44.

Jared podjechał na parking pod biurem, zabrał swoje rzeczy i poszedł na tył budynku, by zapalić. Eryka podjechała minutę po nim i zauważyła go idącego w przeciwnym kierunku niż powinien. Zaintrygowana kobieta postanowiła go nie wołać, ale szybko zaparkować samochód i pójść za nim. Usprawiedliwiała się sama przed sobą, że to z troski.

Starała się iść bardzo cicho, ale śnieg skrzypiał jej pod butami. Wyjrzała zza rogu, ale nie zobaczyła Parker'a, wychyliła się bardziej, nadal nic. Zdecydowała się wyjść z bezpiecznego miejsca i kontynuować swoje śledztwo. Minęła dobudówkę, w której trzymano sprzęt do pielęgnacji terenu wokół budynku i zobaczyła go. Stał z jedną ręką w kieszeni, torbę miał zawieszoną na przedramieniu, a w drugiej ręce trzymał papierosa. Miał zamknięte oczy i spokojną minę.

Eryka chrząknęła, a Jared spojrzał na nią zaskoczony.

-Wiesz, że nie masz dwunastu lat i nie musisz się z tym ukrywać?- zapytała podchodząc.

Mężczyzna uśmiechnął się przepraszająco.

-No wiem.

-Tak właśnie mi się wydawało ostatnio, że czuję nutkę dymu papierosowego. Po co te całe podchody? Nikt nie będzie na ciebie krzywo patrzył tylko dlatego, że palisz.

-Skąd wiedziałaś, że tu jestem?

-Widziałam jak szedłeś.

-Więc postanowiłaś za mną iść.

-Nie kierowała mną ciekawość.

Jared zgasił niedopałek i wyrzucił go do kosza. Lekko uśmiechnięty podszedł do Eryki.

-Oczywiście, że nie.

Kobieta odpowiedziała mu tym samym i razem poszli do biura.

Diana właśnie wyszła z szatni dla pracowników, kiedy do siłowni weszła Eva, kobieta wyglądała na poddenerwowaną. Trenerka przywitała się krótko i zniknęła za drzwiami szatni. Chwilę potem pojawił się Ed ze skruszoną miną. Nie wszedł do szatni, ale stanął pod ścianą jakby na coś czekał. Diana już miała podejść do niego i zapytać czy wszystko w porządku, ale zadzwonił jej telefon. Spojrzała na ekran i zobaczyła kto dzwoni.

-No co tam, mamo?- odezwała się pierwsza.

-Przeszkadzam?- zapytała Anna.

-Jestem w pracy, ale chwilę możemy porozmawiać. Stało się coś?

-Tak... znaczy nie. Znaczy...- plątała się kobieta.

-Powiedz to w końcu.

-Tak więc zacznę od początku.

Diana uniosła wysoko brwi, jakieś przeczucie mówiło jej, że historia nie będzie dotyczyć jej rodziców, ale innej części rodziny.

-W zeszłym tygodniu Martha i Ethan pokłócili się i teraz ona z dziećmi mieszka z nami. Trwa to już jakiś czas i powiem szczerze, że chcielibyśmy z tatą trochę spokoju.

-Ethan wyrzucił ją z mieszkania?

-Ależ skąd, to ona się wyprowadziła. Wiesz jaka jest dumna.

-A co ja mam z tym wszystkim wspólnego? Powiem szczerze, że po jej ostatnim przedstawieniu naprawdę nie mam ochoty ani się z nią kontaktować, ani jej pomagać.

-Wiem, że ona postąpiła źle i gdzieś w głębi ona też to wie.

-Chyba bardzo głęboko.

-Diana... to nasza rodzina.

-Nadal nie wiem co miałabym zrobić, będąc tak daleko od was.

-No i właśnie doszłyśmy do sedna naszej rozmowy. Kiedy byliście na święta, Jared wspomniał o pustym mieszkaniu Adama, może Martha mogłaby się tam wprowadzić?

-Nawet nie ma mowy. To, że mnie chcesz wciągnąć w tą sytuacje jeszcze rozumiem, ale dlaczego też Jared'a? Jego Martha skrzywdziła najbardziej, a teraz oczekujesz, że pójdę do niego i poproszę go o to? Jakoś nie mam na to ochoty.

