71.

Poniedziałek zaczął się dokładnie tak samo jak wszystkie inne dni. Jared wyłączył budzik zaraz po pierwszym sygnale. Odkąd Diana nie chodziła do pracy, nie miała potrzeby wstawania tak wcześnie jak on. Parker usiadł na materacu i spojrzał na leżącą obok Dianą. Kobieta poruszyła się i otworzyła oczy.

-Musisz już wstawać? - zapytała zaspanym głosem, przekręcając się na bok i obejmują Jared'a w pasie. -Zasnęłam porządnie dopiero jakieś dwie godziny temu. Pośpij jeszcze ze mną - mówiła z twarzą w poduszce.

-Nie mogę. - Uśmiechnął się Jared. -Spóźnię się do pracy.

-To nie idź dzisiaj do pracy. - Diana nie ustępowała w swoich próbach zatrzymania go dla siebie.

-Eryka wraca dopiero w środę, a do tego czasu muszę dopilnować, żeby firma nie upadła.

-Niech upadnie - mruknęła, unosząc trochę głowę i patrząc na Jared'a.

Parker uwolnił się od jej ramion i odwrócił w jej stronę.

-Widzimy się wieczorem. - Pocałował jej skroń, która była zasłonięta rozczochranymi włosami.

Jared dotarł do pracy punktualnie. Przywitał się z ochroniarzami i wszedł do windy, która już działała. Była wyjęta z użytku przez trzy dni, które stały się trzema najgorszymi dniami w jego życiu. Wysiłek jaki wkładał, za każdym razem, żeby wejść na szóste piętro, zaskutkował tym, że na poważnie zaczął się zastanawiać czy nie przenieść swojego gabinetu na parter. Każda wspinaczka przebiegała tak samo. Serce kołatało, ledwo łapał oddech, a za trzecim razem prawie zemdlał. Sprawdziły się jego podejrzenia, że to serce jest przyczyną tego wszystkiego. Gdyby to zależało od kondycji trzeci raz powinien być łatwiejszy, a było coraz gorzej. Wieści o uruchomieniu windy przyjął niczym błogosławieństwo. W przyszłym tygodniu miał kardiologa i cieszył się, że do tego czasu nie będzie już nadwyrężał serca.

Wszedł do pustego biura i odruchowo spojrzał na biurko Eryki. Obok stert segregatorów leżał pilniczek do paznokci, nieodłączne element jej ekwipunku. Chciałby, żeby King już wróciła. Bez niej było pusto i smętnie. Jared czuł się samotny, musząc samemu pić kawę. Pocieszała go myśl, że nikt bardziej nie zasłużył na urlop od Eryki. Miała prawo do porządnego odpoczynku, zwłaszcza, że tak długą przerwę od pracy robiła sobie tylko raz w roku. Wtedy razem z mężem i Victorem wyjeżdżali nad morze. Było to ulubione miejsce odpoczynku Eryki.

Jared usiadł przy biurku i uruchomił laptopa. Nie miał jeszcze ochoty na odpisywanie na te wszystkie maile, stwierdził, więc, że najpierw wypije kawę. Z parującą filiżanką wrócił do swojego biurka, ale zamiast zająć się pocztą, wszedł na stronę z bieżącymi wiadomościami. Zwykle to Eryka informowała go o najnowszych zdarzeniach, ale podczas jej nieobecności czuł się pozbawiony okna na świat. Postanowił na własną rękę zasięgnąć informacji. Przewinął tematy polityczne i zdrowotne, pominął też plotki i życie gwiazd. Przeczytał dokładnie wiadomości ekonomiczne i wszedł w zakładkę o najgorętszych tematach.

Skandal, skandal, skandal i kolejny skandal, myślał Jared ze znużeniem, czytając kolejne nagłówki artykułów. Jego zdaniem te wszystkie rzeczy powinny znajdować się w zakładce o celebrytach. W końcu dostrzegł coś co nie wiązało się mało interesującymi go ludźmi. Nagłówek mówił o zderzeniu się samolotów na lotnisku. Winą obarczono nieprawidłowy komunikat z wieży przez co dwie maszyny znalazły się na jednym pasie. Jeden z samolotów miał startować, a drugi podchodził do lądowania. Ze stu czternastu pasażerów, rannych zostało pięćdziesiąt dwie osoby, a dziewięć zginęło.

Już w trakcie czytania artykułu Jared przypomniał sobie, że Caren i Jake lecieli samolotem. Pomijając większą część tekstu, znalazł nazwę miasta, w którym doszło do wypadku. Już samo pojawienie się słowa „Australia", przyprawiło go o szybsze bicie serca. Przeklinał siebie, że nie zapytał Caren o dokładne informacje odnośnie ich lotu. Nie wiedział nawet na jakim lotnisku miał lądować ich samolot. Mógł zapytać o głupi numer lotu, bo oba podano w artykule. Nie widząc innego wyjścia odkopał w skrzynce pocztowej wiadomości od Caren, w jednym z maili był jej numer telefonu.

Drżącymi palcami wpisywał kolejne cyfry. Sygnały ciągnęły się w nieskończoność, a każdy następny wydawał się głośniejszy. Jared próbował się uspokoić. Przecież Australia była wielka, miała wiele lotnisk, a jeszcze każde lotnisko miała całe mnóstwo różnych samolotów. Automatyczna sekretarka kazała zostawić mu wiadomość. Miał się rozłączyć, ale uznał, że nic się nie stanie jeśli poprosi o pilny kontakt.

Nawet jeśli jakimś cudem Caren i Jake znaleźli się w tym samolocie, to przecież wiele osób wyszło ze zdarzenia bez szwanku. Powtarzał to sobie w kółko, patrząc na telefon, takim wzrokiem jakby samą tylko jego siłą, mógł sprawić, że Caren zadzwoni.

-Mogła nie usłyszeć dzwonka - powiedział sam do siebie i ponownie wybrał numer Smith.

W ciągu godziny zadzwonił trzydzieści dwa razy i wcale nie uważał tego za przesadę. Czekając na cokolwiek, sprawdził godzinę wypadku. Wszystko stało się cztery godziny temu, zapewne wciąż panowało wielkie zamieszanie. Caren musiała zostawić telefon w torbie, którą zostawiła w samolocie podczas ewakuacji. Kiedy tylko wydadzą ludziom ich rzeczy, Smith oddzwoni.

Jared nie mógł skupić się na pracy. Wiedział, że nic już dzisiaj nie zrobi. Z resztą nie miałoby to najmniejszego sensu, bo myśli miał zajęte czymś innym.

Serce mu kołatało i niecierpliwie czekał na telefon. Wytrzymał jeszcze półgodziny nim podjął się dalszych działań. Doszedł do wniosku, że najlepszą opcją byli rodzice Caren, ale nie miał do nich kontaktu. Przez chwilę był skłonny pojechać do nich, ale zostawił tą opcję w razie ostateczności. Najpierw postanowił spróbować w inny sposób. Po piętnastu minutach udało mu się dodzwonić do Fergus'a Tower'a, który był prawnikiem, reprezentującym Jared'a w sądzie w czasie procesu o prawa do opieki nad Jake'iem. Sekretarka przekierowała go do gabinetu adwokata i już po chwili dysponował kontaktem do prawniczki Caren, która stanęła przeciw nim w sądzie. Dodzwonienie się do niej zajęło znacznie więcej czasu, ale w końcu połączył się z kobietą. Przez kolejne kilkanaście minut tłumaczył i uzasadniał dlaczego potrzebuje tego numeru. Z początku sceptyczna kobieta w końcu ustąpiła i podała kontakt do rodziców Caren, zaznaczając, że poinformuje ją o tym.

