1.

Była sobota, godzina szósta rano. Jared nadal spał, wczoraj pracował do późna i teraz nadrabiał braki snu. Obudził go telefon. Niechętnie wyciągnął rękę na stolik, stojący obok jego łóżka i spojrzał na ekran komórki. Wyświetlał się jakiś obcy numer. Kiedy dodał do tego porę, kiedy został on wykonany... mogło to oznaczać tylko jedno. Szybko usiadł na łóżku i drżącą ręką odebrał.

-Słucham.- powiedział, natychmiast zauważył, że głos ma zmieniony.

-Czy rozmawiam z Panem Jared'em Parker?- zapytał kobiecy głos po drugiej stronie słuchawki.

-Tak.- Jared odchrząknął, by brzmieć naturalnie.

-Z żalem zawiadamiam, że pański brat, Adam Parker, zmarł dwie godziny temu. Zdaje sobie sprawę, że to ciężki czas dla Pana, ale muszę zapytać czy chcę się Pan zająć pogrzebem, czy mamy przekazać sprawę odpowiednim organom?

Głos kobiety był spokojny i uprzejmy. Cierpliwie czekała, aż Jared pozbiera rozgonione myśli.

-Zajmę się tym osobiście.

Jared nie był w stanie powstrzymać łez. Czuł ściskanie gardła, ale już nie dbał o to co pomyśli sobie ta kobieta.

-Kiedy mogę przyjechać?

-Kiedy Pan sobie życzy.

-Dobrze, dziękuję.

-Do widzenia.

Kobieta zakończyła rozmowę i się rozłączyła.

Jared siedział na łóżku i płakał przez długi czas. O chorobie brata wiedział od roku, ostatnio widział się z nim dwa tygodnie temu. Teraz żałował, że przez pracę nie odwiedził go jeszcze raz, ale podróże pięćset kilometrów w jedną stronę nie współgrały z obowiązkami w biurze.

Jeszcze tego samego dnia Jared pojechał do tego szpitala. Zajął się sprawą pogrzebu. W szpitalu podali mu namiary na najlepsze firmy pogrzebowe. Wybrał losową z nich i umówił się z nimi.

Najgorzej się czuł, kiedy poszedł zobaczyć ciało Adama. Pielęgniarka zostawiła go samego. Adam miał bardzo bladą skórę, która pokrywała praktycznie same kości. Choroba bardzo wyniszczyła jego organizm. Wyglądał spokojnie. Jared pamiętał wieczny grymas bólu na twarzy brata podczas ostatniego spotkania, więc teraz czuł ulgę, że Adam już nie cierpi.

-Śpij dobrze.

Ostatnie pożegnanie.

Na pogrzeb Jared zaprosił wszystkich znajomych brata, których numery znalazł w jego notesie lub w telefonie. Było to raczej niewielkie grono, uroczystość była skromna, obeszło się bez nieprzewidzianych wydarzeń. Trumna spoczęła w ziemi, na grobie ułożono wieńce i kwiaty.

Jared został na cmentarzu jeszcze długo po tym, jak wszyscy inni poszli. Strata brata była wielkim ciosem. Nawet jeśli ich ścieżki życiowe bardzo się rozeszły, to rok temu ponownie się zjednoczyli. Szkoda, że trwało to tak krótko.

W końcu nadszedł czas, by wracać do domu. Od jutra trzeba było wrócić do monotonnego życia. Pod samą bramą Jared jeszcze raz ogarnął wzrokiem cmentarz. Rzędy prawie identycznych nagrobków, wybrukowane ścieżki, drzewa rosnące między grobami. Wszystko wyglądało spokojnie.

-Tak, tu będzie ci dobrze.- powiedział cicho Jared do samego siebie, włożył ręce do kieszeni i poszedł do samochodu.

Przed pogrzebem zabrał wszystkie swoje rzeczy z hotelu, w którym mieszkał w czasie zajmowania się pochówkiem brata, i wymeldował się.

-Przepraszam.- Jared właśnie otwierał drzwi do samochodu, kiedy zatrzymał go jakiś mężczyzna.

-Słucham.

-Pan Jared? Jest Pan bratem Pana Adama?

-Tak, o co chodzi?