-Diana...

-Co?- teraz White czuła złość, nie chciała pomagać kuzynce, która zachowała się okropnie. Zniszczyła skrzypce Jared'a i nawet jeśli Ethan naprawił je, pozostał na nich ślad, po tym zdarzeniu. Od tamtego czasu Jared ani razu nie odważył się wyciągnąć ich z szafy, a Diana nie miała odwagi, by ponownie zasugerować mu dalszą grę na nich. Nie po tym wszystkim.

-Ona ma dzieci i jest w ciąży.

-Co to ma do rzeczy?

-Nie proszę cię w jej imieniu, ale w moim własnym. Nie rób tego dla niej, ale dla mnie i dla taty.

Diana milczała przez chwilę. No i co mogła zrobić? Odmówić? Obie wiedziały, że był to cios poniżej pasa. White wiedziała ile zawdzięcza rodzicom.

-Czy zdajesz sobie sprawę o co mnie prosisz? W jakiej sytuacji stawiasz mnie, a co gorsze, Jared'a?

-Wiem i wierz mi gdyby było inne wyjście nie robiłabym tego.

-Dobrze więc, zadzwonię wieczorem i przekażę decyzję Jared'a.

-Dziękuję, kochanie.

Diana nie odpowiedziała, a Anna nie ciągnęła rozmowy. Rozłączyły się, a White stała jeszcze chwilę w miejscu i zaciskała palce na telefonie. Była wściekła. Jakim sposobem Martha owinęła sobie jej mamę wokół palca? Dlaczego ta kobieta dostaje wszystko czego chce nie musząc nawet kiwnąć palcem?

-Diana.

White usłyszała głos Dagny dobiegający z recepcji. Odwróciła się w jej kierunku.

-Słucham.

-Dzwoniły twoje klientki, od przyszłego tygodnia chcą wrócić do treningów z tobą. Na kiedy mogę je wpisać?

-Na kiedy tylko będzie im odpowiadać. Ja się dostosuje.

-Dobrze.

Życie zaczynało wracać do normalności. Święta i nowy rok minęły, Grace zniknęła z ich życia, wszystko wydawało się w porządku. Diana wzięła kilka głębokich wdechów i schowała telefon do kieszeni, już spokojniejsza wróciła do pracy.

Uzupełniała półki z wodą, kiedy obok niej przeszedł Ed.

-O co rano chodziło między tobą, a Evą?- zapytała kiedy ją mijał.

Rodriguez westchnął i zatrzymał się. Podszedł bliżej.

-Drobna różnica zdań.- odpowiedział opierając się o ścianę.

-Tak drobna, że nawet nie byliście jednocześnie w szatni.

-Eva powiedziała, że mogę tam wejść dopiero jak ona wyjdzie, więc żeby jej nie denerwować bardziej, dostosowałem się.

Diana uznała, że to trochę dziwny rodzaj żądań.

W końcu nie tylko Jared i ona mieli jakieś problemy w związku.

-Wiesz, że jak coś to możesz mi się wygadać?

-Dzięki, ale to jest błahostka. Znaczy nie błahostka, a poważna sprawa, ale wiem jak to naprawić. Muszę tylko dać Evie czas na ochłonięcie.

-Teraz to jestem ciekawa. Powiesz mi o co chodzi?- Diana zostawiła butelki i teraz całą uwagę poświęciła Ed'owi.

-Nie.- mężczyzna uśmiechnął się i wrócił do swoich obowiązków.

Diana patrzyła za nim z kwaśną miną. Naprawdę chciała wiedzieć o co poszło. Zbycie przez Ed'a nie zniechęciło jej. Szybko skończyła z butelkami i wypatrzyła swoją następną ofiarę, Evę. Kobieta rozciągała się na salce, przygotowując się do ćwiczeń z grupą. White spojrzała na zegarek. Doskonale, miała jeszcze dziesięć minut.

-Masz chwilkę?- zapytała zbliżając się do przyjaciółki.

