65.
Jared wyszedł spod prysznica i poszedł do sypialni. Ku jego zdziwieniu Diana siedziała na łóżku i oczywiste było, że na niego czekała.
-Możemy porozmawiać? - zapytała, podnosząc na niego wzrok.
-O czym? - Jared założył koszulkę i usiadł na materacu, obok Diany.
-O dziecku.
Parker uśmiechnął się i wziął ją za rękę.
-Oczywiście, że się cieszę, że będziemy mieć córkę. Nie martw się, wciąż pamiętam jak powiedziałem, że dla dziewczynki ty wybierzesz imię. Cokolwiek zdecydujesz, na wszystko się zgodzę.
-Eryka była bardzo szczęśliwa - powiedziała Diana, opuszczając oczy na ich splecione dłonie.
-Nie ma się co dziwić. Ona ma trzech synów, ja miałem tylko brata, a on Jake'a. Sami faceci. W końcu w tej rodzinie pojawi się dziewczynka.
Diana uśmiechnęła się lekko, a Jared doszedł do wniosku, że nie o to chodziło. Zachowywała się bardzo powściągliwie, jakby zbierając się, by coś powiedzieć.
-Jest coś jeszcze, prawda? - zapytał.
Diana znów spojrzała na niego, a w jej oczach dostrzegł wdzięczność, że pierwszy zaczął temat.
-W zasadzie to tak.
Wyprostowała się i opowiedziała o wszystkim o czym dowiedziała się podczas wizyty u ginekologa.
Jared starał się być spokojny i nie pokazywać zmartwienia. Sytuacja zrobiła się poważniejsza, ale zgodnie ze słowami doktor Winter, które zostały mu przekazane, nie chciał dać się pochłonąć czarnowidzctwu, i skupić się na Dianie i dziecku.
-Nie zrozum mnie źle, ale może poszukamy ginekologa, który ma większe doświadczenie z łożyskiem przodującym. Nie twierdzę, że doktor Winter jest kiepskim lekarzem, ale wciąż jest młoda. Na pewno są starsi i bardziej doświadczeni - zaproponował.
-Nie czuję takiej potrzeby - odpowiedziała Diana. -Lubię ją. Wiem, że chcesz dobrze, ale wolałabym zostać przy niej.
-Do niczego cię nie zmuszę. Jakie mamy dalsze plany?
-Po prostu młoda urodzi się przez cesarskie cięcie i tylko to się zmienia. Poza tym jutro pojedziemy do moich rodziców, w piątek pójdziemy na wesele Marthy, a w niedzielę wrócimy do domu. Czy taki plan ci odpowiada?
-Jak najbardziej.
-Zapomniałam wspomnieć o jednej rzeczy - dodała Diana. -Nie musisz robić takiej przerażonej miny. Z tego się ucieszysz. Dostałam zwolnienie z pacy do porodu.
Jared nie mógł się nie uśmiechnąć. Chciał, żeby tak było od samego początku ciąży, ale Diana się uparła, a on nie mógł jej do niczego zmusić. W końcu coś było tak, jak on chciał. Oczywiście nie miał zamiaru mówić tego głośno.
-Mógłbyś chociaż udawać, że się z tego powodu nie cieszysz - mruknęła, patrząc na niego.
-Wybacz - powiedział.
-Mam trochę oszczędności, ale to raczej niewielka suma. Będę pasożytem. Nie przeszkadza ci to?
-Nie pasożytem, tylko moją ciężarną żoną. I nie, nie będzie mi to przeszkadzało, a teraz chodź spać, bo jutro musimy wyjechać o dziewiątej. - Jared uśmiechnął się i położył.
-Masz rację, jutro czeka nas ciężki dzień. - Diana dołączyła do niego i przytuliła się.
Rano Jared wstał wcześnie i zrobił śniadanie. Spakował się poprzedniego dnia, więc nie musiał się niczym przejmować. Był gotowy do drogi, w każdej chwili.
-Diana! - zawołał. -Chodź zjeść śniadanie, bo się nie wyrobimy!
-Zaraz, teraz mam problem! - odkrzyknęła z irytacją w głosie.
Parker natychmiast wstał z krzesła i poszedł do sypialni. Po wczorajszych wieściach nie mógł nie zareagować na słowo „problem". Wszedł do pokoju, ale widząc zaistniałą sytuację, zatrzymał się w drzwiach i zmarszczył brwi.
