3.
Kiedy Jared w końcu przyjechał do domu musiał rozpakować rzeczy Jake'a, a następnie iść z nim na zakupy. Nie był przygotowany do opieki nad dzieckiem. Był to duży wyczyn, bo chłopiec cały czas albo płakał albo marudził. Ludzie krzywo się na niego patrzyli, ale on nie mógł go uspokoić. Z tego wszystkiego Jared kupił tylko najważniejsze rzeczy i wrócił do domu. W jednej ręce niósł fotelik z Jake'iem, a w drugiej siatkę z zakupami. Nie wiedział, które mleko będzie najlepsze, więc wziął kilka rodzajów, podobnie zrobił z pampersami i chusteczkami. Na spokojnie w domu doczyta szczegóły. Wszystko szło nawet znośnie, ale na klatce schodowej Jared spotkał panią Green. Była jego sąsiadką z piętra niżej. Była kobietą po sześćdziesiątce, miała tylko pieska, nie odwiedzała jej żadna rodzina i była największą plotkarą na całym osiedlu. Nic nigdy nie może ujść jej uwadze. Pani Green wiedziała, że coś się stało, zanim się to stanie. Miała wyrobione zdanie na temat każdego lokatora i usilnie się go trzymała.
-Dzień dobry, pani Green.- powiedział Jared pierwszy. Chciał szybko przejść obok i uciec do swojego mieszkania, tym bardziej, że Jake płakał.
-Witam pana Jared'a.- niestety kobieta zaszła mu drogę, Jared został zmuszony do odpowiedzenia na kilka pytań.-A cóż ja tu widzę?- spojrzała na Jake'a.-To pańskie? Nie wiedziałem, że ma pan żonę.
-Bo nie mam, proszę pani.- Jared uśmiechnął się wymuszenie.-To syn mojego brata.
-Jak uroczo. Podrzucił na kilka dni? Pewnie na jakiś urlop się wybrał.
Pani Green stosowała zawsze takie same sztuczki, by zdobyć jak najwięcej informacji zadając jak najmniej pytań. Wszystko miała ułożone w głowie. Zapewne jej wyjście też nie było przypadkowe, musiała przez okno widzieć jak Jared wraca i specjalnie czuwała, by minąć się z nim na klatce.
-Niestety nie, brat zmarł w sobotę, a Jake zostaje ze mną na zawsze. A teraz przepraszam, ale mały jest już głodny.
Tak bezpośrednio udzielona odpowiedź zaskoczyła kobietę i na chwilę straciła rezon. Jared wykorzystał ten moment i minął ją szybko wchodząc do mieszkania. Za drzwiami odetchnął z ulgą i zabrał się za przygotowywanie pokoju dla Jake'a.
Wszystko co dotyczyło opieki nad dzieckiem okazało się trudniejsze niż zakładał. Musiał ściągnąć e-booki o opiece i słuchał ich próbując zmienić pieluchę, nakarmić go czy w ogóle uspokoić. Z dwoma pierwszymi kwestiami jakoś szło, ale mały nie przestawał płakać.
Jared załatwił sobie wolne do końca tygodnia. Nie miał innego wyjścia.
Pierwszej nocy nie spał, drugiej też nie. Ledwo trzymał się na nogach, kawa okazała się niezawodnym wsparciem i jakoś funkcjonował.
Drugiego dnia, kiedy Jake zmęczył się ciągłym płaczem, Jared usiadł przy stole i otworzył teczkę, w której były wszystkie dokumenty na temat chłopca. Wyczytał, że Jake urodził się dziesiątego marca, był zdrowy. To dobrze, mniej problemów. Wtedy właśnie zauważył, że Jake ma na drugie imię Jared. Zrobiło mu się dziwnie miło. Teraz żałował, że tak mało interesował się chłopcem do tej pory.
Chwila zadumy nie trwała zbyt długo. Jake obudził się i zaczął marudzić.
W piątek wieczorem Jared miał dość. Wypróbował wszystkie możliwe sposoby na utulenie dziecka, żaden nie pomógł na dłużej niż kilka minut. Nie rozumiał co jest powodem tego płaczu. Zaspokoił wszystkie potrzeby dziecka, więc w czym tkwił problem? Jedyne co przychodziło mu do głowy to brak Adama. Mały musiał to odczuwać mocniej niż inni myśleli. Do tego czasu zdążył zamówić przez internet wszystkie potrzebne meble. Na razie Jake sypiał na jego łóżku, ale to nie zadziałałoby na dłuższą metę.
Jared próbował pracować w domu, ale kiedy tylko Jake wyczuwał, że Jared się na nim nie skupia, zaczynał płakać bardziej. W takich momentach Jared doceniał, że był szczęśliwym singlem.
