45.
Przez całą noc Jared spał może trzy godziny, zresztą Diana niewiele więcej. Oboje leżeli w milczeniu, zatopieni w swoich myślach. Głównym tematem rozmyślań była pani Green, sąsiadka podjęła ważną decyzję i oboje podziwiali jej determinację. Przecież było tyle bliższych domów opieki, ale wybrała ten położony najdalej. Powodem był pies, którego kobieta kochała nad życie, a który obecnie spał na kocyku w salonie. Dopiero około piątej rano Diana ostrożnie przytuliła się do Jared'a i zasnęła. On chwilę potem.
Diana zajęła się Jake'iem i Edward'em, kiedy Jared pojechał po panią Green. White postanowiła posprzątać mieszkanie sąsiadki. Skoro kobieta miała spędzić w nim ostatnią noc, wypadałoby, by było czysto i świeżo. Jake siedział na podłodze, a pies chodził wokół niego. Gumowa piłka wypadła dziecku z rąk i potoczyła się parę metrów. Edward poszedł za nią, a zdesperowany Jake, który bardzo chciał odzyskać zabawkę wstał na równe nogi. Złapał równowagę i postawił jeden krok, potem drugi. Diana, która obserwowała go kątem oka znieruchomiała. Nie mogła uwierzyć, że Jake właśnie postawił pierwsze kroki. Powstrzymała się od wszelkiego ruchu i patrzyła, nie chciała przestraszyć dziecka. Jednak po przejściu sześciu niezwykle niepewnych kroków Jake się poddał i usiadł na podłodze. Dopiero wtedy White podeszła do niego i w szerokim uśmiechem wzięła na ręce.
-Jaka szkoda, że Jared tego nie widział.- powiedziała całując Jake'a w głowę i przytulając do siebie. Tyle wystarczyło, by humor się jej poprawił. Teraz już nic nie będzie w stanie go popsuć. Edward ocierał się o jej nogi domagając się pogłaskania, wyczuwał wesołą atmosferę i sam też chciał być jej częścią. Diana klękła i zatopiła rękę w miękkiej sierści psa.
Jared i pani Green dwie godziny czekali na lekarza, który miał przynieść wypis i zalecenia odnoście dalszego postępowania. Żadne z nich nie czuło zniecierpliwienia, mieli dużo czasu, który spędzili na swobodnej rozmowie i ponownej dyskusji na temat wybranego ośrodka. Jared zapewniał o swoje chęci pomocy, ale starsza kobieta podziękowała i zdecydowanie odmówiła.
-Nie szkoda pani wyprowadzać się z mieszkania?- zapytał dalej próbując coś wskórać. Pani Green mieszkała obok niego przez wiele lat i z czasem zaczął uważać ją za niezwykle ciekawską ciotkę ze skłonnościami do plotkowania.
-Jestem zdecydowana i mam już wszystko zaplanowane. Mieszkanie wcale nie znaczy dla mnie, aż tyle, bym zdesperowanie chciała w nim zostać. Wprowadziłam się do niego po śmierci męża, nie byłam w stanie wytrzymać w poprzednim. Czułam się przytłoczona wspomnieniami. Do tego nie mam większych sentymentów.
Jared otworzył usta by odpowiedzieć, ale do sali wreszcie wszedł lekarz i przekazał wszystkie papiery.
Do mieszkania przyjechali przed południem. Trójka czekająca na nich natychmiast pojawiła się w mieszkaniu kobiety. Pani Green dorwała Edward'a i nie wypuszczając z rąk prawiła komplementy i całowała go.
-Możemy jakoś pomóc?- zapytała Diana, kiedy w końcu pies znalazł się na podłodze.
-Nie, dam sobie radę. Chcę wszystko posegregować. Niektóre rzeczy wezmę ze sobą, inne pójdą do wyrzucenia. Nie mogę przecież zostawić wszystkiego tak jak teraz jest.
-Tym bardziej możemy się przydać.
-Sama to zrobię. Już i tak zabrałam wam wystarczająco dużo czasu. Nie ma nawet co dyskutować na ten temat.- dodała widząc niepewne miny Diany i Jared'a.-Jeśli tak bardzo chcecie się przydać, możecie przyjść około dwudziestej, żeby pomóc wywalić stertę śmieci, która na pewno się uzbiera.
-No, dobrze.- odezwał się Jared.
