54.
Jared'a obudził dzwonek telefonu Diany. Spojrzał na opartą o niego White, ale się nie przebudziła. Odebrał połączenie.
-Diana? - Usłyszał głos Anny.
-Diana śpi.
-Przepraszam, że tak późno, ale lekarze nie chcieli nam nic powiedzieć.
Parker popatrzył na zegarek na ręce i zobaczył, że jest pierwsza dwadzieścia osiem.
-Co z Marthą i dzieckiem? - zapytał.
-Z Marthą lepiej, zrobili jej transfuzję i obudziła się. Mała była lekko niedotleniona, ale w badaniach nie wykryto żadnych zaburzeń neurologicznych. Wygląda na to, że wszystko jest w porządku.
-To dobrze.
-Więcej szczęścia niż rozumu - westchnęła Anna. -Już wam nie przeszkadzam.
Kobieta rozłączyła się, a Jared szturchnął Dianę w ramie.
-Twoja mama dzwoniła. Wszystko dobrze się skończyło – powiedział, widząc jej pytające spojrzenie.
-Więc możemy w spokoju przenieść się do łóżka. - Diana przeciągnęła się i wstała z kanapy.
-Tak. - Jared zarzucił jej ramię na barki i poszli do sypialni.
W sobotę wybrali się na wspólne zakupy. Jared trzymał się przygotowanej listy, podczas kiedy Diana wolała na bieżąco dokładać produkty do wózka. Parker patrzył z litościwą miną na pudełka ciastek, które dorzucała.
-Wiesz, że taka ilość cukru jest niezdrowa? - zapytał, kiedy White przez chwilę szła spokojnie obok niego.
-Nic nie poradzę, że mam na nie wielką ochotę.
Jared westchnął i wrócił do swojej listy.
-Chcesz jakieś wino do tych ciastek?
Akurat przechodzili obok regałów z alkoholem. W pierwszym odruchu Diana chciała zaprzeczyć, ale skoro chciała ugrać sobie trochę czasu zanim powie prawdę, przytaknęła i wybrała którąś z butelek. Doszła do wniosku, że ukrywanie prawdy niewiele różni się od kłamstwa i jak najszybciej chciała przeprowadzić rozmowę. Czas uciekał, a ona im dłużej zwlekała, tym bardziej czuła jego presję.
-Dostałam SMS'a od mamy - odezwała się po chwili. -Napisała, że jest lepiej i jak wszystko się utrzyma, to za tydzień obie będą mogły wyjść ze szpitala.
-Dobrze słyszeć.
-Skoro wszystko dobrze się układa, znowu mogę wrócić do ignorowania Marthy.
Jak tylko minie pierwszy szok, znów zacznę dzwonić do niej i dopominać się czynszu za mieszkanie Adama, pomyślała Diana, ale nie powiedziała tego na głos.
-Co powiesz na zapiekankę z ryżem i warzywami na obiad? - Jared nie skomentował słów Diany i wrócił do zakupów.
-Super - odparła White i poszła dalej.
Wyszli ze sklepu i dwoma torbami zakupów. Diana zarzuciła jedną na ramie i szła obok Jared'a.
-Może wynajmiemy mieszkanie pani Green? - zasugerował Parker.
Diana spojrzała na niego.
-Dobry pomysł - stwierdziła i włożyła swoją torbę do bagażnika.
Oby tylko nie było jak z mieszkaniem Adama, dodała w myślach.
-Tylko żadnej rodzinie ani znajomym. Niech to będą obcy ludzie.
-W pełni się zgadzam.
W domu Diana zajęła się sprzątaniem, ale co chwilę zerkała w stronę Jared'a. Zbierała się na odwagę, wypatrywała idealnej okazji. On natomiast nawet jeśli zauważył jej zachowanie, nie pokazał tego po sobie. Zajmował się kuchnią. Najpierw wszystko w niej posprzątał, a potem zaczął przygotowywać warzywa do zapiekanki.
W końcu mieszkanie lśniło, zegar pokazywał piętnastą zero dwa i Diana nie miała się już czym zająć, żeby odciągnąć nieuniknione.
-Masz chwilkę? - zapytała, zaglądając do kuchni. Serce mocno jej biło i denerwowała się, ale była zdecydowana.
-Może być za kilka minut? Właśnie mam zamiar wstawić zapiekankę do piekarnika. - Jared układał składniki dania i nawet nie spojrzał w stronę Diany.
-Wolałabym teraz - naciskała White dość mocnym tonem, wynikającym z nerwów. Może nieco ciut za mocnym.
