14.

 W czwartek Jared wszedł do pracy i od samego progu czuło się, że coś wisi w powietrzu. Chłodne przywitanie z Eryką tylko ją w tym utwierdziło. Zaparzyła kawę i weszła do gabinetu szefa.

-Co tam słychać?- zapytała stawiając filiżankę na biurku.

-Nic ciekawego.- odpowiedział Jared na chwilę odrywając wzrok od laptopa.

-Chciałabyś może o czymś porozmawiać? Albo się wyżalić?

Jared uśmiechnął się lekko. Ciężko było cokolwiek wywnioskować.

-W każdym razie, jakby co to jestem za ścianą.

Eryka ruszyła w kierunku drzwi.

-Poczekaj...

-Tak?- zapytała z nadzieją.

-Pokłóciłem się z Dianą.

Kobieta natychmiast wróciła do biurka i usiadła w fotelu dla gości.

-O co poszło?

-O sprzątnie.- powiedział poważnie Jared.

Eryka doskonale wiedziała o pedantycznych zapędach szefa. Dlatego zawsze dbała o porządek na biurku.

-Opowiedz.- zachęciła go.

-Nie ma co opowiadać.- wyglądało na to, że Jared zdecydował się wyżalić.-Robi straszny syf i nie sprząta po sobie. Kuchnia i łazienka wyglądają jakby stado dzieci się tam bawiło. Wszędzie zostawia swoje rzeczy i ubrania. Pod prysznicem nie ma już miejsca na moje kosmetyki. Kiedy delikatnie zwrócę jej uwagę to zawsze zapewnia, że posprząta, ale nigdy tego nie robi. W dodatku zawsze ma jakąś wymówkę. Tylko ja sprzątam, po sobie po Jake'u i po niej. Tylko, że ona bałagani za trzy osoby. Mam dość, pewnie jak wrócę do domu to zacznę od sprzątania.

-Rozmawiałeś z nią o tym?

-Kilka razy, na przykład dziś rano, ale doszło do spięcia. Wyszedłem w gniewie.- Jared sięgnął po kawę.

-I teraz masz wyrzuty sumienia?

-Tak.- odpowiedział cicho mężczyzna nad filiżanką i wypił kolejny łyk.-Chyba za bardzo się uniosłem.

-Jak ona zareagowała? Popłakała się?

-A skąd. Walczyła do samego końca.

Eryka uśmiechnęła się na wyobrażenie starcia dwóch silnych charakterów.

-Jak wrócę do domu będę musiał ją przeprosić.

Cały Jared, pomyślała Eryka, masz za dobre serce.

-Skoro to uważasz za słuszne.

-Dzięki, że mnie wysłuchałaś. Już Cię nie trzymam, wiem, że masz dużo pracy.

-Zawsze służę wsparciem lub ramieniem.

Kobieta mrugnęła do Jared'a i wróciła na swoje stanowisko.

Po około godzinie Eryka jeszcze raz zajrzała do gabinetu Jared'a.

-Już nie mam doła, nie musisz się martwić.- powiedział podnosząc wzrok znad pliku kartek.

-Bardzo się cieszę, ale ja w innej sprawie. Masz gościa.

-Kogo?- mężczyzna wyprostował się w fotelu.

-Grace Scott.

-Nie kojarzę.

-To pracownica z działu księgowego, która próbowała się z Tobą spotkać w zeszłym tygodniu.

-A, rzeczywiście. Zaroś ją.

Jared się zastanawiał kiedy ponownie się pojawi. Na początku myślał, że w poniedziałek, więc kiedy przyszła środa, pojawiła się myśl, że może jednak sprawa nie była na tyle ważna by próbować ponownie. Widocznie jednak sprawa wymagała spotkania.

Do gabinetu weszła wysoka i szczupła blondynka. Na nosie widać było piegi, a beżowe ubranie pasowało do jej oczu. Wydawała się onieśmielona.

-Dzień dobry.- przywitała się.

-Dzień dobry, proszę usiąść.- Jared wskazał fotel po drugiej stronie biurka.-Coś podać? Wody? Kawy? Herbaty?

-Nie, dziękuję.

