67.
Była piętnasta trzydzieści, czyli najwyższy czas zbierania się do kościoła. Jared wyszedł z łazienki w garniturze ze ślubu, kupił nową, białą koszulę, która trochę rozjaśniała stylizację.
-Gotowa? - zapytał Diany, która grzebała w walizkach.
-Prawie - odpowiedziała, nie patrząc na niego. -Nie mogę znaleźć butów.
-Których? - Parker poprawił spinki na rękawach koszuli. Dokładnie te, które dostał od Diany na święta, dokładnie w tym pokoju.
-Były w szarym pudełku. Pamiętasz gdzie je spakowałeś?
-Wyciągnąłem je jak szukałem kosmetyczki.
Diana odwróciła się do niego z nadzieją w oczach.
-Gdzie je dałeś?
-Położyłem na podłodze obok.
-Nie widzę ich. - Diana rozejrzała się dokładnie, zajrzała nawet pod łóżko. -Nie ma ich.
-Na pewno są, przecież nie mogły wyparować.
Jared włączył się w poszukiwania, ale kiedy i on nie mógł ich znaleźć, postanowił osobiście sprawdzić walizkę. Diana w tym czasie usiadła na łóżku i go obserwowała. Parker zamknął walizkę, a jego oczom ukazało się szare pudełko. Przez cały czas było pod klapą walizki, otoczone ubraniami, które wyciągali z niej, by znaleźć zgubę.
-Wiedziałem, że muszą gdzieś być – powiedział, podając Dianie buty.
-Dziękuję.
Kobieta wstała z łóżka i kładąc na nim pudełko, otworzyła je.
-Chyba sobie żartujesz. - Jared nie mógł uwierzyć własnym oczom. Okazało się, że buty to wysokie szpilki w kolorze matowego różu.
-Piękne są, prawda? - zachwycała się Diana. Wciąż była dumna z tego zakupu.
-Nie ubierzesz ich - oznajmił Jared, zabierając pudełko i zamykając je.
-Bo? - oburzyła się Diana. -Idealnie pasują mi do garnituru.
Rzeczywiście, szpilki dopełniały błyszczący, różowy garnitur i białą koszulę, które założyła Diana. Jared z zadowoleniem przyjął wiadomość, że nie ubierze się na czarno. Zauważył, że od jakiegoś czasu, rzadziej zakładała czerń. Może miał w tym mały udział?
-Pamiętaj, że jesteś w ciąży. Ciężarne nie powinny nosić tak wysokich butów. Wygląd to nie wszystko.
-Nie mamy czasu na wygłupy, Jared. - Diana wyciągnęła rękę w jego stronę.
-Nie zgadzam się. - Parker przytulił pudełko i stanął po drugiej stronie łóżka.
-Nie sprawisz, że zmienię zdanie, a teraz oddaj mi buty. - Diana mówiła spokojnie, nie wyglądała na chętną do słownych przepychanek.
-Spakowałaś tyle innych par, wybierz coś z nich - zasugerował.
-Te są najlepsze - naciskała Diana. -Proszę, oddaj mi je. - Podeszła do Jared'a i stanęła naprzeciw niego.
-A łożysko? Chodzi mi o twoje zdrowie.
-Jeśli tak bardzo dbasz o moje zdrowie, to nie podnoś mi ciśnienia i dawaj te buty. - Choć głos miała opanowany, jej oczy zdradzały rozdrażnienie.
Jared przełknął ślinę. Walczył sam ze sobą.
-Diana. - Do pokoju zajrzał Thomas.
Oboje spojrzeli w jego stronę.
-Tak? - zapytała kobieta.
-Mama cię prosi na chwilę. No i zbierajcie się, zaraz jedziemy - powiedział White i szybko się wycofał. Widocznie panująca atmosfera, poinformowała go, że najbezpieczniej będzie się oddalić.
-Koniec zabawy - odezwała się Diana, zabierając pudełko z rąk Jared'a. -Wiem, że się martwisz, ale nic się nie stanie jeśli założę te buty. Nie będę w nich biegać. - Usiadła na brzegu łóżka i ubrała szpilki. Uśmiechnęła się, kiedy wstała i spojrzała w lustro. -Spotkamy się na dole. - Diana wyszła z pokoju i udała się do Anny.
