42.
Minęło półtorej tygodnia odkąd Grace została aresztowana. Diana przestała o tym myśleć, ale Jared nadal odczuwał skutki stresu. Źle się czuł i mało pracował od tamtego czasu. Przez większość dni siedział w domu i zajmował się mieszkaniem i Jake'iem. Wiedział, że Diana źle sypia, często kiedy przebudzał się w nocy widział ją nadal próbującą zasnąć. Przytulał ją wtedy i chyba ją to uspokajało, bo White w końcu zasypiała słuchając bicia jego serca. Nawet nie zdawał sobie sprawy co tak naprawdę ją martwi.
Mało rozmawiali, a już na pewno nie na temat Grace. Wszystko zostało już powiedziane, Diana miała dość wiecznego zadręczania się Jared'a. Takie rzeczy się zdarzają i nie było sensu w doszukiwaniu się winy we wszystkim. Nie dość, że chodziła niewyspana, to jeszcze ciągłe napięcie w każdej próbie rozmowy, sprawiało, że było zła. Widział to Ed, Dagna, Eva i reszta pracowników siłowni. Rodriguez starał się tłumaczyć ją, tylko jemu opowiedziała co się stało, więc czuł się w obowiązku. Nikomu tylko nie wspomniała o obawach o zdrowie Jared'a.
-Świetnie.- powiedziała wkurzona Diana.-Sama to zrobię.
-Powiedziałem ci, że już idę, tak?
Ed starał się być spokojny. Przecież właśnie skończył wypakowywać butelki z wodą i już szedł zobaczyć co stało się z prysznicem. Podobno woda przeciekała z węża. White ze złością weszła do męskiej szatni, za nią podążył Rodriguez. Sprawdził usterkę pod jej czujnym okiem i dokręcił słuchawkę co rozwiązało problem.
-I już, wszystko naprawione.- oznajmił wycierając ręce.
-Dziękuję.- odpowiedziała Diana takim tonem, że ciężko było doszukać się w nim wdzięczności.
-Zaczekaj, gdzie idziesz?- zatrzymał ją, gdy chciał sobie pójść.
-Mam dużo do zrobienia.- mruknęła chcąc uniknąć rozmowy.
-Napij się ze mną kawy.
Diana spojrzała na niego niepewnie.
-Jesteś mi to winna w zamian za pomoc z prysznicem.
Nie miała czym obalić tego argumentu. Była zła na siebie, że w ogóle zwróciła się do niego pomoc. Przecież taki drobiazg mogła sama naprawić. Ustąpiła i pozwoliła by Ed zaparzył im po kubku kawy.
-To teraz mi powiesz o co chodzi? Wyrzuć to z siebie.
Diana napiła się kawy starając się zebrać myśli.
-Dlaczego myślisz, że coś jest na rzeczy?
-Serio?- Ed uniósł brwi.-Nie da przejść się obok ciebie, żebyś nie spojrzała spode łba, odezwanie się grozi niesympatycznym dialogiem, a za jakiekolwiek pytanie potrafisz naskoczyć na człowieka. Nie trzeba być geniuszem, żeby wiedzieć, że coś się dzieje.
Diana nie sądziła, że zachowuje się aż tak nieznośnie. Może nie była tak pełna energii jak zawsze, ale nie wiedziała, że jest takim potworem.
-Chyba jednak dobrze, że wymusiłeś na mnie tą kawę.- stwierdziła po chwili.
-Chodzi o tą sytuacje z Grace?
-Pośrednio. Teraz to dotyczy Jared'a, jakoś nie może się pozbierać po tym co się stało. Zupełnie jakby ktoś przez niego zginął. Eryka to już nawet nie mówi mu o postępach w sprawie Grace, kontaktuje się ze mną. Nie umiemy normalnie rozmawiać, panuje jakieś dziwne napięcie, jakby czekał, aż wykrzyczę mu twarz, że przez jego głupotę Jake i ja znaleźliśmy się w niebezpieczeństwie. Nie mogę z nim wytrzymać.
-Czyli u was jak zawsze ciekawie.
-Nawet mnie nie wkurzaj.- Diana starała się ukryć delikatny uśmiech rozbawienia.-Doceniam twoje starania, ale na to nie ma żadnej rady. Raz próbowałam zasugerować jakiegoś psychologa, źle się skończyło. Zamiast pomocy Jared woli oddawać się swojej rozpaczy, czy cokolwiek go teraz pochłania. Dzięki za kawę, a teraz wracam do pracy.
