66.
Niebo zostało rozświetlone pierwszymi promieniami słońca, kiedy do sypialni Diany i Jared'a wpadł Thomas, budząc ich.
-Tato? - zapytała zaspana Diana. - Co ty tu robisz? Która godzina?
-Piąta - odparł Thomas dziarskim tonem. -Wstawaj, Jared, przejedziemy się na ryby. Czekam na dole.
Parker spojrzał pytająco na Dianę.
-Dlaczego? - odezwał się skonsternowany.
-Nie ma pojęcia, ale lepiej to zrobić - oznajmiła Diana, wstając z łóżka.
-Ty nie musisz nigdzie jechać. - Jared przeciągnął się i zszedł z materaca.
-Chyba nie sądzisz, że zostawię cię samego moim ojcem. Zwłaszcza po wczorajszych wydarzeniach.
Jared był wdzięczny Dianie za te słowa. Odczuwalna niechęć płynąca od Thomasa, nie była czynnikiem zachęcającym do wspólnego spędzania czasu.
Półgodziny później we troje jechali już samochodem.
-To nie jest droga nad jezioro - zauważyła Diana, uważnie przyglądając się otoczeniu. -Gdzie jedziemy?
-Do znajomego po łódkę - odpowiedział Thomas.
Jared spojrzał przez ramię, na siedzącą z tyłu Dianę. Bardzo nie chciał tego robić. Łowienie ryb nigdy nie zdobyło jego serca, ale przynajmniej jak byli ostatnio, przez zimową porę nie było insektów, teraz nie będzie tak przyjemnie.
-Nie zapomniałeś, że o szesnastej jest ślub, prawda? - mówiła dalej Diana.
-Oczywiście, że nie. Anna nie dałaby mi zapomnieć. Wrócimy na czas i jeszcze zdążymy się przygotować.
-O której wróciła mama?
-Nie wróciła. Napisała, że zostaje na noc u Marthy.
Diana uniosła wysoko brwi, zaskoczona obrotem spraw. Przed wyjściem mówiła, że posiedzi najwyżej dwie godziny, ale widocznie impreza była tak dobra, że brakło im nocy.
-Ciekawe - mruknęła pod nosem.
Po zabraniu łódki, skierowali się nad jezioro. Na miejscu byli po siódmej, a oprócz nich widać było innych entuzjastów wędkowania.
Thomas wodował łódkę, a Jared i Diana przygotowywali sprzęt do wypłynięcia. Zabrali tylko dwie wędki, ale Dianie to nie przeszkadzało, bo i tak nie miała zamiaru łowić. Wszyscy byli świadomi, że jest tu tylko po to, by załagodzić sytuację.
-Spryskaj się tym. - Jared podał jej buteleczkę środka na komary, kleszcze i inne insekty, które mogą wywołać problemy zdrowotne.
-Chyba tego nie potrzebuję - powiedziała Diana, która nie żywiła takiej niechęci do wszystkiego co pochodziło z łona natury, jak on.
-Nie ma sensu ryzykować. Nie bądź uparta - naciskał Parker.
-Jared... - zaczęła Diana.
-Będę spokojniejszy o ciebie - Wszedł jej w słowo, a Diana widząc jego wzrok, ustąpiła i wzięła buteleczkę.
-Jesteś pewny? Mało go zostało - zauważyła potrząsając środkiem.
-Tak.
-A Ty? - dopytywała, wiedząc jak ważne jest dla niego, by nie spotkać robaczków.
-Nic się nie bój. Mam przy sobie drugą - skłamał. Zabrał środek na w razie czego, nie przewidując spontanicznego wyjazdu na ryby z samego rana.
-Gotowy? - Thomas zaparkował auto i podszedł do nich.
-Chyba gotowi. - Diana poprawiła ojca.
-Przykro mi, ale nie zezwalam na obecność ciężarnych na łódce - powiedział poważnie White.
-Żartujesz? - Mina Diany zdradzała, że nie ma ochoty zastosować się do jego słów.
