59.
Jared usiadł na swoim obrotowym i obitym skórą fotelu. To był ten jeden z nielicznych dni, kiedy przyszedł wcześniej od Eryki. Włączał laptopa, gdy do jego gabinetu wparowała obładowana reklamówkami King.
-Dobrze, że już jesteś - powiedziała, kładąc reklamówki na fotelu dla gości.
-Wyspałaś się? - zapytał, widząc cienie pod jej oczami, pomimo pełnego makijażu. -Nie wyglądasz najlepiej.
-Chyba żartujesz - odparła, opierając dłonie na biurku. -Nie zmrużyłam oka.
-Czy to ma coś wspólnego z tymi reklamówkami?
-Cieszę się, że pytasz.
Mina Eryki wywołała ciarki na całym ciele Jared'a. Naprawdę bał się co zostanie wyciągnięte z przytachanych reklamówek. Z trudem powstrzymał się przed objęciem się swoimi własnymi ramionami.
Eryka sięgnęła do pierwszej reklamówki i z głośnym hukiem położyła na biurku stos czasopism. Sterta miała przynajmniej dziesięć centymetrów wysokości. Zauważył również kolorowe karteczki wystające spomiędzy stron. Już miał sięgnąć po pierwszy z brzegu, gdy druga, dokładnie taka sama sterta, prawie pozbawiła go ręki. Próbował przyjrzeć się egzemplarzom, ale kolejne porcje zajmowały coraz to kolejne części biurka.
Gdy wypakowywanie się skończyło, podekscytowana Eryka usiadła na fotelu i z nieprzeniknioną miną położyła dłonie na magazynach.
-Powiesz mi o co z tym wszystkich chodzi? - zapytał nieśmiało Jared.
-Już wyjaśniam. - King wyprostowała się i odchrząknęłam. -Masz tutaj wszystkie dostępne magazyny ślubne, również zza granicy. Posegregowałam je zgodnie z tematyką. Tu masz muzykę, ubrania, biżuteria, jedzenie, kwiaty, wystrój, tort - wymieniała, wskazując kolejne sterty. -Pozwoliłam sobie również wybrać kilka ofert podróży poślubnej i miesiąca miodowego. Ogólnie rzecz biorąc nie potrzebujecie organizatorki, wszystkim się zajmę. Wydaje mi się, że przełom lipca i sierpnia byłby najlepszą datą. Nie bój się, nie zrobię nic bez waszej zgody - dodała na końcu.
Ciekawe, pomyślał Jared patrząc na swoje biurko i zadowolony uśmiech na twarzy Eryki.
-Wiesz... - Parker wziął głębszy wdech. -My na razie nie planujemy ślubu i wesela.
-Przecież się już oświadczyłeś.
-Tak, ale jeszcze nie rozmawialiśmy co dalej.
-No ślub i wesele.
Jared wstał z fotela i obszedł biurko. Stanął na wprost Eryki, oparł się o biurko i spojrzał King w oczy.
-Doceniam wszystko co zrobiłaś. Naprawdę. Cały ten czas, który poświęciłaś na przygotowywanie tych magazynów, jestem bardzo wdzięczny i na pewno się przydadzą. Tylko jeszcze nie teraz.
Cały zapał, który do tej pory płonął w oczach Eryki, przygasł, niczym zalany wodą.
-Wybacz, nie chciałam cię w żaden sposób pośpieszać ani...
-Nie przepraszaj. - Jared wszedł jej w słowo. -Nie masz za co. Dokonałaś czegoś wielkiego, w ciągu tylko jednej nocy. - Spojrzał przez ramię za zastawione biurko. -Wspaniałe jest to, że się angażujesz. Uwielbiam, że zależy ci na moim szczęściu.
-Nie mów takich ckliwych rzeczy. - Eryka uśmiechnęła się lekko.
-One nie są ckliwe, tylko prawdziwe i płynące prosto z serca.
Kobieta parsknęła śmiechem i pokręciła głową.
-Po prostu chciałam urządzić komuś wesele - westchnęła. -Huberta obchodzi tylko jego głupi szpital. Robert, no cóż, mam wrażenie, że woli mężczyzn. Z Davidem postawiliśmy już zakłady, czekamy tylko na jego coming out.
Jared przypomniał sobie jak kiedyś zakładali się, kiedy z Dianą wylądują w łóżku.
