36.

 Kiedy Jared się obudził usłyszał szum prysznica, podniósł się na łokciach i sprawdził co u Jake'a. Chłopiec podniósł na niego wzrok z zabawki i uśmiechnął się. Potem Parker sprawdził godzinę, telefon wskazywał ósmą trzydzieści.

-A mówi, że to ja wiecznie wcześnie wstaje.- mruknął i usiadł na materacu. Przeczesał włosy palcami i przeciągnął się.

Wyciągnął kosmetyczkę z walizki i wszedł do łazienki.

-Dzień dobry.- powiedziała Diana zakładając stanik.

-Dzień dobry.

-Prysznic wolny. Jak będziesz gotowy, zejdź na dół.

-Ale tak sam?

-Przecież się nie zgubisz, a ja już muszę nakarmić Jake'a.

Diana wyszła z łazienki w bieliźnie, a resztę ubrała w pokoju, zabrała dziecko i wyszła. Jared nie chcąc by na niego czekano szybko się ogarnął. Zdążył nawet się ogolić, wszystko zajęło mu jakieś pół godziny. Miał naprawdę dobry czas.

Kiedy zszedł na dół, przy stole siedziała tylko Diana z rodzicami, Thomas karmił Jake'a.

-Dzień dobry, siadaj z nami.- powiedziała Anna.-Śniadanie gotowe.

Jared kiwnął głową na powitanie i usiadł.

-Reszta jeszcze śpi?- zapytał.

-Tak, oni wstaną około południa.

-Cieszmy się tą chwilą spokoju.

-Diana, prosiłam cię, bez złośliwości.- westchnęła matka.

-Wczoraj nie ja byłam winna, Martha mnie sprowokowała.

-Wiem, że ona jest trudna, ale wykaż trochę zrozumienia.

-Jakoś Jared też stracił matkę, a nie zachowuje się jak ona. Martha potrzebuję, żeby wreszcie ktoś powiedział jej prawdę.

-O co chodzi?- wtrącił nieśmiało Parker nie rozumiejąc o czym jest mowa.

-Bo widzisz.- zaczęła Diana.-Matka Marthy, a siostra mojej mamy zginęła w wypadku samochodowym jak ona miała dwanaście lat. Mama robiła wszystko by jej pomóc, ale ona się stoczyła...

-Diana.- upomniała ją matka.

-Taka prawda, mamo. Jej jedynym osiągnięciem są dzieci, teraz może jeszcze to jej konto na Instagramie, ale to wszystko. Pierwsze dziecko urodziła w wieku szesnastu lat, a każde następne ma innego ojca, nie jestem nawet pewna czy ich w ogóle zna. To, że teraz spotyka się z takim spoko gościem jak Ethan jest wielkim szokiem dla nas wszystkich.

Cała sytuacja wydawała się teraz trochę bardziej klarowna dla Jared'a.

-Dlaczego się tak nie lubicie?

-Wszystko zaczęło się od Adama.- odpowiedziała Anna.

Diana spojrzała szybko na Jared'a. Wiedziała, że Parker nie lubi o nim mówić.

-Martha miała czas, kiedy bardzo się jej podobał, co nie odpowiadało Dianie. Wtedy zaczęła się ich niechęć. Choć było to dawno temu, obie nadal skaczą sobie do oczów.

-A co Adam na to?- zainteresował się Jared.

-Dał jej kosza.- powiedziała dumnie Diana.-Nie był na tyle głupi, by wiązać się z taką osobą.

Anna westchnęła głośno chcąc dać znać córce, że przesadza.

-Może zmienimy temat?- zaproponował Thomas.

-Powiedz jak idzie restauracji.

-Ostatnio mamy naprawdę dobry czas. Mnóstwo zamówień na święta, odnoszę wrażenie, że ludzie nie gotują i wolą mieć już gotowe. A może wreszcie nauczyłaś się gotować, Diana?

-Może trochę, ale w większości to Jared nam gotuje. Jest naprawdę dobry.

-Nie mam pojęcia jakim cudem znalazłaś tak idealnego faceta.- oznajmiła Anna.

Diana posłała matce kwaśny uśmiech.

-Został mi podarowany.

Diana ścisnęła dłoń Jared'a pod stołem. Parker uśmiechnął się lekko.

-A skoro już mowa o prezentach, prawie bym zapomniała. Zaraz wracam.

Diana pobiegła do swojego pokoju i wzięła wszystkie prezenty jakie kupili. Tylko pakunek dla Jared'a został na swoim miejscu, chciała dać mu go na osobności.

-Wiesz, że nie musieliście nam nic kupować.- powiedziała Anna przyjmując prezent.-Już sama wasza obecność jest wystarczająca.

