Rozdział 50

No to tak na początku chciałam przeprosić wszystkich, którzy bardzo bardzo długo czekali na kolejny rozdział, dlatego proszę nie nie bijcie😣. Początek wakacji i czerwiec był rozleniwiony, ale wszystko nadrobimy. Za nim przejdziecie do czytania powiem jeszcze tylko, że nie planowałam na początku pisać żadnego rozdziału z perspektywy którą znajdziecie niżej, ale jak to się mówi pozory mylą.

Miłego czytania!!

Leo

Kolejny dzień pełen wyzwań. Zacznie się i skończy jak zawsze: szkoła, praca i dom. Nie powiem przytłaczająca mnie te wszystkie obowiązki. Mama nie daje rady utrzymywać nas z samej cukierni. Zero nadziei. Jedynym światełkiem jest dziewczyna, a dokładniej brunetka z pięknymi oczami. Mimo, iż pochodzimy z dwóch różnych światów potrafimy się dogadać. Hailie Monet. Tak, brunetka z pięcioma zadziornymi braćmi podbiła moje serce. Obrzydliwe bogaci Monetowie oceniani jako ,, mafia " pokazali swoje drugie oblicze.

To niesamowite jak jedna osoba może wpłynąć na resztę społeczeństwa. Pod wpływem poznania siostry stali się ludźmi w sensie, że pokazali serce zamiast swoich wygłupów i obojętności. Jak zamarrwiali się, gdy coś jej się stało nie kryjąc się po kątach. Odkąd Hailie dołączyła do ich świata pokazali swoje prawdziwe ,,ja" , częściowo w szkole, ale w całości na pewno w domu. Ale nie o nich myślę. Dziewczyna, która skradła moje serce należy właśnie do tej bogatej rodziny. Po mimo zaoferowanej przyjaźni nie mogę na nic więcej liczyć. Ostatnim razem wyraziła się jasno.

* kilka tygodni wcześniej*

,, Słuchaj Leo ja wiem, że masz mi za złe i widząc mnie na korytarzu będziesz zmuszony na mnie patrzeć, ale ja już podjęłam decyzję. Przepraszam "

Tym zdaniem uświadomiła mi, że nie mam u niej żadnych szans.

- Chociaż może gdybym bardziej się postarał? Co sądzicie? - spytałem przyjaciół.

- Wiesz Leo jeżeli ona ma narzeczonego czy tam chłopaka i Ci, o tym powiedziała to zależy jej na relacji z tobą. Może nie stworzycie związku, ale przyjaźń to już coś, tak? - wypowiedział się Nick.

- Może i masz rację. Po prostu nie umiem spojrzeć na nią inaczej, cały czas widzę jakbyśmy byli idealną parą, mieli może w przyszłości dzieci...

- Ziemia do Leo, ona ma chłopaka.

- Fakt, sorki.

*Teraźniejszość*

Młodsza siostra braci Monet, najlepsza uczennica w szkole, moja przyjaciółka oraz narzeczona nie jakiego Adriena Santana za niedługo zmieni swoje życie. Chciałbym chociaż na jeden dzień móc wcielić się w postać Adriena. Jego wyraźnie odznaczający się sześciopak, idealnie ułożone włosy, przepiękny zarys twarzy oraz dobrze zbudowane ciało w porównaniu z moim jest niczym. Choćbym chciał nie dorównam mu.

A teraz siedzę przy jednym ze stolików dla gości w naszej cukierni i po raz kolejny czytam trzymane w dłoni zaproszenie. Sam w to nie wierzę.

- Leo, synku wszystko w porządku? - moja mama jak zawsze zwraca uwagę chociażby na najdrobniejszy szczegół. Jest troszkę podobna do Vincenta Monet. Stanowcza jak on, jednak bardziej łaskawa i kochająca.

- Tak mamo, zamyśliłem się po prostu - albo rozmarzyłem.