-Co panią do mnie sprowadza?- Jared spojrzał nad ramieniem kobiety i zauważył Erykę, która w bardzo nieudolny sposób próbowała pozostać niezauważona.

-Zostałam wydelegowane ze swojego działu...

Jared patrzył na kobietę ponaglająco, ale ona utkwiła spojrzenie w swoich kolanach. Przez chwilę panowała cisza.

-Przepraszam, skłamałam.- powiedziała nagle Grace.-Tak naprawdę nie zostałam wydelegowana. Przyszłam z własnej woli.

-No dobrze, ale w jakiej sprawie?

Jared odczuwał lekkie zniecierpliwienie. Ciągłe kontakty z Dianą, która zazwyczaj mówi co myśli i rzadko owija w bawełnę, sprawiły, że teraz brakowało mu cierpliwości do bardziej powściągliwych osób.

-Między moim działem, a działem marketingu panują złe stosunki.

-To znaczy jakie?

-Nie tylko między działami, ale również w księgowości ludzie nie mogą się zintegrować. Zwłaszcza po ostatnich zatrudnieniach.

Jared postanowił milczeć i pozwolić kobiecie mówić. Każda jego próba przyśpieszenia dojścia do sedna rozmowy spełzła na niczym.

-Co konkretnie się dzieję?- zapytał kiedy Grace milczała zbyt długo.

-Nie chodzi tylko o nierozmawianie, ale o podkładanie sobie świń. Stosunki są napięte, każdy myśli tylko o sobie i swojej karierze, zapanował wyścig szczurów. Kilka współpracownic skarżyło się na stres i kłopoty na tle nerwowym.

Jared słuchał jej słów z wielkim zaskoczeniem. Nigdy nic podobne nie miało miejsca. Sam zaczynał od samego dołu, więc sam doświadczył tego co jego pracownicy, ale nigdy nie dochodziło do takich sytuacji.

-Jak długo się to utrzymuje?

-Jakieś dziesięć miesięcy.

-Czy ktoś rzucił pracę z tego powodu?

-Pięć osób.

Dlaczego nikt wcześniej mu tego nie zgłosił? Do jasnej cholery był szefem i pierwszy powinien się o tym dowiedzieć.

-Można coś z tym zrobić? Praca w takich warunkach jest mało przyjemna.

-Oczywiście, że coś z tym zrobię. Dziękuję, że zdecydowała się pani do mnie przyjść osobiście. Jest mi niezmiernie przykro, że doszło do takiej sytuacji. To się już więcej nie powtórzy.

-Ja również dziękuję.

W końcu od początku rozmowy Grace spojrzała na Jared'a swoimi jasnymi oczami. Już nie wydawała się onieśmielona, patrzyła z wdzięcznością.

Pożegnali się i kobieta wyszła.

Kiedy tylko drzwi windy się zamknęły Eryka weszła do gabinetu Jared'a.

-Wiedziałaś o tym?- zapytał luzując krawat.

-Nie miałam pojęcia.

-Nie rozumiem. Codziennie odbieramy pocztę, a jednak przez tak długi czas nikt tego nie zgłosił. Dlaczego kierownicy nic nie zrobili?

Eryka patrzyła na Jared'a i już wiedziała, że potraktował sytuację serio.

-Dowiedz się proszę kto odpowiada za dział księgowości i marketingu. Jeśli dasz radę ustal dlaczego nie reagowano, oraz rozeznaj się w stosunkach wewnętrznych obu działów.

-Oczywiście, daj mi parę dni.

-Rozumiem, że jest to ponad Twoje obowiązki, ale jeśli zacznę wzywać każdego do siebie to wywoła to jeszcze większe zamieszanie i próba ustalenia kto doniósł. Nie chcę, żeby wszystko odbiło się na Grace, która jako jedyna miała odwagę zareagować.

-Niczym się nie przejmuj, w poniedziałek będziesz mieć wszystko czego potrzebujesz.

-Dziękuję.

W tym momencie usłyszeli pukanie do drzwi.

-Proszę.

Do gabinetu weszła Diana z Jake'iem w nowo zakupionym nosidełku.

-Przeszkadzam?- zapytała.

-Ależ skąd, ja już wychodzę.- powiedziała Eryka i opuściła pokój.

Jared na chwilę zapomniał o sprawie z Dianą.

