7.

 Skończyło się na tym, że Jared odwiózł Jake'a i Dianę do jej mieszkania. Zaparkował niedaleko bloku i z czystej grzeczności zaniósł torbę z rzeczami dziecka na górę. Diana otworzyła drzwi do mieszkania i zaprosiła go do środka.

Jared'a natychmiast udezrył panujący wszędzie nieporządek. Działał mocno drażniąco na jego pedantyczny zmysł.

-Normalnie tak nie mieszkam, ale nie miałam czasu sprzątać.- skłamała Diana szybko zbierając ubrania leżące na kanapie.

Zawsze była bałaganiarą, sprzątała tylko gdy musiała lub miała mieć gości. Niestety nie przewidziała odwiedzin Jared'a.

-Jasne.

Jared uśmiechnął się lekko, powstrzymując siebie przed pozmywaniem zlewu pełnego brudnych naczyń.

-Będę leciał, jesteśmy w kontakcie. Cześć.

Jared wyszedł, a Diana usiadła na kanapie i rozejrzała się po mieszkaniu. Chyba rzeczywiście pora posprzątać.

Jake miał zaskakująco dobry humor. Nie płakał, nie marudził, nie żądał ciągłego noszenia na rękach. Grzecznie dał się wykąpać, nakarmić i uśpić, kiedy przyszła na to pora. Diana nie mogła poznać tego dziecka. Wykorzystała chwilę jego drzemki do zrobienia porządku w mieszkaniu.

Prasując suche pranie, czego nienawidziła, myślała jak ustalą opiekę nad Jake'iem od poniedziałku. Oboje będą pracować, mogą próbować dograć godziny, ale Jared zawsze chodzi na rano, a to by znaczyło, że Diana ciągle musiałaby brać popołudniowe zmiany. Pracowanie codziennie do późnej nocy, niespecjalnie jej odpowiadało. Na pewno będą jeszcze o tym rozmawiać.

Jared zdążył dojechać do pracy na dziesiątą. Wszedł do budynku jak zawsze i przywitał się z ochroniarzami siedzącymi na portierni. Zamienili kilka zdań. Sympatyczni ludzie. Potem wjechał na swoje piętro. Po opuszczeniu windy natychmiast zobaczył Erykę. Kobieta wlepiała w niego wzrok.

-Dzień dobry.- odezwała się pierwsza.

-Cześć.

-To co? Opowiesz mi?

Jared zatrzymał się na wysokości biurka sekretarki.

-Co Ci mam opowiedzieć?

-Jak to co? Przyszła wczoraj wieczorem czy dzisiaj rano?

Eryka uniosła wysoko brwi.

-To nie było tak jak sobie wyobrażasz. Do niczego nie doszło. Tylko rozmawialiśmy, a Diana zasnęła.

-Mówiłeś aż tak nudno?- zapytała Eryka z przekąsem.

Jared tylko westchnął i wszedł do swojego gabinetu.

Kobieta uśmiechnęła się sama do siebie.

Kiedy usiadł na obrotowym fotelu zamiast wziąć się do pracy zaczął myśleć. On też zastanawiał się nad planem opieki nad Jake'iem od poniedziałku. Rozważał wiele opcji, mogliby chodzić na różne godziny, albo zaangażować opiekunkę. To nie był taki zły pomysł. Opiekunka nie pracowałaby codziennie, a tylko w te dni, kiedy oboje będą pracować w tych samych godzinach.

-Przeczytałeś i podpisałeś te dokumenty?- z rozmyślań wyrwał go głos Eryki, która stała po drugiej stronie biurka.

-Jakie dokumenty?- zapytał Jared wracając do teraźniejszości.

-Te, które zostawiłam na twoim biurku. Muszę je zeskanować i wysłać...

-Już się za to biorę.- Jared ogarnął wzrokiem biurko i znalazł domniemane papiery.-Daj mi chwilkę.

-Jasne.- powiedziała Eryka, ale nie wróciła na swoje miejsce, stała i czekała w gabinecie Jared'a.

-Proszę.- po paru minutach Jared podpisał dokumenty i podał je asystentce.-Przepraszam, że musiałaś czekać.

-Jeśli coś się stało, a będę w stanie pomóc to pomogę.- powiedziała Eryka poważnie.

-Nie, nic się nie stało. Chociaż...- Jared zatrzymał wychodzącą kobietę

-Tak?

Eryka odwróciła się do niego.

-Powiedz, znasz może jaką dobrą opiekunkę do dziecka?

-Poczekaj chwilkę.