-Tata mówił, że mnie wołasz - powiedziała, zaglądając do sypialni rodziców.
-Tak, podejdź bliżej - odparła Anna, stojąca przed dużym lustrem.
Była już gotowa do wyjścia, bordowa sukienka i czarne buty, ładnie się komponowały. Jedynie co Dianie nie pasowało, to wielkie okulary, które White miała na sobie już podczas picia kawy.
-No, co tam? - Diana stanęła obok matki i spojrzała na siebie w lustrze. Wyglądała zabójczo.
-Muszę cię o coś zapytać, ale nie możesz się śmiać - odezwała się tajemniczo Anna.
Diana zmarszczyła brwi i odwróciła się przodem do matki.
-Dobrze - odpowiedziała poważnie.
-Bardzo źle wyglądają? - Anna ściągnęła okulary, a oczom Diany ukazały się smoliście czarne brwi.
Diana ledwo opanowała parsknięcie śmiechem. Walczyła ze swoją twarzą, żeby nie podnosić kącików ust, ale czując, że przegra, zagryzła mocno wargi, tworząc cienką linię.
-Tylko bądź szczera. - Anna pochyliła się do lustra i uważnie przyjrzała swojej twarzy, pod każdym kątem.
-No... - zaczęła Diana, starając się dobrać odpowiednie słowa.
-Jest beznadziejnie - odpowiedziała za nią matka. -Po co ja cię w ogóle pytam? Doskonale znam odpowiedź. Jak ja się tak pokażę rodzinie na oczy?
-Nie przejmuj się, mamo. Wszyscy i tak skupią się na Jared'zie i mojej ciąży. Zgaduję, że zostanę atrakcją numer jeden. Martha będzie wściekła. Co ci się stało z tymi brwiami?
-Tak się kończy robienie henny po pijaku - westchnęła Anna, zakładając okulary. -Chyba ich nie ściągnę.
-A próbowałaś... - Diana chciała zaproponować znane sobie sposoby zmycia, albo chociaż rozjaśnienia henny.
-Próbowałam wszystkiego. - Anna weszła jej w słowo. -Jak myślisz czemu tak późno wróciłam do domu? Od samego rana starałam się to naprawić.
-Wiesz, że jeśli zaraz nie wyjdziemy to się spóźnimy? - przypomniała Diana, sprawdzając godzinę.
-Tak, może wymyślę coś w drodze do kościoła.
Po zatrzymaniu się na parkingu przy kościele Thomas i Jared zobaczyli brwi Anny, ale obaj zachowali kamienne miny. Diana zastanawiała się jakim cudem im się to udało.
Anna poszła do salki obok kościoła, gdzie Martha przygotowywała się do ślubu. Thomas podszedł do rodziny, która zaczynała gromadzić się przed wejściem. Wciąż zostało siedem minut do rozpoczęcia mszy i goście, chcieli wykorzystać ten czas na rozmowy z dawno niewidzianymi krewnymi. Diana i Jared zostali przy samochodzie. Temperatura dawała o sobie znać i po chwili Diana zaczęła wachlować się dłonią.
-Wszystko dobrze? - zapytał Jared, widząc co robi.
-Jest po prostu gorąco - odpowiedziała, opierając się o drzwi samochodu.
-Może wejdziemy do kościoła? - zaproponował. -W środku na pewno jest chłodniej.
-I tak ostentacyjnie minąć tych wszystkich gapiących się na nas ludzi?
-Skąd wiesz, że się na nas gapią? Nawet nie patrzysz w ich stronę.
Diana uśmiechnęła się pobłażliwie.
-Znam moją rodzinkę. Wiem, że już przesłuchują tatę. Teraz na pewno opowiada o Tobie, naszym małżeństwie i dziecku.
Jared spojrzał nad ramieniem Diany i rzeczywiście zauważył kilka osób, które niezbyt dyskretnie patrzyły w ich stronę. Szeptali między sobą, na zmianę okazywali zaskoczenie i kiwali głowami z mądrymi minami.
