16.

  Jared włóczył się razem ze swoją grupą po lesie. Oddał mapę i kompas, a sam starał się być wsparciem i motywacją. Dział marketingu wydawał się dość zgrany, ale mało przykładali się do współpracy.

-Daj mi tą mapę, bo w ogóle nie posuwamy się do przodu.- powiedział ktoś i zabrał kartkę koledze.

Przez chwilę studiował mapę.

Grupa miała z Jared'em tylko czterech mężczyzn, a kobiety nie wydawały się szczególnie zainteresowane. Zawzięcie rozmawiały między sobą, ale panowie niewiele z tego słyszeli.

-Cały czas trzymałeś ją źle. Kto nie umie czytać mapy?- zapytał z irytacją.

-Spokojnie, Patrick.- wtrącił się trzeci z mężczyzn, kiedy zauważył, że zaatakowany ma zamiar się bronić.-Nie wszyscy są we wszystkim dobrzy. A poza tym jest z nami szef, więc proszę zachowujcie się. Przepraszam za nich.- teraz zwrócił się do Jared'a.

-Nie patrzcie na mnie jak na przełożonego, teraz jestem z wami na równi. Chciałbym żeby się nam udało wrócić przed tamtą grupą.

-Może być ciężko, przez Andrew cały czas szliśmy w złą stronę.- syknął Patrick.

-To trzeba było od razu wziąć mapę zamiast dawać ją mi.

-Po prostu nas prowadź. Drogie panie, idziemy.

Kobiety przerwały rozmowę i ruszyły za resztą. Jared szedł na równi z nimi i wyczuł wszystkie spojrzenia jakie posyłały w jego stronę. Na pewno go oceniały.

Grupa Eryki i Grace przeszła kawałek i zatrzymała się. Musieli ustalić jak będą działać.

-Kto umie czytać mapy i orientuje się w terenie?- zapytała Grace, która pozwoliła sobie przejąć dowodzenie. Eryka miała tylko pilnować, by jakoś współpracowali.

Każdy patrzył w ziemię albo w inną stronę. Nikt nie chciał wziąć na siebie tego zadania.

-Ktoś na pewno umie.

Cisza się przeciągała. Relacje w tej grupie rzeczywiście były kiepskie.

-Mi to obojętne, ale wy serio chcecie przegrać z marketingiem?- zapytała w końcu Eryka.

Kilka osób spojrzała na nią.

-Wydaje mi się, że są już całkiem daleko, my tracimy tylko czas. Nie jestem tu dla przyjemności, chodzenie po lesie nigdy nie zaliczało się do moich ulubionych czynności, ale najbardziej na świecie nienawidzę przegrywać. Nie dam się pokonać byle innej grupie tylko dlatego, że wy nie macie ochoty ze sobą rozmawiać.

Wyrwała mapę z ręki Grace i specjalnie trzymając ją odwrotnie, ruszyła naprzód.

-Wy nie idziecie?- zapytała Scott idąc za Eryką.

Reszta poszła z nimi.

Eryka zdawała sobie sprawę, że przynajmniej trzy osoby parzą jej przez ramię na mapie. Tylko czekała aż zareagują. Doszło do tego kiedy przeszli prawie kilometr.

-Może ja poprowadzę?- zapytała nieśmiało jedna z kobiet.

-Oh, nie mam nic przeciwko.- Eryka oddała mapę.

-Trzeba będzie zawrócić.- powiedział ktoś inny.

-Nie ma takiej potrzeby, przejdziemy tędy.- zasugerowała kobieta kreśląc na mapie palcem linię.-Ominiemy tą skarpę.

-Jeśli przejdziemy przez nią zaoszczędzimy czas.- wtrąciła się trzecia osoba.

-Poradzimy sobie?- podeszła do nich Grace.

-Będziemy musieli jeśli chcemy wygrać.- odpowiedziała jej kobieta trzymająca mapę i zerkająca na Erykę.

-Więc ruszajmy, lepiej żebyśmy zdążyli przed zmierzchem.

Od tego czasu większość osób zaczęła ze sobą rozmawiać. Konsultowali swoje pomysły odnośnie trasy i omawiali alternatywy. Ci którzy do tej pory szli z tyłu i milczeli też rozpoczęli jakieś mało zobowiązujące pogaduszki. Marsz w całkowitej ciszy nie był przyjemny.