-A Victor ma piętnaście lat. Zostałeś mi tylko ty, więc kiedy powiedziałeś o oświadczynach, nie mogłam się powstrzymać.
Boże, co będzie jak jej powiem o dziecku?, pomyślał Jared.
Nauczony dzisiejszym doświadczeniem, wiedział już, że nowina musi zostać przekazana odpowiednio i we właściwym momencie. Widząc jej reakcję na ślub, gdy usłyszy o dziecku, chyba oszaleje z radości.
-Powiesz mi pierwszej jak się już zdecydujecie, prawda? - zapytała, wyrywając go z rozmyślań.
-Oczywiście. - Jared uśmiechnął się delikatnie.
-To w takim razie, skoro nie będziemy rozmawiać o ślubie, napijesz się ze mną kawy?
-Z wielką ochotą.
Diana zastępowała Dagnę na recepcji, wybiła poranna godzina brania witamin. Właśnie popijała je wodą, kiedy usłyszała zachwycony głos Evy.
-Czy mnie wzrok nie myli? - Stillwell wręcz podbiegła do lady i złapała Dianę za nadgarstek, by móc lepiej się przyjrzeć pierścionkowi. -Zaręczynowy, prawda?
-Tak - odpowiedziała White, lekko zawstydzona. Wyglądało na to, że Eva traktowała zaręczyny znacznie poważniej od niej.
-Kiedy?
-Wczoraj.
-Gratuluję wam. Wszystko zmierza w kierunku ślubnego kobierca.
-Dziękuję.
-Ed! - zawołała Eva, do przechodzącego Rodriguez'a.
-Co tam? - zapytał podchodząc i wyjmując ręce z kieszeni.
-Diana i Jared się zaręczyli.
White uśmiechnęła się lekko, a Ed rozpromienił.
-Łał. Gratuluję wam - powiedział, ujmując rękę White i oglądając pierścionek. -Powiem szczerze, że się nie spodziewałem.
-Dla mnie to też była niespodzianka - przyznała Diana. Pierwsze oświadczyny były nawet więcej niż niespodzianką, totalne zaskoczenie. Wczorajsze były mniej zaskakujące, choć nie przewidywała, że Jared jednak kupi pierścionek i klęknie przed nią ponawiając propozycję. Tym bardziej, że sama powiedziała, że nie potrzebuje pierścionka.
-To kiedy ślub? - zapytała Eva.
-Jeszcze o tym nie rozmawialiśmy.
-Pewnie będzie spora impreza - wtrącił Ed.
-Wolałabym kameralne przyjęcie, sami najbliżsi. Moja kuzynka niedługo organizuje wielkie wesele i chyba wystarczy mi sam widok tego wszystkiego. Nie potrzebuje tego splendoru, wystarczy mi tylko Jared.
-Chyba zwymiotuję tęczą.
Eva trąciła Rodriguez'a łokciem w żebra.
-Zobaczymy jak ty będziesz mówił, kiedy przyjdzie na ciebie pora. - Diana miała zwycięską minę. Przez obecność Evy Ed nie mógł jakoś sarkastycznie odpowiedzieć, więc przemilczał temat nie dając powodów do późniejszej różnicy zdań.
Ed uśmiechnął się do obu kobiet i wrócił do swoich obowiązków.
-A jak tam drugie z waszych ostatnich dokonań?
Już nie takich ostatnich, pomyślała Diana.
-Dzięki, że pytasz. Wszystko jest w porządku. Jestem już po badaniach prenatalnych. Oboje jesteśmy okazami zdrowia.
-Nie mogę się doczekać, aż ogłosicie to. Jestem ciekawa jaką minę będzie miał Ed.
-Ja też - zgodziła się Diana.
-Dobra, zbieram się powoli, bo niedługo zaczynam poranne zajęcia.
-Jasne.
Eva odeszła w kierunku przeszklonej salki, gdzie zaczęła się przygotowywać do zajęć.
Diana spojrzała na zegar, wciąż miała jeszcze czas zanim pojawią się jej klientki.
Czternastego kwietnia Diana obudziła się cała w skowronkach. Wzięła prysznic zanim Jared wstał z łóżka i zdążyła nawet zaparzyć dla niego kawę.
-Co dziś tak wcześnie? - zapytał Jared, wchodząc do kuchni i całując Dinę na powitanie.
-Tak jakoś - odpowiedziała, podając mu kubek z kawą. -Jak serce?
-Doskonale.