-Stało się coś?

-Nic co by Cię dotyczyło.- mężczyzna wstał z fotela i podszedł bliżej, uśmiechnął się lekko.-Rzadko przychodzisz do mojej pracy. Mam się martwić?

-Nie, chciałam Cię przeprosić.- to był jeden z tych mało spotykanych momentów, kiedy Diana nie patrzyła Jared'owi w oczy.-Miałeś całkowitą rację, mieszkamy razem i razem powinniśmy dbać o mieszkanie. Kłótnia była moją winą i przyznaję się do błędu. Już go naprawiłam i mieszkanie lśni. Nawet łazienka. Nie znajdziesz grama kurzy.

Sama nie wiedząc czemu podeszła do Jared'a i poprawiła mu przekrzywiony krawat. Jake nie był zainteresowany rozmową i bardzo intensywnie gryzł zabawkę.

Kiedy kobieta ponownie stanęła w odległości paru kroków Jared zauważył rumieńce na jej policzkach, których wcześniej nie było. Wiedział ile kosztowało ją, by się przyznać do błędu.

-Ja też się uniosłem.

-Miałeś do tego prawo i powód.

Przez chwilę milczeli. W tym czasie Diana bardzo delikatnie musnęła jego dłoń, miała zamiar zrobić znacznie więcej, ale w ostatniej chwili się powstrzymała.

-Nie kłóćmy się więcej.- powiedział Jared.

-Zdecydowanie nie.

  W sobotę Jared i Diana zaplanowali wyjście do zoo. Mieli już dość ciągłego siedzenia w mieszkaniu, a zwłaszcza Diana. Już nie mogła się doczekać powrotu do pracy. Natomiast Jared patrzył na to sceptycznie. Makabryczne obrazy nadal pojawiały mu się przed oczami i bał się powtórki. Bał się też, że jego biedne serce drugi raz tego nie przetrwa. Miał w planach rozmowę i zaproponowanie Dianie wzięcie jeszcze dodatkowego tygodnia urlopu, tak dla pewności.

-Jesteś gotowy?- zapytała Diana zakładając nosidełko.

-Tak, już idę.- odpowiedział jej Jared wychodząc razem z Jake'iem z jego pokoju.

-Możesz mi go dać.

Kobieta upewniła się jeszcze, że wszystko trzyma się w należyty sposób.

-Może ja go dziś poniosę?- zaproponował mężczyzna.

-W zasadzie miła odmiana.

Diana szybko wyplątała się z nosidełka i pomogła założyć je Jared'owi. To ona je używała, bo przez ten tydzień ona więcej zajmowała się Jake'iem. Chłopiec nie protestował, było mu obojętne kto będzie go niósł.

-Gotowe.-Diana podała jeszcze zabawkę dziecku.-Możemy wychodzić.

Faceci z dziećmi są tacy pociągający, pomyślała patrząc na ,,swoich" mężczyzn.

-Jeszcze zanim wyjdziemy.- złapała Jared'a za ramię i zaciągnęła go przed wielkie lustro przy drzwiach wyjściowych.-Zróbmy sobie zdjęcie.

-No dobra.

Jared wiedział, że i tak zdjęcie zostanie zrobione, więc lepiej było ładnie zapozować niż potem się wstydzić.

-Uśmiech.

Diana stanęła bokiem do lustra, wzięła Jake'a za rączkę. Akurat udało się, że wszyscy się uśmiechali.

-Jest świetne. Muszę je wywołać.

-Nasze pierwsze wspólne zdjęcie. Obyśmy mieli ich więcej.

Diana przytaknęła starając się nie zarumienić.

Pogoda dopisywała, nawet jak na początek października słońce pięknie świeciło. Ludziom ciężko było usiedzieć w domach i w zoo był spory tłum. Czekali w kolejce do kas, a potem do wejścia, ale byli w dobrych humorach i im to nie przeszkadzało. Jednak Jared nadal myślał o tym czego się dowiedział od Grace. Starał się wymyślić jakiś dobry sposób na integracje i rozładowanie napiętej atmosfery. Starał się też w pełni uczestniczyć we wspólnym wyjściu.

