60.
Eryka wróciła po pracy do domu. Była zmęczona. Pierwsze co zrobiła, to ściągnęła szpilki i odstawiła je na ich miejsce. Powiesiła marynarkę na oparciu krzesła w salonie i poszła zobaczyć co u Victora.
-Cześć, mamo - powiedział chłopak, nie odrywając wzroku od ekranu komputera.
-Odrobiłeś lekcję? - zapytała Eryka, zastanawiając się w jaki sposób została usłyszana, skoro Victor nie zdjął słuchawek.
-Tak. Zeszyty leżą na łóżku. Jak chcesz możesz sprawdzić.
-Uwierzę ci na słowo.
Eryka zamknęła za sobą drzwi i poszła do gabinetu David'a. Mężczyzna siedział przy swoim biurku i coś zawzięcie kreślił. Przerwał rysowanie i podniósł wzrok na żonę.
-Dobrze, że już jesteś. - Mężczyzna zdjął okulary i odłożył je. Wstał od biurka i wyciągnął duży rulon. -Chodź bliżej.
Eryka spełniła polecenie męża i stanęła nad biurkiem, na którym David rozwijał wielki arkusz papieru.
-Na co patrzę? - odezwała się Eryka, widząc projekt wieżowca.
-Najnowszy twór mojej firmy - oznajmił David, stawiając kubek, zszywacz, dziurkacz i talerz z resztkami jedzenia, na rogach arkusza. -Co o nim myślisz?
Eryka zmarszczyła brwi. Budynek nie prezentował się najlepiej. Pierwsze trzy piętra były prostokątne, a reszta nagle robiła się okrągła i w miarę wznoszenia się w górę, pojawiło się odrutowanie przedstawiające globus, a które zniknęło kilka pięter wyżej. Czubek wieżowca zwieńczony był szpikulcem.
-Całkiem... ładny - stwierdziła po dłuższej chwili.
Zauważyła jak David marszczy nos, co robił, za każdym razem, gdy coś mu nie pasowało.
-Dlaczego mi to pokazujesz?
Mężczyzna zaczął zwijać rulon, wydawał się całkowicie pochłonięty tą czynnością, bo odezwał się dopiero, gdy go schował.
-Moja firma dostała duże zlecenie od klienta z Chin. Nadałem ich wizjom kształt i są zachwyceni projektem.
Eryka zastanawiała się komu mogłoby podobać się takie paskudztwo. Wiedziała, że są różne gusty, ale niektóre rzeczy były obiektywnie brzydkie i właśnie ten budynek się do nich zaliczał.
-Już go zatwierdzili i poprosili, żeby architekt poleciał z nimi na miejsce i miał wszystko pod kontrolą. To wielki projekt, wart setki milionów. Szef zasugerował, żebym to ja poleciał do Chin.
Eryka przestąpiła z nogi na nogę. Jakoś nie podobał się jej kierunek, w którym zmierzała ta rozmowa.
David zamilkł widocznie czekając na jej reakcję.
-Na jak długo? - zapytała rzeczowo Eryka. Nie chciała rozstawać się z mężem na dłużej niż parę miesięcy.
-Pięć lat.
Odpowiedź była niczym grom. Jak mogła puścić David'a na tak długi czas? Nawet wizyty na święta i inne ważne okazje to za mało. Nie wyobrażała sobie małżeństwa na odległość przez tak długi czas. To nie było możliwe.
-Jak miałoby to wyglądać? Zostawisz mnie na tak długi czas?
-Są dwie opcje. - David spojrzał Eryce w oczy. -Pojadę sam, będziemy widywać się co jakiś czas.
-Możesz od razu przejść do drugiej, ta opcja mi się nie podoba - stwierdziła, opierając się o biurko.
-Druga jest taka, że pojedziesz ze mną.
Eryka zaskoczona otworzyła szerzej oczy. Mogła się domyślić, ale jakoś nie wpadła na to wcześniej.
-A Victor? Nie możemy go zostawić samego.
-Może jechać z nami - powiedział szybko David.
-On wciąż chodzi do szkoły - zauważyła Eryka.
-Na czas skończenia roku, może mieszkać u Huberta albo Roberta, potem sam podejmie decyzję czy chce do nas dołączyć.