-Co ty robisz? - zapytał Dianę, która stała w samych majtkach i patrzyła się na komodę ze swoją bielizną.
-Zastanawiam się co zrobić - odpowiedziała, krzyżując ramiona.
-Z czym?
Kobieta odwróciła w jego kierunku głowę.
-Nie mam staników - oznajmiła śmiertelnie poważnie.
-Masz całą komodę staników - odparł Jared, podchodząc bliżej.
-Na pewno zauważyłeś, że nie tylko brzuch mi urósł. - Dla podkreślenia swoich słów, Diana odwróciła się w jego stronę, ale ramion z piersi nie ściągnęła. -Zaczynam wyglądać jak... - urwała, biorąc głęboki wdech. -Nie, nie będę się denerwować, ten dzień i tak będzie wystarczająco stresujący. Wszystkie tradycyjne staniki są na mnie za małe, a sportowe poszły do prania. Nie mam co na siebie założyć.
Jared westchnął.
-Nie mogłaś zająć się tym wczoraj? A nie teraz, kiedy musimy zbierać się do wyjazdu?
-Wczoraj byłam zajęta czymś innym.
Jared w myślach przyznał jej rację i zamiast mieć pretensje do jej niezorganizowania, postanowił pomóc jakoś rozwiązać sytuację.
-Wygląda na to, że jedyną opcją są zakupy.
-Naprawdę? - zapytała nieśmiało. Zupełnie jakby czekała, żeby to on wyszedł z tą propozycją.
-Poinformuj rodziców, że będziemy dwie godziny później.
Diana starała się ukryć uśmieszek satysfakcji i skupiła się na telefonie.
Czterdzieści minut później wjechali na parking centrum handlowego.
-Na pewno nie chcesz iść ze mną? - zapytała po raz trzeci Diana, wysiadając z samochodu.
-Poczekam tutaj.
-Maksymalnie półgodziny i jestem z powrotem.
Jared patrzył jak Diana znika w windzie.
Nie pamiętał ile czekał, ale obudziło go pukanie w szybę. Była to Diana, która miała w rękach kilka toreb z zakupami. Jared zerwał się i otworzył samochód. Kiedy Diana pakowała torby, on sprawdził telefon i ustalił, że minęła ponad godzina.
-Wybacz, że tak długo - powiedziała, wsiadając do samochodu.
-Kupiłaś co chciałaś?
-Tak, możemy jechać - odparła, zapinając pasy.
Jared zauważył, że jest blada. Domyślał się, że chodzi o spotkanie z rodzicami i powiedzeniu im o wszystkim co ostatnio zaszło w ich życiu. Sam bardzo się tym stresował, choć to nie byli jego rodzice.
Droga mijała im w milczeniu. Diana co jakiś czas głośno wzdychała i wierciła się na siedzeniu. Próbowała wymyślić w jakie słowa ubrać wspaniałe wieści. Śniadanie, które zjadła ciążyło jej niezmiernie. Miała wyrzuty sumienia, że nie zaprosiła rodziców na ślub. Na pewno będą rozczarowani. Zachowała się okropnie. Była fatalną córką, a rodzice zawsze okazywali jej tyle miłości. Zjechali z autostrady i znaleźli się na bocznej drodze, która z obu stron miała rowy, za którymi rosły wysokie drzewa.
Diana miała już dość podróży. Chciała mieć to wszystko za sobą, albo nigdy nie musieć o tym mówić. Rodzice znienawidzą ją, była tego pewna.
-Jared - odezwała się po ponad dwóch godzinach.
-Tak? - zapytał, nie spuszczając oczu z drogi.
-Niedobrze mi, zatrzymaj się.
Parker natychmiast wykonał jej polecenie. Samochód jadący za nimi, strąbił ich za nagłe hamowanie, ale Jared nie zwrócił na to uwagi. Pojazd ominął ich i pojechał przodem.
Diana natychmiast po zatrzymaniu, wysiadła i odchodząc kawałek dalej, zwymiotowała do rowu. Ulga jaką poczuła była nie do opisania. Upewniła się, że już nie będzie więcej rzygać, wróciła do samochodu i usiadła bokiem na fotelu pasażera. Łokcie oparła na szeroko rozstawionych kolanach i oddychała.
-Dobrze się czujesz? - Jared podał jej butelkę wody.