Obejście czterokilometrowej trasy zajęło im pięć godzin. Zatrzymywali się przy każdym wybiegu i zachwycali się zwierzętami. Wstępowali do każdego możliwego punktu na planie zoo. Diana przypominała sobie wyjścia z rodzicami i Adamem. To były dobre wspomnienia, ale smutne, a zwłaszcza te z Adamem. Od jego śmierci dokładała wszelkich starań, by nie myśleć o stracie. Wspominała jego osobę, ale nie śmierć. Jednak im więcej przebywała z Jared'em, tym więcej podobieństw widziała.

Rozgoniła smętne myśli widząc uciekającego Jared'a przed trąbą słonia.

-Przecież nic Ci nie zrobi.- powiedziała śmiejąc się.

-Dopiero odebrałem tą kurtkę z pralni.- odpowiedział mężczyzna sprawdzając czy dotknięty rękaw jest czysty.

Jednak nie są identyczni, pomyślała podchodząc.

Wzięła Jake'a na ręce i zbliżyła się do słonia.

-Tylko uważajcie.

-Spokojnie.

Diana podała zwierzęciu smakołyk, który dostała od stojące obok opiekuna. Pracownik miał największy ubaw całą sytuacją.

Słoń delikatnie zabrał jedzenie i ponownie wrócił trąbą w stronę swojej dobrodziejki. Diana ręką Jake'a dotknęła go. Chłopiec cofnął dłoń czując szorstką skórę zwierzęcia i przytulił się do jej ramienia. Natomiast ona pogłaskała zwierzę.

-Czekaj, zrobię wam zdjęcie.

Diana szybko przyklepała dłonią odstające włosy i uśmiechnęła się, Jake też patrzył w stronę Jared'a. Zdjęcie wyszło bardzo ładne, nawet opiekun słonia załapał się.

Następnie poszli do lemurów. Je też można było karmić, Diana oczywiście nie przegapiła okazji i razem z Jake'iem karmili miłe w dotyku zwierzątka. Mniejsze ssaki znacznie bardzie przypadły do gustu dziecku, natomiast Jared nadal odmawiał zbliżenia się do zwierząt.

-Nie boję się.- zapewniał z bezpiecznej odległości.

-Oczywiście, po prostu nie chcesz się ubrudzić.- powiedziała sarkastycznie patrząc na niego powątpiewająco.

Opiekun lemurów patrzył na nich z rozbawieniem.

Odwiedzili też papugi. Tym razem również Diana i Jake korzystali ile tylko mogli. Zrobili sobie nawet selfie z ptakiem, który akurat usiadł kobiecie na ramieniu.

Diana akurat karmiła jedną z papug, kiedy usłyszała głos Jared'a.

-Proszę ją zabrać.

Mężczyzna trzymał ptaka na przedramieniu i odwracając głowę w drugą stronę, starał się oddać go opiekunce.

-Spokojnie, nic panu nie zrobi.

-Tak, tak.

Kolorowa papuga idąc po ramieniu podeszła bliżej jego głowy, oczekiwała od niego ziaren, ale widząc, że nic nie dostanie skierowała się w stronę znacznie bardziej hojnej opiekunki.

Uwolniony Jared natychmiast otrzepał rękaw kurtki.

-Nie wiedziałam, że nie lubisz zwierząt.- powiedziała Diana wkładając Jake do nosidełka, które nadal nosił na klatce piersiowej Jared.

-To nie tak, że ich nie lubię. Po prostu wolę, gdy są w pewnej odległości.

Jared spojrzał w bok, chcąc ukryć zażenowanie.

-Dobrze, chodźmy dalej.

Zjedli obiad na terenie zoo.

Jadąc do domu Jake usnął w samochodzie.

-Dlaczego nic nie powiedziałeś, gdy zaproponowałam zoo? Oszczędziłbyś sobie stresu.

-Nie chciałem narzekać.

-Jakie narzekać? Mogliśmy pójść do muzeum albo na jakąś wystawę. Mam nadzieję, że nie będziesz wspominał tego bardzo źle.

-Bawiłem się naprawdę dobrze. Jake zresztą też.

Diana spojrzała na śpiące dziecko.

-Miałbyś coś przeciwko jeśli wrzucę nasze wspólne zdjęcie na Instagrama?- zapytała ostrożnie.