-Dobrze. - Parker zaczął ściągać fartuch, a Diana w tym czasie poszła na wieszak po torebkę, w której zostawiła wszystkie ulotki jakie dostała od pani ginekolog. W tym zdjęcia z pierwszego USG.
Delikatnie zmieszany Jared wszedł do salonu i patrzył na zbliżającą się White. Nie miał pojęcia o co może chodzić. Pierwszy raz od dłuższego czasu Diana się uniosła.
-Muszę ci o czymś powiedzieć - zaczęła -już wczoraj podjęłam próbę, ale telefon od mamy i cała reszta... - wzięła wdech. -Przejdźmy do sedna.
-Teraz to się zaczynam bać. - Jared próbował zażartować, ale poważna mina Diany świadczyła, że nie jest to odpowiedni moment.
-Może usiądziesz? - zasugerowała ostrożnie.
-Dobra. - Parker potarł dłonią mostek. -Mów o co chodzi, bo atmosfera robi się trochę napięta.
Diana podeszła bliżej i sięgnęła do torebki. Jared śledził każdy jej ruch i z zaciekawieniem spojrzał na kartki, które wyciągnęła. Wybrała jedną z nich i podała ją mu. Mężczyzna wziął ją do ręki i uważnie przyjrzał się czarno-białemu zdjęciu.
-Na co patrzę? - zapytał po chwili, zamazane linie nie zdradzały żadnych szczegółów.
-To zdjęcie dziecka. - Słowa Diany zawisły w powietrzu. Słychać było tylko przyśpieszony oddech Jared'a.
-Naszego? - Zdołał powiedzieć. Czuł ucisk w klatce piersiowej i miał wrażenie, że nagle zaczęło mu brakować tchu.
-Tak. Jestem w ciąży.
Jared musiał usiąść. Zrobiło mu się słabo, poczuł dłonie Diany pod swoim ramieniem. Chciał zrobić krok w kierunku kanapy, ale nogi się pod nim ugięły. Uderzył kolanami o podłogę. Gdzieś z oddali docierały do niego pojedyncze słowa Diany, ale nie był w stanie ich rozróżnić. Jeszcze chwilę walczył z ogarniającą go ciemnością, aż w końcu dał się jej pochłonąć.
Spanikowana Diana zadzwoniła po pogotowie ratunkowe. To nie był pierwszy raz, kiedy Jared zasłabł, ale nigdy wcześniej nie był aż w takim stanie. Nie miała pojęcia jak mogłaby mu pomóc, patrzyła, więc jak szybko i urywanie unosi się jego klatka piersiowa i czekała. Czas się dłużył, a dzwonek do drzwi był niczym najsłodsza melodia w jej życiu. Trzej mężczyźni szybko zajęli się Jared'em, a roztrzęsiona Diana udzieliła odpowiedzi na kilka pytań. Opisała objawy jakie widywała u niego, a ratownicy po ustabilizowaniu jego stanu ułożyli go na noszach.
-Mogę jechać z wami? - zapytała ostatniego z mężczyzn, który zbierał sprzęt.
Ratownik zmierzył ją wzrokiem, ale westchnął i powiedział:
-Dobrze. Proszę zabrać dokumenty.
Diana szybko kompletowała wszystkie rzeczy. Założyła buty, złapała torebkę i kurtkę. Wyszła z mieszkania razem z sanitariuszem i ruszyli do karetki w momencie, kiedy zatrzasnęły się tylne drzwi.
W drodze do szpitala starała się uspokoić. Jared był pod opieką profesjonalistów, otrzymał niezbędną pomoc. Był bezpieczny. Siedząc obok kierowcy nie bardzo mogła na niego patrzeć, ale może to nawet lepiej.
Diana już nawet nie wiedziała ile czasu siedziała na korytarzu. Przypomniało się jej jak Jared dostał silnej reakcji alergicznej na orzechy. Sytuacja była bardzo podobna, ale wtedy czekała krócej. Wciąż słyszała kroki personelu medycznego kręcącego się po sali. Co chwilę ktoś wchodził lub wychodził, ale wszyscy ignorowali siedzącą na krześle Dianę. Po kolejnej bardzo długiej chwili pojawiła się pielęgniarka, która zaprosiła White do środka. Diana natychmiast poderwała się z krzesła. Na łóżku z lekko podniesioną częścią od strony głowy, siedział blady Jared. Na jej widok próbował się uśmiechnąć, ale efekt był marny. Obecny na sali lekarz patrzył na Dianę jakby na coś czekał. Kobieta podeszła do łóżka i dotknęła ramienia Parker'a.