Teraz Diana trzymała Jake'a i nachyliła się do Jared'a.

-Swój dostaniesz wieczorem.- szepnęła.

-Ty swój również.- cmoknął ją w policzek.

-Do obiadu zostało niby jeszcze dużo czasu, ale już wezmę się za przygotowywanie.- Thomas wstał z fotela.

-Pomogę ci.- Anna dołączyła do męża w kuchni.

-Skoro mamy trochę czasu wolnego chciałbym pojechać w jedno miejsce.- powiedział Jared patrząc na Dianę.

-Chyba myślimy o tym samym.

Zadowolony Jake został pod opieką państwa White, a Diana i Jared pojechali na cmentarz. Na miejscu nie było nikogo oprócz nich. Pora i padający śnieg nie zachęcał do wyjścia na zewnątrz. Po niedługim spacerze stanęli nad grobem Adama. Parker pomimo że nie miał rękawiczek zgarnął śnieg z płyty.

-Ściska mnie w gardle gdy patrzę na jego grób.- powiedziała cicho Diana.

-Mnie też.

Jared wyprostował się, a Diana zacisnęła palce na jego dłoni.

-Zastanawiałaś się kiedyś jakby wyglądało nasze życie gdyby Adam nadal żył?

-Nie, nigdy o tym nie myślałam. Pewnie byśmy się nie spotkali.

-Nawet gdyby jakimś cudem do tego doszło, nigdy nie przerodziłoby się w to co mamy teraz.- Jared pocałował jej dłoń.

A co mamy teraz?, zapytała w myślach kobieta.

W milczeniu patrzyli na napis na pomniku. Parker kątem oka zauważył zamyśloną minę Diany. Chciałby móc odczytać jej myśli z równą łatwością co emocje.

Stali nad grobem bardzo długo, oboje pogrążeni w swoich wspomnieniach. W pewnym momencie Jared poczuł jak Diana się do niego przytula.

-Zimno mi.- mruknęła.

-Chodźmy już.

Idąc do samochodu Parker miał jeszcze jedną propozycję.

-Wziąłem klucze do mieszkania Adama, możemy tam pojechać i sprawdzić czy wszystko w porządku.

-Dobrze.

Adam zapisał mieszkanie Jared'owi, ale on całkowicie o tym zapomniał. Po jego śmierci miał ważniejsze sprawy na głowie. To Diana podała adres, pod który podjechali, Parker poczuł się źle nie znając miejsca zamieszkania brata.

Weszli do mieszkania. Meble były przykryte prześcieradłami i wszędzie panowała cisza. Nie było żadnych oznak życia, w jakiś sposób mieszkanie wydawało się straszne.

-Ja byłam tu jako ostatnia.- powiedziała nagle Diana rozglądając się jakby widziała je po raz pierwszy.-Zgodnie z jego życzeniem, pozbyłam się wszystkich jego rzeczy.

-Więc to ty...

-Tak. Szkoda tak ładnego mieszkania, można by je wynająć.

-To wcale nie jest głupi pomysł.

-Cieszę się, że się zgadzamy.

-Diana.

-Tak?

Jared podszedł do niej i spojrzał w oczy.

-Jak się czujesz będąc w tym mieszkaniu?

-Normalnie. To miejsca straciło całą swoją wartość.

-Ja się czuję zmieszany.

-Dlacz...

-Tak właśnie się czuję za każdym razem kiedy rozmawiamy o Adamie. Zawsze kiedy o nim mówisz czuję tak skrajne emocje, że nie potrafię sobie z nimi poradzić. Walczę sam ze sobą żeby nie odnieść wrażenia, że jestem jego zastępstwem, że to co czujesz do mnie to uczucia tak naprawdę skierowane do niego. To mnie przytłacza, dosłownie pożera od środka.

-Jared... Dlaczego nic nie powiedziałeś wcześniej?- Diana spojrzała w oczy Parker'a i po raz pierwszy widziała ten wyraz. Od samego patrzenia chciało się jej płakać.

-Jak mogłem zapytać o coś takiego, kiedy opłakiwałaś go i tęskniłaś za nim?

-Jared...- na początku Dianę ogarnął przejmujący smutek, który teraz zamienił się z złość.-Spójrz mi w oczy, bo widocznie musimy sobie coś wyjaśnić. Powinnam była powiedzieć to na samym początku naszego związku, ale wydawało mi się to tak oczywiste, że aż śmiesznie byłoby powiedzieć to głośno. Adama i mnie łączyło coś wyjątkowego, były to najszczersze i najsilniejsze uczucia jakie mogłam do niego żywić, na swój sposób go kochałam, byliśmy dla siebie bratnimi duszami, ale to czuję do Ciebie to zupełnie co innego. Moje uczucia do ciebie nie są tak niewinne jak do Adama, potrafisz rozbudzić każdą komórkę mojego ciała. Wystarczy jedno twoje spojrzenie żebym rzuciła ci się w ramiona, za twoje pocałunki dałabym się posiekać. Uwielbiam twoją wstydliwość i poczucie moralności, a twoja stabilność jest kojąca. Nasze relacje są na zupełnie innym podłożu, a to co do ciebie czuję to największa, najgorętsza i najszczersza miłość. Słyszysz, Jared? Kocham cię.