-Kiedy masz wizytę u kardiologa?
-W przyszły poniedziałek. Masz ochotę na śniadanie?
Diana zastanawiała się przez chwilę. Jedzenie o zwyczajnych porach prawie całkowicie wróciło do normalności, ale czasami wciąż nie była w stanie zjeść śniadania.
-Daruję sobie - stwierdziła w końcu. Nie była pewna, więc nie widziała powodów, by zmuszać się, a potem cały dzień tego żałować. Zje później, a przynajmniej żołądek nie będzie się buntował.
Pogodzona z losem i ubrana w swoje największe spodnie, jechała na fotelu pasażera. Niedługo i one nie będą wystarczać. Musiała wybrać się na zakupy, w dodatku ślub Marthy zbliżał się wielkimi krokami. Kończył się czas na wymówki.
-Wiem, że o tym rozmawialiśmy, ale czy nadszedł już odpowiedni moment? - odezwała się.
-Nie, sam nie wiem na co czekam, ale w końcu powiem Eryce. Wiesz jak zareagowała na wieść o zaręczynach. Tym razem chcę, żeby to było bardziej... wyważone.
-Rozumiem, tylko nie chcę żeby poczuła się pominięta.
Jared westchnął i musiał przyznać Dianie rację.
Diana wysiadła przed siłownią i weszła do środka. Przywitała się z Dagną i weszła do szatni dla pracowników. Położyła torbę na niskiej ławce i zaczęła się przebierać. Wciąż nie chciała, żeby szef się dowiedział o jej stanie, bała się, że wyślą ją na urlop albo wypowiedzą umowę. Nie chciała siedzieć na utrzymaniu Jared'a, miała swoją godność i nie miała zamiaru zostać ciężarem. Wystarczająco długo będzie siedziała na tyłku, gdy dziecko się urodzi, teraz miała zamiar korzystać ile była w stanie.
Zawiązała buty i wyciągnęła z torby dres. Jedyna rzecz jaka chroniła ją przed wydaniem. Robiło się coraz cieplej więc nie zasuwała go do końca, zatrzymywała się na wysokości biustu i to musiało wystarczyć. Sprawdziła telefon i okazało się, że dostała wiadomości od rodziców. Uśmiechnęła się czytając ich treść i odpisała, dziękując.
Zabrała się za swoje obowiązki zaczynając od uzupełnienia zapasów na półkach z wodą. Odwróciła się i przywitała z wchodzącym do szatni Ed'em. Po zajęciu się wodą przyszła kolej na maszyny, które trzeba było zdezynfekować. Butelka z płynem okazała się pusta, więc Diana nie miała innego wyjścia niż iść za zaplecze i uzupełnić ją z pięciolitrowego zbiornika. Minęła Dagnę siedzącą za ladą i weszła na zaplecze. Płyn do dezynfekcji stał na najwyższej półce. White sięgnęła po niego, ale, gdy miała już go w rękach nad głową, ciężka butelka wyślizgnęła się jej z rąk. Diana zrobiła unik chroniąc głowę, niestety zakrętka okazała się niedokręcona i płyn, razem ze swoim mocnym zapachem, wylał się jej na górę ubrania. Diana rzuciła się do ratowania reszty zawartości butelki, co koniec końców dało jedną trzecią początkowej ilości. Pozostałość rozlała się wielką plamą na podłodze.
Diana westchnęła i wyszła z zaplecza z zamiarem zrobienia czegoś z ubraniem.
-Co to za zapach? - zapytała Dagna, podnosząc wzrok z telefonu na Dianę.
-Rozlałam płyn do dezynfekcji. Zaraz to posprzątam, tylko się przebiorę - odpowiedziała White, wchodząc do szatni dla personelu.
Natychmiast ściągnęła z siebie dres, który najbardziej śmierdział alkoholem. Bluzka była w trochę lepszym stanie, ale wciąż nie nadawała się do użytku. Wyglądało na to, że do końca dnia będzie musiała chodzić w ubraniach, w których przyszła. Odłożyła bluzę na niską ławkę i otworzyła swoją szafkę. W tym momencie do pomieszczenia wszedł Ed. Diana spojrzała w jego kierunku lekko zmieszana i zauważyła jak Rodriguez marszczy nos.