-Nie patrz na mnie. Wyglądam okropnie - stęknęła, przyjmując wodę.
-Dasz radę jechać dalej?
-Ile jeszcze drogi zostało? - Diana odkręciła butelkę i przepłukała usta.
-Godzina.
Diana westchnęła i wyprostowała się. Pokręciła głową rozciągając szyję.
-Co się dzieje? - odezwał się Jared, obserwując jak wstaje i rozciąga plecy.
Diana milczała chwilę zajmując się sobą.
-Słyszysz? O co chodzi? - Parker nie zamierzał ustąpić.
-O wszystko – odpowiedziała w końcu. -Co rodzice sobie pomyślą? Będą źli. Nie zaprosiłam ich na własny ślub.
-Zrzuć winę na mnie – powiedział lekko Jared.
Diana słysząc jego słowa odwróciła się w jego kierunku z uśmiechem.
-Powiedz, że to wszystko przeze mnie. Niech złoszczą się na mnie.
Zastanawiała się jakim cudem Jared zawsze wiedział co powiedzieć, by ją pocieszyć. W nieco lepszym nastroju podeszła bliżej.
-Nawet jeśli będą wrzeszczeć?
-Tak.
-Jesteś kochany, ale razem naważyliśmy piwa i teraz razem je wypijemy. Czuję się już lepiej, możemy jechać dalej.
Diana czuła się lepiej również psychicznie. Po deklaracji Jared'a, miała wrażenie, że cokolwiek usłyszy od rodziców, nie ważne czy ją wyklną czy zwyzywają, będzie miała jego, gotowego by razem z nią znieść wszystko. Zacisnęła dłoń na jego dłoni i już pewniejsza siebie i Jared'a dojechała do domu rodziców.
Wjeżdżając na podjazd zobaczyła tatę stojącego na schodach przed drzwiami. Pomachała mu i pomogła Jared'owi wypakować torby. Mieli dwie walizki, dwa pokrowce ze strojami na wesele, zakupy Diany i jej wielką plażową torbę, która prawie pusta, pełniła rolę kamuflażu, do czasu odpowiedniego momentu. Pasowała do bordowej, luźnej sukienki, którą miała na sobie.
-Cześć, tato - powiedziała Diana przytulając Thomas'a.
-Moja córeczka. - Thomas pocałował Dianę w policzek. -Nie mogliśmy się was doczekać.
-Gdzie mama?
-W środku.
Diana poszła przodem, zaciskając palce na torbie, a Thomas przywitał się z Jared'em i pomógł mu wnieść bagaże. Zostawili wszystko w salonie i Parker wziął wino, które kupił w tym tygodniu, specjalnie dla rodziców Diany. Głupio mu było przyjechać z pustymi rękami, a wino będą mogli wypić, kiedy tylko zechcą.
Znalazł Dianę i Anne, ściskające się na tarasie. Podszedł do pani White i podał jej rękę.
-Przywiozłem dla państwa wino - powiedział, przekazując je w ręce kobiety.
-Nie trzeba było - Anna uśmiechnęła się.
-Musimy porozmawiać - odezwała się Diana, wciąż zakrywając się torbą.
-Oczywiście, oczywiście, ale w ogrodzie. - Anna zeszła na trawę i ruszyła w kierunku altanki.
-Zrobimy grilla, na pewno jesteście głodni po podróży - wyjaśnił Thomas, widząc pytające spojrzenie córki.
-Ale... - zaczęła Diana, chcąca mieć tą rozmowę jak najszybciej z głowy.
-Lepiej chodźmy - przerwał jej Thomas. -Anna wychodzi wieczorem, więc żebyśmy mieli czas posiedzieć w swoim towarzystwie.
Mężczyzna ruszył za żoną, a Diana spojrzała na Jared'a. Zrobiła zbolałą minę, a Parker wziął ją za rękę. Razem ruszyli przez ogród.
Jared rozejrzał się uważnie. Kiedy był tu ostatnio, był środek zimy i nie miał okazji zobaczyć, co znajdowało się za domem, ale teraz jego oczom ukazał się duży ogród, otoczony drewnianym ogrodzeniem i tujami. Trawa była idealnie przycięta, a altanka, do której zmierzali, miała białe zasłony, które choć odrobinę powstrzymywały, ostre słońce.
Idealna pogoda na grilla, pomyślał, patrząc na błękitne niebo.