Jared miał się za człowieka spokojnego, ale był pełen podziwu dla samego siebie, że w czasie tych wszystkim rozmów wykazał się wręcz anielską cierpliwością. Mówił rzeczowo i nie owijał w bawełnę.

Patrząc na wyświetlacz telefonu, przyszło mu do głowy, że może powinien powiedzieć o wszystkim Dianie. W końcu to dotyczyło również jej. Wahał się, bo być może to w ogóle nie był samolot Caren, a cały stres jaki teraz przeżywał był pozbawiony sensu. Postanowił wstrzymać się z informowaniem Diany do czasu, aż będzie miał pewniejsze wiadomości.

Wcisnął zieloną słuchawkę i zaczął odliczać sygnały. Był bardzo zaskoczony, kiedy już po pierwszym usłyszał głos po drugiej stronie słuchawki.

-Kto mówi? - zapytał przejęty męski głos.

-Dzień dobry, nazywam się Jared Parker i jestem znajomym Caren, a także bratem Adama Parker'a - zaczął, próbując na szybko dobrać odpowiednie słowa.

-To pan. - Mężczyzna przerwał jego wywód udowadniający pokrewieństwo. -Wiem kim pan jest. Caren nam wszystko opowiedziała.

-Pewnie domyśla się pan już w jakiej sprawie dzwonię - odparł Jared, pomijając wszystko co nie miało bezpośredniego związku ze sprawą. Szkoda było czasu na uprzejmości i zbędne słowa.

-Dowiedział się pan o wypadku - powiedział ojciec Caren.

-Tak i muszę wiedzieć czy Caren i Jake byli na pokładzie tego samolotu?

Jared zamknął ciężko oczy, słysząc przytaknięcie. Usiadł na fotelu, bo serce przyśpieszyło bardziej niż do tej pory. Miał wrażenie jakby po raz kolejny wchodził na szóste piętro.

-Mają państwo jakieś wieści o nich? - odezwał się po dłuższej chwili.

-Żadnych. Siedzimy nad telefonami i czekamy na cokolwiek - odparł mężczyzna, i wyjaśniło się dlaczego odebrał tak szybko.

-Nie udzielają informacji nawet rodzinom? - dopytywał Jared, luzując krawat.

-Nie. Powtarzają, że musimy czekać. Powiedzą nam wszystko, gdy już sami będą wiedzieć.

Parker odetchnął głęboko, starając się uspokoić.

-Czy w takim razie mógłby mnie Pan poinformować jak tylko się czegoś dowiecie? Bardzo zależy mi na wieściach o Jake'u.

Cisza w słuchawce trwała tak długo, że Jared przestraszył się, że rozmówca się nie zgodzi.

-Dobrze - powiedział w końcu mężczyzna. -Jeśli się czegoś dowiemy, to damy Panu znać.

-Dziękuję bardzo - odparł Jared z wdzięcznością w głosie i wielkim uczuciem ulgi.

Jeszcze przez długi czas po zakończeniu rozmowy Jared siedział w swoim fotelu i oddychał. Nie chciał myśleć o czarnych scenariuszach i skupił się na tym, że Jake'owi na pewno nic nie jest. Niedługo odbierze telefon i usłyszy dobre wieści. Stres i serce zmęczyły go na tyle, że nawet nie zauważył, kiedy zasnął.

Obudził go ochroniarz, który robił obchód po piętrach. Zainteresowały go otwarte drzwi do jego gabinetu. Przestraszony Jared sprawdził komórkę. Nie mógł przespać telefonu od rodziców Caren. Na szczęście miał tylko trzy wiadomości od Diany. Okazało się, że powinien już godzinę temu być w domu.

Jadąc samochodem zastanawiał się jak delikatnie przekazać wiadomości Dianie. Musiał to powiedzieć tak, żeby patrzyła na optymistyczne wersje zdarzeń. Nie zamierzał wspominać o pasażerach, którzy ponieśli śmierć, powie tylko, że kilka osób zostało rannych i tyle. Oczywiście jeśli Diana już sama się nie dowiedziała o wypadku. Rzadko zaglądała na strony i kanały z wiadomościami, wolała seriale.

Gdy wysiadł z samochodu na parkingu pod blokiem, poczuł wielką chęć zapalenia. Od tak dawna nie myślał już o papierosach, a teraz oddałby wszystko, żeby móc się porządnie zaciągnąć. Wziął się w garść i wszedł do budynku.

-W końcu jesteś - powiedziała Diana na jego widok. Nic nie zdradzało, żeby już wiedziała. -Nie żebym chciała cię kontrolować, ale mogłeś dać mi znać, że będziesz później. Daj mi chwilę, zaraz podgrzeję obiad.

Diana poszła do kuchni, a Jared za nią. Stanął przy stole i przez chwilę milczał.

-Jak było w pracy? - zapytała kobieta, patrząc na niego przelotnie.

-Diana... - Jared podszedł bliżej.

-Tak? - zapytała, odwracając głowę od kuchenki. Widząc jego minę, przestała zajmować się obiadem i stanęła naprzeciw niego.

-Muszę ci o czymś powiedzieć - zaczął niemrawo.

-Stało się coś? Źle wyglądasz, dobrze się czujesz? - Diana dotknęła jego bladego policzka.

-Nie chodzi o mnie. - Jared chwycił Dianę za dłoń, którą przyłożyła mu do twarzy i wciąż ją ściskając, opuścił ramie.

Diana widząc jego zachowanie, zmarszczyła brwi i zrobiła poważną minę. Czekała aż Jared się odezwie.

-Słyszałaś o tym wypadku na lotnisku? - zapytał, mocno zaciskając palce na jej dłoni.

-Coś tam mi się obiło o uszy, ale nie zagłębiałam się w temat. Leciał jakiś program informacyjny, a ja wstawiałam pranie w łazience, niewiele słyszałam.

Jared odetchnął głębiej. Czuł jak jego serce przyspiesza.

-Jednym z tych samolotów leciała Caren z Jake'iem. - Zauważył jak Diana momentalnie pobladła. -Rozmawiałem z rodzicami Caren, oni też jeszcze nic nie wiedzą, ale mają dać mi znać, jak tylko coś się pojawi. Prawdopodobnie nic im nie jest - dodał szybko, chcąc załagodzić sytuację.

-Prawdopodobnie? - zapytała Diana, podpierając dłońmi plecy.

-Większość pasażerów wyszła z tego bez szwanku. - Czuł się źle mówiąc tylko półprawdę.

-A reszta?