Eryka szybko poszła do swojego biurka i równie szybko wróciła.

-To wizytówka firmy, która pośredniczy w wynajmowaniu opiekunek. Sama z niej korzystałam, więc z czystym sumieniem ją polecam. Wszyscy pracujący tam ludzie są godni zaufania i mają wymagane kwalifikacje. Mają też wystarczająco dużo pracowników, że nigdy nie ma problemu z dostępnością.- Eryka podała Jared'owi prostokątny bloczek.

-Dzięki, bardzo nam to pomoże.

-Jake nadal bardzo płacze?

-Dziś było zadziwiająco dobrze, nawet przespał całą noc.

-Może jest chory?- zasugerowała kobieta.

-Jest taka możliwość, ale wydaje mi się, że on po prostu jeszcze nie przyzwyczaił się do nowej sytuacji.

-Mam nadzieję, że masz rację.

Eryka zabrała dokumenty i poszła do siebie.

Jared uruchomił komputer i zabrał się za odczytywanie poczty. Musiał sprawdzać e-maile codziennie, należało to do jego obowiązków. Nie było nic nadzwyczajnego, wyrobił się z tym w kilkanaście minut. Następnie zajął się innymi sprawami, ale jego myśli krążyły wokół Jake'a i Diany. Był piętek, w zasadzie nie miał żadnych planów, pomyślał sobie, że dobrym pomysłem byłoby wyjście gdzieś we trójkę. Miło będzie spędzić trochę czasu razem.

-Eryka?

-Słucham?- odpowiedziała kobieta nie wstając z fotela.

-Czy zaproszenie na spacer i wspólna kolacja byłaby przesadą?

Jared miał wrażenie, że słyszy narastającą ekscytację Eryki.

-Zdecydowanie nie.

-Myślisz, że Diana nie odbierze tego jako nachalności?

-Zdecydowanie nie.

-Chyba tak zrobię.

-Zdecydowanie tak zrób.- głos Eryki zabrzmiał jak rozkaz.

-Dobra, dobra.

-Nawet nie próbuj się rozmyślić.

Eryka już układa plan ślubu Jared'a i Diany. Już słyszała te bijące dzwony.

Jared wyciągnął telefon i wybrał numer Diany. Przez chwilę się wahał, poluzował krawat i wreszcie się połączył.

-Tak, radzimy sobie bardzo dobrze.- usłyszał głos w telefonie.

-Bardzo się cieszę, ale dzwonię w innej sprawie.

W tle słychać było marudzącego Jake'a, ale nie był to ten charakterystyczny płacz, który ciężko uspokoić.

-W takim razie, słucham.

-Macie jakieś plany na popołudnie?

-W sensie ja i Jake?

-Tak.

-Nie, nie zrobiliśmy żadnych planów, prawda?

Kobieta zwróciła się do dziecka, które odpowiedziało w swoim niezrozumiałym języku.

-Na którą mamy być gotowi?- zapytała Diana.

Jared zachłysnął się powietrzem. Miał wrażenie, że gdyby stali twarzą w twarz, Diana śmiało patrzyłaby mu w oczy. W taki sposób i tak intensywnie, że musiałby odwrócić wzrok. Nawet jej nie widział, a czuł jak krew napływa mu do twarzy.

-Na siedemnastą.- wydukał zawstydzony.

 Jared po pracy pojechał do mieszkania i zaczął się przygotowywać. Uznał, że nie może iść na spotkanie w tym samym ubraniu, w którym był w pracy. Dochodziła godzina szesnasta, więc musiał się śpieszyć. Za wszelką cenę chciał uniknąć spóźnienia.

W łazience szybko umył twarz i zęby. Potem wyciągnął z szafy inny garnitur, na szybko dopasowywał do niego koszulę, nie mógł wybrać bardziej pasującego koloru. Nie mógł zdecydować się między szarą, a bordową, obie świetnie zgrywały się z czarnym garniturem. Stał przed lustrem i przymierzał jedną i drugą. W końcu założył bordową. Poprawił jeszcze ostatnie detale i spojrzał na zegar, miał pięć minut zapasu. Dla pewności poszedł jeszcze raz umyć zęby. Dopiero kończąc zauważył, że jakimś cudem poplamił koszulę pastą. Nie było innej rady, jak się przebrać. Goniony przez czas zmienił koszulę.

-Co ja robię?- zapytał sam siebie.-To jest zwykłe spotkanie.