-Może powinienem się przedstawić?
-Nie wygłupiaj się. Jeśli będą chcieli poznać cię osobiście, to sami podejdą.
Diana miała powiedzieć coś jeszcze, ale zauważyła mamę, która szybkim krokiem zmierzała w ich stronę.
-Jared... - wysapała Anna, zatrzymując się przy samochodzie.
-Co się stało? - odezwała się Diana.
-Jest problem - oznajmiła poważnie Anna.
-Jaki? - zapytał Parker.
-Skrzypek, który miał akompaniować wokalistce, w południe spadł ze schodów i złamał rękę. Nie jest w stanie zagrać.
Dianie bardzo nie podobało się w jaką stronę zmierzała Anna. Miała nadzieję, że jakimś cudem nie usłyszy tego, czego się spodziewała. Przecież nawet Martha nie była tak perfidną osobą.
-Martha prosiła mnie, bym zapytała czy możesz go zastąpić. Skrzypce są, tylko nie ma kto na nich zagrać. - W głosie Anny dało się wyczuć niepewność, a nerwowe spojrzenia w stronę Diany, zdradzały, że Anna bała się odpowiedzi.
-Chyba żartujesz. - Prawie krzyknęła Diana.
Anna zagryzła wargi, jakby tego właśnie się spodziewała. Jared chciał zabrać głos, ale Diana nie dopuściła, by powiedział choćby słowo.
-Co za arogancja - kontynuowała. -Co za tupet. Co za brak szacunku. Zero pokory i skruchy. Za kogo ona się ma? Najpierw niszczy skrzypce Jared'a, a teraz oczekuje, że będzie dla niej grał? Nie potrafiła przeprosić, ale prosić o przysługę, to już tak? Nie gódź się. Nie masz żadnego obowiązku niczego robić. Niech tylko ktoś spróbuje krzywo na ciebie spojrzeć, to będzie miał ze mną do czynienia. - Gdy skończyła mówić, popatrzyła na Jared'a, który milcząc, spoglądał na Annę.
-Mam nadzieję, że Martha zrozumie - powiedział w końcu Parker.
-A niech spróbuje nie. Jak ją dorwę...
-Przekażę. - Anna weszła córce w słowo i szybko odeszła.
-Zrobiłbyś to? - zapytała Diana patrząc Jared'owi w oczy. Parker milczał, ale ona już domyśliła się, że nie odmówiłby, gdyby nie jej stanowczy sprzeciw. Jego dobroć była wspaniała, często zawstydzał Dianę, pokazując jej, że potrafił wybaczać nawet największe krzywdy. Jednak z drugiej strony, stwarzała ona możliwości do wykorzystywania, z którymi nie zawsze umiał sobie poradzić. -Chodźmy już. Nie chcę przegapić wielkiego wejścia.
Siedząc w kościele Diana czuła jak wzrok rodziny spoczywa na niej. Nie sądziła, że kiedykolwiek tak pomyśli, ale chciała już, żeby pojawiła się Martha i skupiła na sobie uwagę wszystkich.
Najpierw wszedł Ethan, ubrany w granatowy smoking, prezentował się niesamowicie dobrze. Za nim szły cztery pary, wszystkie druhny ubrane w żółte sukienki, a panowie w czarne garnitury. Diana widząc, że wszystkie mają dokładnie takie same brwi jak Anna, ścisnęła dłoń Jared'a, próbując powstrzymać się od parsknięcia śmiechem. Wieczór panieński musiał być naprawdę porządny, skoro żadna nie była na tyle trzeźwa, by zmyć hennę na czas. Diana uchwyciła wzrok Parker'a, z którego łatwo dało się wyczytać rozbawienie.
W końcu rozległ się śpiew Ave Maria, wykonywany bez akompaniamentu, ale wciąż dobrze brzmiał. Goście wstali ze swoich miejsc i do kościoła weszła Martha w pięknej sukni ślubnej, prowadzona pod ramię przez Annę. Jej brwi wyglądały dokładnie tak samo jak reszty, ale nawet pomimo tego nie dało się odmówić pannie młodej, że wyglądała wspaniale.
