0️⃣1️⃣ - Początek.🪻
4 lata wcześniej
~ Maddie ~
— Piąta rano. — Powtórzyłam sobie w myślach. Od trzydziestu minut moje próby zaśnięcia kończą się na sprawdzeniu godziny myśląc, że już szósta i będę mogła zacząć się szykować do szkoły.
Ból głowy, który mi przez cały czas towarzyszył wcale nie pomagał. Wyciągnęłam rękę w stronę szafki nocnej, bo tam powinny leżeć tabletki przeciwbólowe.
No właśnie, powinny.
Spojrzałam na szafkę i zrozumiałam, że tabletki zniknęły z mojej szafki. Albo po prostu gdzieś je zostawiłam i tego nie pamiętam, bardzo możliwe.
Zrezygnowana usiadłam na łóżku i rozglądnęłam się po pokoju. Nie było za dużo widać, w zasadzie to nic. Lampka nocna była wyłączona a rolety do połowy były zasłonięte, na dodatek była zima więc na dworze było jeszcze ciemno.
Wzięłam telefon, który był najbliżej mnie i odpaliłam latarkę. Wsunęłam swoje mięciusie kapcie na nogi i wzięłam swój szlafrok. Po ubraniu go wyszłam po cichu z pokoju.
Miałam pięćdziesiąt procent szans, że akurat zastane Vincenta w kuchni robiącego sobie kawę w swoim ulubionym kubku (Ze star wars oczywiście). Jest też szansa, że akurat mam szczęście i Vincent siedzi sobie w gabinecie niczego nieświadomy.
Tak bardzo chciałam, żeby to była opcja druga.
Wiedziałam, że Vincent wysłałby mnie do biblioteki na wykład o tym, że nie śpię. To znaczy, ostatnio po prostu nie mogłam zasnąć. Dzisiaj spałam, ale obudziłam się przed piątą. Czyli no tak naprawdę spałam więc nie może mi nic zarzucić nie?
Idąc korytarzem zaczełam rozumieć jak ta rezydencja jest mroczna. Światło wychodziło tylko z małych lampek, które były powieszone przy każdych drzwiach. Długi ciemny dywan, który ciągnął się aż do schodów dodawał jeszcze mroczniejszego klimatu.
Dalej po cichu zeszłam na dół i skierowałam się do kuchni gdzie nikogo — na szczęście — nie było. Vincent był prawdopodobnie już u siebie w gabinecie. Na innych braci nie musiałam uważać, bo oni jeszcze będą długo spać.
Zapaliłam światło w kuchni i od razu wstawiłam wodę na herbatę albo kawę. Zależy jak mi się będzie chciało. Podeszłam do krzesła obok wyspy i na nim usiadłam. Chwile pomyślałam o tym co zamierzam robić. Granie na pianinie odpada, bo ostatnio Dylan się skarżył, że go obudziłam moim fałszowaniem, nie pójdę na siłownie, bo zwyczajnie nie chce, książki nie przeczytam, bo boli mnie głowa..
No właśnie, głowa.
Przypominając sobie o bólu, który nagle przybył z podwójną siłą, wstałam i wzięłam krzesło, na którym przed chwilą siedziałam. Leki były w szafce, do której już nie dosięgałam pomimo metra sześćdziesięciu.
Weszłam na krzesło i otworzyłam szafkę. Niestety nie wiedziałam, że prawie spadnę przez coś, a raczej kogoś.
— Maddie. — Usłyszałam głos mojego ulubionego brata. Ta, ulubionego..
— Vincent! — Powiedziałam radośnie. Mam przewalone.
— Co robisz? Nie powinnaś być w łóżku? — Spytał, ale wiadomo, że to ironia, każdy znał odpowiedź.
Patrzyłam na niego dalej stojąc na krześle. Spojrzałam jeszcze raz na leki i akurat wtedy zauważyłam leki, które cały czas szukałam.