-Zakwalifikowali ich jako rannych, ale to pewnie tylko niewielkie potłuczenia i siniaki. - Kolejne kłamstwo tylko pogłębiło uczucie obrzydzenia do samego siebie.

Diana cofnęła się i usiadła na krześle. Widać było, że próbuje sobie to wszystko poukładać.

-Długo już czekają na wiadomości? - zapytała w końcu, podnosząc na niego wzrok.

-Parę godzin. - Łatwość z jaką przychodziło mu kłamać, była przerażająca.

-Dlaczego tak długo?

-Na pewno mają całe mnóstwo rzeczy do ogarnięcia. Nie się co dziwić, że tyle im to zajmuje.

Diana pokiwała głową, a Jared odczytał to jako znak, że się z nim zgadza.

-Musisz mi powiedzieć jak tylko zadzwonią. - W jej oczach Jared widział prośbę, wręcz błaganie.

-Oczywiście.

Przez chwilę panowała zupełna cisza, którą przerwała Diana, wstając.

-Pójdę się położyć - oznajmiła. -Obudź mnie jeśli zasnę.

Jared skinął głową i odprowadził ją wzrokiem do drzwi sypialni. Nie miał ochoty na jedzenie, położył się na kanapie z rękami pod głową i czekał na telefon. Komórka leżała na niskim stoliku obok, więc nie było opcji, żeby jej nie usłyszał. Patrzył w sufit i starał się nie myśleć o niczym. Stracił rachubę czasu i poczuł ścierpnięte ramiona. Sprawdził telefon, minęły dwie godziny, ale wciąż nie było żadnej wiadomości. Wstał z kanapy, a jego wzrok padł na mały barek, który znajdował się w jednej z szafek. Przez chwilę się wahał, ale w końcu uległ pokusie i wyciągnął z niego butelkę whisky. Prawie w ogóle nie pił alkoholu odkąd dowiedział się, że zostanie ojcem. Tylko sporadycznie i podczas znaczących okazji wypił kieliszek szampana czy lampkę wina. Solidaryzował się z Dianą, choć ona wiele razy mówiła, że jej to nie przeszkadza.

Wszedł do kuchni i wziął z szafki szklankę z grubym dnem. Nalał trochę whisky i odstawił butelkę na blat. Podniósł szklankę do ust i dopiero wtedy nadeszło opamiętanie.

-Co ja najlepszego robię? - mruknął pod nosem, wylewając zawartość szklanki do zlewu. Musiał być trzeźwy, myśleć trzeźwo. Podejmować jasne decyzje, zwłaszcza w tak stresującym czasie. Powinien zachować przejrzysty umysł.

Było mu wstyd za tą chwilę słabości.

Odstawił szklankę na blat i oparł się rękami po obu stronach zlewu. Napięcie jakie towarzyszyło oczekiwaniu na wiadomości było ogromne. Jared nie potrafił znaleźć sobie miejsca, ani nic czym mógłby się zająć w tym czasie. Chyba najlepszą opcją było dołączenie do Diany.

Odwrócił się w stronę wyjścia w kuchni i wzdrygnął się widząc stojącą w nim Dianę. Jedną rękę miała na brzuchu, a drugą podpiera sobie plecy.

-Chyba coś jest nie tak - powiedziała i odrobinę pochyliła się przodu. Sapnęła, a potem nabrała powietrza. -Wydaje mi się, że mam skurczę. Nie czuję też ruchów Ruby.

-Jedziemy do szpitala - zdecydował natychmiast Jared.

Diana kiwnęła tylko głową.

-Zadzwoń do doktor Winter i poinformuj ją - mówił dalej Parker, zabierając potrzebne rzeczy. Znalazł kartę ciąży Diany i jej torebkę. Pomógł jej założyć buty i wyszli z mieszkania.

Byli już na zewnątrz, kiedy Diana musiała się zatrzymać. Jared wsparł ją w razie potrzeby, ale po krótkiej chwili skurcz minął i mogła iść dalej.

-Dzwonili rodzice Caren? - zapytała, wsiadając do samochodu. Poprawiła się i zapięła pasy.

-Nie - odpowiedział Jared, wyjeżdżając z parkingu obok bloku. -Skup się na oddychaniu.

Przez całą drogę do szpitala niewiele mówili. Diana oddychała głęboko i próbowała zachować spokój. Nie mogła jeszcze rodzić. Było stanowczo za wcześnie. Starała się też nie myśleć o możliwych skutkach skurczów, które odczuwała. Krwotok spowodowany odklejeniem się łożyska był niczym najgorszy koszmar. Tego też bała się doktor Winter, która również była już w drodze do szpitala.

Diana wypuściła głośno powietrze podczas następnego skurczu. Było jej ciężko na żołądku, a świadomość, że coś mogło się stać małej, obezwładniała ją. Poczuła ciepłą dłoń na swojej i otworzyła mocno zaciśnięte do tej pory oczy. Zobaczyła bladą twarz Jared'a, który równocześnie skupiał się na drodze i wspieraniu jej.

-Już niedaleko - powiedział, chcąc dodać jej otuchy.

Skurcz minął i mogła się rozluźnić. Dopiero teraz mogła zrobić cokolwiek, a pierwszą rzeczą było splecenie ich dłoni. Czuła jak drżą mu ręce i odwróciła głowę w stronę Jared'a. Oddychał bardzo szybko, a na jego czole dostrzegła maleńkie kropelki potu.

-Dobrze się czujesz? - zapytała, zaniepokojona nim w równym stopniu co sobą.

-Co? - odezwał się roztargniony.

-Pytam czy dobrze się czujesz? - powtórzyła Diana.

-Tak, nie przejmuj się mną. - Posłał jej słaby uśmiech, który w żadnym razie nie przekonał jej.

Chwilę potem wjechali na parking pod szpitalem i zaparkowali najbliżej wejścia jak tylko się dało. Diana wysiadła z samochodu i następny skurcz zgiął ją wpół. Oparła dłonie na ugiętych kolanach i oddychała głęboko starając się poradzić sobie w bólem. Jared okrążył samochód i znalazł się przy niej. Objął ją ramieniem, żeby się nie przewróciła.

-Chyba będę rzygać - oznajmiła, prostując się.

Sekundę potem zrobiła krok w stronę zielnika, przy którym stali i zwymiotowała wśród ozdobne drzewka. Mimo wyrzucenia z siebie zbędnego balastu, nie poczuła się lepiej. Ruby wciąż się nie ruszała, co było najbardziej przerażające. Diana często narzekała na to, że nie może w spokoju się przespać, żeby młoda jej nie obudziła, ale teraz oddałaby wszystko za choć jedno kopnięcie. Cokolwiek. Pamiętała również o Jake'u i stres wywołany oczekiwaniem na wieści, tylko pogarszał sprawę.

W końcu weszli do szpitala, gdzie Melissa Winter już na nich czekała i natychmiast zajęto się Dianą. Przewieźli ją na salę, a tam podpięto kroplówki i podano leki na powstrzymanie skurczów, uruchomiono również KTG.