Diana posmutniała widząc mamę prowadzącą Marthę do ołtarza. Poczuła się źle uświadamiając sobie czego tak naprawdę pozbawiła rodziców. Nie mogła mieć pretensji, że Anna, chciała odbić to sobie na Marthcie.
Msza była niesamowicie długa, ale Diana wykorzystała ten czas na rozglądnięcie się i sprawdzenie, kto dostąpił zaszczytu obecności na ślubie. Tata nie wiele się pomylił mówiąc, że będzie ponad setka gości. W ławkach siedziały wszystkie ciotki z mężami w rodzinie. Dalsze kuzynki i krewni, nawet tacy, których Diana widziała na oczy dwa razy i to tylko na pogrzebach.
Ciekawe skąd miała pieniądze?, zastanawiała się, słuchając przysięgi.
Kiedy cały orszak opuszczał kościół po mszy, wzrok Diany i Marthy się skrzyżował. Był przepełniony wrogością, złością i zwykłą pogardą. Nie oderwały od siebie oczu, dopóki Martha nie minęła kuzynki.
Na zewnątrz był ryż, gołębie i wszystko co może sobie wymarzyć panna młoda. Diana nie dziwiła się żadnej atrakcji, tylko cierpliwie czekała na przejście do sali. Była głodna, przez cały dzień niewiele zjadła i może to potęgowało jej emocje.
Odpuściła sobie składanie życzeń, a kopertę od razu włożyła do koszyka, który trzymała druhna, stojąca obok nowożeńców.
-Zobaczycie jak pięknie jest przystrojona sala - mówiła Anna, w czasie drogi. -Sama pomagałam dobierać ozdoby.
-Z całą pewnością, mamo - przytaknęła siedząca z tyłu Diana.
-Tak się cieszę, że Amelia znalazła wolny termin.
-Amelia? - zdziwiła się Diana. -Kto to?
-Nie pamiętasz jej? To moja znajoma, ma kilka sal, które wynajmuje na różne okazje, między innymi wesela.
Diana lekko parsknęła i pokręciła głową. Czego innego mogła się spodziewać? Oczywiście, że Martha korzystała na znajomościach innych.
Jej tupet nie ma granic, pomyślała, patrząc przez okno.
Wysiedli przy naprawdę ładnym budynku, stylizowanym na dworek. Szerokie schody, kolumny po bokach oraz dwuskrzydłowe drzwi. We wnętrzu górował marmur, a lustra optycznie powiększały, już i tak dużą sale. Schody prowadziły na piętro gdzie były okrągłe stoliki, a na dole był parkiet do tańczenia.
Diana pokiwała z uznaniem głową, widząc białe kwiaty i tiule oraz srebrne brokaty. Całość robiła lekko eteryczne wrażenie i nadawała lekkości.
Jared i Diana siedzieli przy stoliku z Thomas'em i Anną oraz jeszcze dwoma parami w wieku rodziców. Tak się złożyło, że jedną z ciotek była największa plotkara w rodzinie, przez co jeszcze podczas obiadu odbyło się szczegółowe przesłuchanie. Diana nawet się cieszyła z tej sytuacji, bo nie będzie musiała opowiadać tego samego kilka razy. Ciotka zajmie się wszystkim.
Minęło parę godzin przyjęcia, w czasie których Diana i Jared rozmawiali z rodziną. Sporo osób chciało poznać niespodziewanego męża Diany. Parker uprzejmie mówił o sobie i prowadził lekkie tematy, a wszyscy wydawali się nim zachwyceni. Diana pękała z dumy. Wiedziała, że Jared zaprezentuje się nienagannie. Młodsze kuzyni mierzyły go wzrokiem, choć starsze ciotki nie zachowywały się lepiej. Diana patrzyła na to pobłażliwie i nie opuszczała jego boku. Przyjmowała gratulacje z okazji ciąży i żartowała, kiedy słyszała rady, o które nie prosiła.