Doszli pod wspomnianą wcześniej skarpę. Ci bardziej sprawni fizycznie pomogli innym i pokonali ją w cztery minuty, zaoszczędzili ponad piętnaście minut jej obchodzenia. Zadowoleni z siebie kontynuowali marsz. Wreszcie zobaczyli swój cel, czerwona flaga powiewała na lekkim wietrze.

-Możemy ruszać w drogę powrotną.- powiedziała Grace zabierając ją.

-Powinniśmy wybrać najkrótszą.- oznajmiła jedna z kobiet patrząc na położenie słońca.- Zostały jeszcze maksymalnie trzy godziny dnia. No i fajnie byłoby wrócić przed marketingiem.

Wszyscy przystali na tą sugestie. W drodze powrotnej szli jednolitą grupą, nie dzielili się. Eryka wracała dumna jak paw, spisała się i już nie mogła się doczekać, aż będzie mogła pochwalić się Jared'owi. Miała tylko nadzieję, że osiągnięty sukces nie był tymczasowy.

Dotarli do ośrodka po trochę ponad godzinie. Z zadowoleniem zauważyli, że są pierwsi. Jeden z mężczyzn wbił czerwoną flagę obok miejsca, w którym mieli niedługo rozpalić ognisko. Czekali na drugą grupę pół godziny, ale kiedy nie pojawili się do tego czasu, sami rozpoczęli przygotowanie ogniska. Poznosili drewno i zaczęli je układać, inni przygotowywali jedzeni i napoje, jeszcze inni ogarniali alkohol, nawet nie zauważyli, że Eryka rozsiadła się na jednym z leżaków i odpoczywała. W końcu mogła zdjąć te brzydkie buty. Zastanawiała się czemu grupie Jared'a tak długo schodzi. Może coś się stało? Może powinni iść ich szukać? Może zabłądzili? Już miała zasugerować grupie jakąś reakcję, kiedy zauważyła spóźnionych wychodzących z lasu. Szybko założyła nielubiane buty i podeszła do Jared'a.

Wszyscy byli cali brudni i wyglądali na zmęczonych.

-Co się stało?- zapytała.

-Zaczęliśmy idąc w złą stronę, więc żeby nadrobić stracony czas wybraliśmy najkrótszą drogę. Weszliśmy na jakieś bagna, wciągało buty. Skończył mi się płyn do dezynfekcji.- właśnie to zaakcentował najbardziej.-Dziewczyny podjęły decyzję, że wracają więc poszliśmy z nimi.

-Macie flagę?

-Nie, nie doszliśmy do celu.

Eryka uśmiechnęła się zwycięsko.

-Wygraliśmy.- oznajmiła wskazując czerwoną flagę.

-Jakim cudem?

-Współpracą.

-Udało się?

-Tak. Ognisko też przygotowali wszyscy razem.

Jared spojrzał na nią z wdzięcznością. Bardzo się cieszył, że choć Eryka osiągnęła co chciała. Jego grupa miała ciężką wymianę zdań na bagnie, nie spodziewał się, że te dotąd niezainteresowane pokażą pazury kiedy tylko pojawi się jakaś przeszkoda. Jednak w głębi duszy był im wdzięczny, sam przechodził tam katuszę.

-Niedługo możemy zaczynać.

-Kiedy tylko doprowadzimy się do porządku.

Marketing zniknął na dłuższą chwilę, a w tym czasie rozpalono ognisko i zaczęto piec jedzenie. Większość była bardzo głodna, przyniesiono koce z ośrodka i świece, które dawały więcej światła. Zrobiło się bardzo nastrojowo.

Eryka miała czas na zmianę ubrania i butów. Wreszcie czuła się dobrze ze swoim strojem. Dosiadła się do reszty na drewnianych ławeczkach bliżej ognia. Przyjęła zaoferowane piwo i zaczęła rozmowę z resztą.

W końcu dołączył do nich dział marketingu. Kiedy się pojawili rozmowy na chwilę przycichły, ale potem wróciły. Rozgościli się i poczęstowali piwem i jedzeniem.

Do Jared'a dosiadła się Grace i podała mu piwo.

-Szkoda, że się Wam nie udało.

-Bywa, ale cieszę się, że wy daliście radę. Jak było?- zapytał ciszej.

-Może się przejdziemy kawałek? Będziemy mogli porozmawiać na osobności.

-Dobry pomysł.

Odprowadzał ich podejrzliwy wzrok Eryki.

-Zaczęliśmy raczej kiepsko, ale potem pani Eryka zmotywowała do działania. Potem już poszło, okazało się, że mamy całkiem ciekawe osoby. Nawet pomagaliśmy sobie pokonać skarpę.