-A wyglądam jakbym żartował?
-Jared. - Diana zwróciła się do męża, jakby mógł coś zdziałać, ale on nie chciał podpaść teściowi, zwłaszcza, że podzielał jego zdanie.
-Wybacz, ale zgadzam się z panem Thomasem. - Parker potarł tył głowy, nie patrząc jej w oczy. -Nie ma sensu ryzykować.
-Ty też jesteś przeciwko mnie? - oburzyła się Diana.
-Nie jesteśmy przeciwko tobie, tylko dbamy o twoje bezpieczeństwo - odpowiedział Thomas.
-I dziecka - dodał Jared.
White spojrzał na Parker'a, a Diana zauważyła, w jego wzroku odrobinę więcej sympatii niż chociażby przy śniadaniu. Widocznie wspólny front pozwolił na ponowne nawiązanie kontaktu. Zauważyła w tym szansę. Może martwiła się nie potrzebnie?
-Dobrze, skoro tak wam zależy, zostanę tutaj sama i będę się nudzić - ustąpiła, idąc do samochodu i wyciągając z niego leżak, który zabrała sądząc, że wszyscy troję, będą siedzieć na brzegu. Nie pozwoliła sobie pomóc i rozłożyła go niedaleko samochodu. -Całe szczęście wzięłam kilka gazet.
Jared wszedł do łódki, a Thomas pchnął ją na głębszą wodę. Potem za pomocą wioseł przepłynęli na środek jeziora. Parker przypomniał sobie jak zarzucali wędki w grudniu i postąpił dokładnie tak samo. Nie usłyszał żadnych rad, ani poprawiania ze strony Thomasa, więc uznał, że zrobił to poprawnie, a przynajmniej w stopniu akceptowalnym. Starał się nie ruszać i nie kołysać łódką, nie czuł się w niej zbyt pewnie, a słońce, które już grzało, obudziło insekty, żyjące w okolicach zbiorników wodnych. Zmuszał się, by o tym nie myśleć.
-Bardzo jest tu głęboko? - zapytał po trzydziestu minutach milczenia.
-Około pięciu metrów - odparł rzeczowo White. -A co? Nie umiesz pływać?
-Mistrzem nie jestem, ale nie utonę.
-Całe szczęście, bo gdybyś tak przypadkiem wpadł do wody i utonął, Diana by mnie zabiła. - Thomas wzruszył obojętnie ramionami i poprawił się, co wywołało ruch łódki.
Jared złapał się drewnianej ławeczki, na której siedział i przełknął ślinę. Słowa Thomasa nie napawały go pewnością siebie. Mógłby wręcz przysiąc, że wyczuł w nich delikatną groźbę?
Zauważył, że White patrzy w stronę brzegu, gdzie siedziała Diana z gazetą w ręce.
-Jesteśmy wystarczająco daleko, by nas nie usłyszała - odezwał się Thomas nagle. -Wydaje mi się, że musimy porozmawiać. - Mężczyzna ponownie zarzucił wędkę.
-Ma pan rację - zgodził się Jared.
-Dobrze, że mimo wszystko Diana jej nie usłyszy. Jestem pewny, że broniłaby cię niczym lwica.
-Z całą pewnością. - Jared uśmiechnął się lekko, przypominając sobie, jak kiedyś Diana użyła tego samego sformułowania w odniesieniu do siebie samej.
-Rozmowa jest zdecydowanie spóźniona, ale kiedy widziałem cię ostatnio, nie spodziewałem się, że przy następnej wizycie będziesz już moim pełnoprawnym zięciem. Powinna się odbyć między zaręczynami, a ślubem.
-Bardzo się pośpieszyliśmy - przyznał Parker, patrząc w stronę Diany.
-To za mało powiedziane. Po mojej córce można spodziewać się wszystkiego, ale wydawało mi się, że ty jesteś trochę bardziej rozsądny.
