9.
Budzik obudził Dianę o piątej rano. Wczoraj do późna grała z Jared'em w grę, którą kupili na wspólnych zakupach, przez co teraz ledwo otworzyła oczy. Rozgrywka nie została rozstrzygnięta, plansza z rozłożonymi elementami nadal stoi na stole w salonie Jared'a. Pokazała, że potrafi myśleć strategicznie.
Zawlokła się pod prysznic. Miała mnóstwo roboty przed wyjściem, a czas uciekał. Umyła włosy i suszyła je jedząc śniadanie. Potem na szybko umyła zęby pakując strój do pracy. Wyszła z mieszkania i zdążyła podjechać pod siłownię przed najgorszymi korkami.
Diana zaparkowała motor niedaleko wejścia do budynku, na parkingu dla pracowników. Zgasiła silnik i zdjęła kask. Poprawiła włosy przeglądając się w ciemnej szybce.
-Hej, lala!
Diana usłyszała krzyk za swoimi plecami. Odwróciła się. Przy wejściu do budynku stał mężczyzna, po cerze i akcencie można było podejrzewać, że jest hiszpanem. Diana spojrzała na niego odważnie, już wiedziała co zaraz usłyszy.
-Przejechałbym się nie tylko na twojej bryce!
Tego typu uwagi były normą. Dlaczego faceci widząc kobietę na motorze zaczynają zachowywać się jak dzicz? Zupełnie jakby zapomnieli czym jest kultura i dobry smak.
-Żadnej z nas byś nie dał rady.- odpowiedziała Diana zarzucając sobie torbę na ramię.
Mężczyzna uśmiechnął się jeszcze i wszedł do środka. Diana była kilkanaście metrów za nim, kiedy stanęła w drzwiach jego już nie było. Szybko zapomniała o całym zajściu i poszła do swojego nowego miejsca pracy.
Rozsunęły się przed nią szklane drzwi i weszła do siłowni. Ogromne pomieszczenie było wypełnione sprzętem i tym podobnymi rzeczami. Na prawo od drzwi wejściowych ciągnęła się lada i półki z wodą, przekąskami i napojami. Na nimi były drzwi do szatni dla klientów. Dwoje identycznych drzwi różniło się tylko małym znaczkiem. Szatnia dla pracowników była za ladą, tak samo jak zaplecze. Natomiast biuro szefa znajdowało się po przeciwnej stronie sali. Tam też skierowała się Diana.
Zapukała do drzwi i weszła po zaproszeniu.
-Dzień dobry.- przywitała się i odłożyła torbę na ziemię.
-Dzień dobry.- odpowiedział jej starszy pan, który zatrudnił ją w zeszłym tygodniu.
-Miałam się zgłosić przed rozpoczęciem pracy.
-Tak, tak. Oczywiście.- mężczyzna otworzył szufladę i wyciągnął z niej plastikową plakietkę i pęk kluczy.-To dla pani.
Diana wzięła podane przedmioty.
-Dziękuję.
-Proszę się nic nie martwić. Oprócz pani dzisiaj zaczyna pracę jeszcze jeden nowicjusz. Niedługo przyjdzie Dagna i wszystko wytłumaczy. Teraz może się iść pani przebrać. Wie pani gdzie?
-Tak, poradzę sobie.
Diana wróciła do lady i weszła dla szatni dla pracowników. Ku swojemu i nie tylko swojemu zdziwieniu, spotkała tego faceta z wcześniej.
-Kto by się spodziewał?- odezwał się mężczyzna.-Gdybym wiedział wcześniej...
-Zmieniłoby to coś?- Diana weszła mu w słowo.
Szkoda, że sytuacja przybrała taki obrót, już na samym początku był dla Diany stracony.
-Pewnie niewiele. -mężczyzna uśmiechnął się kącikiem ust, raczej złośliwym uśmiechem.-A tak w ogóle to jestem Ed.
Tym razem wyciągnął rękę w geście powitania.
-Diana.
Kobieta zignorowała dłoń Ed'a i włożyła swoją torbę do wolnej szafki. Następnie jakby zapominając o obecności obcego faceta zaczęła się przebierać. Nie wstydziła się, całkowicie panowała nad sytuacją. Kątem oka zauważyła jak Ed zmierzył ją wzrokiem i wyszedł.
