wiem, czy kiedykolwiek nazwę to siedlisko chłopaków i luksusu za swoją rodzinę. Ale trzeba spróbować być optymistą.
- I bez potrzeby nie kręć się po skrzydle pracowniczym. Jeśli będziesz coś potrzebować, a nikogo nie będzie blisko to zadzwoń. - podał mi kartkę z numerami pięciu braci, oznaczone inicjałami każdego z nich.
Już chciałam się zaśmiać, mówiąc jak duża jest ta willa, że będąc w domu mamy do siebie dzwonić, ale widząc poważną minę Vincenta, tylko odkaszlnęłam.
Rany...gdzie ja trafiłam? Tylko lokajów brakuje.
A właśnie...
Vincent zachęcił mnie teraz do zadawania pytań.
Więc wypaliłam - Mamy wspólnego ojca, prawda? - moja mama nigdy mi o nim nie mówiła. Ale skoro był taki bogaty, to musiała mu nieźle zakręcić w głowie. Uśmiechnęłam się w duchu na samą myśl.
- Tak. Ale już nie żyje. - odparł spokojnie Vincent.
Aż się oplułam. Jak on może mówić o ojcu w ten sposób? Taki...bez emocji.
- Jak? - zapytałam z gulą w gardle. Żal mi się zrobiło staruszka.
- Zginął w wypadku. Cztery lata temu.
- Ah...przykro mi. - na tyle było mnie stać. W końcu był dla mnie obcą osobą, która w dodatku olała fakt, że ma córkę.
- To wszystko? - spytał Vincent, jakby miał nadzieję na więcej pytań.
- Gdzie pracujesz? - spytałam ośmielona jego tonem.
- Czas iść spać. - zbył mnie. - To już ta godzina? Truję ci, żebyś spała wystarczającą liczbę godzin, a sam ci je kradnę. Dobranoc! - chciał mnie wyrzucić za drzwi.
Zezłościłam się. Gdzie on pracuje, że nie chce mi powiedzieć?
- A i jeszcze jedno... Musisz zjeść kolację przed spaniem... Lecz nie będą ci towarzyszyć wszyscy bracia. Tylko ja i bliźniacy.
- Okej? - mruknęłam już za progiem. W głębi duszy się cieszyłam, bo jakby Dylan miał być koło mnie, to bym dostała nerwicy żołądka, albo się zakrztusiła jakimś kęsem.
I rzeczywiście. Chwilę później siedziałam przy stole z Vincentym, Tony oraz Shane, który okazał się dość fajnym kumplem.
Mówił mi o szkole, do której będę chodzić, o nauczycielach, przedmiotach. Nie brzmiało to jakoś inaczej od mojej poprzedniej szkoły, z jednym wyjątkiem.
- Nasza rodzina ma taryfę ulgową, bo Vincent przekazuje kupę hajsu na szkołę. - odparł bliźniak z kolczykiem.
Zdębiałam. Zawsze krzywo patrzyłam na rodziny, które miały fory u jakiekolwiek instytucji, a teraz się okazuje, że sama bedę z tego korzystać.
Ale się porobiło...
- Możesz jej tego nie mówić? - oznajmił ostrym głosem Vincent.
Taaa...super. I jeszcze nie chcieli żebym wiedziała. No pięknie. Znaczy rozumiałam to, bo bym zaczęła się obijać, licząc na fory, ale z drugiej strony... szkołę traktuję poważnie. Więc sama nie wiedziałam co bym zrobiła.
Jadłam dalej, udając że nie słyszałam wcale o tym, co powiedział bliźniak.
Tego jedzenia było za dużo. Znowu.
Tyle ludzi głoduje, a ja je marnuję. - Aż zrobiło mi się wstyd. Ale i tak nie byłam w stanie dokończyć.
- Jutro dojem. Poproszę tylko żeby gosposia mi podgrzała. - powiedziałam, wstając od stołu.
Bracia spojrzeli na mnie jak na kosmitkę. Po raz drugi tego dnia. W ciągu godziny. Cóż, zawsze biłam wszelkie rekordy.
- Pod...grzać? Jutro? - powtórzył Shane.
- Hailie...mamy wystarczająco dużo jedzenia, byś codziennie jadła świeże. - powiedział Vincent.
- Ale nie wszyscy mają to szczęście! - wypaliłam. Rany...ale snoby. Miałam ochotę wyjść do swojego pokoju i przemyśleć cały dzisiejszy dzień.
Vincent chyba zrozumiał mój wzrok, bo również skończył i wstał. - Na dzisiaj to wszystko. Idź spać.
- Tak jest panie generale. - przewróciłam oczami.
Jak wychodziłam, zauważyłam miny wszystkich trzech braci. Aż parsknęłam pod nosem. Tak zdumionych to ich nie widziałam.
Szybko się zmyłam, zanim któryś powiedział cokolwiek.
Padłam na łóżko i czułam się wykończona. Jeśli tak mają wyglądać kolejne tygodnie...to powinnam się porządnie wyspać. - przemknęło mi przez myśl.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top