Diana odstawiła kubek na blacie w aneksie kuchennym dla pracowników i wyszła na salę główną. Nadal nie była gotowa na głośne wypowiedzenie swoich podejrzeń o chorobie Jared'a.
Ed musiał przyznać Dianie rację, nie miał żadnej rady. Zastanawiał się w jaki sposób Jared, którego znał zamienił się w chodzące źródło żałości. Mógł zrobić niewiele, ale nie miał zamiaru siedzieć z założonymi rękami.
Wieczorem Diana zajmowała się Jake'iem w jego pokoju, Jared zmywał po kolacji, kiedy usłyszał dzwonek domofonu. Wytarł ręce i poszedł sprawdzić, o co chodzi.
-Słucham.- powiedział Parker.
-Jared?
-Tak, kto mówi?
-Tutaj Ed, zejdź na dół.
-O co chodzi?
-Zejdź to porozmawiamy, tylko nie mów Dianie.
Jared chciał zapytać o coś jeszcze ale Ed odsunął się od domofonu i czekał na niego. Parker spojrzał w kierunku pokoju, gdzie była Diana i Jake, potem ubrał płaszcz i wyszedł z mieszkania.
Rodriguez stał po drugiej stronie ulicy obok bloku. W miejscu, którego nie widać z okien mieszkania.
-Wybacz, że wyciągam cię z mieszkania na takie zimno.- powiedział Ed.
-O co chodzi?- Jared chciał od razu przejść do sedna sprawy, nie miał ochoty marznąć dłużej niż było to konieczne.
-Słyszałem co się stało.
-Jeśli chcesz o tym rozmawiać, to daruj sobie. Ja nie mam na to najmniejszej ochoty.
-Nie przyszedłem rozmawiać o tym.
-Więc o czym?
-Naprawdę muszę to mówić głośno?
-Diana...
-Ano Diana. Nikt poza tobą, nie wie co siedzi ci w głowie, ale musisz to przepracować, chłopie. Jeśli nie umiesz sobie z tym poradzić idź do specjalisty, ale weź się w garść. Diana nie da rady pociągnąć tego wszystkiego sama. Zastanawia się co ty czujesz, powiedz jej, albo sam sobie z tym poradź.
-Ale ona i Jake...
-Nikt nie ma do ciebie o nic pretensji, a już na pewno nie Diana. Ona cię nie obwinia, nikomu nic się nie stało, a sprawa zamknięta. Patrzę na ciebie i nie widzę faceta, który kiedyś rzucił mi wyzwanie, to znaczy, że najwyższy czas wziąć się w garść.
Słowa Eda zwisły w powietrzu, Jared dopiero po wysłuchaniu ich z ust obcej osoby poczuł jak były prawdziwe. Wieczne zapewnienia Diany nie dawały takiego efektu, ale Rodriguez miał rację. Miał rodzinę i zamiast skupiać się na tym co mogło się stać, czas zająć się tym co mogą mieć w przyszłości. Musi tylko otrząsnąć się z osoby Grace Scott.
Jared uśmiechnął się lekko.
-Masz rację, czas wziąć się za życie.
-Nie przyszedłem tylko dla ciebie, ale dla dobra ogółu.
Parker zmarszczył brwi, nie zrozumiał znaczenia słów rozmówcy.
-Diana ma taki humor przez ciebie, że to tylko kwestia czasu, aż kogoś zagryzie. Dziś mi się oberwało, za to, że nie wystarczająco szybko zareagowałem na jej prośbę.
Jared odpowiedział kwaśnym uśmiechem. Wyobrażał sobie tą sytuację.
-Od jutra będzie lepiej.- powiedział z hardą miną patrząc Ed'owi w oczy.
-Liczymy na ciebie. Czas na mnie, późno się robi.- Rodriguez wyciągnął dłoń, a Jared uścisnął ją bez wahania.-Gdybyś kiedyś potrzebował męskiego towarzystwa, to daj znać.
-Jasne.
Mężczyźni pożegnali się, a Jared wracał z zupełnie innym nastawieniem niż wychodził z domu. W salonie zobaczył Dianę oglądającą telewizor.
-Gdzie byłeś?- zapytała.
-Wynosiłem śmieci.- Parker zdecydował się na niewielkie kłamstwo. Głupio było mu przyznać, że potrzebował obcej osoby, aby przejrzeć na oczy, choć ona starała się mu przekazać to samo od kilku dni.
Podszedł do kanapy i usiadł obok niej. Otoczył Dianę ramieniem, nie odsunęła się, co przyjął za dobry znak.
-Ktoś dzwonił? Kto to był?
-Pomyłka. Zawiozę Cię jutro do pracy.- zaproponował.