-Czyli jest lepiej?

-Wydaje mi się, że tak. Przynajmniej teraz. Mam nadzieję, że jutro będzie tak samo.

-Jutro się pomieszamy, nie chcę żadnych napięć między działami.

Grece nie wydawała się już onieśmielona rozmawiając z Jared'em. Spędzili ze sobą dużo czasu planując ten wyjazd, więc całe skrępowanie zniknęło. Może nie zachowywała się tak otwarcie jak Diana, ale ich interakcje były znacznie bardziej naturalnie niż na początku.

  Był piątek z samego rana, dochodziła siódma, kiedy Dianę obudził telefon.

Zaspana sięgnęła po niego i widząc kto dzwoni, natychmiast się rozbudziła.

-Słucham.- powiedziała siadając.

-Przepraszam, że dzwonię tak wcześnie i to w Twój dzień wolny, ale mogę mieć do Ciebie prośbę?- zapytał Ed, wydawał się zdenerwowany.

-Tak, o co chodzi?

-Mogłabyś przyjechać do mnie, jeśli podam Ci adres?

-Tak, daj mi kilka minut na ogarnięcie się.

Ed podał adres i się rozłączył.

Diana wypadła z łóżka i zaczęła się ubierać i myć zęby, szybko też przygotowała Jake'a. Nie miała z kim go zostawić. Do jego torby spakowała też nosidełko. Chłopiec wyrwany ze snu nie stawiał żadnego oporu, w samochodzie dosypiał.

Diana nie zapytała Jared'a o ponowne pożyczenie samochodu. Najwyżej powie mu później, albo w ogóle, jeszcze zobaczy. Bała się co mogło się stać. Ed mówił, że jego babcia źle się czuje, ale nie mogła dopuścić do siebie najgorszych myśli.

Podjechała pod wskazany adres. Zapięła śpiącego Jake'a w nosidełku z przodu i podtrzymując mu głowę zapukała do drzwi.

-Diana...

-Ed, co się stało?- zapytała przejęta.-Przepraszam, że tak długo mi zajęło.

-To nic, ważne że już jesteś.

-Co mogę dla Ciebie zrobić?

Ed spojrzał na śpiącego Jake'a.

-Coś z Twoją babcią?

-Tak, dziś zabrało ją pogotowie. Muszę jechać do szpitala do niej.

-Chodź, pojedziemy samochodem Jared'a...

-Nie dlatego do Ciebie zadzwoniłem.

-Więc o co chodzi? Powiedz mi w końcu.

-Wejdźmy do środka.

Diana przyjęła zaproszenie i weszła do salonu, w którym przy stoliku rysował sobie mały chłopiec. Spojrzała zaskoczona na Ed'a.

-To jest Max.- powiedział mężczyzna, a dziecko na dźwięk swojego imienia spojrzało na nich.

Diana zauważyła korekcyjne okulary oraz kule leżące obok jego nóg.

-Mogłabyś się nim zająć? Wrócę ze szpitala najszybciej jak to możliwe.

Diana nadal zaskoczona patrzyła na dziecko i jego ojca.

-Nie mówiłeś, że masz...

-Max'em zajmuję się ja i moja babcia. Nie lubię opiekunek, nigdy żadnej nie zatrudniałem, dlatego teraz znalazłem się pod ścianą.- patrzył Dianie w oczy.-Nie wymaga dużo uwagi, będzie sobie rysował, albo bawił się zabawkami. Wrócę jak najszybciej.

-Dobrze, zostanę z nim.

Diana się uspokoiła. Cały strach zniknął, myślała że będzie pocieszać załamanego Ed' a, a okazało się, że ma się zająć tylko jego dzieckiem.

-Dziękuję ci.- Ed ostrożnie ominął śpiącego Jake'a i pocałował Dianę w policzek.-Lodówka jest pełna, częstujcie się.

Mężczyzna złapał kurtkę i wybiegł z domu.

Diana usiadła na kanapie i odpięła nosidełko, Jake nadal spał.

-Cześć, Max. Jestem Diana.

Mała kopia ojca podniosła na nią wzrok znad kartki.

-Dzień dobry.- przywitał się chłopiec.

-Zostaniemy razem przez jakiś czas, dobrze?

-Dobrze, tata mi już tłumaczył.

-Co rysujesz?

-Optimus Prime'a.

-Ten autobot?

-Tak, skąd pani wie?