— O tutaj jest! — Powiedziałam i wzięłam opakowanie leków. Vincent dalej patrzył na mnie z podniesioną brwią. — No co? —
— Maddie. Do łóżka. — Powiedział stanowczo. Westchnęłam lekko i zeszłam z krzesła. Zanim jednak odpowiedziałam bratu zdążyłam posprzątać po sobie i wziąść lek. — Maddie. —
— Tak, słyszałam. Już sobie idę. — Przewróciłam oczami podchodząc do brata. Rozłożyłam ramiona na znak, że chce się przytulić, ale Vincent mnie jedynie zignorował i spojrzał w telefon. — Mhm, wygania mnie i jeszcze mnie ignoruje. — Powiedziałam sarkastycznie.
— Co? — Spytał Vince. Nawet mnie nie słuchał. Pff.
— Słucham się mówi.— Odpowiedziałam oschle i skierowałam się do swojego pokoju.
~
Tym razem wstałam o 06:40. A raczej zostałam obudzona.
Zerwałam się z łóżka, gdy Shane wszedł do mojego pokoju i zaczął mnie budzić. Od razu pobiegłam do garderoby i założyłam mundurek a zaraz po tym w łazience ogarnęłam włosy które związałam w kitka zostawiając dwa kosmyki włosów z przodu. Nałożyłam trochę korektoru pod oczami i podkręciłam rzęsy zalotką.
Sprawdziłam jeszcze, czy mam wszystko w plecaku spakowane i wyszłam z pokoju.
— Hej! — Przywitałam się z braćmi wpadając do kuchni. Wyjęłam kubek z szafki oraz saszetkę herbaty i zalałam gorąco wodą.
— Witamy śpiąca królewno. — Powiedział Shane z pełną buzią. Spojrzałam na niego i się lekko uśmiechnęłam, gdy zauważyłam jego minę. Miał usta brudne od Nutelli i się miło uśmiechał.
— Maddie masz zadanie z matmy? — Powiedział Tony, który dotychczas siedział w telefonie. — Głupie pytanie oczywiście, że masz, zawsze masz zada.. —
— Nie mam zadania domowego! — Niemalże wykrzyczałam przerażona. Dylan oraz bliźniaki spojrzeli na mnie ze zdziwionymi minami. — Żartowałam, dam ci spisać na przerwie. —
— Już myślałem, że mam dzwonić po lekarza. — Powiedział Dylan na co każdy się zaśmiał. Popiłam trochę herbaty i spojrzałam na godzinę.
— Siódma piętnaście?! — Powiedziałam. Jak ten czas leci. — Zaraz musimy jechać!
— Dopij herbatę siostrzyczko. — Powiedział Dylan. Wiedział, że się irytuje, gdy tak mnie nazywa.
— Nie zdążę, jest jeszcze gorąca a zaraz musimy jechać. — Stwierdziłam. Gdy po dziesięciu minutach bracia zauważyli, że dalej nie dopiłam herbaty, stwierdzili, że wypije w szkole coś innego dlatego zaczęliśmy się zbierać.
Vince i Will nie mogli nas zawieść ze względu organizacji. Mieli jakieś spotkanie czy coś. Tata tłumaczył, że organizacja nie jest zawsze na pierwszym miejscu, ale chłopacy muszą uważać, bo to bardzo niebezpieczne.
Dzisiaj zawoził nas jeden z moich mniej lubianych ochroniarzy, ale był też jeden, którego do końca nie znałam. Niestety przypadło mi jechać razem z Shane'em z tym mniej lubianym ochroniarzem.
Wsiadłam witając się cicho, ale tak, aby on usłyszał. Nawet gdy Shane się przywitał nie uzyskał odpowiedzi, więc stwierdziłam, że pan gburowaty nie ma dzisiaj humoru.
Z Shane'em postanowiliśmy nie odzywać się za bardzo a jedynie pisać poprzez wiadomości. Chcieliśmy trochę pożyć. Ten ochroniarz mógł być nieobliczalny.
Na szczęście dojechaliśmy do szkoły cali i zdrowi. Chłopcy poszli do swoich znajomych a ja razem z Ashley — moją najlepszą przyjaciółką — weszłyśmy do budynku.
~
Nie będę wam opowiadać o szkole, bo była nudna. Ja jak zwykle robiłam za tą mądrą, Tony dostał jedynkę z matmy a Shane na przerwie wdał się w kłótnie o to jaka pizza jest najlepsza. Ja byłam za serową, ale oczywiście z sosem czosnkowym.