Jared stał obok łóżka Diany i czekał na werdykt, jaki wyda pani ginekolog. Częściowo opierał się o nie, bo miał wrażenie, że w każdej chwili może zemdleć. Serce kołatało i czuł duszność, ale starał się nie pokazywać, że coś jest nie tak. Ważniejsza była Diana.

-Co się dzieje, pani doktor? - zapytała w końcu Diana, kiedy ginekolog dłuższą chwilę analizowała zapis KTG.

-Wynik jest na skraju patologii - oznajmiła kobieta, odwracając się w stronę pacjentki.

-Co to znaczy?

-Że istnieje możliwość wyprowadzenia tego lekami. Chciałabym, żeby dziecko została w środku jak najdłużej i będziemy próbować to osiągnąć.

-A łożysko? - Przypomniała Diana.

-Na razie nie ma podejrzeń, że mogło się odkleić, ale będziemy kontrolować sytuację - zapewniła pani doktor. -Zlecę również odpowiednie leków w razie gdybyśmy musieli przyśpieszyć cesarskie cięcie. A Pan, lepiej niech usiądzie. - Zwróciła się do Jared'a przed wyjściem.

Jared zrobił dokładnie to co kazała pani doktor i uśmiechnął się lekko do uważnie lustrującej go Diany.

-Nic mi nie jest - uprzedził pytanie, które malowało się na jej twarzy.

W sali rozległ się dzwonek telefonu. Jared natychmiast wyciągnął komórkę z kieszeni, ale okazało się, że to nie jego. Spojrzał w kierunku torebki Diany i wstał, by wyciągnąć z niej telefon. Nagły wyrzut adrenaliny podniósł mu ciśnienie i czuł jak drżą mu ręce.

-To Eryka - powiedział, patrząc na wyświetlacz. Z jakiegoś powodu poczuł wielką ulgę. Zupełnie jakby ktoś podał mu butelkę wody po przebiegnięciu kilku kilometrów.

-Porozmawiasz z nią? - zapytała Diana, kiedy Jared podawał jej telefon.

Ucieszony obrotem spraw odebrał połączenie i wyszedł na korytarz.

-Jared? - zawołała zaskoczona Eryka. -Dlaczego odbierasz telefon Diany?

-Muszę ci o czymś powiedzieć - zaczął. -Tylko się nie denerwuj.

-Taki wstęp wcale nie sprawi, że się nie zdenerwuje - odparła King, a Jared był w stanie dokładnie wyobrazić sobie jej minę. -Mów o co chodzi - ponaglała go.

-Jesteśmy w szpitalu - oznajmił poważnie.

-Jared... - zaczęła kobieta, ale Parker przerwał jej.

-To jeszcze nie wszystko. - Cisza w telefonie jasno głosiła, że Eryka czeka na ciąg dalszy złych wieści. -Jake i Caren byli w samolocie, który miał wypadek w Australii.

-Wiadomo coś? - zapytała przejęta kobieta.

-Czekam na wieści od jej rodziców.

-W szpitalu jesteście ze względu na Dianę, prawda? - Eryka domyśliła się bezbłędnie.

-Tak. - Jared pokiwał również głową, chociaż wiedział, że Eryka nie zobaczy jego gestu. -Wiem, że jesteś jeszcze na urlopie, na który długo czekałaś, ale potrzebuję cię tutaj. - Miał wielką ochotę się rozpłakać. Walczył z napływającymi do oczu łzami.

-Nie mów nic więcej - odezwała się kobieta po krótkiej chwili. -Będę za dwie godziny.

-Dziękuję - powiedział Jared, masując oczy kciukiem i palcem wskazującym.

-Nie dziękuj, dla rodziny zrobię wszystko. Czekaj na mnie.

Eryka się rozłączyła, a Jared oparł się o ścianę. Zastanawiał się czy właśnie tak się czuła Diana, kiedy sytuacja ją przerastała, a on mówił dokładnie to co potrzebowała usłyszeć. Zawsze potem płakała, a on pytał czy chce o tym porozmawiać. Zwalczył łzy i frustrację i już spokojniejszy wrócił do sali. Uśmiechnął się lekko do leżącej na łóżku Diany.

-Powiedziałeś jej wszystko? - zapytała.

-Tak.

-Jak zareagowała?

-A jak myślisz? - odpowiedział pytaniem na pytanie.

Diana uśmiechnęła się ze zrozumieniem i dodała:

-To za ile będzie?

-Dwie godziny. - Jared podszedł do jej łóżka i usiadł na skraju materacu. Wziął ją za dłoń i pocałował jej palce. Wzdrygnął się, gdy Diana pogłaskała go po policzku, jednak ona nie skomentowała tego.

-Mogę mieć do ciebie prośbę? - odezwała się nieśmiało.

-Oczywiście.

-Poinformujesz o wszystkim moich rodziców.

Jared skinął głową i wyciągnął telefon z kieszeni. Udało mu się dodzwonić do Thomas'a, ale okazało się, że państwo White pojechali na drugi koniec kraju do jakiejś rodziny i mogli zjawić się dopiero jutro z rana.

W zasadzie to Diana odetchnęła z ulgą na tą wiadomość. Będzie miała więcej czasu na przygotowanie się na spotkanie z matką, z którą nie rozmawiała od ślubu Marthy. Mogła przygotować sobie co powie i zastanowić się czy w ogóle była gotowa już wybaczyć.

-Sprawdzisz telefon? - zapytała Diana, przerywając ciszę.

Siedzący na krześle obok łóżka i oparty o ścianę Jared, sięgnął po swoją komórkę. Napięcie, które odczuwał delikatnie zelżało i mógł już normalnie oddychać. Świadomość, że Diana i Ruby są pod opieką i to, że Eryka zjawi się za niecałe półgodziny, sprawiły, że poczuł się odrobinę lepiej.

-Wciąż nic - odparł dokładnie to samo co dziesięć, dwadzieścia i trzydzieści minut temu.

-Naładowałeś telefon? - naciskała Diana.

-Tak.

Do sali weszła pielęgniarka, która uśmiechnęła się do nich przyjaźnie. Niosła nową kroplówkę i kilka strzykawek z lekami, które zapewne miała podać Dianie przez wenflon. Sprawdziła zapis KTG i zmarszczyła lekko brwi.

-Coś się stało? - odezwał się Jared, który uważnie obserwował kobietę.

-Dziecku odrobinę spadło tętno. Zmienię kroplówkę, podam leki i wezwę lekarza. Proszę się nie martwić.

Diana i Jared wymienili spojrzenia, a Parker wstał z krzesła i stanął blisko żony. Teraz oboje obserwowali poczynania pielęgniarki. Kobieta już kończyła z kroplówką, kiedy ciszę przerwała Diana.

-Mam mokro, chyba się zsikałam.

-To nic, zaraz przyniosę nową pościel - odparła spokojnie kobieta.

W tym momencie maszyna do KTG zaczęła wydawać głośne dźwięki, a pielęgniarka patrząc na wychodzącą z niej papierową taśmę, zrzuciła koc z Diany. Okazało się, że siedzi ona w kałuży krwi. Nie zwlekając, pielęgniarka nacisnęła przycisk wzywający pomoc i przyciągnęła kolejną maszynę, która stała w kącie sali. Chwilę potem pojawiła się doktor Winter i kolejne pielęgniarki. Wszystko działo się bardzo szybko.