-Tak, wiem. Oblałam się płynem do dezynfekcji - uprzedziła pytanie Ed'a, mając nadzieję, że nie będzie się jej zbyt uważnie przyglądał. Wszystkie sportowe ubrania jakie posiadała były idealnie dopasowane, więc wystarczyło tylko dłuższe spojrzenie, żeby zauważyć, że niesymetrycznie przytyła.
-Jak to się stało? -zapytał, wyciągając z szafki słuchawki.
-Butelka była niezakręcona. -Diana wzruszyła ramionami.
-Najważniejsze, że nikt nie ucierpiał - podsumował Ed i już miał wychodzić, kiedy krok od drzwi odwrócił się na pięcie. -Właśnie biorę się za ogarnianie salki do ćwiczeń, gdybyś mogła...
Przepadło, pomyślała Diana.
Chwila, w czasie której Ed patrzył na brzuch White i próbował pozbierać myśli, zaczynała się przeciągać.
-Już bym wolała, żebyś przez tak długi czas obczajał mi cycki, niż brzuch - westchnęła Diana.
-Jesteś w ciąży - wydusił w końcu Ed, bardziej stwierdzając niż pytając.
-Nie - odpowiedziała szybko.
-Sam jestem ojcem i potrafię rozpoznać ciężarną.
Rodriguez podszedł bliżej i dokładnie przyjrzał się niewielkiemu zaokrągleniu brzucha Diany.
-Na sto procent jesteś. - W końcu z twarzy Ed'a zniknęło zaskoczenie i pojawił się uśmiech. -Jared się postarał, co?
Diana milczała dłuższą chwilę.
-Ale chyba on wie? - zapytał, mieszając się.
-Śpimy w jednym łóżku, nie byłabym w stanie ukryć tego przed nim.
-Całe szczęście. - Ed odetchnął z ulgą. -Już się bałem. W każdym razie, gratulację. -Rodriguez pocałował Dianę w policzek, co wywołało uśmiech na jej ustach. -Kiedy możemy spodziewać się małego Parker'a?
-Jeszcze nie wiadomo czy to będzie chłopiec, ale termin mam pod koniec września.
-Mogłem się domyślić, że te zaręczyny, to nie były tak sobie po prostu. Teraz jak o tym pomyślę, to te wszystkie uwagi Evy, żebym zajmował się ciężkim sprzętem, miały swój cel. Zaraz, powiedziałaś Evie, a mi nie?
-Eva dowiedziała się przypadkiem...
-Nic mi nie powiedziała. - Ed wszedł jej w słowo.
-Bo ją o to poprosiłam. Nie chcę, żeby ktoś więcej wiedział. Mogliby mnie wysłać na jakiś urlop albo, co gorsze, wypowiedzieć umowę. Muszę zarabiać tak długo, jak jestem w stanie.
-Jared nie wygląda na takiego, któremu brakuje pieniędzy - zauważył Ed.
-To wcale nie znaczy, że mogę na nim pasożytować.
-Dziecku nic nie będzie? Może nie robimy nie wiadomo czego, ale wszystko ma wpływ.
-Moja ginekolog nie widzi żadnych przeciwwskazań do pracy.
-Jak uważasz, jak coś zawsze służę pomocą.
-Nie licz, że od teraz będę biegała do ciebie, z każdym drobiazgiem. - Diana szturchnęła Ed'a w ramie. -Nic się nie zmienia. Idź sprzątać salkę, a ja muszę posprzątać bałagan, który zrobiłam.
Rodriguez posłał White ostatni uśmiech przed wyjściem, a potem Diana mogła się w spokoju przebrać.
Nawet zdarzenie z płynem i Ed'em nie popsuło Dianie humoru. Posprzątała bałagan i skończyła dezynfekcje. Potem zajęła się szatnią oraz łazienką dla klientek i skończył się jej czas pracy.
Kiedy wróciła do domu, Jared już był. Z kuchni dochodziły wspaniałe zapachy i Diana poczuła jak jej burczy w brzuchu.
-Cześć - powiedział Jared, widząc podchodzącą do niego Dianę.
White złapała Parker'a za policzki i pocałował go w usta. Długo i namiętnie. Jared odsuwał od niej ręce, bo w jednej trzymał nóż, a w drugiej resztę marchewki, którą kroił.
-Jakieś nowe powitanie? - zapytał, kiedy go puściła.
Diana uśmiechnęła się.
-Co to za zapach? - Jared nachylił się nad White. -Tak jakby... alkohol?