-Jasne, o co chodzi?- Eva wyprostowała się z głębokiego skłonu, już nie wyglądała na zdenerwowaną.

-Słyszałam, że pokłóciliście się z Ed'em...

-Już ci powiedział? Zabiję go.- kobieta westchnęła, a Diana widząc, że zaraz nastąpi kontynuacja postanowiła nie wspominać, że tak naprawdę nie wie o co chodzi.-Domyślam się jak to wyglądało i jak Ed to odebrał, ale to naprawdę nie było tak.

-Chętnie wysłucham twojej wersji.- White wiedziała, że nie powinna, ale nie mogła się oprzeć.

-Wczoraj zadzwoniła do mnie mama i poprosiła żebym przyjechała dziś przed pracą i z czymś jej pomogła. Wspomniałam o tym Ed'owi, a po pracy w moim samochodzie zaczęło coś stukać. Muszę wymienić już ten stary złom. Nic tylko naprawy, ale wracając do tematu. Ed zaproponował, że w takim razie przyjedzie godzinę wcześniej i podwiezie mnie. Wszystko było idealnie. Przed samą północą mama zadzwoniła jeszcze raz i powiedziała, że jednak nie muszę przyjeżdżać, tylko, że ja zapomniałam powiadomić o tym Ed'a. Przyjechał o umówionej godzinie, nie mieliśmy nic do roboty, więc zjedliśmy wspólnie śniadanie. Rozmawialiśmy i jakoś tak samo wyszło, że zeszliśmy na temat bardziej cielesny. W bardzo zaowalony sposób zaproponowałam... zbliżenie.- Diana starała się zachować powagę, domyślała się już dlaczego Ed nie traktował kłótni w należycie poważny sposób.-Pewnie nie uwierzysz, ale my nadal ze sobą nie spaliśmy. Do tej pory myślałam, że Ed czeka na mój pierwszy ruch, ale okazało się, że nie. Wybrnął z sytuacji głupim żartem.- Eva oblała się rumieńcem i spuściła wzrok.- Byłam tak zawstydzona, że nakrzyczałam na niego. Nigdy w życiu nie byłam tak zażenowana. Możesz się śmiać.

-Nie mam zamiaru. Różne są sytuacje w życiu.

-Powinnam go przeprosić, prawda?

Diana pokiwała głową.

-Wiem, że powinnam. Zrobię to po zajęciach. Zależy mi na nim i nie chcę się kłócić o taką drobnostkę. Rozmowa wszystko wyjaśni. Wygadanie się naprawdę pomogło, teraz rozumiem dlaczego zawsze żaliłaś się Ed'owi.

Diana już miała wyjaśnić, że to nie było żalenie się, ale do salki zaczęły schodzić się pierwsze uczestniczki zajęć.

Po kolacji Jared i Jake siedzieli na kocu na podłodze i bawili się zabawkami. Pies leżał w pewnej odległości i przyglądał się im. Parker obserwował zwierzę i czekał w gotowości, by w razie jego zbliżenia się wstać i usiąść na kanapie. Po chwili dołączyła do nich Diana, wtuliła się w Jared'a i patrzyła na dziecko. Edward podniósł się, a ona poczuła jak Parker się napina. Pies położył się po drugiej stronie White, a kobieta zaczęła głaskać go po głowie.

-Aż tak bardzo przeszkadza ci jego obecność?- zapytała spoglądając na niego.

-Nie chodzi o jego obecność, tylko o sierść i ślinę.

-Jeśli ta sytuacja będzie się przedłużać porozmawiam z Ed'em, czy nie mógłby się nim zająć.

-Zrobiłabyś to?

-Oczywiście.-uśmiech wdzięczności Jared'a był wart wszystkiego.-Obiecałam mamie, że porozmawiam z tobą o jednej rzeczy.- to był idealny moment.

-O co chodzi?- Parker całą uwagę poświęcił Dianie, kątem oka nadal patrząc na Jake'a i Edward'a.

-O Marthę.- Jared milczał pozwalając jej kontynuować.-Zostawiła Ethan'a i wprowadziła się do moich rodziców. Trwa to już jakiś czas i mama zasugerowała, że skoro mieszkanie Adama stoi puste, to może Martha i dzieci mogliby z niego korzystać. Co o tym myślisz?