Sobota rano, w mieszkaniu skończyło się jedzenie. Nie było innej rady niż pójście na zakupy. Jared nie miał pod ręką opiekunki, więc Jake też musiał iść. Tym razem pojechali do sklepu znacznie dalszego niż ostatnio. Zrządzeniem opaczności chłopiec uspokoił się i zaczął przysypiać. Jared chciał wykorzystać ten moment i szybko poszedł do sklepu. Starał się nie trząść fotelikiem podczas chodzenia i unikał ludzi w sklepie żeby tylko Jake spał jak najdłużej.
Przy kasie kasjerka zwróciła uwagę na spokojnego Jake.
-Jaki śliczny.- powiedziała młoda kobieta.
-Tak, bo śpi.- Jared spojrzał na chłopca. Dlaczego takie chwile zdarzały się tak rzadko?
-Aż trudno uwierzyć, że potrafi płakać.
-Płakać to on umie najlepiej.
-Mimo wszystko, dzieci są cudowne.
-Tak.- Jared jeszcze raz spojrzał na Jake'a i zobaczył w nim Adama.
Zapłacił za zakupy i wyszli ze sklepu.
Jake był spokojny przez całą drogę powrotną.
Ponownie na klatce schodowej nastąpiło spotkanie z panią Green. Tym razem kobieta miała na sobie pantofle i niosła prawie pusty worek ze śmieciami. Jared westchnął głęboko i starał się zachować spokój.
-Dzień dobry, pani Green.- przywitał się pierwszy.
-Dzień dobry, dzień dobry.- kobieta spojrzała na Jake'a.
-Jeśli się pani upewnia czy z nim wszystko w porządku, to daję sobie radę.
-Ależ ja w to nie wątpię. Jestem daleka od tego. Jest podobny do pana.- stwierdziła.
-Jest podobny do ojca.
Chociaż prawdą było, że Adam i Jared byli do siebie bardzo podobni, więc siłą rzeczy Jake pasował do Jareda.
-Dziecko potrzebuje kobiecej ręki, zwłaszcza takie małe.
Jared wywrócił oczami.
-Dlaczego mama się nim nie zajmuję? Też zmarła?
Kiedy kobieta wspomniała o matce, Jared nie wyobraził sobie Caren, ale przed oczami stanęła mu Diana.
-Mamusia niedługo przyjedzie.
Jak za zawołanie Jake zaczął się budzić i marudzić, więc Jared miał wymówkę, żeby wcześniej zakończyć rozmowę. Pierwszy raz miał ochotę podziękować za ten płacz.
Jared miał wielką nadzieję, że Diana nie rozmyśliła się i przyjedzie. Miał wątpliwości, wtedy mogła mówić pod wpływem chwili. Może teraz wszystko sobie przemyślała i dotarło do niej czego się podjęła. Odruchowo wyciągnął telefon i wybrał jej numer. Zawahał się jednak przed naciśnięcie połączenia.
-Co ja robię?- zapytał sam siebie i odłożył telefon na stół.
Położył Jake'a na kocyku, na podłodze, między poduszkami i zajął się rozpakowaniem zakupów. Jednak cały czas kątem oka patrzył na telefon. Walczył ze sobą, żeby nie zadzwonić. Potrzebował pomocy, doskonale o tym wiedział, a Diana była jego jedyną opcją. Miał nadzieję, że ona będzie lepiej radziła sobie z dzieckiem. W końcu przyjaźniła się z Adamem i spędzała z nim dużo czasu, a tym samym z Jake'iem.
Gdyby tylko Jared wtedy wiedział jak płonne były jego nadzieje.
Diana właśnie robiła sobie chwile przerwy na stacji benzynowej. Motor to nie samochód, musiała chwilę odpocząć. Ciężarówka pojechała przodem, znali adres docelowy i dostali klucze, by jak tylko dojadą zaczęli wnosić pudła. Diana popijała kawę i zauważyła jak dwóch facetów się jej przygląda. Zignorowała ich, nie miała teraz czasu na romanse. Dobrze jej było jako singielce, ale od teraz jej życie się zmieniło, została matką i powinna na tym się skupić. Skupić się na Jake'u, bo był wszystkim co pozostało jej po Adamie.
Dopiła kawę i wyrzuciła papierowy kubek do kosza. Czas ruszać dalej, jeszcze sto pięćdziesiąt kilometrów i będzie na miejscu. Włączyła silnik motoru. Znajome warczenie przyjemnie zadźwięczało jej w uszach. Założyła kask, akurat w momencie, kiedy jeden z wcześniej wspomnianych facetów ruszył w jej stronę. Nie pozwoliła mu na podejście, ruszyła z miejsca i wjechała na autostradę, jeśli chciał zagadać mógł to zrobić wcześniej, miał czas kiedy Diana piła kawę. Nie czuła się źle tak go traktując, takie jest życie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top