Powoli, nieśpiesznym krokiem wrócili do swojego mieszkania. Diana już nie mogła się doczekać, aż powie Jared'owi wielkie wieści.
-Nadal bolą cię plecy?- zapytał Parker ściągając płaszcz i buty.
-Skąd o tym wiesz? Przecież ci nie mówiłam.- Diana była zaskoczona, wydawało się jej, że umiejętnie zamaskowała swoje niedogodności.
-Cały dzień przeciągałaś się, zmieniałaś pozycje stojąc, siedząc i leżąc. Nawet Jake'a co chwilę inaczej trzymałaś. Takich rzeczy nie da się nie zauważyć.
-Jesteś lepszym obserwatorem niż myślałam.
-Na pewno lepszym niż ty aktorem.- Jared przyciągnął bliżej Dianę i pocałował ją w głowę.-Dziś jest lepiej?
-Tak, musiałam sobie coś naciągnąć na siłowni. Co robisz?
White patrzyła jak Jared wyciąga sprzęt do sprzątania, nakłada rękawiczki i przybiera zdeterminowany wyraz twarzy.
-Skoro nie ma już Edward'a w końcu mogę posprzątać jak należy.
-Nie przesadzasz? Codziennie sprzątałeś jego sierść.
-Tak, ale teraz gdy codziennie nie będzie już jej roznosił, posprzątam generalnie. Jeśli chcesz pomóc, możesz zacząć od wymiany pościeli w pokojach i odkurzeniu każdej materiałowej powierzchni.
Diana westchnęła. Nie było sensu w próbach namówienia go do przełożenia porządków na inny dzień. Wiedziała, że Jared odetchnie swobodnie dopiero, gdy będzie miał świadomość, że nigdzie nie ma psiej sierści, ani śliny. Postanowiła mu pomóc, w ten sposób skończą szybciej i szybciej będzie mogła z nim porozmawiać.
Sprzątanie zajęło im trzy godziny. White dawno się tak nie zmęczyła robiąc porządki. Siedziała na kanapie z Jake'iem i czekała, aż Jared w końcu skończy myć panele w salonie i dołączy do nich czekając na wyschnięcie podłogi. Niedługo potem Parker usiadł obok niej.
-Zadowolony?- zapytała kobieta.
-Bardzo, dziękuję za pomoc.- Jared pocałował ją w policzek.-Nastawiłem też pralkę.
-Zobowiązuje się powiesić pranie na suszarce.- spojrzała na szczery uśmiech Parker'a i przytuliła się do niego.-Myślisz, że powinniśmy zobaczyć co słychać u pani Green?
-Ona nas tam teraz nie chce. Dostosujemy się do jej prośby i pójdziemy dopiero wieczorem.
-Czyli mamy resztę popołudnia dla siebie.
Jared oparł policzek na głowie Diany i głaskał jej ramie. Jake siedział na kolanach matki i bawił się zabawką. Parker wsłuchiwał się w oddech kobiety z zamkniętymi oczami. Był szczęśliwy. Miał wszystko czego można potrzebować. Śmiało pokusiłby się o stwierdzenie, że nawet znacznie więcej. Ciężar opierającej się o niego Diany zawsze był czymś przyjemnym, czuł jej ciepło i gładką skórę.
-Muszę ci o czymś powiedzieć.- odezwała się nagle Diana i zadarła głowę patrząc mu w twarz.
-Słucham.- odpowiedział Jared pozwalając jej zmienić pozycję. Teraz Diana siedziała ze skrzyżowanymi nogami przodem do niego. Jake znalazł się między nimi.
-Dzisiaj Jake postawił pierwsze kroki.
-Co? Kiedy?- Parker wziął dziecko na ręce, w jego głosie dało się wyczuć nutkę rozczarowania.-Dlaczego mnie przy tym nie było?
-Byłeś w szpitalu z panią Green, ale na pewno będą inne okazje. Przecież dopiero uczy się chodzić. Przed nim jeszcze całe mnóstwo prób, błędów i upadków. Ty też masz wrażenie, że nasz wspólny czas bardzo szybko płynie?- dodała po krótkiej przerwie.
-Nim się zorientujemy Jake będzie chciał pożyczyć samochód.
-Pewnie będzie miał pełno dziewczyn.
-Mam nadzieję, że znajdzie tą jedyną nim zdąży złamać wiele kobiecych serc.
-Będziesz musiał mu powiedzieć jak to zrobić.
-Ty lepiej znasz kobiece dusze.- powiedział Jared zbliżając się do Diany.