Jared milczał chwilę. Sam nigdy nie wyszedłby z taką propozycją, ale skoro wypłynęła od kogoś innego, to mógł się na nią zgodzić.

-Dobrze.- powiedział spokojnie.

-Naprawdę?- zdziwiła się Diana.-Po tym wszystkim co zaszło między nami a nią w czasie świąt?

-Tak.

-Zawstydzasz mnie. Ja chyba nie byłabym w stanie zdobyć się na taki czyn. Czuję się teraz strasznie małostkowa.

Jared oparł skroń o jej głowę.

-Tak ci się tylko wydaje. Jesteś najwspanialszą kobietą jaką kiedykolwiek spotkałem.

Diana z lekkim rumieńcem spojrzała mu w oczy. Ręką, którą nie głaskała psa dotknęła policzka Jared'a i pocałowała go. Rozdzielił ich Jake, który opierając się o kolana White stanął na nogach i wszedł między nich.  

Jared zgodnie z obietnicą codziennie odwiedzał panią Green w szpitalu i przywoził jej potrzebne rzeczy. Często towarzyszyła mu Diana i Jake przez co rozmowa była jeszcze ciekawsza. Pani Green pytała o Edward'a, którym zajmowała się Diana. Jared przyzwyczaił się do niego, ale nadal trzymał się na dystans. W całej tej sytuacji utwierdził się tylko, że nie byłby w stanie zostać właścicielem psa na stałe. Było to dla niego po prostu niemożliwe.

Była sobota i piąty dzień pobytu pani Green w szpitalu. Zrobiono jej wszystkie możliwe badania i testy i wyglądało na to, że lekarze w końcu mają pełny obraz sytuacji. Kiedy Jared, Diana i Jake weszli do sali, sąsiadka wiedziała już jaka czeka ją przyszłość. Powaga zniknęła z jej twarzy kiedy tylko zobaczyła gości.

-Dzień dobry.- powiedziała Diana wchodząc jako pierwsza, krok za nią był Parker z reklamówką z zakupami. Jake w ramionach White był grzeczny i jak zawsze uśmiechnięty.

-Miło was widzieć.

-Jak samopoczucie?- zapytał Jared ściągając kurtkę.

-Dobrze, lekarze mówią, że jutro będę mogła wrócić do domu.- odpowiedziała kobieta bez cienia radości na twarzy.

-Wspaniała wiadomość.- odezwała się Diana i poprawiła sposób trzymania dziecka. Bolały ją plecy i Jake zdawał się cięższy niż zazwyczaj.

-To nie wszystko, prawda?- Jared wyczuł dziwne napięcie emanujące od pani Green.

-Lekarze powiedzieli otwarcie, że moje serce jest w złym stanie. Zawał był rozległy i bardzo destrukcyjny, nie będę już mogła mieszkać sama.

Diana już miała zabrać głoś, ale Parker ją uprzedził.

-Ma pani nas. Z chęcią pomożemy.

Powiedział dokładnie to co oboje myśleli.

Na twarzy kobiety pojawił się smutny uśmiech. Spojrzała na nich.

-Jesteście kochani, ale to się nie uda. Jesteście młodzi i macie małe dziecko, nie potrzebujecie ciężaru w postaci mojej osoby. Poza tym potrzebuję rehabilitacji.

-Więc co zamierza pani zrobić?- zapytała Diana.

Starsza kobieta sięgnęła na szafkę i podała Jared'owi plik ulotek. Diana spojrzała na nie, a potem na sąsiadkę.

-Dostałam je dziś rano od fizjoterapeuty. To najlepsze rozwiązanie i wygląda na to, że jedyne.

-To są...- zaczął Parker.

-Domy opieki, dokładnie.- skończyła za niego starsza kobieta.

-Naprawdę nie musi pani tego robić.

-Już się zdecydowałam. Moja emerytura wystarczy na pokrycie kosztów, a po drugie i najważniejsze, pozwalają na obecność zwierząt. Nie byłabym w stanie rozstać się z moim Edwardem.