Eryka przez chwilę milczała. Trawiła wszystko co właśnie usłyszała. Wyglądało na to, że stanęła przed bardzo trudnym wyborem. Chcąc jechać musiałaby zostawić synów, pracę i Jared'a. Wszystko co wysoko ceniła. To nie była decyzja, którą można podjąć natychmiast.
-Pięć lat to bardzo długo - odezwała się w końcu, patrząc w podłogę.
-Wiem i dlatego jeśli mam jechać, chciałbym, żebyś mi towarzyszyła. - David wziął żonę za rękę.
-Musisz odpowiedzieć już teraz? - zapytała z nadzieją, że dane jej będzie przemyśleć wszystko przez kilka dni.
-Nie, ostateczne podpisanie umowy i wyznaczenie reprezentanta, jest czwartego maja. Więc jest jeszcze czas.
-Musze się zastanowić - powiedziała ostrożnie. Nie chciała, żeby David odczuł jej niechęć do wyjazdu. To była dla niego wielka szansa i oczekiwanie, że z niej zrezygnuje, byłoby z jej strony samolubne.
-Oczywiście. - David pogłaskał Erykę po policzku. -Nie oczekuję, że zdecydujesz już teraz.
Jared siedział w salonie na kanapie i czekał na Dianę, która wciąż robiła sobie przekąski na film. Chcieli spędzić wieczór spokojnie, oglądając jakiś film. Wybór padł na komedię romantyczną, co zaskoczyła Parker'a, bo Diana nie gustowała w takiej tematyce.
-Już idę. - Usłyszał głos White dobiegający z kuchni.
Spojrzał jak szła do niego z miską z pokrojonymi owocami. Przez dopasowaną bluzkę przebijało się zaokrąglenie jej brzucha. Każde spojrzenie na nią przypominało mu odpowiedzialności za to dziecko. Zwłaszcza zanim się urodzi. Wszystko co Diana robiła, wpływało na jego kształtujący się organizm. Nawet drobny błąd mógł mieć katastrofalne skutki. A Diana jeszcze się złościła, gdy zwracał jej uwagę.
-Możesz włączać - powiedziała siadając obok Jared'a. Podciągnęła nogi na kanapę i postawiła na nich miskę.
Przez następne dwie godziny Jared był w szoku. Diana oglądała z przejęciem i przeżywała każdą scenę. Na końcu popłakała się jak dziecko, choć było szczęśliwe zakończenie. Nawet na napisach wtulała się w bok Parker'a i wycierała oczy.
-Dlaczego ty wciąż płaczesz? - zapytał Jared, głaskając Dianę po włosach.
-Bo oni byli na końcu tacy szczęśliwi - wymamrotała, podciągając nosem.
-No, o to w tym chodziło.
-Ja wiem... - Diana wzięła kawałek jabłka i jedząc je, dalej chlipała.
-Wszystko dobrze?
White pokiwała głową i przełknęła kęs jabłka.
-Robi się późno - stwierdziła Diana, opuszczając nogi z kanapy. -Idę pod prysznic i do łóżka. - Ruszyła w stronę łazienki.
-Tylko się nie poślizgnij! - zawołał za nią Parker.
-To może chodź i sam tego dopilnuj! - odkrzyknęła już z łazienki.
-Nie tym razem. - Jared pokręcił głową.
-Twoja strata. - Usłyszał jeszcze przed zamknięciem drzwi.
Jared wszedł do sypialni po prysznicu i zastał Dianę już przysypiającą. Wszedł na swoją stronę łóżka i przytulił się do pleców White. Objął ją przez brzuch. Diana poruszyła się lekko, bardziej wtulając się w niego i mruknęła zadowolona. Dotknęła przedramienia Jared'a, a następnie zjechała ręką na jego udo. Ułożona wygodnie, szybko zasnęła.
-Zapomniałaś - powiedział Jared, podając Eryce notatnik. Złapał ją pod samymi drzwiami wyjściowymi z restauracji, w której odbyło się spotkanie.
-O, dziękuję. - Kobieta z roztargnieniem przyjęła zeszyt i wsunęła go sobie pod pachę.
-Przez ostatnie trzy dni wydajesz się roztargniona - zagadał Parker, przytrzymując drzwi. Chciał w jakiś delikatny sposób zachęcić Erykę do rozmowy, na temat nurtującej ją sprawy.