-Ale to ty podbiłeś moje serce szybciej niż ktokolwiek inny.- szepnęła kobieta w jego usta uśmiechając się.
Parker zaśmiał się, Diana wciąż umiała go zawstydzić. Po tym wszystkim co razem przeszli myślał, że już zdążył z tego wyrosnąć, ale White cały czas go zaskakiwała. Wystarczyło jej jedno słowo, by poczuł się dumny lub malutki, jak pył na wietrze.
Nachyleni nad Jake'iem złączyli usta w pocałunku. Jared położył dłoń na jej karku, dokładnie w miejscu, gdzie Diana uwielbiała być przez niego dotykana. Wzdłuż kręgosłupa spłynął dreszcz wywołujący gęsią skórkę. Jak zawsze w takich momentach Jake wstał trzymając się ramienia Jared'a i rozdzielił ich stając dokładnie między nimi. Potem zadowolony z siebie usiadł na kolach Parker'a.
-Myślisz, że jest zazdrosny o ciebie czy o mnie?- zapytała Diana patrząc na swoich mężczyzn.
-Nie mam pojęcia. Podłoga już wyschła i w końcu mogę zrobić obiad. Jakieś szczególne życzenia?- Jared wstał z kanapy i zabrał ze sobą dziecko.
-Żadnych.
Wieczorem zgodnie z planem poszli do pani Green i pomogli wynieść sporo rzeczy. Większość to ubrania, które już tylko leżały w szafie, kobieta postanowiła oddać je potrzebującym. Może jeszcze dostaną drugie życie. Torby przygotowane na wyjazd wcale nie były tak duże jak mogłoby się wydawać. Widocznie starsza kobieta nie potrzebowała zbyt wiele. Kiedy meble zostały uprzątnięte Jake dawał jasne znaki, że jest już zmęczony i życzy sobie iść do łóżka. Diana zabrała marudzące dziecka, a Jared został jeszcze chwilę na prośbę sąsiadki.
Pani Green usiadła na kanapie obok Jared'a. Edward leżał na swoim posłaniu w kuchni i wyglądało na to, że raczej nie zaszczyci ich swoją obecnością. Kobieta miała na kolanach niewielką szkatułkę, którą otworzyła i podała Parker'owi stare zdjęcie.
Jared spojrzał na fotografię, a potem na rozmówczynię.
-To ja i mój mąż, na czwartą rocznicę ślubu pojechaliśmy do Paryża. Najbardziej szalona rzecz jaką zrobiliśmy.
-Dlaczego?- zapytał mężczyzna patrząc na typowo francuską uliczkę, pełną kwiatów i krzeseł z kawiarni. Na środku stało małżeństwo, byli objęci i delikatnie uśmiechnięci.
-Edward jako pracownik poczty nie zarabiał wiele, tak samo jak ja. Wtedy były inne czasy, nie wiem czy lepsze, na pewno inne.
-Piękne zdjęcie.- powiedział Jared oddając je właścicielce.
-Nie, nie. To jest moja ostatnia prośba. Nie mam dzieci ani rodziny, ale bardzo chciałabym by ktoś o nas pamiętał. Kiedyś usłyszałam, że prawdziwa śmierć następuje wtedy, gdy pamięć o człowieku zniknie. Mam nadzieję, że nie proszę o zbyt wiele.
Parker milczał chwilę. Był w szoku. Nie spodziewał się czegoś takiego. Nie spodziewał się takich słów. Pomyślał o Adamie i rodzicach. Nigdy wcześnie nie spotkał się z tą piękną myślą, która kryła w sobie wiele prawdy i nadziei. Tak długo jak pielęgnuje się pamięć o kimś, tak długo ta osoba nie umrze we wspomnieniach bliskich. Poczuł smutek pomieszany ze wzruszeniem.
-Nie, to dla mnie wiele znaczy.- odezwał się w końcu z lekkim uśmiechem.
-Dziś jest dzień wspomnień, mogłabym opowiedzieć panu jak ja i Edward się spotkaliśmy?
-Oczywiście, z wielką ochotą posłucham tej historii.