-Wiem, ale gdy Diana to zaproponowała, nie potrafiłem jej odmówić, a potem i ja poczułem, że to świetny pomysł. - Na samo wspomnienie wesela, uśmiechnął się ciepło. Najlepszy dzień jego życia.
-Jesteś świadomy, że małżeństwo jest na bardzo długi czas?
-Tak - odpowiedział natychmiast Jared.
-Teraz będziesz musiał z nią tyle czasu wytrzymać. - Thomas zarzucił wędkę po raz kolejny.
-Tak - powtórzył Parker. -Może według standardowych norm znamy się z Dianą bardzo krótko, ale wiem, że to ta jedyna. Jest dla mnie całym światem. Mam wrażenie, że gdy jest przy mnie, mógłbym sięgnąć gwiazd. Przewróciła moje poukładane życie do góry nogami i zajęła w nim ważną rolę. Jej nieprzewidywalność jest... ożywiająca.
Thomas słysząc jego słowa, spojrzał na Jared'a. Wrogość w jego oczach topniała, z każdym następnym zdaniem.
-Powiem to wprost i bez owijania w bawełnę. - Thomas zrobił srogą minę. -Diana to moje jedyne dziecko, moja córcia. Zrobiłbym dla niej wszystko. Zależy mi na jej szczęściu i muszę przyznać, że wygląda na zadowoloną, a ucieszy się jeszcze bardziej, gdy się dogadamy. Niech nie zmyli cię mój strój i kapelusz, jeśli ją skrzywdzisz, doprowadzisz do płaczu, albo wróci do nas i powie, że się pomyliła co do ciebie, osobiście cię odwiedzę i nie będzie to przyjemna wizyta. Wiem jak to brzmi, ale ja nie żartuję. Nie chcę, żeby Diana cierpiała. Zasłużyła na najlepszego z mężczyzn.
Jared przełknął głośno ślinę, tym razem nie z powodu strachu przed Thomasem, czy kołyszącą się łódką, ale z wrażenia, jakie wywołały słowa White'a.
-Zrobię wszystko, by udowodnić, że zasłużyłem na Dianę. Kocham ją i nie pozwolę, by coś się jej stało - zadeklarował ochoczo Jared. Nie często składał wielkie przysięgi i postanowienia, ale tej był pewny. Czuł, że robi coś właściwego, nie tylko, by przekonać Thomasa do siebie i małżeństwa z Dianą, ale też dla siebie, aby pamiętać, że związek wymaga ciągłej pracy i starania się o swojego partnera. Nie mógł pozwolić sobie na osiadnięcie na laurach i poczucie pewności, że wszystko co udało mu się osiągnąć z Dianą, pozostanie takie do końca.
-Mam nadzieję, że jesteś świadomy tego co mówisz.
-Jak najbardziej - przytaknął Jared.
-Dobrze. - Thomas odwrócił wzrok i skupił go na spławiku unoszącym się na wodzie. -Zaufam ci i mam nadzieję, że nie pożałuję tej decyzji.
Parker przez chwilę patrzył na profil teścia, a następnie poszedł za jego przykładem i ponownie zarzucił wędkę.
-Nie jestem też zły, że zrobiliście sobie dziecko - dodał po chwili Thomas. -Podoba mi się też, że pobraliście się przed jego narodzinami. Mój wnuk będzie miał pełną rodzinę.
-Tak właściwie, to wnuczka - uściślił Jared.
-Dziewczynka?
-Tak.
-Przez wczorajsze zamieszanie jakie wywołałem, nie zapytaliśmy nawet, kiedy się urodzi.
-Końcem września - odpowiedział Parker.
-Gratulację. - Thomas poprawił kapelusz.
-Dziękujemy. Diana byłaby z nas dumna, słysząc tą rozmowę.
-Chyba żartujesz. Gdyby usłyszała te wszystkie chwalebne słowa pod swoim adresem, woda sodowa uderzyłaby jej do głowy - zaśmiał się White. -Niektórych rzeczy nie musi wiedzieć.