W czasie rozmowy z kolejną ciotką, zauważyła jak Thomas wychodzi z kuchni. Przeprosiła rozmówców i zaciekawiona podeszła do ojca.
-Co tam robiłeś? - zapytała, kiedy Thomas usiadł przy ich stoliku.
-Chciałem sprawdzić czy wszystko jest w porządku - odpowiedział White.
-Dlaczego? - Diana zmarszczyła brwi.
-Mama ci nie mówiła? - Thomas wydawał się szczerze zaskoczony.
-O czym? - Skonsternowana Diana, usiadł na krześle obok ojca.
-Moja restauracja przygotowała katering.
-Nie, nic mi na ten temat nie powiedziała.
Diana miała ochotę chichotać. W żaden inny sposób nie wyraziłaby swoich myśli. Brakowało jej już słów. Nie widziała już nawet sensu w złośliwych myślach i narzekaniach. Nie zmieniłyby one absolutnie nic, szkoda nerwów.
-Czyżby buty w końcu dały o sobie znać? - odezwał się Jared, siadając obok Diany.
-Muszę cię rozczarować, ale są bardzo wygodne - odpowiedziała, uśmiechając się.
-W takim razie dobrze się składa, bo jeszcze nie miałem okazji z tobą zatańczyć.
-Trzeba to naprawić - stwierdziła energicznie wstając i ciągnąc Jared'a w stronę schodów prowadzących na dół.
Akurat leciała wolna piosenka, więc zarzuciła mu ręce na szyję, a Parker objął ją w talii. Przypomniał się jej ich pierwszy wspólny taniec na imprezie Dagny na Halloween. Wtedy szaleli, teraz już nie mogli.
-Jak ci się podoba moja rodzina? - zapytała Diana, opierając czoło na ramieniu Jared'a.
-Bardzo sympatyczni ludzie.
-No, nie wszyscy są źli.
-A jak tobie podoba się wesele? - odezwał się Jared po dłuższej chwili.
-Daje radę. - Diana wzruszyła ramionami. Nie miała siły ani ochoty, by wymieniać wszystkie rzeczy, które Martha załatwiła wykorzystując jej rodziców.
-Nie żal ci, że nasze takie nie było?
Diana uniosła głowę i spojrzała Jared'owi w oczy.
-Żałuję tylko, że nie było na nim rodziców. Sama nie wiem czemu nie wpadłam na to, żeby do nich zadzwonić. Poza tym nie żałuję niczego. No bo czego mogłabym żałować? - Diana rozejrzała się po parkiecie. -Pijanych wujków?
Jared spojrzał w tym samym kierunku.
-To wujek Bob, największy rywal taty - oznajmiła nagle.
-Też jest kucharzem?
-Gorzej, jest wędkarzem. Aż dziwne, że do tej pory nie wywiązała się dyskusja, kto złowił większą rybę. To nieodłączny element ich spotkań. Jest takim zapaleńcem, że wytatułował sobie na łydce miarkę, by od razu po złowieniu wiedzieć jak duża jest ryba. - Parker zaśmiał się. -Są też plotkujące ciotki, których nie brakowało mi na naszym ślubie. O obczajających cię kuzynkach nawet nie będę wspominać.
-Nikt mnie nie obczajał - oburzył się Jared. -Zauważyłbym.
Diana wywróciła oczami, ale nie skomentowała.
-No i sama rola państwa młodych. Ani chwili dla siebie. Trzeba się z każdym przywitać i zamienić choć kilka słów.
Diana patrzyła w stronę wyjścia z sali, gdzie stała Martha i coś zawzięcie tłumaczyła Angie, która trzymała marudzącego brata za rękę. Tak jak można było się spodziewać, cała opieka nad Phillipem spadła na dziewczynkę, która nie miała nawet chwili dla siebie.
-Z nami nie rozmawiali - powiedział Jared, ściągając na siebie uwagę Diany.
-Przeszkadza ci to?
-W zasadzie to nie. Dobrze mi w twoim towarzystwie. - Parker pocałował Dianę w czoło.