-Ale to jest czterysta kilometrów stąd.- stwierdził Jared czytając ulotkę, która opisywała wspomniane przed chwilą miejsce.

-Tak, już kontaktowałam się z ośrodkiem. Przyjadą po mnie w poniedziałek. Jutro będę mogła spędzić ostatnią noc w swoim mieszkaniu.- mówiąc to kobieta była poważna, na krawędzi ze smutkiem. Decyzja musiała być cięższa niż się wydawało.

-A czy teraz możemy coś dla pani zrobić?- zapytała Diana chwytając kobietę za dłoń.

-Prawdę powiedziawszy mogłabym zostać sama. Chcę sobie jeszcze raz wszystko przemyśleć.

-Oczywiście.- Jared wziął Jake'a od Diany.-Jutro rano przyjadę po panią.

-Dziękuję.

Ta krótka wizyta zostawiła wszystkich w poważnych nastrojach. W drodze do domu nie rozmawiali dużo, zatrzymali się w sklepie i zrobili zakupy. Kiedy stali przy kasie telefon Diany zadzwonił. Wyszła z Jake'iem ze sklepu i stanęła przy samochodzie.

-Cześć, mamo.- odezwała się poprawiając dziecku czapkę.

-Rozmawiałaś z Jaked'em?- zapytała kobieta.

Diana nagle przypomniała sobie, że zapomniała wcześniej zadzwonić.

-Tak.

-I?

-Zgodził się.

-Całe szczęście.- ucieszyła się Anna.-Nawet nie wiesz jaka jestem wdzięczna.

-Wdzięczność należy się tylko Jared'owi. Gdyby to zależało ode mnie...

-Wiem i wcale cię za to nie winię.

-Później wyślę kurierem klucze, powinny dojść na początku przyszłego tygodnia.

-Stało się coś?

Pytanie zbiło Dianę z tropu. Irytacja, którą czuła jeszcze chwilę wcześniej, prysła.

-Dlaczego pytasz?

-Dziwnie brzmisz.

-Wszystko w porządku, ale chcę cię o coś zapytać.

White milczała dłuższą chwilę. Zbierała siły, by się odezwać.

-Słucham.- Anna przerwała ciszę, wyczuwała, że Diana potrzebuje zachęty, by powiedzieć co chciała. Utwierdziło to Annę w przekonaniu, że temat może być nieprzyjemny.

-Pomysł z mieszkaniem był twój, czy Marthy?

Tym razem to matka milczała. Diana czekała cierpliwie i domyślała się odpowiedzi, irytacja wróciła ze zdwojoną siłą.

-Wiesz co? W zasadzie to już nie musisz odpowiadać.- odezwała się Diana starając się opanować łzy cisnące się do oczów. Nawet nie wiedziała dlaczego się pojawiły.

-Czy... to jest aż tak ważne?- głos Anny również brzmiał inaczej. Obie czuły, że między nimi właśnie stanęła Martha. Wcześniej również była przedmiotem sporów między matką i córką, ale tym razem dodatkowym elementem był Jared, którego Martha bardzo skrzywdziła, a teraz chce wykorzystać.

Diana zamknęła ciężko oczy, a wezbrane łzy popłynęły po policzkach. Nie wiedziała nawet czy była zła, rozczarowana czy zawiedziona.

-Córciu...

-Nie, nie mów nic więcej. Kiedy indziej porozmawiamy o czynszu.

White rozłączyła się i wytarła oczy. Czy ta sytuacja naprawdę wymagała płaczu? Pożałowała własnej słabości i schowała telefon do kieszeni. Odwróciła się i zobaczyła idącego Jared'a. Widząc jej czerwone oczy, miał pytający wyraz twarzy.

-To nic.- Diana szybko uśmiechnęła się i otworzyła bagażnik, żeby schować zakupy. Potem zajęła się zapinaniem Jake'a w foteliku, w tym czasie zdążyła ochłonąć. Usiadła na fotelu pasażera z normalnym kolorem policzków i zamiarem pozbierania się do kupy.