-Co się dzieje? - zapytała zdezorientowana Diana. Mocno ściskała dłoń bladego Jared'a. -Czy z dzieckiem wszystko dobrze?

Pani ginekolog skupiona na USG, które wykonywała, nie odpowiedziała. Uważnie wpatrywała się w ekran.

-Leki nic nie dały - stwierdziła po chwili. -Łożysko się oddziela. Przygotować salę - zwróciła się do pielęgniarek. -Trzeba ciąć.

Przerażona Diana spojrzała na równie przerażonego Jared'a. Świat się zatrzymał. Przed chwilą było w porządku, a teraz okazuje się, że ich córka przyjdzie na świat dzisiaj. Wszystko działo się stanowczo za szybko.

-Jake - powiedziała Diana. -Czekaj na wieści.

-Nie myśl teraz o tym - odparł Jared, który uklęknął obok łóżka i mocno ściskał rękę żony w obu dłoniach.

Pielęgniarki krzątały się po sali przygotowując wszystko do przejścia na zabieg. Żadne z nich nie zwracało na nie uwagi.

-Muszę wiedzieć co się z nim stało - kontynuowała Diana. -Powiesz mi jak tylko się obudzę? Nieważne czy to będą dobre czy złe wieści - zaznaczyła mocno.

-Skup się na naszej córce, Diana. Ona cię teraz bardzo potrzebuje.

Pielęgniarki zaczęły pchać łóżko w kierunku korytarza, więc Jared wstał z podłogi i wciąż trzymając rękę żony, szedł z nimi.

-Teraz ona jest ważniejsza - mówił, starając się pozostać silnym. Po chwilowej przerwie duszność wróciła, a serce kołatało jak nigdy wcześniej. Po wzroku Diany wyczuł, że ona już wiedziała, że on ledwo utrzymuje się na nogach.

-Gdyby coś mi się stało... - zaczęła, a do jej oczu napłynęły łzy.

-Nie mów tak - przerwał jej Jared, który również walczył, żeby się nie rozpłakać.

-Posłuchaj mnie - powiedziała dobitnie. -Wśród mojej biżuterii jest nieśmiertelnik Adama, jeśli coś mi się stanie, chcę, żeby Jake go miał. Musisz mu go oddać, rozumiesz?

Jared milczał, nie będąc w stanie złożyć takiej obietnicy. Nie jeśli była składana w takich okolicznościach. Nawet nie chciał myśleć, że coś mogło pójść jeszcze bardziej nie tak. Los był okrutny jeśli miał przeznaczone dla nich jeszcze więcej cierpienia.

-Sama to zrobisz - odezwał się w końcu.

-Obiecaj mi. Dobrze? - naciskała dalej.

Jared przełykając łzy, pokiwał potakująco głową. Przez twarz Diany przemknął cień uśmiechu, jakby delikatny wyraz ulgi.

-Bardzo cię kocham, Diana. - Jared podniósł oczy i zauważył, że sala operacyjna była coraz bliżej. Czas im się kończył, ale przecież po operacji będą go mieli jeszcze mnóstwo. Całe życie.

-Ja ciebie też kocham.

-Pan musi tutaj zostać - oznajmiła jedna z pielęgniarek, które milczały do tej pory. Dopiero gdy usłyszeli jej głos przypomnieli sobie o ich obecności.

Jared stanął w miejscu i pozwolił, by dłoń Diany wyślizgnęła się z jego dłoni. Patrzyli na siebie do czasu, aż wahadłowe drzwi zamknęły się za łóżkiem. Miał nadzieję, że jego oczy nie wyrażały tak wielkiego przerażenia jakie widział u Diany. Wewnętrznie czuł, że strach go przytłacza, ale chciał dodać żonie otuchy. Oddać jej i Ruby całą swoją siłę.

Korytarz był całkowicie pusty. Całe zamieszanie zniknęło, zupełnie jakby nigdy go nie było. Cisza i spokój wydawały się dziwne, nienaturalne.

Eryka szybkim krokiem przemierzała korytarze szpitala. Wciąż była wściekła na pielęgniarkę, która zawzięcie odmawiała jej podania informacji, gdzie ma szukać Diany Parker. Głupia służbistka tylko wydłużała jej czas dotarcia do Jared'a. W końcu do dyskusji włączył się David, który kilkoma miłymi słowami załatwił sprawę. Zawsze uzupełniał Erykę tam, gdzie jej brakowało cierpliwości. Teraz starał się nadążyć za żoną, która zupełnie nie interesowała się czy wciąż za nią idzie. Poruszała się bardzo szybko, pomimo wysokich obcasów. Echo jej kroków odbijało się od ścian i zwielokrotniało, sprawiając wrażenie, że idzie cała grupa.

Eryka miała na sobie czarne, długie i niezwykle szerokie spodnie, które przez większość czasu imitowały spódnicę. Białą koszulę miała zapiętą pod samą szyję, a w czasie marszu ściągała duże, okrągłe kolczyki z uszu. Miała już ich dość, kołysały się i drażniły ją. Schowała je do torebki. Z plażowej sukienki przebierała się w samochodzie, nie wszyscy musieli wiedzieć, że wracała z urlopu. Słomiany kapelusz również zostawiła w samochodzie, byłby niepotrzebnym dodatkiem. Spojrzała przez ramię i zobaczyła napiętą minę David'a. Już w drodze powrotnej dziękowała mu za to, że nie robił żadnych problemów, tylko spakował bagaże i bez słowa sprzeciwu przywiózł ją do Jared'a. Wiedziała, że i on również bardzo lubił Parkerów. Victor wracał do domu autobusem spod szpitala. Był na tyle duży, że nie trzeba było się o niego martwić. Nie było potrzeby kazać mu siedzieć w szpitalu.

Eryka wyszła zza rogu i zobaczyła wielki napis „Sala operacyjna", a obok drzwi kucającego Jared'a. Opierał głowę na splecionych ramionach, ale podniósł wzrok, kiedy ją usłyszał. Natychmiast się podniósł, a King przyśpieszyła jeszcze bardziej. Będąc kilka metrów od niego zrzuciła torebkę z ramienia i bez słowa, mocno objęła idącego w jej stronę Parker'a. Czuła jak Jared zaciska pięści na jej koszuli.

-Jak sytuacja? - zapytała po chwili.

-Zabrali Dianę na cesarskie cięcie dwadzieścia minut temu - odpowiedział, odsuwając się trochę. -Od tamtej pory nic mi nie powiedzieli.

-Czyli musimy czekać. - Eryka zmarszczyła brwi, widząc bladość Jared'a. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała bardzo szybko, na czole widać było delikatne kropelki potu. -Wiesz coś o Jake'u?

-Wciąż nic. - Parker potarł zmęczone oczy. -Diana... ona krwawiła. Bała się...

-Już dobrze. - Eryka wzięła go za rękę. -Będzie dobrze. - Starała się go pocieszyć.