-Nie musisz, pojadę komunikacją miejską, nie ma potrzeby byś wstawał tak wcześnie.
-I tak wstaje do pracy.
Diana natychmiast spojrzała na niego. Nie mogła uwierzyć własnym uszom.
-Naprawdę?
-Tak, wracam do gry.
White uśmiechnęła się delikatnie, a w tym uśmiechu widział szczęście i dumę. Przez chwilę zdawało mu się, że w jej ciemnych oczach zabłysnęły łzy. Kobieta oparł głowę o jego obojczyk, a on położył dłoń na jej karku.
-Dobrze się czujesz?- odezwała się po chwili.
-Tak, powiem szczerze, że najlepiej od jakiegoś czasu. Jakby moje serce oprócz krwi zaczęło pompować też emocje. Ma już dość tej ciągłej pustki.
-Cieszę się. Brakowało mi ciebie, prawdziwego ciebie. Chcę żebyś wiedział, że mało jest rzeczy, które mogą zagrozić mi w znaczący sposób i jedna kobieta z całą pewnością do nich nie należy. Jestem jak lwica, obronie siebie, swoje dziecko, a jeśli zajdzie taka potrzeba bez wahania stanę i w twojej obronie.
Jared uśmiechnął się szeroko i zbliżył twarz do jej twarzy. Ich nosy stykały się, a ciepłe oddechy mieszały.
-Tak, to dobre porównanie.
Pocałowała go, najpierw zaczepnie, a potem dłużej. Przeszedł ją dreszcz kiedy dotknął jej szyi i żuchwy, delikatny dotyk, a sprawił jej tyle przyjemności.
-Więc nie trząś się nade mną i uwierz w moją siłę.
-Kocham cię, Diana.
-Wiem.
Kobieta odłożyła pilot na bok i zarzuciła ramiona na jego szyję.
Jared znał już swój kierunek, ale droga nadal była daleka. Ed otworzył mu oczy, ale nie znaczyło to, że nagle, niczym przy pstryknięciu palcami, znikną wszystkie jego mroki i wątpliwości. Zapamiętał słowa Diany i zawierzył im. Była kobietą jego życia i miał wrażenie, że ona też to już wie.
No i stało się, Jared odwiózł Dianę do pracy, a sam pojechał do swojej. Zaparkował i przez chwilę siedział w samochodzie patrząc na budynek. Nadal czuł się niepewnie, ale miał cel, zamierzał wrócić do normalnego życia. Zmobilizowany wysiadł i ruszył w kierunku wejścia. Wchodząc po schodach kątem oka zauważył osobę palącą papierosa na rogu budynku. Zatrzymał się w pół kroku, dopiero, kiedy obserwowana przez niego osoba, zauważyła go, ruszył dalej. Wszedł do środka i przywitał się z siedzącymi na recepcji ochroniarzami. Minął ich, ale po krótkim wahaniu wrócił do nich.
-Mam takie pytanie, panowie.- powiedział uprzejmie.
-Słuchamy.
Mężczyźni wstali z krzeseł i jeszcze tylko brakowało, żeby mu zasalutowali.
-Macie może papierosa?
Chwilę potem Jared stał za budynkiem i ściągnął rękawiczki. Natychmiast poczuł szczypiący chłód, na skórze dłoni. Wyciągnął z kieszeni papierosa i zapalniczkę, którą pożyczył od ochroniarzy. Trzymał te przedmioty i patrzył na nie. Kiedyś jak miał dziewiętnaście lat zaczął palić i rzucił ten paskudny nawyk po czterech latach. Nie był pewny czy powinien do niego wracać, ale kiedy zobaczył tamtą osobę naszła go wielka ochota na nikotynę. Pamiętał ile razy papieros odstresowywał go przed egzaminami na studiach. Zdecydował się. Wziął papierosa do ust i zapalił go. Już po pierwszym zaciągnięciu poczuł ciekawy rodzaj ulgi. Może chodziło o zrobienie czegoś co jest choć trochę wbrew sobie. Niczym zburzenie muru. Nim się zorientował w palcach został mu tylko filtr, zgasił go w śniegu i wyrzucił do najbliższego kosza. Przez chwilę stał na zimnie i czekał, aż zapach się zwietrzeje. Poczuł się lepiej i to było najważniejsze. W lepszym już humorze wrócił do budynku, oddał zapalniczkę i wsiadł do windy.
Eryka wstała na jego widok, uśmiechała się, ale jej uśmiech był smutny.
-Co to za mina?- zapytał Jared wieszając płaszcz.
-Przyszedłeś.