- Co tam czytasz? - spostrzegawcza, a zarazem ciekawska jak zawsze.

Mam jej powiedzieć o zaproszeniu? Skłamać, że dostałem jakiś nieważny i nie warty uwagi list?

- Nic, takie tam głupoty. - wymyśliłem na szybko.

- Pokaż no mi...- założyła swoje okulary jednocześnie odbierając kartkę - Przecież to zaproszenie - przytaknąłem - W dodatku na ślub - zgadza się jest to zaproszenie na ślub mojej przyjaciółki - Hailie Monet dała ci, a raczej zaprosiła cię na swoje wesele? Chyba nie zamierzasz tak iść. Same problemy z tą dziewczyną.

- Przykro mi mamo, ale ona nie ma wpływu na czyny swoich braci, ona jest całkiem inna, wiesz taka normalna.

- Ale chyba nie pójdziesz na to wesele? Co jeśli jej bracia cię pobiją, albo nie daj Boże ten cały Adrien Santan naskoczy na ciebie? Leo dziecko nie możesz tam iść.

Przewróciłem oczami na samą myśl o Santanie.

- Nic mi się nie stanie. Hailie rozmawiała z Vincentem, wszystko będzie dobrze. Teraz muszę lecieć.

- Dobrze, uważaj na siebie. - nie czekając na moją odpowiedź zniknęła na zapleczu. Cóż... nie pozostało mi nic innego jak udać się do pracy. Choć ten krótki czas, który miałem przeznaczony na spędzenie go z mamą nie był dość satysfakcjonujący to dla lepszego zarobku warto. Recepcjonista w klubie sportowym w dodatku należącym do Monetów był czymś nieosiągalnym jak na mój poziom bogactwa, ale dzięki pomocy Hailie i Willa dostałem stanowisko bez żadnego problemu. Po drodze zaszedłem jeszcze do kawiarni, w której od kilku tygodni jestem stałym klientem, dlatego też pani stojąca za ladą bez żadnych pytań robi mi moją ulubioną pistacjową kawę. Z tego przytulnego miejsca do klubu nie było jakoś daleko, lecz wolałem się nie spóźniać. I tak za późno wyszedłem z domu. Trzymając w jednej ręce torbę z książkami, a w drugiej kubek z parującą kawą taranem wszedłem do pomieszczenia przeznaczonego na recepcję. Jako, iż nie byłem dzisiaj w humorze przyszedłem pięć minut przed czasem, z porcją kofeiny, której zadaniem jest dostarczenie energii. A raczej było, za nim wylądowała na czyimś garniturze. W dodatku nie byle jakim. Odzież należała do dobrze zbudowanego bruneta, prawdopodobnie szyta na miarę.

- Ja... Przepraszam... Ja... Ja nie...- jąkałem się zgarbiając swoją sylwetkę, gdyż zorientowałem się na czyich plecach wylądował mój ciepły napój. Przecież to Adrien pieprzony Santan. Narzeczony Hailie jak i wysoko postawiony człowiek wpatrywał się we mnie czekoladowymi oczami oraz z szatańskim uśmieszkiem błądzącym na ustach.

- Proszę, proszę kogo my tu mamy? - przeskanował moją sylwetkę z  pogardą. - Dzień dobry Leo. Jak ci mija dzień? - uniósł jeden kącik ust.

Coś tu nie gra.

Nie zamierza poruszyć tematu zniszczonego garnituru?

- Dobrze panie Santanie, a panu? - doskonale wiedział, że muszę mu odpowiedzieć.

- Również dobrze, dopóki czyjaś kawa nie wylądowała na moich plecach. - wzrok mimo wolnie skierowałem na jego klatkę piersiową jakbym za pomocą super mocy mógł dostrzec plamę.

- Naprawdę przepraszam. Nie zauważyłem pana. - w sumie taka była prawda.

- Ach nie zauważyłeś mnie? Czy mam nosić specjalną kartkę przyczepioną na plecach, abyś wiedział następnym razem, że masz uważać?