-Mój kochany mąż.- westchnęła kobita.-Byłam instruktorką tańca, w tamtych czasach nie zarabialiśmy wtedy co teraz, ale dla mnie pasja była ważniejsza. Do tej pory pamiętam, jak Edward wszedł do mojej szkoły tańca i zapisał się na lekcje. Już wtedy wiedziałam, że się polubimy. Niedługo potem okazało się, że Edward ma dwie lewe nogi, nigdy nie widziałam takiego beztalencia. Ale bez wytchnienia i z wielką determinacją przychodził, na każdą lekcje. Zawsze pojawiał się pierwszy i wychodził ostatni. W końcu zebrał się na odwagę i zaprosił mnie na kawę. Był najbardziej szczerym i łagodnym człowiekiem jakiego spotkałam. Na naszym ślubie odkryłam, że on całkiem nieźle radzi sobie na parkiecie, a to wszystko było po to by mieć okazję spędzić ze mną trochę czasu. Szkoda, że nie dożyliśmy razem starości.
Jared cieszył się, że nie było z nimi Diany. White na pewno już starałaby się powstrzymać łzy, a on widząc ją, robiłby to samo. Parker słuchał w skupieniu i z łagodnym wyrazem twarzy. Historia miłości, która nadal trwała pomimo dwudziestu lat rozłąki.
-Nigdy nawet nie przyszło mi do głowy, że była pani instruktorką tańca.
-Nie widać po mnie, prawda? Byłam naprawdę dobra w tym co robiłam. Jednak stawy to stawy i moje w końcu odmówiły posłuszeństwa.
Pani Green odstawiła szkatułkę na bok i wstała z kanapy. Podeszła do stolika, na którym stało spore pudełko. Kobieta otworzyła je i oparła wieko na podpórce. Okazało się, że na stoliku stał gramofon, który po chwili udowodnił, że nadal działa. Pani Green nastawiła go i po pokoju rozeszła się muzyka, powolna i piękna.
-Do tego tańczyliśmy na naszym weselu. Nie zeszliśmy z parkietu przez całą noc.- kobieta odwróciła się do Jared'a.-Wiem, że już powiedziałam moją ostatnią prośbę, ale naszła mnie jeszcze jedna.
Jared już wiedział o co chodzi. Nie miał nic przeciwko wyświadczenia kolejnej. Odłożył zdjęcie na kanapę i podszedł do pani Green.
-Jest pani pewna, że nie zaszkodzi to sercu?- zapytał przypominając sobie o słabej kondycji kobiety.
-Nie będziemy szaleć.- odpowiedziała, a jej oczy błyszczały.
Tańczyli, a raczej kołysali się do wolnej melodii. Wydawało się, że pani Green na nowo przeżywa dzień swojego ślubu z ukochanym mężem, który odszedł przedwcześnie. Wszystkie emocje i uczucia obudziły się w niej na nowo. Znów była młoda i piękna, kochała i była kochana. Snuła plany na przyszłość, nie przejmowała się niczym. W tamtym momencie miała potężną moc, wiarę. Nie liczyły się zaległe rachunki, przeciekający dach, wciąż psujący się samochód, miała Edwarda i świat stał przed nimi otworem. Biała suknia muskała deski parkietu, welon sunął po podłodze i starała się na niego nie nadepnąć.
Jared nie zastanawiał się o czym myśli pani Green, cieszył się, że mógł sprawić sąsiadce przyjemność. Wiele się nauczył w czasie tej krótkiej rozmowy. Do tej pory nie zastanawiał się nad starością, był młody i silny, miał pełno możliwości, ale teraz wiedział, że on w takich chwilach nie będzie sam. Za kilkadziesiąt lat będzie przytulać swoją siwowłosą, ale nadal niesamowitą Dianę. Zestarzeć się z nią, wielka nagroda i wielkie szczęście.
Diana uśpiła Jake'a i postanowiła jeszcze na chwilę dołączyć do Jared'a i pani Green. Weszła do mieszkania i przywitał ją Edward, pies uparcie kręcił się jej między nogami i w końcu musiała pochylić się nad nim. Zajęta zwierzęciem zauważyła tańczących. Czując panującą atmosferę miała ochotę ucałować Edward'a, że nie pozwolił jej tam wejść.
Diana leżała już w łóżku, kiedy Jared położył się obok niej. Pozwoliła się mu wygodnie ułożyć, a potem przysunęła się bliżej i mocno go objęła. Była dumna i wzruszona jego zachowaniem. Sprawił wielką przyjemność pani Green, tylko on potrafił być tak wyczulonym na uczucia innych. Musnęła nosem jego szyję i zastygła w bezruchu.
-Jesteś najlepszy, kocham cię.- powiedziała.-Tak bardzo, bardzo cię kocham.