No i zdjął wszystko i ubrał dżinsy, czarną koszulkę i kurtkę. Tak bardzo przejął się spotkaniem, że go poniosło z przygotowaniami.

Wybiegając z mieszkania wiedział, że się spóźni.

Przyjechał po Dianę i Jake'a dziesięć minut później. Tak strasznie nie lubił kiedy inni musieli na niego czekać. Z wyrzutami sumienia zadzwonił do drzwi.

-Przepraszam za spóźnienie.- powiedział kiedy tylko Diana otworzyła mu drzwi.

-Nie ma sprawy.

Spojrzeli na siebie i zapanowała cisza.

-Daj mi pięć minut i się przebiorę.

Diana szybko wróciła do mieszkania, Jared wszedł za nią.

Co mnie podkusiło, żeby się tak ubrać?, Diana robiła sobie wyrzuty.

Jej elegancka sukienka i dopracowana fryzura w ogóle nie pasowały do zwykłego ubioru Jared'a.

-Nie przebieraj się.

Jared podszedł do Jake'a który leżał na kocyku na podłodze i bawił się.

-Wyglądasz świetnie.

-Przesadziłam.

-Nie, nie przebieraj się.

Diana podeszła do Jared'a. Znowu czuła się mała i zażenowana pod jego wzrokiem. Jak on to robił, że potrafił ją doprowadzić do takiego stanu? Nie zachowywała się jak ona. Nie poznawała siebie.

-Dobrze, to chodźmy.

Diana ustąpiła, włożyła pasujące do sukienki również eleganckie buty. Jared w tym czasie założył Jake'owi sweter i wyszli.

Droga do parku minęła w ciszy. Oboje za wszelką cenę chcieli uniknąć rozmowy na temat doboru strojów. Panującą ciszę zakłócała tylko grzechotka Jake'a.

-Jak było dzisiaj w pracy?- zapytała Diana, kiedy wysiedli i weszli na teren parku.

Jared niósł Jake'a, żadne z nich nie lubiło wózków.

-Normalnie, nic nadzwyczajnego. A jak wam minął dzień?

-Byliśmy na zakupach, posprzątałam mieszkanie. Zajęło to więcej czasu niż podejrzewałam. Jake był spokojny, aż byłam w zaskoczona.

-Też zauważyłem, że ostatnio jest lepiej.

-Mam nadzieję, że już tak zostanie.

-Ja też.

Przez chwilę panowała cisza. Szli wolnym krokiem szeroką ścieżką. Mijali mnóstwo ludzi. Nadal była ładna pogoda, więc każdy z niej korzystał.

-W poniedziałek zaczynasz pracę?

-Tak.

-O której?

-Siódmej.

-Eryka dała mi namiary na świetną agencje opiekunek do dzieci. Myślę, że nie poradzimy sobie bez jakiejś.

-Też miałam zaproponować takie rozwiązanie.

Mijali się z inną parą i musieli się zbliżyć. Wtedy Jake zdecydował, że chce iść na ręce do Diany. Kobieta przejęła dziecko i oparła je sobie o biodro. Jake ciekawie przyglądał się każdej rzeczy, rozglądał się i podążał wzrokiem za mijanymi ludźmi. Diana dawno nie widziała go takiego. Ostatnio zachowywał się w ten sposób przy Adamie. Odruchowo sięgnęła do nieśmiertelnika wiszącego na jej szyi. Ruch ten nie umknął uwadze Jared'a.

-Usiądziemy?- zaproponował, kiedy przechodzili obok ławki.

-Czemu nie?

Diana usiadła pierwsza i posadziła sobie Jake'a na kolanach.

-Jestem ciekawy jak poznałaś się z Adamem.- mężczyzna rozpoczął rozmowę.

-Czyli będziemy się poznawać. Dobrze.

Jared schylił się i podniósł leżący na ziemi liść. Wyglądał na własność klonu i miał pierwsze oznaki jesieni. Przez chwilę obracał go między palcami, ale Jake przyglądał mu się bardzo intensywnie. Jared połaskotał nim chłopca po rączce, a następnie mu go oddał.

-W zasadzie pierwszy raz spotkaliśmy się w szpitalu. Chyba pięć lat temu to było, nie pamiętam dokładnie. To był oddział ortopedyczny. Byłam po operacji składania skomplikowanego złamania kości podudzia. Adam miał zabieg na więzadła krzyżowe. Byliśmy w podobnym wieku, reszta towarzystwa mocno po pięćdziesiątce. Szybko się dogadaliśmy, mieliśmy wspólny język.

Jared patrzył na Dianę podczas rozmowy.