Jedyna ciekawa rzecz to było to, że Dylan wdał się w bójkę, dlatego też wcześniej wróciliśmy do domu. Jeśli chodzi o bójke to chciałam pomóc bratu ale dyrektor mi przeszkodził. Nie lubię typa, sztywny jest.
W domu Dylan dostał wykład o tym, że nie powinien tak robić a ja poszłam się jak najszybciej uczyć żeby mieć już wolne. No ja przepraszam, ale jest piątek i chce mieć wolny weekend.
Za cztery dni są jeszcze moje urodziny, czaicie, że wypadają we wtorek? Nawet imprezy nie można zrobić. W sensie wiem, że Vince by i tak się nie zgodził, ale ja bym się wymknęła. Ja to ja, umiem w takie rzeczy.
A więc od trzynastej do piętnastej się uczyłam. Zeszłam później coś zjeść, bo o szesnastej już musiałam jechać na trening. Łyżwiarstwo i te sprawy.
— Maddie dzisiaj Vincent cię zawiezie i poczeka z tobą na treningu. — Poinformował mnie Will i mi się automatycznie zrobiło słabo.
No i teraz pytanie, czemu? Nie to, że boje się Vincenta. No może trochę, ale tu chodzi bardziej o inną kwestię. Vincent to osoba, której zawsze chce pokazać co potrafię. Chce pokazać, że umiem coś i to bardzo dobrze.
Akurat Vincent wymaga ode mnie dużo pod względem łyżwiarstwa. Sam mnie zapewniał, że nie zrobi mi kazania, jeśli źle mi pójdzie, ale chciałby widzieć postępy. Uczepił się akurat tego, a nie na przykład grania na instrumentach, co szło mi bardzo dobrze.
I nie mówię, że łyżwiarstwo szło mi źle. Szło dobrze, ale nie dawało mi to frajdy. Nie czułam tego szczęścia jak w wieku dziewięciu lat, gdy zaczynałam. Robiłam to dla innych, nie dla siebie.
I właśnie od tamtego momentu zaczęłam się źle czuć.
Po zjedzeniu posiłku czułam jakbym miała zaraz wszystko zwrócić a później na dodatek zemdleć ze stresu.
Poszłam się przebrać w legginsy i przylegającą bluzkę na długi rękaw, aby było mi ciepło - chociaż wątpię, że tak będzie. Włosy jedynie poprawiłam wiążąc je ponownie w kitke. Już o w pół do szesnastej jechałam na lodowisko.
— Macie jakiś nowy układ? — Zagadnął Vince po chwili ciszy. Najpierw nie zrozumiałam pytania, ale po chwili już wiedziałam o co mu chodzi.
— Tak, w sensie ćwiczymy jak narazie nowe figury a później będziemy to sklejać w jakiś układ. — Odpowiedziałam i odwróciłam wzrok na las za oknem.
— Dobrze się czujesz? Nie wyglądasz za dobrze. — Powiedział nagle a ja spojrzałam na niego pytająco. — Jesteś cała blada. —
— Hm? A tak, czuje się dobrze.. — Odpowiedziałam cicho a wzrok przeniosłam na swoje ręce którymi zaczełam się bawić.
— Jakby się coś działo zawsze możemy wrócić do domu. Pamiętaj. — Powiedział a ja kiwnęłam głową na znak że zrozumiałam.
~
Z Colinem — Partnerem do ćwiczeń — już ćwiczyliśmy dobre dwadzieścia minut a ja czułam się coraz gorzej. Głowa zaczęła mi ciążyć i zaczęło robić mi się słabo.
— Wszystko w porządku? — Spytał mnie Colin. Spojrzałam na niego nieprzytomnym wzrokiem i kiwnęłam głową na tak. — Nie wyglądasz. —
— Wszystko git, serio. — Odpowiedziałam i skupiłam się na jeździe.
Akurat w momencie, gdy zrobiłam piruet zakręciło mi się w głowie i zamiast jechać do przodu przewróciłam się na lodzie.
Słyszałam tylko jak ktoś woła moje imie i bierze mnie w swoje ramiona.
Później już odleciałam..
~~~
Pierwszy rozdział😻
Mam nadzieje że się podoba<3
(Rozdział poprawiony)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top