1️⃣8️⃣ - Sen.🪻

~ Maddie ~

— Nie zamierzam tu tak siedzieć. — Powiedziałam zdenerwowana. Chodziłam w kółko szukając jakiegoś rozwiązania.

— Ja też nie ale nie wiem co możemy zrobić. — Powiedział zrezygnowany Nate. Spojrzałam na niego ze współczuciem. Thomas za to przeglądał telefon przez co się delikatnie zdenerwowałam.

— Thomas serio będziesz teraz przeglądać telefon zamiast nie wiem, myśleć nad planem?! — Powiedziałam stając przed nim. Ten tylko uśmiechnął się cwanie i pokazał mi telefon. — Co to?

— To moja droga jest lokalizacja nijakiej Mieschelle, a to. — Wskazał na drugą pinezkę na mapie, która była dosłownie obok pierwszej. — Jest lokalizacją, którą Estella wysłała na grupę. —

— Jaką grupę? — Spytałam razem z Nate'em, ale od razu również machnęłam ręką i zaczęłam rozmyślać jak wydostać się z tego miejsca.

— Ale nie wyjdziemy z tąd, nie mamy żadnego pojazdu. — Westchnęłam opadając na kanape obok Nate'a.

— No tak się składa, że chyba wiem jak możemy pojechać. — Powiedział niepewnie Nate i spojrzał na Thomasa.

— Jeśli chcecie jechać rowerami to ja odpadam. — Powiedziałam od razu. Thomas spojrzał na Nate'a jakby chciał się dowiedzieć o co chodzi, na co brunet powiedział mu jakieś dziwne słowo, którego nie zrozumiałam.

— Nie ma szans Nate, po zabijasz nas. — Powiedział poważnie blondyn. Spojrzałam na nich pytająco a Thomas, gdy to zauważył odrazu mi powiedział: — On chce jechać autem.

Spojrzałam ze zmarszczonymi na Nate'a. Jak do cholery on chciał jechać autem?! Mamy czternaście lat, on ma piętnaście i nawet nie mamy prawo ja..

— Mam prawko. — Powiedział nagle. Z tych wszystkich emocji zrobiło mi się aż słabo.

— Że co?! — Spytałam zdziwiona. — Okej, czyli chcesz mi powiedzieć, że masz jedynie piętnaście lat i już masz prawo jazdy!? —

Nate westchnął przeciągle i schował twarz w dłoniach. Ja sapałam ciężko z emocji, które buzowały we mnie bardziej niż wtedy kiedy mnie porywano.

— Dobra nie ma co jedziemy. — Postanowił nagle Nate i wstał biorąc swoją torbę. Poszukał chwile i wyciągnął z niej.. Pistolet. Prawdziwy pistolet.

— Co tu się odwala.. — Wyszeptałam zrezygnowana.

— Jedziemy dalej. — Nakazał na co wstałam i przejęłam jeden pistolet od Thomasa, który w swojej torbie miał dwa pistolety. Oni są powaleni.

I tak właśnie chwile później uciekaliśmy przed ochroniarzami.

***

Mówiąc, że Nate umie jeździć, myślałam, że ma na myśli jechanie z przerwami co sekundę, bo nie wie jak łagodnie jechać, tymczasem on jechał z nami dwieście kilometrów na godzinę!! To było dużo za dużo jak na piętnastolatka. Trzymałam się mocno klamki bojąc się i swoje życie.

Jakieś dziesięć minut po katorgach zwanych jazdą z Nate'em, zaparkowaliśmy pod opuszczonym budynkiem.

Stanęliśmy za autami, bo myśleliśmy, że nikt nie zauważy tego, że dojechał kolejny samochód. Wychodząc z auta zawahałam się jeszcze, bo czy warto jest poświęcać swoje życie dla córki swojego porywacza? Co ja gadam i tak nie mam nic do stracenia a te dwa głąby nie poradzą sobie bezemnie.

— Nie szeleście tak! — Skarciłam ich szeptem. Gdy już byliśmy pod budynkiem można było usłyszeć głośne rozmowy. — Ma ktoś latarkę? —

— Na cholerę ci latarka?! — Warknął Nate. Wskazałam na wnętrze budynku, w którym było ciemno. — Dobra damy rade, Idę pierwszy Thomas ostatni. —

Przełknęłam nerwowo ślinę na myśl o ciemności i to jeszcze w opuszczonym szpitalu czy co to tam było.