Z boku altanki stał grill na kółkach, przy którym krzątał się Thomas. Widocznie on będzie odpowiadał na jedzenie. Prostokątny stół przykryty żółtym obrusem był zastawiony owocami, dzbankami z wodą i sokami, tacami z przystawkami i ciastem.
-Prawdziwa uczta - szepnęła Diana. -Czy w czymś są orzechy? - zapytała głośno. Przypomniała sobie o ostrej alergii Jared'a.
-W cieście - odpowiedział Thomas.
Diana spojrzała na Parker'a wymownie, a on już doskonale wiedział, że nie może nawet spojrzeć na ciasto. Ucieszył się, że ona zapytała. Bał się, że gdyby zrobił to on, mógłby wyjść na wybrednego.
-Siadajcie, nie stójcie tak - odezwała się Anna. -Zaraz Thomas coś upiecze.
-Zanim usiądziemy, chcemy coś powiedzieć. - Diana patrzyła na rodziców. Była gotowa.
-Zaczekaj chwileczkę - przerwała jej mama. -Muszę przynieść szklanki, kieliszki na wino i talerze. To zajmie mi dosłownie minutkę, wszystko już mam przygotowane. - Anna nie czekała na reakcję córki i poszła do domu.
Diana ponownie spojrzała na Jared'a, a on dodał jej otuchy ciepłym uśmiechem.
-Dawno tego nie robiłem, ale jak widać nie wyszedłem z wprawy - powiedział Thomas, dumnie patrząc na ogień, który udało mu się rozpalić. -To, co tam u was słychać? Jak serce Jared? Diana mówiła nam o zabiegu.
-Dziękuję, wszystko jest w porządku - odpowiedział Parker. -A jak się ma pańska restauracja?
-Nie narzekamy, chyba, że na nawał roboty. Już mamy zamówiony katering na dwanaście wesel - mówił Thomas, układając porcję kurczaka na grillu.
-Co słychać u Marthy? - zapytała Diana, przypominając sobie, że już dawno temu miała skontaktować się z kuzynką i wytłumaczyć jej, że albo zacznie płacić za mieszkanie, które zajmuje albo ma się wynieść.
-Nie pytaj mnie, córciu. Ja się nie mieszam w tą sprawę. Jeśli to cię interesuje będziesz musiała zasięgnąć informacji u mamy - odpowiedział Thomas, obserwując kurczaka.
-Już jestem, kochani - ogłosiła Anna, niosąc tacę pełną szkła i ceramiki. -Teraz możemy usiąść i porozmawiać.
-Dobrze. - Diana wzięła głęboki wdech. -Podejdziesz bliżej, tato?
Thomas ostatni raz rzucił okiem na grilla i stanął bliżej wszystkich.
-Możesz mówić, szybko rozłożę wszystko, cały czas cię słucham - zapewniła mama, układając rzeczy na stole.
-Razem z Jared'em chcemy wam powiedzieć, że wzięliśmy ślub. - Diana pokazała obrączkę i uśmiechnęła się.
Rodzice zaniemówili. Thomas spojrzał na żoną, które zamarła z tacą w jednej ręce, a szklanką w drugiej. Atmosfera zrobiła się dość napięta.
-Kiedy? - odezwał się w końcu Thomas.
-Pierwszego maja - odpowiedział Jared. Nie zamierzał pozwolić, by wszystko skupiło się na Dianie.
-Nic nam o tym nie powiedziałaś - zauważyła Anna.
-To była bardzo nagła decyzja - tłumaczyła Diana. -Nie chciałam mówić takich rzeczy przez telefon.
-Więc uznałaś, że w ogóle nam o tym nie powiesz przez cały miesiąc? - W głosie Anny słychać było irytację.
Diana spojrzała na ojca, który zawsze był jej opoką w konfliktach z mamą, ale nawet jego mina nie była zachęcająca. Oparła się o ramię Jared'a, rozpaczliwie szukając wsparcia.
-To jeszcze nie wszystko - oznajmił Parker, ściągając wzrok zebranych na siebie. Objął Dianę w pasie, a drugą ręką odstawił jej torbę na stojące obok krzesło. -Będziemy mieli też dziecko.
Diana dla podkreślenia jego słów, przejechała dłonią po brzuchu, a materiał sukienki opiął się na zaokrągleniu. Była już w dwudziestym trzecim tygodniu, a co za tym idzie, wszystko było oczywiste.