-Ja na twoje też nie mogę narzekać.
-Mogę cię pocałować przy rodzinie? - szepnął konspiracyjnie.
-Oczywiście, że tak.
Diana złapała Jared'a za policzki i przyciągnęła do swoich ust. Poczuła jak mocniej zaciska ramiona na jej plecach. Natychmiast zrobiło się jej gorąco, a policzki zapłonęły rumieńcem.
-Rozmazałem ci szminkę - zaśmiał się Parker, próbując wytrzeć kciukiem twarz Diany.
-Też masz ją na sobie. - Czerwony ślad obejmował połowę jego ust. -Idziemy do łazienki się umyć?
-Dobry pomysł - zgodził się natychmiast. Ich wygląd nie zostawiał żadnych wątpliwości, a nie musieli w takim stanie paradować przed rodziną.
Diana weszła do damskiej łazienki i stanęła przed lustrem. Z całą pewnością wyglądała gorzej niż Jared. Obok umywalek stał koszyk ze wszystkimi przyborami, które mogą się przydać gościom w czasie wesela. Na szczęście wśród nich znalazły się chusteczki do demakijażu. Zadowolona Diana zabrała się za usuwanie szminki z twarzy.
Ktoś odwalił dobrą robotę, kompletując koszyk, pomyślała z uznaniem, kończąc się czyścić.
Wzdrygnęła się na dźwięk zamka jednej z kabin. Po chwili wyszła z niej Martha, a Diana westchnęła ze zrezygnowaniem. Spotkanie z kuzynką nie było rzeczą, której wyczekiwała.
-Cieszę się, że przyjechałaś - odezwała się Martha, myjąc ręce.
-Dziękuję za zaproszenie - odpowiedziała Diana, wykonując ostatni ruch chusteczką. Zmięła ją w dłoni i podeszła do kosza, by ją wyrzucić. Nie chciała rozmawiać, wiedząc, że nie skończy się to dobrze. Była zbyt naładowana negatywnymi emocjami. Jeśli nie Martha pierwsza zacznie kłótnię, to z całą pewnością zrobi to ona.
-Szkoda, że ty mnie na swój ślub nie zaprosiłaś - powiedziała ostentacyjnie Martha.
-Tak jakoś wyszło. - Diana wzruszyła ramionami, zdecydowana by wyjść.
-Cóż... gratuluję. Nie sądziłam, że zrobisz to przede mną.
-Też tak nie sądziłam. To była spontaniczna decyzja.
-Nawet widzę jej powód. - Martha przeniosła wzrok niżej.
-Nie pobraliśmy się ze względu na dziecko. - Diana starała się zachować spokój.
-Oczywiście, że nie. Wy się po prostu tak bardzo kochacie. - Ironia i sarkazm, aż wylewały się w ust kuzynki.
-Nie jestem pewna czy jesteś odpowiednią osobą, żeby prawić mi morały na ten temat. Nie chcę się kłócić w dniu twojego ślubu, więc pozwól, że wyjdę w tej chwili. - Diana poprawiła marynarkę.
-Nie idź jeszcze. Dopiero zaczęłyśmy rozmawiać.
-To twój wielki dzień, nie ma potrzeby go psuć.
-Jared już zdążył go popsuć. Odmówił zagrania na tych głupich skrzypcach. Za kogo on się ma, że nie może spełnić drobnej prośby?
Diana aż otworzyła usta, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszała. W jednej chwili poczuła adrenalinę krążącą jej w żyłach.
-Dziwne, że po tylu prośbach do moich rodziców, nie wstyd ci chcieć czegoś jeszcze. Tym bardziej od Jared'a. Nie masz żadnego prawa wypowiadać jego imienia. - Diana dyszała, próbując się uspokoić.
-Nadal się złościsz o te skrzypce? Ja już zapomniałam o sprawie.
Żartobliwy ton Marthy był niczym płachta na byka. Diana miała ochotę złamać jej nos. Mówiła o sprawie, która sprawiła, że Jared ponownie porzucił grę na skrzypcach, jakby była nieistotną złośliwością, powiedzianą przy świątecznym stole. Świadomość, że Jared był skłonny zagrać dla niej, sprawiała, że Diana nie była w stanie jej odpowiedzieć.