-Oglądałam filmy.

Jake zaczął się krzywić słysząc głosy. Max spojrzał na niego z zaciekawieniem.

-Jaki malutki.- Max zostawił rysunek, wziął kule i podszedł do Diany. Poruszał się sprawnie i stabilnie, ale widać było ubytki w funkcjach lokomocyjnych.

Dziecięce porażenie mózgowe, pomyślała Diana.

-Pomóc Ci?- zapytała widząc jak próbuje usiąść na kanapie obok niej.

-Poradzę sobie sam, tata mówi, żebym robił wszystko co dam radę.- chłopiec w końcu usiadł.-Jak ma na imię?

-Jake.

-Wszystkie dzieci są takie małe na początku?

-Na początku są jeszcze mniejsze, ty też taki byłeś.

Max patrzył na dziecko z wielkim zainteresowaniem.

-Mogę go dotknąć?

-Oczywiście.

Chłopiec delikatnie musnął dłoń Jake'a. Dziecko skrzywiło się i machnęło rączką.

-Zrobiłem mu krzywdę?- Max spojrzał na Dianę.

-Nie, spokojnie. Chcesz go potrzymać?

Chłopiec nie zdążył odpowiedzieć, a Diana włożyła mu w ramiona Jake'a. Dziecko nawet nie zareagowało, a Max'owi zabłysły oczy. Jak zaczarowany patrzył na Jake'a i na Dianę. Na ten widok Diana poczuła ciepło. Była rozczulona.

-Jadłeś już śniadanie?- zapytała, kiedy Max oddał jej Jake'a.

-Nie, dzisiejszy dzień jest zwariowany.

-Z całą pewnością. Co powiesz na naleśniki?

-Tak.

Diana poszła do kuchni, a za nią powoli szedł Max. Rzeczywiście w lodówce było wszystko. Wyciągnęła potrzebne składniki.

-Pomożesz mi? Mam tylko jedną rękę.

-Tak.- odpowiedział ochoczo Max i podsunął sobie stołek, by móc dosięgnąć blatu.

Diana nie mogła zostawić śpiącego Jake'a w salonie. To był obcy dom i nie był przystosowany do tak małych dzieci. Z kuchni nie miała widoku na salon, więc cały czas trzymała dziecko na lewym ramieniu.

Max okazał się niezastąpioną pomocą. Ręce miał sprawne, wbijał jajka i mieszał ciasto i nawet po dokładnych instrukcjach wlewał je na patelnię. Diana dokładnie go obserwowała i uważała, żeby się nie poparzył. Widać było po nim jak czuję się potrzebny i dorosły. Ktoś pozwolił mu robić tak niebezpieczną rzecz. Diana go cały czas chwaliła.

Kiedy skończyli smażyć naleśniki Jake się w końcu obudził. Więc zamiast zacząć jeść Max nakarmił go siedzącego na kolanach Diany. Potem zjedli śniadanie. Max opowiadał o swoich ulubionych bajkach, a Diana słuchała go z przejęciem.

Około dziesiątej zadzwonił Ed.

-Jak Wam idzie?- zapytał.

-Bardzo dobrze, ale powiedz co u babci.- odpowiedziała Diana patrząc jak Max zabawia Jake'a leżącego na kocyku.

-Okazało się, że to zapalenie woreczka żółciowego. Właśnie odbywa się zabieg usunięcia go.

-Ale wszystko dobrze?

-Tak, jak tylko babcię przywieźli do szpitala wyrównali jej stan, więc zabieg powinien przejść bez komplikacji. Jak Max? Jest grzeczny?

-Oczywiście, bawi się z Jake'eim.

Diana usłyszała głośniejsze westchnienie Ed'a.

-Dziękuję, że się nim zajęłaś.

-Nie ma problemu.

-Możesz dać mi go do telefonu? Chce mu powiedzieć, że wszystko dobrze z babcią.

-Max.- Diana zwróciła się do chłopca.-Tata do Ciebie.

Chłopiec powoli podszedł do kobiety i wziął telefon. Jego uśmiech powiększył się jeszcze bardziej.

-Kiedy wrócicie? Powiedz babci, że ją kocham. Ukochaj ją ode mnie. Tato? Chcę mieć młodszego brata.

Diana uśmiechnęła się słysząc jego słowa. Chwilę potem Max oddał jej telefon i wrócił do Jake'a.

-Wrócę jak tylko babcia wybudzi się z narkozy.

-Będziemy czekać.    

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top