-Chyba masz rację - westchnęła King. -Dobrze, że już piątek bo padam z nóg. Muszę odpocząć. - Kobieta specjalnie omijała temat wyjazdu. Wciąż nie podjęła decyzji czy powiedzieć Jared'owi, że zastanawia się nad taką ewentualnością czy poinformować go już po podjęciu decyzji.
Dawno już nie postawiono jej przed tak trudnym dylematem. Bardzo chciała towarzyszyć David'owi, ale Victor nadal potrzebował rodzicielskiej opieki, której nie zapewnią mu zapracowani bracia. Jared zostanie bez asystentki, więc przed wyjazdem musiałaby znaleźć zastępstwo za siebie. Nie mogła również zapomnieć o zaręczynach Diany i Jared'a, a co za tym idzie, o ich ślubie. Bardzo chciała być na nim obecna, brać udział w przygotowaniach.
-Napijemy się kawy po powrocie do biura?
Głos Jared'a wyrwał ją z rozmyślań.
-Tak.
-Pamiętasz, że zawsze możesz mi się wygadać?
Eryka uniosła oczy i napotkała łagodny wzrok Parker'a. Uśmiechnęła się.
-Oczywiście - odpowiedziała, wsuwając wolną rękę pod łokieć Jared'a.
-Może jednak powinniśmy byli zamówić taksówkę - zastanawiał się głośno mężczyzna.
-Jest ładna pogoda, nic nam nie będzie jeśli przejdziemy kilka przecznic.
Dotarli do biura po dwudziestu minutach i wypili obiecaną kawę. Potem Jared poszedł do swojego gabinetu, gdzie odpisywał na maile i przeglądał raporty.
Eryka właśnie przygotowywała faktury, które chciała zanieść Jared'owi, kiedy zadzwonił telefon. Podniosła słuchawkę i przytrzymała ją ramieniem. Potrzebowała obu rąk, by ładnie poukładać kartki.
-Słucham - powiedziała Eryka.
-Dzień dobry, dodzwoniłam się do biura Jared'a Parker'a? - zapytał kobiecy głos.
-Tak. O co chodzi?
-Jestem studentką i chciałam zapytać o możliwość odbycia praktyk zawodowych.
Eryka odłożyła faktury i skupiła się całkowicie na rozmowie.
-Co Pani studiuje?
-Marketing i zarządzanie, aktualnie jestem na piątym roku i muszę przepracować cztery tygodnie w biurze.
Idealnie, pomyślała Eryka. Skoro musiała znaleźć swoją zastępczynię właśnie nadarzyła się okazja. Będzie miała mnóstwo czasu na wprowadzenie młodej w obowiązki i przygotować ją do roli asystentki.
-Oczywiście, że jest taka możliwość. Z chęcią Panią przyjmiemy - oznajmiła Eryka sympatycznym głosem.
-Wspaniale - ucieszyła się dziewczyna. -Życie mi Pani ratuję. Muszę uwinąć się z praktyką do końca maja, a wszystkie inne firmy, do których dzwoniłam, nie przyjmowały praktykantów albo byli już obładowani.
-Nie ma problemu. Jak się Pani nazywa? Zapiszę sobie i poinformuję ochronę, przygotuję również plakietkę.
-Emma Storm - odpowiedziała dziewczyna. -Kiedy mogę zacząć?
-Od poniedziałku.
-Jeszcze raz dziękuję i do zobaczenia.
Eryka odłożyła słuchawkę, zabrała plik przygotowanych faktur i małą karteczkę z nazwiskiem przyszłej praktykantki i poszła do gabinetu Jared'a. Zapukała, ale nie czekała na zaproszenie. Weszła do środka.
-Przygotowałam faktury. - Eryka położyła je na biurku obok laptopa Parker'a.
-Dziękuję - odparł Jared, uśmiechając się lekko.
-A to taka niespodzianka - dodała, kładąc na stercie karteczkę.
Jared spojrzał na nią ciekawie i zmarszczył brwi widząc zapisane tylko dwa słowa.
-Kto to? - zapytał, podnosząc karteczkę i przyglądając się jej z bliska.
-To praktykantka, która zaczyna od poniedziałku - oznajmiła Eryka, będąc bardzo z siebie zadowolona.
-Przyjęłaś praktykantkę nie pytając mnie o zdanie? - Mina Jared'a wskazywała, że jest raczej niechętny nowej osoby w biurze.