Niecałą minutę później do szatni weszła kobieta mniej więcej w jej wieku. Wyglądała jakby przybiegła do pracy, co zresztą pewnie niewiele różniło się od prawdy. Wyciągnęła z uszu słuchawki i podała Dianie rękę, witając się.
-Jestem Dagna.- powiedziała.
-Diana.
-Dobrze, że już jesteście. Niedługo zaczną się schodzić ludzie, a musimy jeszcze się zorganizować.
Blondynka odłożyła plecak na ławkę i też zaczęła się przebierać.
-Czy ktoś więcej przyjdzie?- zapytała Diana.
-Na razie nie, około dziesiątej zaczynają się sesje z trenerami których zatrudniamy, wtedy będzie jeszcze troje, może czworo ludzi, ale do obsługi jesteśmy tylko we trójkę.
Dagna wytłumaczyła im wszystko. Nie mieli trudnych zadań. Przede wszystkim utrzymać porządek na sali, dokładać wody i reszty, obsługiwać klientów. Typowa praca organizacyjna na siłowni. Na szczęście Ed miał być na sali, a Diana dostała przykaz stania za ladą. Dagna jej towarzyszyła.
Dagna była bardzo sympatyczną osobą. Wydawała się dość bezpośrednia i gadatliwa.
-Długo tu pracujesz?- zapytała Diana, by zacząć rozmowę.
-Od samego otwarcia. Właściciel to mój tata, ale nawet nie myśl, że pracę dostałam po znajomości. Wiele mnie kosztowało, by udowodnić, że jestem gotowa pracować z nim. No wiesz, tata jest przekonania, że z rodziną najlepiej na zdjęciach, a już na pewno nie w jednej pracy.
Całość podsumowała śmiechem.
-Powiedz coś o sobie.
Wzrok Dagny był tak zachęcający, że nie dało się jej odmówić.
-Wyprowadziłam się od rodziców, zostawiłam ich pięćset kilometrów stąd. Właśnie próbuję samodzielnego życia. Jak na razie idzie całkiem dobrze.
-Czy to z powodu faceta przeprowadziłaś się tak daleko?
W oku Dagny pojawił się dziwny błysk.
-Można tak powiedzieć.
-Było warto?
-Sytuacja jest skomplikowana.
-Uwielbiam właśnie takie sytuacje. Czy jakaś inna kobieta stoi wam na drodze?
-Co? Nie. My po prostu nadal nie znamy się najlepiej.
-Więc to dopiero początek miłości. Taka jest najpiękniejsza, rozkwita jak delikatny kwiat. Łatwo ją zniszczyć. Nawet najdelikatniejszy podmuch wiatru może poczynić wielkie szkody.
Dagna oddawała się swojej poetyckiej stronie, a Diana patrzyła na nią ze zmieszaniem. Nie wiedziała czy to na serio czy tylko żarty sobie robi.
Na szczęście podszedł klient, który chciał zapytać o kilka rzeczy, więc Dagna została sprowadzona na ziemię. Przy okazji pokazała Dianie kalendarze poszczególnych trenerów oraz ich plan z zajęciami odbywającymi się regularnie dla większych grup.
-Jak ci minął weekend?- zapytała Eryka, kiedy Jared wszedł na ich piętro.
-Raczej średnio.- odpowiedział popijając kawę, on też był niewyspany po wczorajszej grze.
-Wyglądasz na zmęczonego, opowiadaj wszystko. Ze szczegółami. Musiało się dużo dziać.
Eryka splotła palce i położyła na nich podbródek, przygotowując się na relacje.
Jared westchnął, ale usiadł naprzeciwko kobiety i odstawił kawę na jej biurko.
-Wczoraj graliśmy w grę planszową, którą kupiliśmy w sobotę. Jest strategiczna więc myślałem, że szybko Dianę rozłożę, coś tam mówiła, że jest dobra, ale jej nie wierzyłem. Dopiero kiedy zaczęliśmy grać okazało się, że muszę się bardzo wysilić, by dotrzymać jej kroku.
-Dałeś jej wygrać?
-No co ty. Rozgrywka nadal jest nierozstrzygnięta, wszystko leży nietknięte od wczoraj i czeka na kontynuację.
-Daj jej wygrać, ona się z tego ucieszy i w ogóle.
-O nie, nie po tym co mi zrobiła w sobotę.