Parker poczuł się zawstydzony całą sytuacją. Sprowokował tą ciężką rozmowę i na końcu usłyszał słowa, które miał nadzieję wypowiedzieć jako pierwszy. Diana zawsze we wszystkim go wyprzedzała. Teraz chciał ukryć swój rumieniec za kołnierzem płaszcza.

-Nic nie powiesz?

-A co ma powiedzieć? Mogę jedynie przeprosić cię za to wymuszenie wytłumaczenia się.

-Nie masz za co przepraszać, ale przynajmniej możesz mnie pocałować. Właśnie wyznałam ci miłość, będę czuła się odrzucona.

-Ja też cię kocham.- powiedział Jared odpinając dwa guziki płaszcza i całując Dianę. Kobieta natychmiast zarzuciła mu ręce na szyję.

-Nie pokazuj tego wyrazu twarzy żadnej innej kobiecie, rozumiesz?- wymamrotała White między pocałunkami.-Ten rumieniec jest tylko mój.

Kobieta ściągnęła z siebie kurtkę i rozpięła resztę guzików płaszcza Jared'a. Mężczyzna posadził ją sobie na biodrach i doniósł do przykrytego wielkim prześcieradłem łóżka. Na szczęście w mieszkaniu nie było bardzo zimno, więc mogli trochę z siebie zrzucić.

-Mam nadzieję, że rozwiałam wszelkie twoje wątpliwości.- powiedziała Diana głaszcząc mostek Jared'a.

-Bardziej rozwiać się ich nie dało.- mężczyzna pocałował ją w czoło.

-Myślisz, że zostawili nam trochę obiadu?

-Rzeczywiście, straciłem poczucie czasu. Będą na nas źli?

-Kto?

-Twoi rodzice.

-Przecież wiedzą, że jesteśmy dorośli.

-Tego się właśnie obawiam.

-Jared?

-Tak?

-Kocham cię, wiesz?

-Wiem.

 Diana z Jared'em wrócili już po obiedzie. Weszli do jadalni gdzie reszta domowników piła kawę. Rozmowa, którą przerwali wydawała się przyjemna.

-Ale musieliście zmarznąć.- powiedziała Anna.-Jesteście cali czerwoni.

Oboje uśmiechnęli się kwaśno doskonale zdając sobie sprawę, że to nie od zimna. Thomas podał spóźnialskim obiad, a Diana wzięła Jake'a z rąk matki.

-Dziękuję za opiekę nad nim.

-Nie ma za co. Już go nakarmiłam, więc możecie zjeść w spokoju.

-Jesteś kochana, mamo.

-To gdzie wam tak długo zeszło?- zapytała Martha.

-Byliśmy na cmentarzu, a potem sprawdzić mieszkanie po Adamie.- odpowiedziała szczerze Diana.-Jared zastanawia się nad wynajęciem go.

-Stoi puste?

-Na razie tak.

Angie jak wczoraj dzisiaj też zajmowała się bratem, który był niespokojny. Dziewczynka nosiła go próbując jakoś nad nim zapanować, a Jared przyglądał się temu ze zdziwieniem. Dlaczego Martha tyle mówi o wychowywaniu dzieci, a sama nawet nie dotyka swoich? Im więcej czasu spędzał z nią, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że kobieta jest dziwna.

-Zagrasz dla nas?- zapytał Thomas Jared'a.

-Jeśli tylko macie ochotę.

Wszyscy przytaknęli, tylko Martha pozostawała obojętna.

Tym razem Jared nie poszedł już w kolędy, wybrał kilka innych utworów. Pochodziły głównie z filmów i doskonale się sprawdziły. Po twarzach swojej publiki mógł stwierdzić, że się podoba. Największy zachwyt malował się oczywiście na twarzy Diany, która wręcz nie mogła oderwać od niego oczów.

-Postaraj się chociaż nie ślinić.- Anna szturchnęła córkę w bok.

-Wcale się nie ślinię.- speszyła się Diana.-Po prostu jestem zachwycona i dumna i szczęśliwa. Mam was wszystkich tutaj, przy sobie.

-Tylko się nie popłacz.

-Mogłabyś wykazać trochę empatii.