David stał z tyłu i trzymał torebkę żony. Nie wtrącał się w rozmowę. Jared potrzebował Eryki, nie jego. Był tylko dodatkiem, który na prośbę Eryki przyszedł z nią.

-Jak ty się w ogóle czujesz? - zapytała King. Wszystko co zaobserwowała do złudzenia przypominało objawy wady serca.

-Bardzo się denerwuję - przyznał Jared.

-Fizycznie - sprecyzowała kobieta.

Parker najpierw spojrzał jej prosto w oczy, a potem opuścił je na podłogę między nimi.

-Powiedz mi prawdę.

-Czuje się dobrze. - Jared nawet nie wysilił się, żeby zabrzmieć stanowczo.

-Jeśli masz zamiar kłamać, musisz się bardzie postarać. - W głosie Eryki była lekka irytacja. Nie było potrzeby robienia z siebie męczennika. Mógł się po prostu przyznać i dać zbadać, ale on wolał stawiać wiecznie wszystkich ponad sobą.

Słowa Eryki sprawiły, że Jared podniósł wzrok na nią. Miał już coś powiedzieć, ale przeszkodził mu dzwonek telefonu.

King patrzyła jak drżącymi rękami wyciąga komórkę z kieszeni i jak wpatruje się w wyświetlający się numer. Kobieta natychmiast domyśliła się kto dzwoni.

-Na co czekasz? - fuknęła, kiedy wahanie Jared'a się przeciągało. -Odbieraj.

Parker wykonał jej polecenie. Słuchał w spokoju przekazywanych informacji, a po chwili luźno opuścił rękę, w której trzymał telefon.

-I co? - dopytywała. Ona również martwiła się o Jake'a. Do tej pory pamiętała, kiedy zobaczyła go raz pierwszy. Śliczny chłopiec z mocnymi płucami.

-Oni... - zaczął Jared z wyraźnym trudem. -Oni oboje nie żyją.

Telefon, który wysunął się z jego ręki, upadł na podłogę, ale nikt nawet nie zwrócił na to uwagi. Cała trójka stała w bezruchu, próbując zrozumieć co się właśnie stało. To nie mogło się tak skończyć. To musiał być okrutny żart.

W jednej chwili Jared złapał się za mostek, drugą ręką próbował dosięgnąć ściany, ale nie udało mu się i zaczął osuwać się na ziemię. Eryka ruszyła mu na ratunek i pomogła ostrożnie usiąść na podłodze.

-Jared? - potrząsnęła jego ramionami, ale mężczyzna ledwo łapał oddech, a jego twarz i szyja pokryły się potem. -Sprowadź jakiegoś lekarza. - Kobieta zwróciła się do męża, który natychmiast zerwał się, by sprowadzić pomoc. Zaraz potem Jared zemdlał.

Zaalarmowane przez David'a pielęgniarki zajęły się resztą. Parker został przewieziony na salę przyjęć, gdzie zbadał go lekarz dyżurujący. Wszystko działo się bardzo szybko, Eryka nie wiedziała na kogo patrzeć. Jedna z pielęgniarek zakładała wenflon, a druga rozcinała mu bluzkę. Lekarz osłuchał klatkę piersiową Jared'a i ze zmieszaną miną zwrócił się do Eryki, która stała pod ściną i przyglądała się całemu zajściu.

-Choruje na serce?

-Tak, ma ubytek przegrody międzykomorowej, ale zoperowali go kilka miesięcy temu - odpowiedziała szybko, walcząc ze łzami bezradności. Wszystko się sypało. Chwilowy spokój, jaki udało się osiągnąć Jared'owi i Dianie dobiegł końca.

-Wezwać kardiologa - polecił doktor, a jedna z pielęgniarek zajęła się telefonem, wiszącym na ścianie.

-Co się dzieje? - odważyła się zapytać Eryka.

-Jest na skraju zapaści. - Następnie mężczyzna wymienił kilka nazw leków, które zostały podane.

Podjęte działa przyniosły efekt i ciśnienie oraz tętno zaczęły się podnosić. Doktor poszedł sprawdzić co tak długo zatrzymuje kardiologa, więc w sali zostały tylko dwie pielęgniarki. Po kilku minutach Jared poruszył niespokojnie głową. Zaraz potem otworzył oczy i podniósł się do siadu. W czasie oddychania chodziła mu cała klatka piersiowa, a drżenie rąk było widoczne gołym okiem. Wyglądał jakby wrócił z piekła. Zerwał sobie z twarzy maskę tlenową i chciał wstać. Pielęgniarka go powstrzymała.

-Musi Pan leżeć - powiedziała łagodnie.

-Diana. Co z Dianą? - zapytał, zaciskając palce na przedramieniu kobiety.

-Proszę się położyć - powtórzyła pielęgniarka.

-Muszę do niej iść. Muszę jej powiedzieć. - Pomimo starań kobiety, Jared wstał z łóżka, ale nogi go nie utrzymały i upadł na kolana. Podparł się rękami i nie uderzył głową o podłogę, a wszystkie dreny i kable, jakie miał do siebie podłączone, naprężyły się.

Obie pielęgniarki znalazły się przy nim, by pomóc mu wstać. W zasadzie to go podniosły, a wtedy jego wzrok skrzyżował się ze wzrokiem Eryki.

-Eryka - wychrypiał. -Pomóż mi... Muszę iść do Diany.

King stała w miejscu, nie zrobiła ani jednego kroku, a jej oczy błagały, by jej wybaczył. Nie mogła mu ulec i pozwolić ryzykować zdrowiem czy nawet życiem. Kochała Dianę, bardzo ją kochała, ale jeśli miała wybierać między nią, a Jared'em, wybór był prosty.

Pielęgniarki posadziły Parker'a na łóżku, a on zamiast się położyć zaczął odpinać sobie elektrody. Jedna z pielęgniarek złapała go za nadgarstek, ale on ją odepchnął i wyrwał wenflon od kroplówki.

W tym momencie do sali weszli dwaj lekarze.

-Co tu się dzieje? - zapytał lekarz dyżurujący.

-Pacjent stał się agresywny - odpowiedziała pielęgniarka, która siłowała się z Jared'em, próbując docisnąć gazę do krwawiącej żyły po wenflonie.

-Podać leki uspokajające - zalecił doktor. -Mam was uczyć jak postępować z pacjentem?

Druga pielęgniarka kiwnęła głową i podeszła do szafki z lekami. Przygotowała zastrzyk, a lekarze powstrzymali Jared'a przed kolejną próbą wstania z łóżka.

-Nie - powiedział Parker, widząc jak pielęgniarka się zbliża. -Nie zgadzam się. Muszę iść do żony.

-Pańska żona jest w dobrych rękach - zapewnił kardiolog, odsłaniając jego ramię, by ułatwić współpracownicy podanie leku. Odwrócił się do Eryki z niemym pytaniem o przyzwolenie, a gdy ona kiwnęła potakująco głową, wykonali zastrzyk.

-Eryka! - krzyknął Jared. Jego twarz wyrażała błaganie o ratunek. -Nie pozwól im! - krzyczał dalej, gdy King z ciężkim sercem zacisnęła powieki i odwróciła od niego twarz. -Eryka!!