-Pomyślałam, że jak nas będzie więcej, to będzie weselej. Niczym się nie przejmuj, ja się wszystkim zajmę. A poza tym to tylko cztery tygodnie. - Eryka oparła ręce na biurku.
-Ile? - Jared oparł się o fotel.
-Nie przesadzaj. Będzie fajnie.
King wyszła z gabinetu zostawiając Parker'a z nowymi wieściami oraz stertą papierów.
Diana właśnie skończyła myć szyby w salce do ćwiczeń grupowych i została jej jeszcze godzina pracy. Akurat żeby posprzątać szatnie dla personelu. Przechodząc przez salę główną widziała jak Dagna odbiera zamówienie. Kurier zostawił sporą stertę kartonów i dużych butelek. Wyglądało na to, że w końcu dotarł zapas wody i środków czyszczących.
-Pomożesz mi to zanieść na zaplecze? - zapytała Dagna, odkładając fakturę od kuriera na ladę.
-Jasne - odpowiedziała Diana, wiedząc, że już nie zdąży posprzątać.
Zabrały się za znoszenie niewielkich, ale wypełnionych butelkami z wodą, kartonów, potem pięciolitrowych butelek, a kiedy wszystko już było na zapleczu, rozpakowały zakupy.
Nim Diana się zorientowała, wybiła godzina powrotu do domu. Dagna nie miała żadnego problemu z jej wyjściem, zresztą Ed miał zaraz zacząć pracę. Zajmie się tym czego one nie zdążyły zrobić.
Lekko spocona Diana weszła do szatni i zaczęła się przebierać. Noszenie zmęczyło ją bardziej niż mogła przypuszczać. W zasadzie nigdy wcześnie, aż tak bardzo nie odczuła takiej czynności. Westchnęła głęboko przed wyjściem na salę i zabrała swoją torbę. Zarzuciła ją sobie na ramię i opuściła szatnię.
-Do jutra - pożegnała się, z obsługującą klientkę Dagną.
-Dzięki za pomoc - odpowiedziała szybko koleżanka.
-Nie ma za co.
Diana czuła jak robi się jej coraz bardziej gorąco, musiała rozpiąć bluzę. Zamek się zaciął, więc zatrzymała się zaraz za szklanymi drzwiami wyjściowymi i siłowała się z nim przez chwilę. Z zaskoczeniem stwierdziła, że straciła ostrość wzroku i poczuła suchość w ustach. Zanim zdążyła zrozumieć co się dzieję, nogi się pod nią ugięły.
Nic mnie nie boli, pomyślała, odruchowo dotykając brzucha, nim zsunęła się po ścianie.
Dagna, która widziała całe zajście, natychmiast ruszyła jej na pomoc. Wykorzystując wiedzę zdobytą na kursach pierwszej pomocy, uniosła nogi Diany do góry.
-Nic mi nie jest - mamrotała White.
-Co się stało? - Dagna odwróciła się i zobaczyła Ed'a, który rzucił torbę na bok i uklęknął przy nich.
-Nie mam pojęcia. Wychodziła z pracy i nagle zemdlała - wyjaśniła Dagna, która odetchnęła z ulgą mając przy sobie drugą osobę.
-Hej, Diana - odezwał się Ed do leżącej White.
-No? - usłyszeli słaby głos.
-Mam wezwać pogotowie? - zapytała Dagna, przejętym głosem.
-Nie, już mi lepiej.
Diana uniosła się na łokciach i zdjęła nogi z kolana Dagny, na którym były oparte. Miała bladą twarz, a oczy jasno mówiły, że wciąż dochodziła do siebie.
-Pomogę jej dojść do krzesła, a ty przygotuj jej coś do picia - polecił Ed Dagnie.
Kobieta natychmiast poderwała się z podłogi i zajęła przygotowaniem miejsca dla Diany.
-Coś cię boli? - zapytał Rodriguez, kiedy zostali sami. Nie chciał pytać, kiedy mieli towarzystwo, miał zamiar uszanować wolę Diany, jeśli chciała sama ogłosić dobrą nowinę.
-Jest w porządku - odpowiedziała po chwili.
-A dziecko?
-Nie wiem, chyba też. Nie czuję żadnej zmiany.
-No, dobrze - westchnął Ed. -Możesz wstać?
-Chyba tak.