Gęstą ciszę przerwał huk tłukącego się szkła. Taca, którą trzymała Anna, uderzyła o ziemię, a szklanki, kieliszki i talerze rozbiły się. Diana chciała coś powiedzieć, ale ubiegła ją matka.
-Thomas!
Spojrzeli w jego kierunku i widzieli jak chwyta się kolumny altanki i powoli osuwa na ziemię. Anna i Jared natychmiast znaleźli się przy nim i zamortyzowali upadek.
-Moje tabletki - wydukał mężczyzna, a żona zerwała się i pobiegła do domu.
-Tato. - Diana zajęła miejsce matki i złapała ojca za rękę.
Dwadzieścia minut później wszyscy siedzieli przy stole w ciszy. Anna piła wino prosto z butelki, a Thomas dochodził do siebie.
-Daj mi łyka - powiedział White, wyciągając rękę do żony.
-Nic ci nie dam. Dopiero co ciśnienie ci skoczyło - odparła Anna, pociągając z gwinta.
-Od kiedy tata leczy się na nadciśnienie? - zapytała Diana, chcąc przełamać atmosferę.
-Nie wydaje mi się, aby to moje nadciśnienie, powinno być głównym tematem rozmowy - westchnął Thomas. -Kiedy zamierzałaś nam powiedzieć o wnuku?
-No właśnie na weselu Marthy. Wciąż uważam, że takich wieści nie powinno się przekazywać przez telefon. Wiem, że jest to dla was szokujące, dla nas też było, gdy się dowiedzieliśmy.
-Ja na przykład wylądowałem w szpitalu - dodał Jared.
-Wciąż nie mogę w to uwierzyć - odezwał się Thomas, patrząc na brzuch Diany.
-Wybaczcie jeśli was rozczarowałam. - Diana sięgnęła do dłoni Anny i ścisnęła ją.
-Nie chodzi o to, że nas rozczarowałaś, tylko zaskoczyłaś i to porządnie - odparła matka.
-Wasz ślub i dziecko to ostatnia rzecz, jakiej spodziewaliśmy się dzisiaj usłyszeć. - Thomas wziął Dianę za drugą dłoń. -Jesteśmy w szoku.
-Cieszymy się waszym szczęściem. - Anna spojrzała w kierunku Jared'a. -Kiedy minie pierwszy szok, będziemy w stanie docenić to wszystko, ale teraz to ja się muszę napić.
-Nie szalej. - Thomas upomniał żonę. -Pamiętaj, że jeszcze dziś wychodzisz.
-Nieważne. Takie informacje muszę zapić. - Anna pociągnęła z butelki.
-Gdzie idziesz? - zapytała Diana, ciesząc się ze zmiany tematu. -Tata wcześniej wspominał, że masz plany.
-Wieczór panieński Marthy - odpowiedziała Anna. -Wiem, ja też byłam zaskoczona, gdy mnie zaprosiła. Odmówiłam, bo co ja będę robić z młodymi, ale Martha się uparła. Powiedziała, że jeśli nie przyjdę, to w ogóle nie będą się bawić.
-To bardzo miło z jej strony. - Tylko tyle Diana była w stanie powiedzieć na ten temat.
-Posiedzę z nimi godzinę czy dwie i wrócę do domu. Jak tam, kochanie, będzie niedługo coś do jedzenia? - Anna zwróciła się do męża.
-Całkowicie zapomniałem. - Thomas poderwał się z krzesła i sprawdził kurczaka piekącego się na grillu, ale zastał tylko zasuszone i zwęglone resztki.
Dalsza rozmowa była raczej o wszystkim i o niczym. Typowe tematy takie jak praca i ślub Marthy, pozwoliły na spędzenie razem trzech godzin, ale atmosfera nie była powalająca. Diana nie miała pretensji do rodziców, że nie zareagowali jak Eryka, rozumiała ich dystans. Powinna dać im trochę czasu na oswojenie się z nową sytuacją. Niepokoiło jej natomiast nastawienie taty do Jared'a i chyba nie tylko ona to zauważyła. Postanowiła dać temu czas i zobaczyć, w która stronę się to przechyli. W końcu Anna przeprosiła i poszła się przygotowywać do wyjścia.