-Nie potrzebujesz współczucia, w tym momencie mogę ci tylko pozazdrościć.

Kobiety uśmiechnęły się do siebie i wróciły do Jared'a i jego skrzypiec. Nawet Phillip się uspokoił i ciekawie patrzył na skrzypka. Jake przyzwyczajony do tego widoku skupiał się na gryzaku, którego męczył od samego rana. Po zagraniu ostatnich nut Jared ukłonił się i ponownie został nagrodzony brawami.

-Świetnie grasz.- odezwał się Ethan, który nie zauważył karcącego wzroku Marthy.

-Dzięki.

-Mam ciekawą propozycję.- odezwał się nagle Thomas, miał minę jakby właśnie odkrył Amerykę.-Niedaleko za miastem jest jezioro, w którym często łowię ryby. Jutro zrobimy sobie męski wypad nad przerębel. Co wy na to panowie?

Diana powstrzymała się przed parsknięciem śmiechem. Doskonale znała Jared'a i jego awersję do takich przygód. Postanowiła się zlitować i jakoś wykręcić go z tej propozycji.

-W zasadzie to czemu nie.- Jared wyprzedził ją dosłownie o sekundę.

-Jesteś tego pewny?- zapytała Parker'a.

-Tak, coś nowego.

-Doskonale.- ucieszył się Thomas.-A ty, Ethan?

-Mogę jechać.

-No to jesteśmy umówienie. Wyjazd z samego rana, żadnych kobiet, tylko męskie towarzystwo.

Wieczorem Diana siedziała z łóżku z Jake'iem i patrzyła jak Jared pakuje się na jutrzejszy wyjazd.

-Jake.- powiedziała głośno.-Twój tata zwariował, z własnej woli pcha się na łono natury.

-Nie słuchaj, Jake. Ja bardzo lubię przyrodę.

-Chyba jak jest za szkłem.

-Nie rób ze mnie takiego delikacika.

Diana wstała z łóżka i wsadziła chłopca do jego łóżeczka. Przytuliła się do ciepłych pleców Jared'a.

-Nie musisz się do tego zmuszać. Mój tata zrozumie.

Parker stanął do niej przodem, a ona oparła brodę o jego klatkę piersiową.

-Nie zmuszam się. Naprawdę chce spędzić z nim trochę czasu.

-Dlaczego ci tak na tym zależy?

-Przy naszej ostatniej rozmowie wspomniał o Adamie... Chciałbym żeby mnie polubił.

-Ale on cię lubi. Z resztą spróbowałby nie.

-Nic mi nie będzie. Posiedzimy parę godzin na lodzie i połowimy ryby.

-Jakąkolwiek decyzję podejmiesz, będzie dobrze.

Thomas pakował sprzęt w garażu, a z nim była Anna.

-Nie możesz mnie zostawić samej z nimi.- powiedziała kobieta.-Rozniosą siebie, mnie i dom.

-Jestem pewny, że nadal będzie stał, gdy wrócimy.

-Zrobiłeś to specjalnie.

-Muszę się wyrwać z tego niezdrowej atmosfery jaką one powodują. Kocham je, ale muszę odetchnąć. A poza tym Ethan'owi też przyda się chwila wolności.

-Co ja mam z nimi robić cały dzień?

-Nie wiem. Wymyślisz coś.

-Darujcie sobie ten wyjazd.

-Już się nastawiłem, Jared i Ethan pewnie też nie mogą się już doczekać. Wrócimy zanim zrobi się ciemno.

-Jestem zła na ciebie.

-Moja żona jest zła? Niemożliwe. Przecież to kobieta z anielską cierpliwością.

-Nie myśl, że komplementami coś zmienisz.- Anna oblała się lekkim rumieńcem i skrzyżowała ramiona na piersiach.

-Jesteś najładniejsza kiedy się złościsz.

-No dobrze już. Jedźcie. Tylko nie przywoźcie za dużo ryb, bo nie będę miała co z nimi zrobić.

-Kocham cię.- Thomas pocałował żonę w policzek, a potem skończył pakowanie.

Dyskusja między Marthą, a Ethanem wyglądała bardzo podobnie. Tylko, że ona prowadziła monolog, a on słuchał pokornie i w milczeniu.

Wszyscy poszli wcześnie spać, żeby rano wstać pełnymi energii na nowe przygody. Oczywiście najbardziej rześki był Thomas, który wręcz nie mógł się doczekać. Jared przekonywał sam siebie, że to była dobra decyzja i pocieszał się, że zimą nie ma insektów, a Ethan w zasadzie nawet się cieszył, że w końcu spędzi czas bez Marthy. Wszystkie trzy stały w drzwiach i żegnały swoich mężczyzn, kiedy odjeżdżali.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top