Niespodziewany ucisk w prawym obu, sprawił, że Diana przeniosła uwagę, na coś innego niż żądza mordu, którą pałała. Złapała się za to miejsce, robiąc głośny wydech.
-Będąc w ciąży nie powinnaś się denerwować. - skomentowała Martha. -Pomyśl o dziecku. Przecież nie chcemy, żebyś straciła je tak samo jak Jake'a.
Wściekłość Diany zmieniła się w zimną furię. Emocje już jej nie powstrzymywały przed działaniem. Zapominając o ucisku, zrobiła dwa szybkie kroki i stanęła naprzeciw kuzynki. Złapała ją za ramiączka sukni i przyciągnęła do siebie, zrównując oczy. Wyższa Martha, musiała się pochylić, a jej wzrok wyrażał zaskoczenie i strach. Nie spodziewała się tak gwałtownej reakcji. Prowokując kogoś, trzeba się liczyć z jego odpowiedzią.
-Nie masz prawa o nim mówić - Diana cedziła słowa przez zaciśnięte zęby.
Prawą rękę zwolniła z sukni ślubnej Marthy i wzięła zamach. Jednak strach w oczach kuzynki zmienił się w przerażenie, co sprawiło, że Diana się zawahała. Stały w tej pozycji przez chwilę i słychać było tylko ich głośne oddechy. W końcu Diana szarpnięciem puściła Marthę, która musiała oprzeć się o umywalki, by się nie przewrócić. Diana nie ruszyła się nawet o milimetr.
-Co tu się dzieję? - zapytała Anna, która właśnie weszła do łazienki. Nie dało się nie wyczuć panującej atmosfery.
-Tylko rozmawiamy - odezwała się Martha, która szybciej doszła do siebie.
-Doprawdy? - odpowiedziała Anna, patrząc na nie sceptycznie. -Powinnaś wrócić do gości. Ethan cie szukał. - Zwróciła się do Marthy, która otrząsnęła się i wyszła z łazienki.
Anna przez chwilę patrzyła na córkę i nie wiedziała co powiedzieć. To, że coś się stało, było zbyt oczywiste, ale widząc minę Diany, nie miała odwagi zapytać o szczegóły.
-W porządku? - odezwała się w końcu.
-Tak. - Diana wyszła, zostawiając matkę samą.
Wracając do stolika dłonie się jej trzęsły, a kolana wydawały się zrobione z waty. Ledwo dotarła do krzesła, na które opadła.
-Właśnie miałem iść po ciebie. - Jared natychmiast się nią zainteresował. -Dobrze się czujesz?
-Szczerze mówiąc to nie bardzo. Jeśli nie masz nic przeciwko, wolałabym wrócić do domu.
-Ja też mam już dość zabawy na dzisiaj. - Jared wstał z krzesła i podał Dianie dłoń. Kobieta przyjęła ją z bladym uśmiechem.
Byli już przy wyjściu, kiedy dogonił ich Thomas.
-Mama mówiła, że możecie potrzebować podwózki do domu. - Tego dnia Thomas zadeklarował się, że nie będzie pił, by móc dopilnować kateringu, został więc również kierowcą.
-Tak, wracamy już - odpowiedział Jared. Diana nie wydawała się w nastroju do rozmów.
Przez całą drogę powrotną Diana patrzyła przez okno zamyślonym wzrokiem. Emocje wciąż nie opadły całkowicie, ale już nie miała siły wyrażać tego gestami czy słowami. Była wściekła i w zasadzie to nawet nie wiedziała na kogo. Na Marthę, która wspomniała o stracie Jake'a czy na mamę, która jej o tym powiedziała. Widocznie pijana Anna wygadała znacznie więcej niż chciała. Diana nie była głupia, wiedziała, że sprawa Jake'a wyjdzie na forum rodziny, ale nikt nie miał prawa używać go, by ją ranić. Miała ochotę wrzeszczeć na mamę, mieć do niej pretensje, ale znów pozwoliłaby, żeby Martha stanęła między nimi. Czy naprawdę tylko ona widziała, że Martha niszczyła ich rodzinne relacje?