Rodriguez pomógł się jej dźwignąć na nogi. Nie wyglądała jakby miała siły iść samodzielnie, więc podpierając ją, zaprowadził na krzesło przygotowane przed Dagnę. Diana przyjęła butelkę i wypiła prawie połowę wody. Ściągnęła całkowicie bluzę i opierając łokcie na kolanach, przez chwilę milczała.
-Co robiłaś zanim wyszłaś?
Diana podniosła wzrok z podłogi na Ed'a i już wiedziała, że jak tylko się przyzna, dostanie opiernicz. Nie była głupia, wiedziała na co może sobie pozwolić, a przeniesienie kilku kartonów, nie było wielkim wyczynem.
-Pomagała mi rozpakować dostawę wody i środków do sprzątania - odezwała się Dagna, która nie miała pojęcia jak bardzo wkopała Dianę.
Ed obrzucił White karcącym spojrzeniem, a ona ponownie spuściła wzrok.
-Wracam do domu - oznajmiła nagle Diana, podrywając się z krzesła.
-No, już cie puszczam. - Rodriguez posadził ją z powrotem i wyciągnął z kieszeni telefon.
-Mówiłam, że nie ma potrzeby wzywać pogotowia - sprzeciwiła się mocno Diana, która nie chciała robić zamieszania.
-Nie dzwonię po pogotowie, tylko po Jared'a - wyjaśnił Ed.
To już lepiej wezwij karetkę, pomyślała Diana, zamykając oczy ze zrezygnowaniem.
Jared pojawił się po kilkunastu minutach. Znacznie szybciej niż Diana zakładała. Z jego miny mogła wyczytać, że Ed, który prowadził rozmowę na boku, wszystko mu powiedział. Wciąż był ubrany w garnitur czyli albo przyjechał prosto z pracy, albo nie zdążył się przebrać po powrocie do domu.
Dianie zdążyły wrócić kolory i czuła się dobrze. Chwilowe osłabienie minęło i w zasadzie mogła wrócić sama. Starała się uśmiechać, kiedy Jared szedł w jej kierunku.
-Cześć - przywitała się pierwsza.
Mimika Parker'a świadczyła, że żadne słówka ani uśmiechy nie zmienią jego postawy.
-Dzięki, że się nią zajęliście - powiedział Jared do Dagny i Ed'a.
-Żaden problem - odparła Dagna.
-Zabiorę ją do domu.
Diana słysząc te słowa, wstała z krzesła i zaczęła zbierać się do drogi. Założyła bluzę i podniosła torbę z podłogi. Jared spojrzał na nią trochę łagodniejszym wzrokiem i wziął torbę z jej ręki. Pożegnali się i wyszli.
Przez całą drogę do samochodu nie odzywali się, ale Parker szedł zaraz obok niej. Wrzucił torbę na tylne siedzenie i usiadł za kierownicą. Dopiero po przejechaniu kilku przecznic Diana odważyła się wziąć go za rękę.
-Teraz już wiem, że nie powinnam była nosić tych kartonów. Jestem świadoma, że coś mogło się stać, ale do niczego nie doszło - mówiła, chcąc przerwać panującą ciszę.
Z ulgą przyjęła uściśnięcie własnej dłoni przez Jared'a.
-Właśnie o tym cały czas ci przypominam - odezwał się Parker, zatrzymując się na czerwonym świetle.
-Głupio zrobiłam. Nigdy więcej nie podejmę się czegoś takiego. Znaczy do końca ciąży. Będę się oszczędzać, obiecuję - zarzekła się Diana, poprawiając pas i odwracając się w stronę Parker'a.
-Mam nadzieję, że dotrzymasz słowa.
-Nie musisz się o to martwić. To omdlenie przestraszyło nawet mnie.
Jared spojrzał na nią krótko i zaraz wrócił wzrokiem na drogę, światło zmieniło się i mogli ruszać.
-To nie jest droga do domu - zauważyła White, przyglądając się uważnie otoczeniu.
-Jedziemy do szpitala. - Już po samym tonie głosu można było stwierdzić, że decyzja była niepodważalna.
Diana nie sprzeciwiła się i grzecznie przesiedziała resztę drogi.
W kolejce czekali dwadzieścia minut, zanim pielęgniarka zaprosiła Dianę do gabinetu.
-Na co czekasz? - White zwróciła się do siedzącego Jared'a.
Parker spojrzał na nią pytająco.