-Chcesz żebym o to zapytał?- odezwał się Jared nadal nie uruchamiając silnika.

-Niekoniecznie.

-Dobrze.

Parker pocałował ją w skroń i przytulił do swojego ramienia. White miała wielką ochotę rozpłakać się ponownie, głównie z powodu, że ktoś pochylił się nad jej udręczoną duszą i okazał zainteresowanie. Powstrzymała się, przecież nie była beksą i nie chciała, żeby Jared tak o niej pomyślał.

W domu Diana opowiedziała Jared'owi o swojej rozmowie z mamą. Parker nie miał żadnych zastrzeżeń do podjętej wczoraj decyzji. Pomimo wiedzy, że to Martha wyszła z pomysłem zamieszkania w mieszkaniu Adam'a. Diana nadal nie mogła zrozumieć dlaczego tak postąpił, ale nie pytała. Musiała przewietrzyć głowę, więc zabrała Edward'a i poszła nadać klucze. Pies potrzebował spaceru, a ona chwili samotności.

Jared posprzątał po obiedzie, położył Jake'a na jego drzemkę i zabrał się za prasowanie. Musiał czymś zająć ręce, bo ochota zapalenia papierosa wzrastała z każdą chwilą od samego rana. Teraz był odpowiedni moment, Diany nie było, a Jake spał. Problemem okazała się jego odpowiedzialność, nie mógł zostawić dziecka samego w mieszkaniu, nawet śpiącego. Prasując spoglądał w stronę okna w kuchni. Najbardziej oddalone okno od pokoju Jake'a. Przez chwilę walczył ze sobą, a potem zostawił żelazko. Z kieszeni płaszcza wyciągnął papierosy i zapalniczkę. Otworzył okno za oścież i w końcu mógł zapalić. Nie przeszkadzało mu chłodne powietrze, spokojnie wydychał szary dym. Silna potrzeba, która dręczyła go od rana, została zaspokojona. Był w połowie papierosa, kiedy usłyszał klucz w zamku. Przecież Diana niedawno wyszła, nie powinna już wrócić. Parker starając się zatuszować swój nałóg nie miał czasu na zastanawianie się, że jego zmagania z potrzebą zapalenia trwały znacznie dłużej niż myślał. Diana spokojnie zdążyła nadać klucze i wrócić.

W mieszkaniu najpierw pojawił się Edward, który podbiegł do Jared'a. Mężczyzna zignorował go i dalej robił swoje.

-Co to za dziwny zapach? Papierosy?- pytała Diana wchodząc do kuchni. Parker właśnie zamykał okno, ale paczka i zapalniczka leżały na blacie obok zlewu.

White wyglądała na zaskoczoną.

-Od kiedy palisz?

-Jakiś czas.- odpowiedział ze skruchą.

-A dlaczego się z tym ukrywasz przede mną?

Jared patrzył w podłogę i milczał. Znał odpowiedź, ale bał się, że nie spodoba się ona Dianie. Kobieta podeszła do niego i podniosła mu dłonią twarz, by móc spojrzeć w jego oczy. Patrzyli na siebie tylko kilka sekund, w końcu Jared uwolnił się od dotyku Diany i zdecydował się mówić.

-Po incydencie z Grace potrzebowałem czegoś na uspokojenie nerwów, sięgnąłem po papierosy. Pewnie teraz myślisz jaki jestem słaby, że musiałem znaleźć odskocznię, a nie przepracowałem tego z psychologiem jak mi radziłaś.

White uśmiechnęła się delikatnie.

-Nie mam nic przeciwko temu. Jeśli tobie to pomaga, nie mogę narzekać.- kobieta sięgnęła po paczkę i zapalniczkę.-Może sama zacznę? Nigdy wcześniej nie miałam okazji spróbować.- wyciągnęła jednego z paczki i włożyła go sobie do ust.

Jared uśmiechnął się, a potem zabrał papierosa Dianie.

-To paskudny nałóg, sam też staram się do niego nie przywiązywać. Nie planuję tego na dłuższą metę i już nigdy więcej nie mam zamiaru robić tego w domu.

-Dobrze.- White pocałowała go krótko w usta.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top