Diana wcale nie zdziwiła się, że Jared wyczuł płyn. Zapach pozostał na jej skórze i włóczył się za nią przez cały dzień.
-Nie bój się, nie piłam - odpowiedziała, zaglądając do garnka.
-Nawet mi to przez myśl nie przeszło - oburzył się Jared. -Po prostu zastanawiam się skąd się wziął.
-Oblałam się płynem do dezynfekcji. Nic wielkiego. - Diana wzruszyła ramionami. -Jak tobie minął dzień?
-Spokojnie. Mnóstwo papierkowej roboty. Obiad zaraz będzie gotowy.
-Idealnie - powiedziała Diana, idąc do łazienki umyć ręce przed jedzeniem.
Usiedli do stołu, a Jared wpatrywał się w uśmiechniętą twarz White. Diana to zauważyła.
-Ed już wie - oznajmiła spokojnie, zaczynając posiłek.
-Jak zareagował? - zapytał Jared, równie opanowany. Wieści i tak długo nie utrzymaliby w tajemnicy, więc nie było sensu zadręczać się, roznoszeniem się informacji. Przypomniało mu to, że sam wciąż nie powiedział Eryce.
-Był zaskoczony.
-A kto by nie był? - Jared ponownie spojrzał na twarz Diany. -Nie przeszkadza ci to? Nie chciałaś, żeby wieść rozniosła się w pracy.
-Powiem szczerze, że nie. Poprosiłam go o zachowanie dyskrecji, a na niego mogę liczyć. A tak poza tym, to cieszę się, że już wie. Zawsze dużo mu o nas mówiłam i zaczynałam się czuć lekko niepewnie przemilczając taką wiadomość.
-Opowiadasz mu o nas? - zapytał Jared, z zaskoczeniem. -Chyba nie wszystko?
-A Ty Eryce, to nie? - odparła Diana. -Jestem pewna, że byłaby w stanie opowiedzieć wiele sytuacji z naszego życia i to ze szczegółami.
-Masz rację - powiedział Parker pojednawczo. Nie mógł mieć pretensji o coś co sam również robił.
Wieczorem, w zasadzie to już całkiem późno, Diana wyszła z mieszkania pod pretekstem zakupu czekolady. Jared chciał z nią iść, ale udało jej się go przekonać, że wróci w przeciągu dwudziestu minut.
Zamiast iść do sklepu udała się do cukierni, w której wczoraj zamówiła tort. Na miejscu można było kupić świeczki, więc kazała doliczyć je do rachunku. Wracała dumna z siebie, że udało się jej zachować wszystko w tajemnicy.
Ostrożnie weszła do mieszkania.
-Jared?! - zawołała, odkładając buty na miejsce.
-Wieszam pranie. Zaraz przyjdę. - Jego głos dobiegał z małego pokoju, który chwilowo został zamieniony w składzik i suszarnię. Skoro zrezygnowali z remontu, zaczęli wykorzystywać go na inne sposoby, dopóki nie będzie potrzebny.
Ciesząc się z chwili samotności, Diana ukradkiem poszła do kuchni, gdzie wszystko przygotowała.
-Jedna skarpetka zniknęła - powiedział Jared, wchodząc do salonu. -Mam nadzieję, że gdzieś się zawieruszyła, a nie pralka ją wciągnęła, bo... - zaniemówił, widząc Dianę stojącą w kuchni trzymającą tort z zapalonymi świeczkami.
Parker odłożył kosz na pranie na podłogę i ostrożnie podszedł do, uśmiechającej się od ucha do ucha kobiety.
-Dobra, co to za okazja? - zapytał.
-Moje urodziny - odpowiedziała, będąc z siebie bardzo zadowoloną.
Jared'owi opadły ręce.
-Dlaczego nie powiedziałaś wcześniej? Nic dla ciebie nie mam.
-To zemsta za twoje urodziny. Też postawiłeś mnie przed faktem dokonanym. - Diana poważnie pokiwała głową. -A poza tym, niczego nie potrzebuję, ale świeczki chcę zdmuchnąć.
Jared zaczął szybko liczyć świeczki, głupio się przyznać, ale na dobrą sprawę nigdy nawet nie zapytał Diany o jej dokładny wiek.
Trzydzieści, pomyślał, Czyli jest rok młodsza.
Diana wzięła głęboki wdech i zdmuchnęła wszystkie świeczki za jednym razem. Jared przejął od niej tort i odłożył go na stół. Objął Dianę w pasie i przyciągnął do siebie.