Eryka czuła się jakby go zdradzała. Czuła się podle, choć wiedziała, że postępuje właściwie. Miała ochotę zakryć uszy i nie słuchać jego próśb. Najlepiej byłoby wybiec z sali, ale na to nie mogła się zdobyć. Nie porzuci go.

Głos Jared'a zaczął cichnąć w momencie rozpoczęcia działania leków. Ciężko oddychająca i obejmująca się własnymi ramionami Eryka, odważyła się spojrzeć na niego. Przeszły ją dreszcze, gdy zobaczyła przerażenie bijące, z każdej zmarszczki na twarzy Jared'a. W czasie krótkiej chwili zanim odpłynął, patrzyli sobie w oczy. Eryka wiedziała, że ten widok zostanie z nią na bardzo długo.

-Teraz możemy zająć się pacjentem - stwierdził doktor i wszyscy puścili Jared'a. Zabrali się za ustalanie co było przyczyną nagłego znalezienia się na skraju zapaści.

Eryka stała w kącie i płakała. Zakrywała usta dłonią, by przypadkowo nie wyrwał się jej szloch. Świadomość na co pozwoliła, rozdzierała jej serce.

On mi tego nie wybaczy, myślała. Musiała wyjść na chwilę z sali. Lekarze dobrze zajmą się Jared'em.

Natychmiast po przekroczeniu progu, zobaczyła David'a, opierającego się o ścianę obok drzwi. Z jego twarzy wyczytała, że wszystko słyszał. Nie doczekała się jednak krytycznego spojrzenia, dostała pełne zrozumienia kiwnięcie głową. To było właśnie to, czego potrzebowała. Podeszła do męża i oparła czoło o jego obojczyk. David pogłaskał ją po ramionach.

-Zrobisz coś dla mnie? - zapytała zmienionym głosem. Przez ściśnięte gardło ledwo udało się jej odezwać.

-Oczywiście - odparł, kładąc rękę na jej karku.

-Idź do Diany i do małej. Zajmij się nimi, dobrze? - mówiła, patrząc w podłogę.

-A ty?

-Ja będę z Jared'em. Nie zostawię go teraz. - Eryka objęła męża, a on odpowiedział tym samym.

David pocałował żonę w bok głowy i odszedł, by dowiedzieć się, gdzie znajdzie dziewczyny. Wracając z wakacji myślał, że po godzinie kryzys zostanie zażegnany. Że Diana jeszcze tego samego dnia wróci do domu, i że Jake i Caren wyjdą cało z wypadku. Był zażenowany swoją postawą, bo choć nie powiedział tego głośno, uważał, że wszyscy przesadzają.

Jedna z miłych pielęgniarek udzieliła mu wszystkich informacji i już niedługo potem siedział na sali obok łóżka Diany.

Gdy doktor Winter zobaczyła starszego mężczyznę przy Dianie, wzięła go za jej ojca, a David potwierdził, gdy zapytała. Nie lubił kłamać, ale w obecnej sytuacji postanowił zrobić wyjątek. Opowiedziała mu o ciężkiej operacji, która zmieniła się w wyścig z czasem, ale jakimś cudem udało się im wyciągnąć dziecko na czas. Mała urodziła się dziesięć tygodni za wcześnie, więc była słaba, a wada serca wcale jej nie ułatwiała pierwszych chwil na świecie. Cały czas była podpięta do monitorów, bo lekarze bali się zatrzymania akcji serca. Potem szczegółowo opisała co poszło nie tak, ale David zrozumiał tylko połowę rzeczy. Dotarło do niego, że komplikacje z łożyskiem były znacznie większe niż zakładano i Diana straciła mnóstwo krwi, a wszystko skończyło się histerektomią. Wspomniała również o wielu różnych lekach, które podawali Dianie, by zapobiec komplikacjom pooperacyjnym. Wychodziło na tym, że bali się wielu rzeczy, które mogły pójść nie tak.

David opadł na krzesło, miał wrażenie, że zaraz eksploduje mu głowa. Działo się zbyt dużo i zbyt szybko. Spojrzał na wciąż pogrążoną w narkozie Dianę. Wyglądała blado, ale spokojnie. Jeszcze nie wiedziała o śmierci Jake'a. Współczuł jej momentu, w którym o tym usłyszy.

-Wiadomo już co się stało? - zapytała Eryka kardiologa, który skończył badać Jared'a.

-Nie mam pojęcia jakim cudem, ale łata, która zamykała ubytek, puściła - odpowiedział lekarz pocierając czoło.

-Tak po prostu? - odparła sceptycznie. Przez te dwadzieścia minut, kiedy dokładnie badali serce Jared'a, Eryka zdążyła ochłonąć na tyle, by być w stanie skupić się na tym co powinna zrobić. Zadbać o Parker'a.

-Nie umiem tego wytłumaczyć - przyznał mężczyzna.

-Czyli co? Kolejny zabieg?

-Nie ma innego wyjścia. Potrzebujemy jednak zgody pacjenta lub kogoś uprawnionego.

Eryka spojrzała na śpiącego Jared'a i wiedziała, że musi coś szybko wymyślić. Przygryzła paznokieć kciuka.

-Możecie go zoperować teraz?

-Bez zgody nic nie zrobimy. - Lekarz rozwiał jej nikłe nadzieje.

-Kiedy Jared wybudzi się po lekach, nie da nic sobie zrobić - mruknęła, myśląc o wszystkich zawirowaniach jakie przeszły przez jego życie w ciągu ostatnich kilku godzin.

-A żona? Albo ktoś z rodziny? - zasugerował kardiolog, który po tym co zobaczył zaraz po przyjściu, musiał już zdawać sobie sprawę, że pacjent nie należał do najłatwiejszych.

-Żona leży na położniczym w takim samym stanie - rzuciła Eryka. Informacje czerpała z wiadomości, które dostawała od David'a. -A gdybym sfałszowała podpis? - zastanawiała się głośno, kilka razy zdarzyło się jej zrobić coś takiego w pracy. Nie była dumna z tego, ale jeśli dla głupiego podpisu coś miało zostać opóźnione tydzień, to można przymknąć oko. -Oczywiście zostałoby to między nami - zaznaczyła wymownie.

Kardiolog zmarszczył nos, dając do zrozumienia, że pomysł nie należał do najlepszych.

-Jest Pani pewna, że pacjent nie wyrazi zgody na zabieg po wybudzeniu?

Przez głowę Eryki przemknęło wiele myśli, ale wszystkie mówiły jej, że nie ma takiej opcji. Jak znała Jared'a, a znała go nad wyraz dobrze, mogła śmiało powiedzieć, że jest pewna.

Pokiwała głową znowu przygryzając paznokieć kciuka.

-Zróbmy to - powiedział kardiolog, a Eryka spojrzała na niego zaskoczona. -Ale to musi zostać między nami. Jeśli ktoś się dowie, ja stracę prawo wykonywania zawodu, a Pani będzie mieć problemy z prawem.

-Oczywiście. Ile potrwa nim wybudzi się po zabiegu?

-Za dwie, trzy godziny powinien dojść do siebie.