-Za co to?- zapytał również obejmując Dianę.
-Za wszystko.
Jared uśmiechnął się w ciemności. Uwielbiał takie deklaracje z jej strony. Lubił słuchać jak mówiła te dwa słowa.
W poniedziałek Diana zamieniła się z Ed'em na zmiany i szła na popołudniu, natomiast Jared poinformował Erykę, że się spóźni. Nie mógł odpuścić sobie pożegnania pani Green. O dziewiątej zeszli do mieszkania sąsiadki. Kobieta właśnie zakładała płaszcz, transport do jej nowego domu miał pojawić się lada chwila.
-Dzień dobry.- powiedział Jared.
-Dobrze, że przyszliście chwilę wcześniej. Została jeszcze jedna sprawa.
Pani Green wzięła teczkę i podeszła do Diany. Parker trzymał Jake'a, więc nie miał wolnej ręki.
-Mieszkanie nie będzie mi już dłużej potrzebne, a ponieważ należy do mnie, muszę coś z nim zrobić.- wręczyła White teczkę.-Jest wasze.
Oboje spojrzeli na nią zaskoczeni. Żadne nie spodziewało się tego.
-Nie możemy.- odezwała się Diana.-To zbyt wiele.
-To nic, a poza tym nie chcę by stało puste i niszczało.
-Mimo wszystko...
-Jak nie chcecie to sprzedajcie. Notariusz już wszystko przepisał i teraz to wasz problem. Edward, musimy iść.
Jak na zawołanie pies pojawił się na korytarzu, machając ogonem na widok gości. Okrążył zebranych i zatrzymał się przy Dianie, kobieta pochyliła się i pogłaskała go. Jared'owi natomiast wystarczył kontakt wzrokowy.
-Wygląda na to, że już przyjechali.- oznajmiła pani Green patrząc przez okno wychodzące na podjazd. Zapewne to samo, przez które wiele razy obserwowała sąsiadów.
-Weź go.- Parker oddał dziecko Dianie, a sam zabrał dwie przygotowane walizki. Nie były jakoś nad wyraz ciężkie, ale duże i mało poręczne. Najpierw wyszedł tragacz, a za nim szły kobiety. Edward grzecznie trzymał się nogi swojej pani, ale i tak miał przypiętą smycz. Musiał zrobić dobre pierwsze wrażenie.
Na podjeździe stał samochód ośrodka. Na bokach miał napisaną nazwę, a na powitanie wyszła niewysoka kobieta. Przywitała się z panią Green i przedstawiła siebie oraz swojego partnera, który był kierowcą. Mężczyzna wysiadł z samochodu na polecenie kobiety i pomógł zapakować walizki do bagażnika. Nadszedł czas pożegnania.
-No i nadeszła ostatnia zmiana w moim życiu.- powiedziała pani Green przerywając ciszę.-Lubiłam tą okolicę, spokojna, a jednak czasem coś się działo. Dziękuję za pomoc w ostatnim czasie i wszystkie życzliwe słowa. Wiem, że nie zawsze byłam najlepszą sąsiadką, ciekawość czasem jest silniejsza ode mnie. Mam nadzieję, że nie będziecie mnie źle wspominać.
-Skąd.- Diana zabrała głos, starała się utrzymać uśmiech na twarzy. Nienawidziła pożegnań.-Pani również nam pomagała, wspólnie aresztowałyśmy Grace.- obie kobiety uśmiechnęły się na wspomnienie tamtej chwili.-Dziękujemy za wszystko i życzymy zdrowia.- Diana objęła sąsiadkę i razem z Jake'iem przytulili kobietę.
-Bądź grzeczny.- pani Green pogłaskała chłopca po głowie.
-Diana powiedziała już wszystko.- Jared stał ostatni w kolejce.
-Tak.- Parker objął kobietę.-Odprowadź mnie do samochodu, proszę.
Pani Green wzięła go pod ramię i razem poszli w kierunku auta. Zatrzymali się przed jego drzwiami. Edward zachęcony przez swoją panią pierwszy siadł do pojazdu.
-Z wielką przyjemnością spełnię pani prośbę, najpierw my, potem Jake, a gdy pojawią się następni, oni również. Obiecuję.
-Wiem, że dotrzymasz słowa. Pamiętaj, że wystarczy mi jak ty będziesz pamiętał. Wystarczysz tylko ty.