Jak się okazało jedynie pierwsze pomieszczenie było pokryte ciemnością, później było jasno a my zbliżaliśmy się do pomieszczenia z którego dochodziły rozmowy.

— Maddie umie strzelać niech idzie pierwsza! — Krzyknął do nas szeptem Thomas. Spojrzałam na niego karcącym wzrokiem. — No co?! Zastrzeliłaś czterech ludzi! —

— To był jedynie fart! — Odkrzyknęłam cicho.

— Zamknijcie się! — Powiedział nagle Nate i stanął we framudze drzwi do pomieszczenia. Patrzyłam na niego w szoku, gdy oddał strzał.

Powoli weszłam za Nate'em do pomieszczenia i spojrzałam na wszystkich. No i wtedy zauważyłam, w jaki problem się wpakowaliśmy.

Wszyscy celowali w siebie nawzajem. Natalie siedziała przyszpilona do krzesła przez Mieschelle i Lisę a w pomieszczeniu oprócz dorosłych było jakiś pięciu mężczyzn.

— No i co wy tu robicie?! — Warknęła zdenerwowana Estella. Spojrzałam na nią lekko wystraszona i uśmiechnęłam się nerwowo.

— °STRZELAĆ!° — Usłyszałam i od razu schyliłam, aby nie dostać. Usłyszałam strzały kilka razy poczym spojrzałam do góry. Nikt od nas nie dostał. Raczej tak myślałam..

Spojrzałam w dół, bo poczułam dziwne ciepło. Czułam dyskomfort, który zaczynał przeradzać się w ból. Jak do cholery mogłam dostać skoro byłam zchylona?! I to jeszcze w brzuch?!

— Nikt nie dostał?! — Usłyszałam nerwowy głos Estelli. Spojrzałam na szatynkę i wydukałam:

— Estella..? — Szatynka spojrzała na mnie a na twarzy wymalowało jej się zmartwienie.

— O lordzie.. Maddie.. — Wyszeptała i szybko do mnie podeszła. Pomogła mi stać, bo zaczęło robić mi się słabo i zaczęłam się chwiać. Z drugiej strony poczułam męskie ramie, którym okazał się Victor.

— Jedziemy do szpitala zajmijcie się tym wszystkim. — Powiedział Victor i jednym ruchem wziął mnie w stylu panny młodej na ręce.

***

Do szpitala dojechaliśmy w momencie, gdy moje powieki zaczęły ciążyć. Próbowałam walczyć z uczuciem senności przez długi czas, ale w momencie, gdy zobaczyłam lekarzy jakoś się uspokoiłam, bo wiedziałam, że mi pomogą, prawda?

...

Mieli mi pomóc. — Wyszeptałam, gdy przez dłuższą chwilę byłam w ciemnym pomieszczeniu. — Zaufałam im.. —

— Maddie. — Usłyszałam kobiecy głos. Spojrzałam w stronę kobiety. Była piękna. Miałam blond platynowe włosy i była ubrana w długą zwiewną sukienkę.

— Kim jesteś..? — Spytałam nie pewnie.

— Kimś, kogo myślisz, że bardzo dobrze znasz, ale jednak nie. — Zagadki, serio? Nie mam na nie siły..

— Obawiam się, że nie rozumiem.. — Westchnęłam zrezygnowana.

— Pokaże ci zaraz przeszłość, to co z nią zrobisz będzie twoim wyborem. — Powiedziała i nagle już nie siedziałam a lewitowałam. Nie mogłam się ruszyć i jedynie patrzyłam na mgłę, która formowała obraz.

Zobaczyłam młodego Tate, Victora i jakiegoś chłopaka, który był strasznie podobny do Victora.

— Hej Roy! Łap! — Krzyknął Victor i rzucił do nieznajomego piłkę. Roy.. Roy.. Roy.. Brat Victora..

— Słuchajcie chłopaki, Lindsay za niedługo będzie więc się zachowujcie! ± Powiedział mój tata do rodzeństwa.

Mgła się rozmyła i pojawiła ponownie w momencie, gdy moja mama już była z chłopakami.

— Victor idziesz ze mną po Monty'ego? — Spytał mój ojciec młodego BlackWood'a. Ten się ucieszył i pobiegł za starszym chłopakiem.