Czyli wybudzą się mniej więcej w tym samym czasie, pomyślała.

Lekarz wyszedł, by wszystko przygotować.

Eryka siedziała pod salą operacyjną przez cały czas trwania zabiegu. Potem na sali wybudzeń, gdzie jedynym dźwiękiem było pikanie maszyn. Pogłaskała śpiącego Jared'a po policzku i wzięła go za rękę. Poczuła wibracje telefonu, sprawdziła go. Była to kolejna wiadomość od David'a, że jest bez zmian. Odpisała dokładnie to samo i znów skupiła się na Parker'ze. Nie czuła upływającego czasu. Nie wiedziała czy minęła godzina czy minuta. Nie czuła zmęczenia i była w stanie myśleć tylko o tym, żeby oboje się wybudzili.

Odczuła ruch palców Jared'a, a chwilę potem Parker otworzył oczy.

-Eryka? - odezwał się. -Co się stało?

-Miałeś zabieg na serce - odparła ostrożnie. Nie wiedziała ile Jared zapamiętał i nie chciała go zdenerwować.

-Co? Jaki zabieg? - Jared spróbował się podnieść, ale nie miał siły. Opadł na materac.

-Dużo by mówić. - Eryka chciała zbyć temat. Na wyjaśnienia będzie czas potem.

-Co z Dianą i Ruby? - Zerwał się z materaca, przypominając sobie dla kogo był w szpitalu. Zrobił tylko niewielki ruch, a przez jego twarz przeszedł cień zmęczenia.

-Obie mają się dobrze, leż spokojnie. - Eryka chciała go uspokoić. Wciąż był pod wpływem działania leków podanych w czasie zabiegu. Szarpanie się należało do rzeczy jakich powinien unikać.

Wyglądało na to, że nie pamiętał co działo się zaraz przed zadziałaniem leków uspokajających.

-Muszę iść do Diany. - stwierdził, pomimo zapewnień Eryki.

-Ja pójdę do Diany, a jak wrócę, to wszystko ci opowiem - zaproponowała King. -Dobrze?

Jared odwrócił twarz w stronę sufitu i myślał. Po krótkiej chwili zgodził się kiwnięciem głowy.

-Niedługo wrócę - powiedziała, podchodząc do drzwi.

-Zaczekaj - rzucił szybko Jared. Kobieta stanęła z ręką na klamce. -Jake nie żyje? - zapytał, a ona wzdrygnęła się. -To nie był sen, prawda?

Eryka zbierała się w sobie, żeby odpowiedzieć. Kosztowało ją to więcej niż mogła przypuszczać.

-Nie, to nie był sen. - Zaraz po wypowiedzeniu tych słów wyszła z sali. Oparła się o zamknięte drzwi. Z jednej strony czuła ulgę, że Jared się wybudził, a drugiej smutek, że musiała potwierdzić śmierć Jake'a. Odetchnęła kilka razy głębiej i ruszyła korytarzem. Usłyszała, że dostała wiadomość i wyciągnęła telefon z kieszeni. Zorientowała się, że nie ma torebki. Nie pamiętała, gdzie ją zostawiła.

No trudno, pomyślała, Zajmę się tym potem.

Wzruszyła ramionami i sprawdziła telefon. SMS był od David'a, który informował ją, że nic nie uległo zmianie, i że idzie zobaczyć co u młodej. Ona odpisała, że właśnie jest w drodze do Diany.

Eryka wchodziła na sale wybudzeń z mocno bijącym sercem. Po relacjach z operacji, które przekazał jej mąż, bała się co ją zastanie. Ku jej wielkiej uldze Diana była tylko bardzo blada i miała sine usta. Eryka podeszła bliżej łóżka i musnęła dłonią jej przedramię. Miała na chwilę usiąść i poczekać na David'a, by powiedzieć mu o Jared'ie, ale nagły i głośny alarm maszyny zatrzymał ją w miejscu. Czyjeś ręce przesunęły ją na bok, a łóżko zostało otoczone przez personel medyczny.

Dla Eryki czas zatrzymał się w momencie zawycia sygnału. Patrzyła na młodą lekarkę, która zawzięcie uciskała klatkę piersiową Diany. Pielęgniarki robiły tysiąc innych rzeczy, a maszyny dalej wyły. Do Eryki docierało tylko co drugie słowo. Ktoś podawał leki, następna osoba ściskała worek ambu, kolejna ciągnęła wózek z następnym sprzętem. Miała wrażenie, że wokół jest cisza, jakby to co właśnie się działo, było gdzieś daleko i jej nie dotyczyło. Eryka nigdy nie była zbytnio religijna. Miała ślub kościelny, a każdy z jej synów dostał imię na chrzcie, ale na tym kończyło się jej religijne życie. Jednak będąc świadkiem tej strasznej sceny, splotła dłonie i przycisnęła je do ust.

-Ojcze nasz... - szeptała, prosząc.

David dotarł na oddział neonatologiczny. Było tam zadziwiająco cicho. Przypomniał sobie, że jest sporo po północy i wszyscy rodzice już dawno śpią. Nie był w takim miejscu odkąd urodził się Victor. Chodził wzdłuż ściany, która miała wielkie okna i wypatrywał właściwego nazwiska. Dzieci leżały w salach po kilka, a każde w osobnym łóżeczku. Wszystkie były wyposażone w kartki z imieniem i nazwiskiem. Wypisano również inne dane, ale to już David'a nie interesowało. Wreszcie dotarł na salę z inkubatorami. Na jednym z nich było napisane „Parker" i podane imię matki. Mężczyzna stanął przed szybą i patrzył jak maleńka się urodziła. Odczytał, że ważyła niecałe 1400 gram. Do małego ciałka było podpięte mnóstwo rurek, a kilka maszyn wyświetlało informacje, których on w żaden sposób nie umiał zinterpretować. Dziecko miało na sobie pieluchę i zaklejone oczy. Jedna z maszyn zaczęła pikać, więc pojawił się ktoś, by sprawdzić o co chodzi. Przez szybę David niewiele słyszał, ale wiedział, że wezwano pomoc. Chwilę potem zaczęli reanimować dziecko, którego osłabione serce, przestało bić. David patrzył na to, opierając się o szybę. Nogi miał jak z waty, a tętno przyśpieszyło. Nigdy nie widział czegoś podobnego, kilka dorosłych osób pochylało się nad drobnym ciałkiem noworodka i próbowali zmusić jej serce do podjęcia pracy.

Taka delikatna, myślał, obserwując zaciekłą walkę.

Nagle zrozumiał Erykę, kiedy prosiła go o towarzyszenie sobie w czasie wizyty w szpitalu. Zawsze warto mieć kogoś obok, kto wesprze w chwilach, kiedy czuje się, że człowiek zaraz się przewróci. Bardzo chciał mieć ją w tej chwili przy sobie.

***

-Godzina zgonu: trzecia dwadzieścia jeden...  


****************

Cześć, chyba nigdy nie napisałam tak długiego rozdziału, więc jak wspominałam wcześniej, musiałam podzielić go na dwie części. Za tydzień widzimy się w ostatnim poście :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top