Kobieta wsiadła do samochodu i Jared zamknął drzwi. Gdy już mieli ruszać w długą drogę Parker przypomniał sobie o jeszcze jednej rzeczy. Musiał powiedzieć coś jeszcze. Zastukał w szybę, a pani Green opuściła ją.
-Pamięta pani, gdy powiedziała, że jestem zagubiony?- kobieta przytaknęła.-Niestety bardzo się pani pomyliła.- Jared spojrzał w kierunku stojącej kawałek dalej Diany z Jake'iem na rękach.-Doskonale wiem, w jakim kierunku zmierzam.
Sąsiadka uśmiechnęła się ze zrozumieniem i odjechała.
Jared i Diana stali jeszcze chwilę na zewnątrz. Patrzyli jak samochód znika za pierwszym skrzyżowaniem.
-O czym na końcu rozmawialiście?- zapytała Diana czując na barkach ciepłe ramię Jared'a.
-O niczym ważnym.- odpowiedział całując ją w głowę.-Chodźmy do środka zanim zmarzniecie.
Parker pojechał do pracy niedługo potem. Diana w tym czasie zrobiła zakupy i wyprasowała pranie. Jake grzecznie bawił się na podłodze, a potem trzymając się mebli, chodził. White liczyła, że jeszcze raz zobaczy jego samodzielne kroki, ale nic z tego nie wyszło. Chłopiec jak na złość nie chciał powtórzyć swojego wyczynu.
Ogarnęła mieszkanie i nadeszła pora na posiłek. Będąc w sklepie specjalnie kupiła kiwi, bo miała wielką ochotę na coś kwaśnego. Planowała sałatkę owocową, której część spakuje do pracy. Rozpakowując zakupy otworzyła lodówkę i musiała ją zamknąć. Zapach jasno wskazywał, że coś się zepsuło. Wcześniej jakimś sposobem tego nie wyczuła. Wzięła wdech i ponownie ją otworzyła szukając źródła nieprzyjemnego zapachu. Nie znalazła nic co mogłoby być winowajcą, jeszcze raz obwąchała resztki z wczorajszego obiadu, ale nadal pachnęły normalnie. Jednak dla pewności postanowiła się ich pozbyć. Potem ponownie sprawdziła daty ważności na produktach mlecznych, wszystko było w porządku. Gdy upewniła się, że do wyjścia do pracy ma jeszcze dwie godziny, zdecydowała się umyć całą lodówkę. Wydawało się jej, że Jared robił to w zeszłym tygodniu, ale teraz nie była pewna, a lodówce to nie zaszkodzi.
Jared stał na parkingu niedaleko wejścia do pracy i palił papierosa. Drugiego tego dnia, narzucił sobie, że jeszcze dwa i koniec na dzisiaj. Grace już nie było i trzeba wrócić do normalnego życia bez papierosów. Z rozmyślań nad wyjazdem pani Green wyrwał go dzwonek telefonu. Wyciągnął go z kieszeni i spojrzał na ekran. Z uśmiechem odebrał.
-Widzę cię przez okno.- powiedziała Eryka.
Jared spojrzał w kierunku budynku i zauważył niewielką postać kobiety w jednym z wielu szklanych okien.
-Kończ szybciej i chodź.
-Jestem potrzebny?
-Nie bardziej niż zwykle, ale dziś jeszcze nie piłam kawy.
-Dobra, możesz uruchamiać ekspres, zaraz tam będę.
-Czekam.
Eryka rozłączyła się, a Parker zrezygnował z reszty papierosa. Każdy powód jest dobry, by ograniczyć palenie. Zgasił niedopałek i wyrzucił go do kosza.
Wysiadając z windy widział Erykę kręcącą się przy biurku. Nadal był poruszony dwoma ostatnimi dniami i jej widok sprawił mu większą radość niż zazwyczaj.
-Siadaj- powiedziała kobieta poprawiając pasek swojej garsonki i zajmując własne miejsce.
Jared zrobił to z uśmiechem na twarzy.
-Działo się coś przez weekend?- zapytała zaskoczona jego zachowaniem, nawet nie zdjął płaszcza.
-Dlaczego pytasz?
-Wyczuwam coś, ciężko mi to określić, ale coś jest na rzeczy, prawda?
-Tak i wszystko ci opowiem, ale najpierw chcę usłyszeć jak poznałaś David'a.
***
Rozdział wyszedł lekko ckliwie. Wybaczcie jeśli bardziej niż lekko :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top