-Tak i jestem gotowy do pracy. Spodziewam się, że trzeba nadrobić wszelkie zaległości, wybierz w jakiej kolejności się nimi zajmiemy.
-Tak.
Kobieta wróciła do komputera, a Jared wszedł do swojego gabinetu. Usiadł na obrotowym fotelu i oparł się o oparcie. Pod palcami czuł gładką skórę, wszystko wyglądało tak jak wtedy, kiedy jeszcze Grace tu przychodziła. Czuł się trochę niepewnie w tym miejscu, widocznie tamto wydarzenie spowodowało większą traumę niż się sam spodziewał. Poradzi sobie z tym, z całą pewnością.
-Jared?- usłyszał głos Eryki
-Mówiłaś coś?- zapytał widząc jak kobieta patrzy na niego.
-Wołałam cię trzy razy.
-Wybacz, zamyśliłem się.- Parker uśmiechnął się przepraszająco.-Co tam masz?- skinął na kartki trzymane przez swoją asystentkę.
-To faktury do podpisania, tutaj masz przygotowane plany i ich korekty, a tu...- Eryka układała podzielone na sterty pliki kartek, Jared nawet nie myślał, że może narobić sobie aż tyle zaległości przez kilka dni.-Mam również papiery nowych księgowych i...
-I?
-I dokumenty wystawione przez sąd.
-Odnośnie czego?
-Grace. Jeśli nie chcesz ich widzieć...
-Nie, chcę to przeczytać.
Czas zamknąć ten rozdział, dodał w myślach.
Eryka zostawiła wszystko na jego biurku i wyszła. Przed zamknięciem drzwi jeszcze raz na niego spojrzała. W zasadzie nadal nie wiedziała czy już może się cieszyć.
Jared najpierw wziął papiery dotyczące Grace. Na wierzchu był zakaz zbliżania się do niego i jego rodziny, następnie wyrok za wszystkie jej występki, dostała cztery miesiące w zawieszeniu. Teraz będzie się to ciągnęło za nią, nikogo już nie nabierze na swoją maskę. Nikogo już tak nie skrzywdzi i nie będzie mieszała w innych związkach. Dobrze się stało. Z całą pewnością. Znalazł także wiadomość od John'a, że Grace wyjechała do Nowego Orleanu. Dzieląca ich teraz strefa czasowa stała się linią odgradzającą ich od siebie. Zamknięcie rozdziału.
Dopiero teraz Jared mógł spokojnie wrócić do pracy. Nadal oswajał swoje uczucia, ale teraz ta walka wydawała się mu łatwiejsza, poradzi sobie.
Po dwóch godzinach zebrał wszystkie kartki i zaniósł je Eryce.
-Tak szybko?- zapytała z niedowierzaniem.
-Gdy chcę to umiem się postarać.- uśmiechnął się szczerze.-Czy teraz możemy napić się kawy?
Widząc jego oczy Eryka w końcu mogła z czystym sumieniem odpowiedzieć mu takimi samymi uczuciami.
-Ed.- Diana podeszła do Rodrigueza, który sprzątał przeszkloną salkę do ćwiczeń grupowych.
-Słucham.- wyprostował się znad zbieranych stepów.
-Stał się cud.- powiedziała szczęśliwa Diana.
-Przedstaw mi go, to zobaczę czy uwierzę.- mężczyzna skrzyżował ramiona i uśmiechnął się, starał się nie pokazać po sobie, że wie o chodzi, ale widząc jej szczęście i emanującą z jej oczów ulgę, nie mógł się powstrzymać.
-Jared wziął się z w garść. Wczoraj przyszedł i porozmawiał ze mną, zupełnie inny człowiek, taka odmiana po ostatnich dniach. Nadal nie mogę w to uwierzyć.
-Cieszę się, że znowu zaczęło się wam układać. Może w końcu przestaniesz kąsać.
-Wcale nie kąsałam.- burknęła Diana.
-Oj, i to jeszcze jak. W każdym razie cieszę się twoim szczęściem.
-Dziękuję i za wczorajszą rozmowę też.
-Nie ma sprawy, zawsze możesz na mnie liczyć.
-To działa też w drugą stronę, zawsze możesz do mnie przyjść.
Patrzyli sobie w oczy z uczuciem. Nie miało ono nic wspólnego z miłością, Diana czuła już kiedyś coś takiego, tak, to było zdecydowanie to uczucie. Do tej pory darzyła nim tylko jedną osobę. Patrząc teraz na Ed'a, nie widziała w nim Adama, przestała już ich porównywać, ale znalazła bratnią duszę i tego była pewna.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top