Oczywiście, że nie.

- Jako recepcjonista powinieneś chłopcze chłopcze siedzieć za biurkiem zamiast biegać przed ladą.

- Przepraszam, nie chciałem zniszczyć Panu garnituru. - powiedziałem zgodnie z prawdą jak i skruchą w głosie.

- Ależ oczywiście, że nie chciałeś.

Uff, zrozumiał.

- Nie musiałeś tego chcieć, ponieważ już to zrobiłeś Leonardzie Hardy. Oczywiście skontaktuje się w tej sprawie z Vincentem. - o nie!! - Zobaczymy co on na to powie. A teraz, żegnam, miłego dnia chłopcze. - odwrócił się i odszedł dumnie stawiając kroki.

No to mam mam przerąbane. Co ja mu powiem? Nie pozostało mi nic innego jak czekać.

Jak to się mogło stać?

Jakim cudem go nie zauważyłem?

Ewidentnie na niego wpadłem tylko jak?

Co jeśli Vincent mnie zwolni?

Pieprzony Adrien z pewnością go nastawi na to lub co gorsza przeciwko mnie. Znowu może podnieść ratę długu. Jeśli pójdzie to w złym kierunku wylądujemy z mamą pod mostem. Nie mogę na to pozwolić. Muszę jakoś złapać Santana i z nim pogadać. Idzie chyba... Na szpilkach?

Nie, jednak to nie on. Przyszła kolejna pusta ,,lala" z tapetą na twarzy. Sztuczna jak większość przychodzących tu dziewcząt. Powiększane piersi, usta, a nawet tyłek. Nie żeby coś, ale gdzie ludzie mają głowę. Przychodzą do klubu ubrane jak na imprezę, chociaż w planach mają ćwiczenia. Są również, które przychodzą w tak wyzywającym stroju, że wyglądają jak dziwki.

- Dzień dobry, chciałabym wykupić godzinę fitnessu. - powiedziała nachylając się nad biurkiem. Jej ogromne piersi praktycznie wylewały się z obcisłego kombinezonu.

- Jest pan weszczelny. Żeby tak bezwstydnie patrzeć się na czyjeś cycki, w dodatku siedząc w miejscu pracy.

Chciałem tylko zauważył, że to ona nachyliła się nad biurkiem eksponując biust.

- Już panią wpisuję. Proszę imię i naz... - nie dane było mi dokończyć.

- Rozmyśliłam się.

Aha

- Chcę kontakt do właściciela.

Cholera.

Japierdzele.

              ***

Najgorszy dzień życia. Nie dość, że mogą wylać mnie z pracy, podpadłem Santanowi to jeszcze nie starcza mi na garnitur. Jestem tam wściekły, że bez wachania przywalił bym komuś w twarz. Na razie nie dostalem żadnego telefonu czy wiadomości świadczącej o przegranej czy klęsce. Ale jak to się mówi - cisza przed burzą - czy jako tak. Aktualnie wracam do domu cały przemoknięty. Niestety chcąc oszczędzić dość pieniędzy nie mogę pozwolić sobie na autobus. Co prawda mam samochód, jednak musiałbym go naprawić i wlać benzynę.

Będąc trzy ulice od mojego mieszkania poczułem wibracje w prawej kieszeni spodni. Dostałem wiadomość. Kurcze pieczone dostałem wiadomość!!

Mój lęk z każdą sekundą wzrastał. Vincent wie. Dowiedział się o moim wybryku. Chcąc nie chcąc musiałem sprawdzić kto napisał. Leniwym ruchem sięgnąłem po komórkę.

Mama: Synku pośpiesz się, Ryder wrócił.

Tyle wystarczyło żebym zerwał się do biegu. Druga część zdania nie zapowiadała nic dobrego. Przyszedł po pieniądze. Jak zawsze pojawia się w najmniej odpowiednim momencie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top