-Skoro jesteśmy już wszyscy - zaczął lekarz i spojrzał na plik kartek, które trzymał w ręce. -Znamy już przyczynę pańskiego stanu i muszę przyznać, że jestem zaskoczony. Ile ma Pan lat?
-Trzydzieści jeden - odpowiedział słabo Jared, poprawiając uwierający go wężyk z tlenem.
-Kiedy Pan ostatnio badał serce?
-Nigdy. Wcześniej nie było takiej potrzeby. Umówiłem się do kardiologa na wtorek - dodał widząc wzrok lekarza. -Nie przewidziałem, że sytuacja zmusi mnie do wcześniejszego odwiedzenia szpitala.
-Zdiagnozowaliśmy w pańskim sercu wadę wrodzoną.
-To coś poważnego? - zapytała Diana, która do tej pory milczała.
-To ubytek w przegrodzie międzykomorowej. Zdarza się to jeszcze w życiu płodowym, ale większość przypadków jest wykrywana przed lub zaraz po urodzeniu. Nie mam pojęcia jak to mogło zostać niezauważone przez tyle lat.
-Wiodę raczej spokojne życie. Ostatnio było sporo stresowych sytuacji i wtedy czułem, że coś jest nie tak - odpowiedział Jared szczerze.
-A wcześniej? W szkole?
-Nigdy nie byłem typem sportowca. Wolałem skrzypce i nauki ścisłe.
-Żadne objawy?
-W momencie kiedy poinformowali mnie i mojego brata o śmierci rodziców, zemdlałem. Ale wszyscy przypisali to wieściom. Nikt nie przywiązał do tego większej uwagi. Można jakoś naprawić ten ubytek?
-Oczywiście. Jest standardowa procedura polegająca na umieszczeniu tak zwanej łaty w miejscu ubytku. Dzięki niej krew się nie miesza i skończą się wszystkie dolegliwości pojawiające się w stresowych sytuacjach.
-Chcecie mu otworzyć klatkę piersiową? - odezwała się Diana. Na samą myśl miała dość.
-Nie ma takiej potrzeby. - Oboje odetchnęli z ulgą słysząc słowa lekarza. -Dostęp do serca uzyskamy przez tętnicę udową. Pobyt w szpitalu to trzy dni.
-A ryzyko? - zapytał Jared, spoglądając na Dianę.
-Niewielkie. Zabieg jest przeprowadzany bardzo często i lista powikłań również nie jest długa.
-Kiedy miałby się on odbyć?
-Jak najszybciej. Jesteśmy gotowi nawet jutro. Wszystko zależy od Pana.
-Zgódź się - powiedziała Diana. -Nie ma co zwlekać.
-To może ja zostawię zgodę i opis zabiegu, Pan się z nimi zapozna, a za godzinę pielęgniarka je odbierze?
-Dobrze.
Lekarz zostawił kilka kartek na stoliku obok łóżka i wyszedł zamykając za sobą drzwi.
-Nie ma się nad czym zastanawiać - odezwała się White, kiedy tylko zostali sami. -Ten zabieg ci pomoże.
-Myślę, że zanim zaczniemy o tym mówić, powinniśmy porozmawiać o czymś innym. - Jared miał poważną minę i patrzył Dianie w oczy.
-Masz rację - przyznała kobieta i usiadł na brzegu łóżka, obok ud Parker'a. - Tak jak mówiłam wcześniej, jestem w ciąży. Wiem, że nie jest to dobry czas...
-Od kiedy wiesz? - Z twarzy Jared'a nic nie dało się wyczytać.
-Wczoraj byłam u ginekologa, ale test zrobiłam we wtorek - przyznała spuszczając wzrok.
-Nic mi nie powiedziałaś. Nie wspomniałaś nawet, że masz takie podejrzenia.
Diana milczała. Doskonale wiedziała, że Jared ma rację, powinna była zrobić więcej.
-To już jedenasty tydzień... - zaczęła mnąc brzeg bluzki. Patrzyła w podłogę i walczyła z łzami.
-Jedenasty? - Parker opadł na oparcie i dłońmi potarł twarz. Wenflon sprawiał, że prawa ręka była sztywna. -Święta? - zapytał, znów patrząc na Dianę.
White tylko kiwnęła głową. Bardzo nie chciała, żeby Jared widział jej łzy.
-Jared... - podciągnęła nosem i starając się mówić spokojnie, wzięła wdech.
-Tak?
-Jest już późno, więc musimy szybko podjąć decyzje - powiedziała drżącym głosem, mocno zaciskając dłonie na bluzce. Nadal nie była w stanie spojrzeć mu w twarz.