Droga minęła jej bardzo szybko. Thomas wrócił na wesele, a Diana i Jared weszli do domu.
-Na dole jest łazienka z wanną, idę wziąć kąpiel - oznajmiła, po kilku minutach siedzenia na łóżku.
-Dobrze.
Była zadowolona, że Jared nie zadawał pytań. Nie miała ochoty opowiadać o wszystkich targających nią uczuciach. Wolała je odreagować płacząc w samotności. Odkręciła wodę i zaczęła się rozbierać. Widząc w lustrze swoje odbicie, przypomniała sobie o ucisku, który poczuła w czasie kłótni. Tamto uczucie już minęło i wyglądało na to, że wszystko jest w porządku.
Weszła do gorącej wody, dostała gęsiej skórki, gdy oparła się plecami o zimny brzeg. Poryczała się dopiero po chwili.
Po kilkunastu minutach Jared zszedł na dół sprawdzić czy wszystko dobrze. Podszedł do drzwi łazienki i usłyszał płacz Diany. Wahał się przez chwilę czy powinien wejść, ale w końcu postanowił zaryzykować. Diana nie powinna płakać sama. Gdy zajrzał do środka, Diana uniosła na niego zapłakane oczy. Próbowała się uśmiechnąć, ale w efekcie znów wybuchła płaczem.
Niewiele się zastanawiając Jared dołączył do niej. Nie miało znaczenia, że wszedł do wody w koszuli i spodniach od garnituru. Usiadł za Dianą i mocno ją objął.
-Płacz - powiedział, przyciskając policzek do jej mokrych włosów.
Diana nie potrzebowała większej zachęty. Nie powstrzymywała się i nie przejmowała, że wyglądała brzydko. Ryczała dłuższą chwilę, aż w końcu zaczęła się uspokajać.
-Chcesz, żebym zapytał co się stało? - odezwał się Jared, kiedy nie słyszał już płaczu.
-Nie - odpowiedziała słabo Diana. -Za dużo by mówić.
-Czujesz się chociaż trochę lepiej? - Parker potarł dłonią ramię Diany.
-Tak, znacznie lepiej.
-Chcesz wracać do domu?
W pierwszej chwili zamierzała przytaknąć, ale przypomniała sobie, że wciąż nie zajęła się jedną sprawą. Martha wciąż mieszkała za darmo w mieszkaniu Adama, a dalsze wykorzystywanie jej rodziny, a zwłaszcza Jared'a, właśnie się skończyło. Załatwi to jutro, ale ani dnia dłużej nie pozwoli na czerpanie korzyści z dobroci jej bliskich. Wywlecze ją z tego mieszkania, choćby miała wytargać ją za włosy. Nie zamierzała dać się odwieść od tego planu. Martha powiedziała o jedną rzecz za dużo i teraz poniesie tego konsekwencje.
Diana odwróciła się i spojrzała na Jared'a. Wciąż cierpliwie czekał na jej odpowiedź.
-Zostańmy jeszcze trochę - zaproponowała.
-Dobrze, zrobimy jak chcesz.
Jared znowu to robił. Pochylał się nad nią, pozwalając na wszystko czego sobie życzyła. Zaczynając od pozwolenia na swobodne wypłakania się, upewnienie się czy ma ochotę powiedzieć co ją dręczy, a kończąc na spełnianiu jej zachcianek. Zawsze był taki współczujący i opiekuńczy.
-Cieszę się, że do mnie dołączyłeś - powiedziała, układając tył głowy w zgięciu jego szyi.
-Jak mógłbym tego nie zrobić, wiedząc, że zmagasz się z silnymi emocjami? - zapytał, głaskając ją po skroni.
-Już w porządku - mruknęła, uśmiechając się sama do siebie.
-Cieszę się - Jared pocałował ją w głowę, a wolną ręką objął ją przez brzuch. -Bardzo się cieszę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top