No i się wkopał. Mógł się ugryźć w język, albo inaczej podejść do tematu, teraz Eryka nie odpuści. Na twarzy kobiety pojawił się uśmieszek. No i Jared opowiedział co się stało i jak do tego doszło, a Eryka zanosiła się śmiechem.
-Chciałabym to zobaczyć.
-Teraz to się wydaje super zabawne, ale wtedy nie było.
-Niedługo przejdzie Ci złość.
Jared dopił kawę.
-A jak tam Jake? Wynajęliście opiekunkę?
-Tak, jest u mnie z Jake'iem.
-A jakieś zmiany u niego? Nadal biedactwo tak dużo płacze?
-W zasadzie to razem z Dianą doszliśmy do wniosku, że jest znacznie lepiej. Spędziliśmy razem trzy dni i w ogóle nie płakał.
-Może to coś znaczy?- zasugerowała Eryka.
-Niby co?
-Nie wiem, tak sobie tylko rzucam pomysłami.
-Dobra, idę do siebie trzeba coś zrobić.
Jared wstał i podszedł pod swoje drzwi.
-Dzieci wyczuwają znacznie więcej niż się rodzicom wydaje. Jako doświadczona matka trójki synów, wiem co mówię.
Jared zatrzymał się tylko na krótka chwilę słuchając słów Eryki, a potem wszedł do swojego gabinetu. Jednak zanim wziął się do pracy dogłębnie przemyślał to co usłyszał.
Do końca tygodnia Diana wczuła się w nową pracę. Poznała resztę pracowników, wydawali się zgraną grupą. Nie pozostawiało wątpliwości, że tą lepą, która trzyma wszystkich razem, jest Dagna. Kiedy tylko się pojawiała atmosfera łagodniała i było weselej. Tylko Ed pozostawał ze swoją łatką, którą zdobył przy pierwszym spotkaniu. Czasem mogłoby się wydawać, że stara się zmienić swój wizerunek w oczach Diany, w końcu są kolegami z pracy, ale szło mu raczej kiepsko. Mówił i robił szybciej niż myślał. Był takim typem osoby, którą się albo lubi, albo nienawidzi. Tylko Diana nie umiała się zdecydować.
Przez pierwsze trzy dni Diana nie miała czasu zajrzeć do Jake'a i Jared'a. Codziennie dzwoniła albo pisała, ale to nie to samo. Bardzo żałowała, ale chcąc się pokazać od najlepszej strony zostawała do zamknięcia, a po powrocie do domu nie miała już siły na nic innego. Przy każdej rozmowie przepraszała, a Jared zapewniał, że rozumie, ale wyczuwała, że coś jest między wierszami. To sprawiało, że Diana czuła się bardzo źle.
-Dziewczyny.- powiedziała Dagna.-Może zrobimy małą integracje?
Akurat zdarzyła się przerwa w pracy i stały we cztery za ladą.
-Czemu nie?- odezwała się Eva, jedna z trenerek.-Dawno nigdzie nie wychodziłam.
-Bo prowadzisz nudne życie.- odpowiedziała jej Caroline, najmniej lubiana z całego zespołu.-Jestem za.
-A ty, Diana?
Diana przez chwilę się zastanawiała. Musiała w końcu iść do chłopaków.
-A kiedy by to było?- zapytała ostrożnie.
-Myślałam o jutrze. No wiesz piątek wieczór...
-W zasadzie chętnie się przejdę.
Dzisiaj już musiała odwiedzić Jake'a. Tym bardziej, że podczas ostatniej rozmowy Jared powiedział, że mały znowu zaczął bardzo płakać. Już było tak dobrze.
-Jakieś pomysły?- zapytała Eva.
-Nie bądź taka sztywna, wymyśli się na bieżąco.
Caroline była wyjątkowo cięta na Evę, z tego co kiedyś powiedziała Dagna, chodziło o jakieś zajęcia, które kiepsko szły Caroline i Eva się nimi zajęła.
-Zastanawiałam się nad jakąś imprezą. Może klub?
Dagna bardzo dyplomatycznie nie skomentowała postawy Caroline.
-Usłyszałem słowo impreza i klub.
Ed nagle pojawił się po drugiej stronie lady.
-Ja zawsze chętny.