-Jaką decyzję? - Parker zmarszczył brwi. Dawno nie widział Diany tak skulonej w sobie. Jakby bała się, że zaraz zostanie uderzona. Ramiona jej drżały od wstrzymywanego płaczu i Jared umiał rozpoznać każdą z emocji jaką czuła.
-Czy chcemy zatrzymać to dziecko - odparła i zagryzła wargi, które zbielały. Pośpiesznie wytarła twarz, ale nie uniosła jej.
-Spójrz na mnie - odezwał się Jared po długiej chwili oszołomienia. Sam nie wiedział co bardziej go zaskoczyło, wieści o ciąży czy pytanie o decyzję z nią związaną. -Diana. -Parker uniósł podbródek kobiety i zmusił, by spojrzała mu w oczy. -Już ustaliliśmy, że czas nie jest odpowiedni, a teraz jeszcze wszystko skomplikowało się przez moje zdrowie. Pamiętam jak powiedziałem, że chcę poczekać. To wszystko jest prawdą. Ale dziecko już jest i żyje, a co najważniejsze jest nasze. Pomimo tego wszystkiego nawet sobie nie wyobrażam, że moglibyśmy z niego zrezygnować. Jestem pewny, że jeśli podejdziemy do tego z głową, to uda nam się uniknąć poczucia, że najzwyczajniej w świecie zastąpiliśmy Jake'a. Bo to dziecko pojawiło się zanim jeszcze w ogóle dowiedzieliśmy się o zamiarach Caren.
-Jared... - Diana uwolniła się od jego dotyku i schowała twarz w dłoniach. Musiała wyglądać okropnie, cała czerwona i drżąca od płaczu.
-Chodź do mnie. - Parker zaproponował objęcie, ale to Dianie zostawił decyzję.
White nie zastanawiała się długo. Oparła brodę o ramię Jared'a i uspokajała się.
-Wybacz, że nie jestem w stanie się cieszyć - odezwał się opierając policzek o jej głowę.
-Ja też nie umiem się z tego cieszyć.
-To przyjdzie z czasem. Jestem tego pewny.
-Tak. - Jared poczuł jak Diana zaciska pałce na szpitalnej koszuli, w której ku swojemu wielkiemu niezadowoleniu, wylądował.
-Skoro już ten temat mamy za sobą, przejdźmy do pilniejszych spraw - stwierdziła White w końcu puszczając Parker'a. Sięgnęła po kartki leżące na stoliku. -Mam nadzieję, że zdążyłeś się zastanowić.
-Może odłożymy to trochę w czasie? Musimy teraz zająć się tobą.
-Nawet o tym nie myśl. - Diana natychmiast ucięła wszelkie próby odwleczenia zabiegu. -Nie będzie lepszego momentu. Niedługo zrobię się mniej sprawna i dyspozycyjna, a jak dziecko się urodzi, tym bardziej będę potrzebowała ciebie zdrowego.
-Masz rację - przyznał z kwaśną miną. Myśl, że będą gmerać przy jego sercu, jednym z najważniejszych organów w ludzkim ciele, robiło mu się słabo. Jared wziął kartkę, na której była lista możliwych komplikacji. Na samym dole kartki widniało słowo, które zdecydowanie nie dodawało otuchy. „Zgon". Parker przełknął ślinę i potarł czoło.
-Jesteś młody i silny - stwierdziła Diana widząc na co patrzy Jared. -Nie ma się czym martwić. Będę przy tobie, może nie na bloku, ale na sali. Zobaczysz mnie pierwszą po przebudzeniu.
White podała kartkę ze zgodą. Parker patrzył na papier przez naprawdę długi czas.
-Masz długopis? - zapytał w końcu.
Diana podała mu go i obserwowała jak składa podpis na zgodzie na zabieg. Decyzja zapadła i była jedną z lepszych w ostatnim czasie.
-Trochę się boję - przyznał Jared odwracając się w stronę Diany.
-Ja też. Nawet bardziej niż ty. Nienawidzę być tą, która czeka na wieści.
Parker uśmiechnął się lekko i ścisnął dłoń Diany.
-Przynajmniej nie musimy robić remontu mniejszego pokoju - westchnął Jared myśląc o całym bałaganie, jaki towarzyszy podobnym przedsięwzięciom. -Mogę mieć do ciebie prośbę?
-Oczywiście. O co chodzi?
-Zadzwonisz do Eryki? Jeśli zrobię to ja, nie posłucha mnie i przyjedzie tutaj. Ty lepiej wytłumaczysz jej całą sytuację.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top