-Nie jedz tego.- powiedziała kobieta i wyciągnęła Jake'owi liść z buzi.-Teraz moja kolej. Czemu nie utrzymywaliście bliższych kontaktów?

Jared westchnął słysząc pytanie.

-Adam Ci nie powiedział?

-Nigdy go nie zapytałam.

-Pewnie wiesz, że nasi rodzice zginęli w wypadku.

Diana przytaknęła.

-Byliśmy już za starzy, by liczyć na adopcje. Spędziliśmy w domu dziecka parę lat. Adam chciał się jak najszybciej usamodzielnić, jak tylko stał się pełnoletni, zaciągnął się do wojska. Chciał żebym ja też to zrobił, ale mnie nie interesowały takie klimaty. On jeździł na misje, a ja nadal siedziałem w domu dziecka. Pisaliśmy listy, z czasem coraz mniej i mniej, aż w końcu skończyło się na okazjonalnych wiadomościach.

-Skoro nie interesowało Cię wojsko, to co?

-Muzyka.

Diana się uśmiechnęła.

-Nie śmiej się, serio.

-Nie śmieję się. Udało Ci się coś osiągnąć w tym kierunku?

-Niestety nie.

-Dlaczego?

-W końcu zrozumiałem, że jeśli chcę mieć za co żyć to potrzebuję normalnej pracy. Więc poszedłem do szkoły wyższej i teraz nie narzekam na moją pracę.

-Ja też bym nie narzekała.

Diana przez chwilę zajmowała się Jake'iem.

-A Eryka, kim ona jest?- zapytała w końcu.

-Eryka?- Jared był zdziwiony-Dlaczego o nią pytasz?

-Tak po prostu, bez powodu.

-Jest moją asystentką.

-Tylko?

-Chyba nie wiem, w którą stronę zmierzasz.

Diana czuła jak robi się czerwona na twarzy.

-Nie wiem. Może utrzymujecie jakieś bliższe... relacje?

Diana miała ochotę uderzyć się w czoło. To zdanie zabrzmiało bardzo źle. Spodziewała się jakiegoś mocnego zwrócenia uwagi lub uzasadnionych pretensji, że pyta o takie prywatne sprawy, ale zamiast tego Jared wybuchł szczerym śmiechem.

Kobieta przemogła się i spojrzała w jego rozbawione oczy.

-Nie, nie utrzymujemy z Eryką żadnych bliższych relacji.- powiedział Jared nadal się śmiejąc.

Diana utkwiła wzrok w Jake'u, dobrze, że nie byli sami.

-Lepiej powiem to teraz, żeby potem nie było żadnych niedomówień.- mężczyzna uspokoił śmiech.-Eryka jest moją bliską przyjaciółką, ma męża i syna w naszym wieku.

Diana spojrzała na Jareda wielkimi z zaskoczenia oczami.

-To ona ma jakieś...

-Dokładnie 54 lata.

Diana otworzyła usta. Więcej niż początkowo zakładała.

-Ciężko uwierzyć.

-Wiem, niesamowicie dobrze się trzyma.

-Musi stosować jakieś mikstury albo czary.

-Tak podejrzewam.

Jared starał się powstrzymać od śmiechu.

-Koniec z tematem Eryki, chodź idziemy coś zjeść.

Jared wstał i wziął Jake'a, następnie jakoś odruchowo podał dłoń Dianie. Kobieta najpierw spojrzała na nią zaskoczona, ale uśmiechnęła się i ją przyjęła.

- Oh, dziękuję monsieur.

Jared skinął jej głową.

-Mademoisielle.

Tym razem mężczyzna wystawił w jej stronę ramię, pod które ona wsunęła dłoń.

Diana wybrała chińską restaurację.

Czekając na zamówienie dostali po ciastku z wróżbą.

-Co masz?- zapytała Diana.

-"Los się do ciebie uśmiechnie".- przeczytał Jared.-Mam nadzieję, że się spełni. A co ty masz?

Diana dopiero teraz otworzyła swoje ciastko.

-"Szczęście masz na wyciągnięcie ręki- nie wahaj się po nie sięgnąć". To chyba dobra wróżba, prawda?

-Zabrzmiała trochę jak ostrzeżenie.

-To tylko zabawa, nie będę nie przejmować takimi głupotami.

Diana zwróciła uwagę na siedzącego między mini Jake'a, który właśnie jadł kawałek chleba.

To tylko zabawa, powtórzyła w myślach.

Chwilę potem kelner przyniósł ich zamówienie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top