-Właśnie rozmawiałyśmy o integracji. Wstępnie ustaliłyśmy jutrzejszy wieczór. Napiszę jeszcze informacje na naszej grupie.- odpowiedziała mu Dagna.-Wiem, że wszyscy nie przyjdą, ale mam nadzieję, że będzie nas jak najwięcej.
Tak też zrobiła. Chęci wyraziło sześć osób na dziesięć, całkiem niezły wynik.
Dzisiaj Diana skończyła o czternastej. Chciała poświęcić wolny czas Jake'owi i Jared'owi. Dlatego pojechała prosto do nich. Jared powinien już być w domu, nie miała kiedy go uprzedzić, ale przecież nic się nie stanie.
Drzwi zewnętrzne znowu były otwarte.
Kiedyś się to źle skończy, pomyślała wchodząc do bloku.
Zadzwoniła do drzwi i po chwili otworzyła jej młoda dziewczyna. Wyglądała na opiekunkę, a Diana utrwaliła się w swoim przekonaniu gdy zobaczyła wielkie logo firmy, w której pracowała dziewczyna, na jej koszulce.
-Dzień dobry.- powiedziała opiekunka.
-Dzień dobry.
Przez chwilę kobiety mierzyły się wzrokiem, żadna nie wiedziała o co chodzi drugiej. Opiekunki w firmie dość często się zmieniały, ta była pierwszy raz i Jared nie powiedział jej, że Diana może się pojawić. Były dla siebie obcymi osobami.
-Nie wpuści mnie pani?
-A kim pani jest?
-Jestem... Jared?!!- Diana zawołała w głąb mieszkania.
-Pana Jared'a nie ma w domu. Proszę przyjść później.- kobieta chciała zamknąć drzwi, ale Diana zablokowała je butem.
W tym momencie zaczął płakać Jake. Obie się zdenerwowały, obie chciały do niego iść, a przez tą drugą żadna nie mogła.
-Proszę mnie wpuścić.- nalegała dalej Diana.
-Kim pani jest?
-Jestem przyjaciółką Jared'a. Pomagam mu przy Jake'u.
-Pan Jared nie wspomniał mi o nikim takim, nie uwierzę pani na słowo.
-Muszę iść do Jake'a.
-No widzi pani? Ja też. Żegnam.
Kobieta odtrąciła stopę Diany i mocniej pociągnęła za klamkę. Diana serio się zdenerwowała, złapała za drzwi i wyrwała je z rąk kobiety. Potem chamsko ją odepchnęła na bok i weszła do mieszkania.
-Nikt nie stanie mi na drodze do mojego dziecka.
Jake leżał na kocyku w salonie, Diana go podniosła, a on się momentalnie uspokoił.
-Proszę go odłożyć i wyjść, albo wezwę policję.- ostrzegła opiekunka mierząc w Dianę gazem pieprzowym.
-Jake'a też trafisz.
-Wiem, mam płyn neutralizujący w torebce.
W jakiś sposób Diana zdenerwowała się jeszcze bardziej.
-No, dobra. Skoro sama chcesz.
Odłożyła Jake'a na kocyk i stanęła naprzeciwko opiekunki.
Doszło do ostatecznego starcia.
Diana chciała złapać ją za rękę, w której trzymała gaz, kobieta spanikowała i rozpyliła go na oślep, trafiając biednego Jared'a, który właśnie chciał wyjaśnić sytuację, ale Diany nawet nie musnęła.
Drażniący gaz obezwładnił mężczyznę, który zaczął się osuwać na podłogę. Diana niewiele myśląc podtrzymała go, przez co sama weszła w rażenie gazu.
-Na co czekasz?!- krzyknęła na opiekunkę.-Wynieś stąd Jake'a, otwieraj wszystkie okna i dawaj ten głupi płyn.
Opiekunka była jak sparaliżowana dopóki nie dostała konkretnych poleceń. Szybko uwinęła się ze wszystkim.
-Bardzo pana przepraszam.
Kobieta stała nad leżącym na kanapie Jared'em. Zakrył oczy przedramieniem, każdy promień słońca był zbyt silnym bodźcem dla podrażnionych oczu. Oddychał ciężko i głęboko.
-Naprawdę nie wiem jak do tego doszło. Proszę nie zgłaszać tego moim przełożonym. Zwolnią mnie, a pracuje dopiero dwa tygodnie. To się nigdy więcej nie powtórzy.