-Pójdę zobaczyć czy mama nie potrzebuje pomocy - oznajmiła Diana i odeszła od stołu.
Jared poczuł się niezręcznie zostając sam na sam z Thomas'em.
-Wygląda na to, że możemy powoli wszystko zbierać - powiedział White i zacząć sprzątać ze stołu.
-Pomogę - zaoferował Parker.
Pracowali w całkowitej ciszy. Nie zamienili ze sobą absolutnie ani jednego słowa więcej.
-Może pójdziesz ze mną - zaproponowała Anna, zakładając kolczyki.
-Nie sądzę, żeby Martha sobie tego życzyła. Poza tym nie chcę zostawiać na całą noc Jared'a i taty - Diana usiadła obok sukienki, którą planowała założyć Anna.
-Też to zauważyłaś? - Kobieta odwróciła się do córki.
Diana kiwnęła głową.
-Wybaczysz mi? - zapytała ostrożnie.
Anna podeszła do córki i objęła ją za ramiona.
-Jesteś moim dzieckiem, nie mam ci czego wybaczać. Najważniejsze, że jesteś szczęśliwa, z resztą się pogodzę. Nie zmienia to faktu, że chciałabym cię zobaczyć w sukni ślubnej. - Anna wzięła przygotowaną sukienkę i poszła do łazienki połączonej z sypialnią.
-Nie miałam sukni, tylko garnitur
Matka wyjrzała z łazienki słysząc jej słowa.
-Naprawdę?
-Tak, wyglądałam pięknie.
-W to nie wątpię. - Anna wyszła z łazienki w czarnej sukience do kolan. -To wszystko jest takie dziwne.
-To znaczy co? - zapytała Diana, skubiąc przykrycie łóżka.
-Kiedy ostatnio cię widziałam, byłaś rozbita po stracie Jake'a, teraz wróciłaś jako mężatka i przyszła matka. To zadziało się bardzo szybko. - Anna usiadła na łóżku i założyła buty na płaskim obcasie.
-Prawdziwe szaleństwo - podsumowała Diana. -Razem z Jared'em też tak uważamy.
Anna wstała, wyciągnęła rękę do córki i ją też podniosła z łóżka.
-Czy to jest to czego chcesz? - zapytała Anna, patrząc Dianie poważnie w oczy.
-Tak, mamo - odpowiedziała Diana natychmiast. -Jared i życie u jego boku to wszystko czego mogłabym zapragnąć. Nie ma dla mnie większego szczęścia.
Anna mierzyła Dianę przez chwilę wzrokiem.
-Skoro tak uważasz nie pozostaje mi nic innego jak przyjąć to do wiadomości.
-Dziękuję - Diana uśmiechnęła się z wdzięcznością. -A tata?
-Jeśli będzie się opierał, przekonam go. Musisz pamiętać, że dotąd byłaś jego córeczką, teraz masz w życiu ważniejszego mężczyznę niż on.
-Już wcześniej znał moje nastawienie do Jared'a.
-Wszystko przez wasz pośpiech. Spotkaliśmy go tylko raz na święta, polubiliśmy go, ale to wciąż za mało, żebyśmy mogli wyrobić sobie zdanie. Twoje opowieści o nim, to mało wiarygodne źródło, bo jesteś w nim zakochana. Daj nam czas, zwłaszcza tacie. -Anna przytuliła córkę, a kiedy się od siebie odsunęły, spojrzała w dół. -Wciąż do mnie nie dociera, że zostanę babcią. Spróbuję przetrawić to wszystko. - Kobieta pocałowała Dianę w głowę. -A teraz wybacz mi, ale muszę lecieć.
-Baw się dobrze, mamo.
Anna zabrała małą torebkę i marynarkę, a Diana odprowadziła ją do drzwi.
W nocy, kiedy Diana wzięła prysznic i wróciła do pokoju, zastała Jared'a siedzącego na łóżku.
-Twój tata przestał mnie lubić - powiedział Parker.
-Nie przejmuj się tym. - Diana usiadła mu na kolanach. -Zaskoczyliśmy go, a kiedy się przyzwyczai, pokocha cię tak jak ja.
-Łatwo ci mówić - westchnął Jared, opierając czoło na ramieniu Diany. -Po waszym wyjściu, prawie ze mną nie rozmawiał.
-Nie myśl o tym i kładźmy się spać. -Diana pocałowała go w głowę i położyła się na łóżku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top