Po chwili ciszy moja mama ją przerwała.

— Nikt nie może się dowiedzieć. — Zmarszczyłam brwi na jej słowa.

— Wiem i nikt się nie dowie. — Odpowiedział jej.

Mgła ponownie się rozmyła i pojawiła na nowo. Tym razem pokazywała jedynie Lindsay i Roy'a.

— Kocham go Roy, nie możemy dalej tego robić.. — Wychlipała.

— Jeszcze trochę wytrzymaj. — Powiedział i ją przytulił.

Mgła ponownie się rozmyła i pojawiła na nowo tym razem z moją mamą i prawdopodobnie jej koleżanką.

— Co zamierzasz zrobić z Roy'em? Cam wie? Lindsay oszukujesz ich obydwóch.. — Powiedziała przyjaciółka mamy.

— Wiem Kim, wiem. Ale ty też musisz mi coś obiecać..

Obraz szybko się przemieszczały.

— Pamiętasz umowę, daj to mojemu dziecku, jeśli tego dożyje i ono się jakoś dowie. To go ochroni. — Mama podała kobiecie jakąś kopertę. — Obiecaj. —

— Obiecuje, że jest ze mną bezpieczne..

Kolejna zmiana otoczenia, tym razem Egbert Santan i mój ojciec.

— Nie jesteś zazdrosny Camdenie? — Zakpił Egbert i spojrzał na tańczących Lindsay i Roy'a.

— Ufam mu.

Kolejna zmiana otoczenia. Mama i Kim.

— To, co cię łączy z Roy'em to nie to samo co z Cam'em, ale ja sama nie umiem tego rozgryźć.. — Zaśmiała się brunetka popijając wino.

— Masz racje, to nie jest miłość.

Kolejna zmiana, tata i mama.

— Łączy cię coś z nim?! — Powiedział zdenerwowany mężczyzna.

— Nie oczywiście, że nie!

— Dlaczego się z nim tak często spotykasz?

Nie odpowiedziała.

Rozmyta mgła. Mama.

— Trzeci grudnia tysiąc dziewięćset osiemdziesiąt siedem, zapamiętaj skarbie.

Do kogo mówiła? O co z tym chodzi?

— Inesa uważaj na siebie, weź to proszę. Pamiętaj umowę. — Dała kobiecie podobną kopertę taką, jaką dała Kim.

— Będę tęsknić. — Kobieta przytuliła moją mamę.

Rozmyta mgła, mama, Roy i Egbert Santan.

— Roy boje się o nas i o niego, mam dziecko w drodze a cały czas mi coś grozi!

— Spokojnie słonko będzie dobrze.

— Ciekawe co Camden na to powie. — Wyszeptał Egbert.

Rozmyta mgła tata i mama.

— Santan mi powiedział, o co chodzi? — Wycedził nagle.

— Jesteśmy w niebezpieczeństwie, prawdopodobnie muszę zniknąć.

Kolejna zmiana, Z tego, co kojarzę to tata mamy i mój tata.

— Co się stało z Lindsay?! — Powiedział mój dziadek.

— Nie wiem naprawdę! Była na masażu!

Nagle pojawił się tata i Roy.

— Co mam im powiedzieć? Nie wrócisz, pomyślą ze cie zabiłem.. — Powiedział mój tata.

— Jesteś mądry, wymyślisz coś.

— Zaopiekuj się Lindsay, proszę.

— Obiecuje Camden, obiecuje..

Wszystkie twarze pojawiały mi się przed oczami a ja nagle znałam imiona. Kim, Inesa, Floor, Millie, Connor oraz Roy a na końcu Mama. Charakterystyczny znaczek kluczy wiolinowego na kopercie.

I wtedy się obudziłam.

Oddech miałam nie spokojny, ale na szczęście nikogo nie było w sali orzez mogłam sobie wszystko poukładać.

Co to miało znaczyć? I gdzie ja jestem? Czemu głowa mi pęka?

Rozglądnęłam się ponownie po sali. Byłam w szpitalu, no tak, strzelanina. Ja jednak zaczęłam zastanawiać się moim snem.

Dowiedziałam się, że tata nie zabił Roy'a i czy to znaczy, że.. Mama żyje?

(rozdział sprawdzony)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top