-Nic by się nie stało gdybyś mnie po prostu wpuściła.- odezwała się stojąca niedaleko Diana. Miała Jake'a na rękach. Ona przyjęła znacznie mniejszą dawkę i nie miała prawie żadnych objawów, oprócz delikatnego łzawienia.
Dziecko gryzło zabawkę w ogóle nie rozumiejąc co się stało.
-Diana, proszę Cię.
Jared usiadł. Miał niesamowicie opuchnięte oczy i zachrypły głos. Wyglądał okropnie, jak jakaś nad wyraz burzliwa reakcja alergiczna.
-Zrobię wszystko.
-Idź do apteki i kup coś na podrażnienie oczów. Potem jesteś wolna.- powiedział Jared.
-A moi przełożeni?- zapytała nieśmiało kobieta.
-Nie tylko Ty jesteś winna tej sytuacji, nie zgłoszę tego.
-Dziękuję, proszę pana.- kobieta wyglądała jakby miała się zaraz rozpłakać.-Już biegnę do apteki.
Jared ponownie się położył.
-Przepraszam Cię.
Diana powiedziała to dopiero gdy zostali sami.
-Jest mi strasznie głupio.
-Jakoś przeżyję.
-Myślałam, że będziesz już w domu.
-Miałem spotkanie, mówiłem Ci o tym, gdy ostatnio rozmawialiśmy.
-Zapomniałam.
Jake zasnął i Diana zaniosła go do łóżeczka. W tym czasie opiekunka przyniosła lekarstwa i wyszła czym prędzej, byle tylko Jared nie zmienił zdania.
-Diana?
-Tak?- odpowiedziała zamykając drzwi do pokoju dziecka.
-Mogłabyś mi pomóc?
-Już idę.
Diana usiadła obok Jared'a i wzięła zakraplacz z jego ręki.
-Połóż się. Nie, jak ja Cię tam dostanę? Na moich kolanach.
Jared spojrzał na nią półprzymkniętymi oczami.
-Spokojnie, przebrałam się po pracy.
-Nie o to chodzi.
-Więc się kładź.
Zrobił to z wahaniem. Wiele rzeczy przychodziło mu do głowy gdy myślał o Dianie, ale nie to, że jest delikatna. Trochę bał się o swój wzrok.
-Dasz sobie radę?
-Oh.- westchnęła Diana.-Za kogo ty mnie masz?
Chciał odpowiedzieć, ale kobieta jedną ręką podniosła górną powiekę, w tym momencie Jared uznał, że najlepsze co może zrobić to się nie poruszyć. Następnie Diana podała tyle kropel ile było zalecane. Lek przyniósł natychmiastową ulgę.
-Lepiej?
-Lepiej.
-Nadal jesteś zły?
-Już mi złość mija.
-Ale jutro chyba nie pójdziesz do pracy?
-Oczywiście, że pójdę. Będę odstraszał ludzi swoim wyglądam.
-Nie musisz być uszczypliwy.
Diana zrobiła nadąsaną minę.
-Przepraszam.
-W porządku, też bym była niemiła gdybym za kogoś dostała gazem.
-To wydarzenie przyćmiło zakupy na szpilkach.
Oboje się zaśmiali.
Diana jakoś tak odruchowo odgarnęła włosy z czoła Jared'a. Mężczyzna lekko się wzdrygnął, ale się nie podniósł z jej kolan.
-Mam tak nie robić?
-Po prostu nie spodziewałem się dotyku.
-Naprawdę Cię przepraszam, jest mi strasznie głupio.
-Wiesz, że nie przyśpieszysz mojego przebaczenia przepraszając co chwilę?
-Wolałam spróbować. Dobra, teraz zrobię ci okład.
Diana rozpakowała pudełko z podłużnymi plastrami. Na chwilę wstała, by zwilżyć je wodą. Jared ponownie położył się na jej kolanach. Jakoś nie czuli się skrępowani tą pozycją.
Kolejna substancja lecznicza, tym razem miała pomóc na opuchliznę.
-Ile mam to trzymać na oczach?- zapytał Jared.
-Dwadzieścia minut.
Przeczytała Diana na opakowaniu.
No i siedzieli tak dwadzieścia minut, a w zasadzie dłużej, bo oboje zasnęli.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top