-Nie, śmiało.

-W końcu będzie coś innego niż ćwiczenia i sprzęt sportowy.

W jej głosie brzmiała ekscytacja.

Po powrocie do domu przenieśli Jake'a do jego łóżeczka i spędzili resztę wieczoru na oglądaniu serialu. Jared pozwolił wybrać Dianie więc naoglądał się mnóstwa eksplozji i strzelanin, nadmiernej przemocy i zbytecznej pompatyczności. Jednak kiedy patrzył na jej przejęcie fabułą był w stanie zignorować wszystkie swoje niedogodności. Po obejrzeniu ostatniego odcinka uznał, że to dobry moment na rozmowę.

-Diana?

-Słucham.

-Wracasz w poniedziałek do pracy?- zaczął ostrożnie. Wiedział, że Diana nie może się tego doczekać dlatego nie chciał źle dobrać słów.

-Tak, w końcu.

-A dlaczego by nie przedłużyć sobie urlopu o jeszcze tydzień. Bardziej sobie odpoczniesz, spędzisz więcej czasu z Jake'iem...

-Jared.

-Tak?

-Wrócę do pracy nieważne w jak piękne słowa ubierzesz swoje przesłanie.

Diana natychmiast go przejrzała.

-Jeszcze tylko tydzień, proszę Cię.- teraz nie miał już nic do stracenia. Zaczął grać w otwarte karty.

-Czuję się już świetnie. Nie ma takiej potrzeby.

-Czułbym się pewniejszy gdybyś jednak...

-Mam pomysł.- przerwała mu.

-Jaki?

-Siłujmy się na rękę. Jeśli wygrasz, wezmę jeszcze tydzień urlopu, jeśli ja wygram, nie zrobię tego i spełnisz jedną moją zachciankę.

-Jest nie równo. W razie wygranej zyskujesz dwa razy.

-OK, jeśli przegram wezmę urlop i spełnię twoją zachciankę.

Jared przez chwilę szacował swoje szanse. Nie ważne, z której strony na to patrzył, widział swoje zwycięstwo. Był mężczyzną, natura dała mu przewagę. Nie było powody, by odmówić.

-Zgadzam się.

-Świetnie.- radość Diany wydawała się zbyt duża. Jared poczuł ukłucie niepewności.

Przeszli do jadalni, tam stół był wyższy niż w salonie i mogli się na nim oprzeć stojąc. Zajęli miejsca po przeciwnych stronach i przygotowali się do starcia.

-Jeśli wygram, nie będziesz miała pretensji?- zapytał Jared by się upewnić.

-Nie będę miała o co.- Diana uśmiechnęła się kącikiem ust.-Na twój sygnał.

Złapali się za prawe ręce, a lewymi chwycili brzegi stołu.

Jared postanowił dać jej trochę fory. Zbyt szybka wygrana wydawała mu się niesprawiedliwa.

-START!!

Już w pierwszej sekundzie od rozpoczęcia starcia Jared musiał zrezygnować z każdej ulgi jaką chciał okazać. Diana okazała się niezwykle silna. Mężczyzna mocniej złapał blat stołu.

Walka okazała się wyrównana i zmieniła się w pojedynek na wytrzymałość. Po paru minutach oboje poczuli pierwsze krople potu pojawiające się na ich czołach. Wiedzieli, że muszą się śpieszyć jeśli chcą wygrać, im dłużej wszystko trwało, tym wynik był cięższy do przewidzenia. W pewnym momencie Diana zdobyła przewagę, Jared próbował nadrobić, ale mięśnie wykrzesały z siebie już wszystko. Minutę później dłoń Jared'a uderzyła o blat stołu.

-Tak.- ucieszyła się Diana.

Jared usiadł na krześle i oparł głowę na lewej ręce.

Jak mogłem z nią przegrać?, pytał siebie w myślach.

Musiał przyznać, że jego męska duma została urażona. Poczuł się taki mały i słaby. Wiedział też, że nie może pokazać, że go to rusza.

-Gratuluję.- powiedział wstając.

-A, dziękuję.-Diana uśmiechała się szeroko. -Byłeś godnym przeciwnikiem.

Jest to jakieś pocieszenie, myślał.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top