Jared parsknął śmiechem, przyznając swojemu rozmówcy rację.
Następne parę godzin spędzili na luźnych rozmowach w przyjemnej atmosferze. Wyglądało na to, że wszystko zostało wyjaśnione i znów mogą się kolegować.
-Ryby coś dzisiaj nie biorą - westchnął Thomas, zarzucając wędką po raz setny.
Jared przytaknął ciesząc się, że ominęła go przyjemność szarpania się z rybami. Komary go pogryzły i chciał już wracać, ale nie miał zamiaru psuć sielanki jaka zapanowała na łódce. Postanowił ścierpieć wszelkie niedogodności.
Ku jego wielkiemu zaskoczeniu, poczuł szarpnięcie za żyłkę. Przeklął w duchu.
-W końcu się coś trafiło. - W głosie White'a dało się usłyszeć ekscytację. -Wyciągaj ją.
Parker posłusznie zaczął zwijać żyłkę i wykonywać wszelkie polecenia bardziej doświadczonego wędkarza.
-Ale duża sztuka - cieszył się Thomas, widząc jak wędka Jared'a zaczyna się wyginać.
Diana siedziała na leżaku i była znudzona. Przeczytała wszystkie gazety jakie miała, pograła na telefonie, ale kiedy bateria zaczynała się wyczerpywać, postanowiła ją zaoszczędzić. Później już tylko siedziała w cieniu, w okularach przeciwsłonecznych i patrzyła na łódkę, na której był Jared. Nie miała wątpliwości, że pozbyli się jej, by porozmawiać. Jeśli tylko Jared wróci w gorszym nastroju, niż wypływał, miała zamiar zrobić jesień średniowiecza. Był jej mężem i miała obowiązek zadbać o niego. Usłyszała przychodzącą wiadomość i wyciągnęła telefon. Była to mama z przypomnieniem, że jest już dwunasta trzydzieści i najwyższy czas wracać do domu.
-Ty się jakoś nie śpieszyłaś z powrotem z imprezy - mruknęła Diana do telefonu, mając świadomość, że Anna jej nie usłyszy. Rzadko bywała zazdrosna o mamę, ale to był jeden z tych nielicznych momentów, kiedy czuła jakby Martha zajmowała jej miejsce. Wiedziała, że sama doprowadziła do tego, odbierając mamie przyjemność zorganizowania jej ślubu. Zapewne Anna odbiła sobie to na Marthcie.
Usłyszała krótki krzyk i głośne pluśnięcie wody. Spojrzała nad telefonem i zauważyła, że nie ma ojca i Jared'a. Poderwała się na równe nogi i ściągnęła okulary. Zostawiła je na leżaku razem z telefonem i prawie pobiegła na brzeg. Weszła do wody do połowy ud i wtedy zauważyła jak obaj próbują wgramolić się z powrotem na łódkę. Odetchnęła z ulgą, a skok adrenaliny sprawił, że miała ochotę zwymiotować.
Pięć minut później łódka zaryła dnem o brzeg.
-Nic wam nie jest? - zapytała Diana, patrząc jak wysiadają.
-Drobny wypadek przy wyciąganiu ryby - odpowiedział Thomas. -Nic się nikomu nie stało, prawda? - White spojrzał na Jared'a, który przytaknął.
Diana widząc bladą twarz Parker'a wiedziała, że jednak nie wszystko było w takim idealnym stanie jak się wydawało.
Thomas przygotowywał się do umieszczenia łódki na przyczepie, na której ją przywieźli, a Jared i Diana mieli chwilę wolnego.
-Dobrze się czujesz? - Diana podeszła do Parker'a, który opierał się o najbliższe drzewo i pochylał się lekko do przodu.
Jared pokręcił przecząco głową.
-Napiłem się wody z jeziora - powiedział, zaciskając mocno zęby.