-Jak mnie tu przywiozłeś, to teraz chodź ze mną.
Jared uśmiechnął się lekko, ale wszedł do gabinetu razem z Dianą. White zaraz wyjaśniła co się stało, a lekarz zaczął badanie. Zmierzył ciśnienie i tętno, zbadał odruchy źrenic i osłuchał serce i płuca Diany, a kiedy upewnił się, że z nią jest wszystko w porządku, zajął się dzieckiem.
Diana położyła się na kozetce i podciągnęła bluzkę. Jak do tej pory nie czuła potrzeby wizyty u lekarza, ale kiedy odpowiedziała na wszystkie szczegółowe pytania, dotarło do niej, że naprawdę mogła zrobić dziecku krzywdę. Trochę zestresowana czekała aż lekarz się odezwie.
-Wygląda na to, że wszystko w porządku. Dobrze rozwijająca się ciąża. Tętno dziecka w porządku - stwierdził lekarz, patrząc w ekran.
-To dlaczego zemdlałam?
-Według mnie to zwykłe omdlenie. Chwilowe niedotlenienie mózgu. Wszystko wróciło do normalności. Kobietom w ciąży się to zdarza. - Lekarz podał Dianie papierowe ręczniki, żeby mogła się wytrzeć. -Proszę na siebie uważać w przyszłości i poinformować o tym zdarzeniu swojego ginekologa prowadzącego.
-Dobrze - odpowiedziała White, opuszczając bluzkę i wstając z kozetki. -Widzisz? Mówiłam, że to nic wielkiego - zwróciła się do Jared'a, który trzymał jej rzeczy.
-Ja tam wolę dmuchać na zimne - odezwał się Parker, kiedy wychodzili z gabinetu.
Wyjechali z parkingu przy szpitalu, kiedy Diana spojrzała na Jared'a.
-Pamiętaj, że jak następnym razem będziemy na zakupach, trzeba kupić kwaśne owoce.
-Dobrze - odparł Parker.
-Mam ochotę zjeść je w czekoladowej polewie - powiedział rozmarzona Diana.
-Przypomniałem sobie o czymś - odezwał się Parker, skręcając w prawo.
-Tak?
-Od poniedziałku będziemy mieć praktykantkę.
-To chyba dobrze, prawda? Kim jest?
-Nie mam pojęcia - przyznał Jared. -Eryka wszystko załatwiła, ja zostałem poinformowany już po zapadnięciu decyzji. A jak już wspomniałem o Eryce, ostatnio dziwnie się zachowuje.
-To znaczy jak? - zapytała szczerze zainteresowana Diana.
-Jest jakaś zamyślona, roztargniona. Jakby coś ją dręczyło. Mówiłem jej, że jeśli chce, może ze mną porozmawiać.
-I co?
-I nic. Nie chciała rozmawiać. Zamiast tego zatrudniła sobie praktykantkę.
-Nie narzekaj. Może się okazać, że będzie bardzo sympatyczna i tylko umili wam czas.
-Muszę jej powiedzieć - postanowił nagle Jared. -Już i tak zbyt długo zwlekałem.
Diana uśmiechnęła się. Gdyby to zależało od niej, Eryka wiedziałaby o wszystkim już dawno temu. Jako najbliższa osoba dla Jared'a zasługiwała na całą prawdę, zaraz po tym jak sami się dowiedzieli.
-Cieszę się, że w końcu się zdecydowałeś. - Diana położyła dłoń na ręce Jared'a i prawie natychmiast poczuła jak ją chwyta.
-Zrobię to zaraz w poniedziałek.
Po emocjach dnia, razem zrobili obiad i spędzili spokojny wieczór przed telewizorem. Diana próbowała się skupić na filmie, ale myśli zaprzątało jej, że rodzice nadal nie wiedzą, że będą mieli wnuka lub wnuczkę. Prawiła Jared'owi kazania, że powinien powiedzieć Eryce, a tymczasem ona sama trzymała rodziców w niewiedzy. Czuła irracjonalny lęk przed wyznaniem prawdy, a im więcej tygodni minęło, tym trudniej jej było. Nie chciała mówić tego przez telefon, a kiedy przyjadą na ślub Marthy, nawet nie będzie musiała mówić, bo sami zobaczą prawdę. Może ten sposób był lepszy? Z całą pewnością łatwiejszy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top