-Wszystkiego najlepszego - szepnął jej do ucha. -Bardzo cię kocham.
-Dziękuję - odparła, kładąc głowę na obojczyku Parker'a.
-Pomyślałaś życzenie?
-Nie. Mam wszystko czego mogłabym sobie zażyczyć. - Diana spojrzała na pierścionek. -No, prawie wszystko.
-Czego ci brakuje? - Jared pocałował ją w głowę i oparł na niej policzek.
-Chciałabym, żeby Jake tu był - westchnęła White.
-Ja też.
-Zjemy tort? - zapytała Diana, chcąc trochę rozładować smutna atmosferę.
-Pokroję go.
Wystarczyło jedno spojrzenie na Dianę, która jadła kawałek tortu, by wiedzieć, że bardzo jej smakuje. Delektowała się nim, jedząc po małym kęsie.
-Pyszny - powiedziała, odkładając widelczyk na pusty talerz. -Wiedziałam, że czekolada i wiśnia będą dobrym połączeniem. Dałabym się pokroić za lampkę czerwonego wina.
Jared uśmiechnął się kończąc swój kawałek. Tort rzeczywiście był dobry, ale dla niego odrobinę za słodki.
-Mogę ci nalać soku jeśli masz ochotę - zaproponował.
-Chyba na nic lepszego nie mogę liczyć.
Jared wstał od stołu i wyciągnął sok z lodówki. Nalał go do wysokiej szklanki i postawił przed Dianą. Kobieta odchyliła głowę i łapiąc go za kark, przyciągnęła do swoich ust.
-Dziękuję.
-Nie ma za co. - Parker cmoknął ją w policzek. -Idę pod prysznic. Masz ochotę do mnie dołączyć?
Diana prawie opluła się sokiem. Odstawiła szklankę mając bardzo zaskoczoną minę.
-Czy ty właśnie zaproponowałeś mi wspólną kąpiel? - zapytała, łapiąc krawędzie stołu. -Nigdy nie zaproponowałeś mi wspólnej kąpieli. To zawsze ja, bez twojej wiedzy, wchodziłam ci pod prysznic.
-Masz urodziny. - Jared wzruszył ramionami, uśmiechając się kącikiem ust. -Wydaje mi się, że całkiem to lubisz, więc nie widzę żadnych przeciwwskazań. - Parker podszedł do stołu i nachylił się nad nim, zbliżając twarz do Diany. Musnął ustami jej wargi. -A poza tym, mam nadzieję, że nie będziemy się kąpać.
White uśmiechnęła się szeroko. Jared, znacznie rzadziej niż ona, przejmował inicjatywę, więc kiedy to zrobił, nie mogła się mu oprzeć. Pocałowała go krótko i ściągnęła bluzkę.
-Nie musisz powtarzać mi dwa razy - mruknęła, wstając od stołu i idąc z Jared'em do łazienki.
Dochodziła godzina druga w nocy, kiedy Jared się przebudził. Sprawdził godzinę na telefonie, leżącym na szafce obok łóżka. Westchnął widząc, że zostało mu jeszcze kilka godzin snu. Sięgnął ręką w stronę Diany, ale jej nie było. Wciąż pamiętając jej zniknięcie, natychmiast poderwał się na równe nogi. Wręcz wybiegł do salonu, gdzie zobaczył zaświecone w kuchni światło. Już spokojniejszy, poszedł sprawdzić co Diana mogła robić o takiej godzinie. Zastał ją jedzącą resztę tortu łyżką i popijającą go mlekiem prosto z butelki.
Zaskoczona Diana spojrzała na niego, przełknęła i wytarła usta ręką.
-Obudziłam cię? - zapytała, popijając kęs. -Przepraszam.
-Nie, sam się obudziłem. - odpowiedział, przeczesując włosy palcami.
-Wiem co sobie myślisz, ale nagle zrobiłam się taka głodna, a ten tort tak leżał w lodówce... Nie mogłam się powstrzymać.
Jared wywrócił oczami, wyciągnął z szuflady łyżkę i przysiadł się do Diany.
White wydawała się zadowolona z towarzystwa, a Parker wiedział, że już nie zaśnie. Zamiast męczyć się samemu w łóżku, wolał posiedzieć z Dianą.
Muszę się z końcu uspokoić, myślał biorąc kawałek ciasta, Ona nigdzie się nie wybiera.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top