Diana ze wszystkich sił starała się opanować mimikę twarzy. Powinna być tak samo wyrozumiała, jak Jared zawsze był w stosunku do niej. To, że coś dla niej nie stanowiło problemu nie znaczyło, że dla niego również była to drobnostka. Wiedziała jak bardzo Jared był wrażliwy na punkcie czystości i bakterii.
-Mogę coś dla ciebie zrobić? - Pogłaskała go po plecach.
-Chyba zwymiotuję - oznajmił, przełykając ciężko ślinę.
-Moje biedactwo. Przynieść ci wody?
Jared pokiwał głową ze zbolałą miną.
-Tylko nie mów swojemu tacie.
-Dobrze.
Mimo wszystko Jared nie zwymiotował, ale był blady jeszcze przez długi czas. Diana wyobrażała sobie jakie nieprzyjemności musi znosić.
W domu byli przed czternastą. Diana pierwsza weszła do środka, zostawiając mężczyzn ze sprzętem.
-Mamo?! - zawołała, nie mogąc znaleźć Anny. Musiała się dowiedzieć jak było na wieczorze panieńskim Marthy. Była ciekawa co było tak świetnego, że mama nie wróciła na noc.
-Jestem na tarasie!
Diana natychmiast tam poszła. Stół, który poprzedniego dnia był w altanie, stał na tarasie. Przy nim siedziała Anna z kubkiem kawy i w dużych okularach przeciwsłonecznych, które zakrywały prawie połowę twarzy.
-Jak udał się połów? - zapytała Anna, odstawiając kubek na stół.
-Kiepsko - odpowiedziała Diana, dosiadając się.
-Całe szczęście - ucieszyła się Anna. -Jak tata i Jared? Coś się zmieniło?
-Spędzili ze sobą trochę czasu na łódce, na którą ja nie zostałam zaproszona. Wydaje mi się, że wszystko zostało wyjaśnione, bo rozmawiają już normalnie.
-Wiedziałam, że tak będzie - odparła Anna z satysfakcją. -Znam Thomasa, to była tylko kwestia czasu, żeby się dogadali.
-Impreza się udała? - Diana w końcu zmieniła temat, na ten, który ją interesował. Ku jej zdziwieniu Anna się wzdrygnęła, ale uśmiechnęła.
-Dawno tak świetnie się nie bawiłam.
-To chyba dobrze.
Nagle mama złapała Dianę za dłoń i mocno ją ścisnęła.
-Upiłam się i wszystko powiedziałam, przepraszam.
-Co powiedziałaś?
-O twoim ślubie i dziecku.
Diana żałowała, że przez okulary nie może zobaczyć oczu mamy. Na pewno były przejęte.
-Nic się nie stało - wzruszyła ramionami. -Przynajmniej oszczędziłaś mi tego. Jak zareagowała Martha?
-Cóż... - zaczęła Anna, przerywając, by dobrać odpowiednie słowa. -Nie była zadowolona, że ją uprzedziłaś.
Diana czuła wielką satysfakcję, że udało się jej wyprowadzić kuzynkę z równowagi. Znając Marthę, nie obyło się bez scen i krzyków, Diana była w stanie się założyć, że nawet jeśli nie powiedziała tego głośno, to pomyślała wiele nieprzyjemnych rzeczy o niej.
-A ciążą się jakoś nie bardzo przejęła.
Oczywiście, że nie, pomyślała Diana. Martha miała już swoją trójkę, jej pierwsze nie zrobiło na kuzynce wrażenia.
-O czym rozmawiacie? - zapytał Thomas, dołączając do żony i córki.
-Opowiadam jak było na wieczorze panieńskim - odpowiedziała Anna.
-Gdzie Jared? - wtrąciła się Diana.
-Poszedł pod prysznic. Czas się już powoli zbierać.
-Masz rację. - Diana zerknęła na telefon, by sprawdzić godzinę. -Sprawdzę czy nasze ubrania nie pogniotły się w czasie podróży. -Wstała od stołu i poszła w kierunku schodów.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top