Jared przyjrzał się mężczyźnie. Był około sześćdziesiątki, wzrostem nie grzeszył i na starsze lata przybrał na wadze. Stracił włosy z czubka głowy, a te które mu zostały zapuścił i chyba nigdy ich nie układał. Każdy sterczał i inną stronę. Na nosie miał okulary z grubymi szkłami, ale spojrzenie zdradzało wiek i doświadczenie.

-Nazywam się Nathaniel Cooper i jestem notariuszem Pana Adama. Zostawił on testament i jest Pan jedną z osób, które mają być przy jego odczytaniu.- wyjaśnił mężczyzna.

-Kiedy ostatnio widziałem Adama nie wspomniał, że napisał testament.- Jared był bardzo zaskoczony. Przez cały ten czas, od wiadomości o śmierci brata do tej pory, nawet nie pomyślał o takiej kwestii.

-Zrobił to krótko przed śmiercią. Uznał, że chce uporządkować ostatnie sprawy. Czy możemy odczytać testament dziś? Druga osoba już czeka.

-Tak, możemy to zrobić dziś.

-Wspaniale. Moje biuro jest na Green Street 47a, spotkajmy się na miejscu.

Notariusz odszedł do swojego samochodu, a Jared pojechał pod wskazany adres. Po drodze zastanawiał się kim jest ta druga osoba i o jakich sprawach mówił Nathaniel. Podczas ostatniego spotkania braci, Adam twierdził, że wszystko już zakończył lub ustalił szczegóły i jest w trakcie kończenia. Cała sytuacja rozbudziła ciekawość Jareda.

Zaparkował samochód niedaleko wskazanego adresu i wszedł do budynku. Bardzo szybko odnalazł biuro notariusza. Na korytarzu zauważył starszą kobietę siedzącą na krześle z małym dzieckiem na kolanach, a obok jej nóg stała dość duża torba. Jared nie przywiązał do tego większej uwagi i zapukał do drzwi gabinetu.

Po zaproszeniu wszedł do środka.

Biuro było dość małe, a każdą wolną przestrzeń zajmowały kartony z papierami. Dało się zauważyć gdzieś kilka zielonych roślinek, ale były przytłoczone przez wszechobecny rozgardiasz w dokumentach.

Jared spojrzał na biurko. Pan Nathaniel siedział na swoim miejscu, a naprzeciw niego, młoda kobieta. Jared rozpoznał ją z pogrzebu. Jako jedna z nielicznych wylała morze łez nad trumną Adama. Nadal ubrana w strój z pogrzebu, widocznie ona też została złapana na wyjściu z cmentarza. Oczy nadal miała lekko czerwone.

-Proszę usiąść.- powiedział notariusz i wskazał krzesło obok kobiety.

Jared zrobił to i zaczęło się odczytanie testamentu.

-Zgodnie z wolą zmarłego przy odczytaniu miał być Jared Parker i Diana White. Oboje są obecni, więc możemy przejść do odczytania.

Diana White? pomyślał Jared, nie mogłaby mieć bardziej niepasującego nazwiska.

Diana miała czarne włosy i oczy. Były tak niesamowicie ciemne, że aż trudno było uwierzyć, że nie były farbowane, a raczej nie były. Wyglądały na naturalne.

Jared jej nie znał, ani nigdy o niej nie słyszał. Nie mogła być matka Jake'a, syna Adama, ona miała na imię Caren. Więc kim była ta kobieta?

Jared skupił się na słowach Nathaniela. Na początku szła utarta formułka, nie przywiązał do niej większej uwagi.

-Wszystkie moje oszczędności znajdujące się na koncie w kwocie stu dwunastu tysięcy zapisuje mojemu synowi Jake'owi, który dostanie je po uzyskaniu pełnoletności, mieszkanie wraz ze wszystkimi znajdującymi się w nim rzeczami przekazuje mojemu bratu Jared'owi, nieśmiertelnik oddaje mojej przyjaciółce, Dianie.

Mężczyzna podał kobiecie naszyjnik, który ona mocno zacisnęła w dłoni. Widać było jak łzy napłynęły jej do oczów. Następnie Jaredowi dał teczkę z dokumentami odnośnie mieszkania.

-Są jeszcze dwie kwestie, które musimy omówić.- powiedział Nathaniel, kiedy zauważył jak Jared zaczął się zbierać do wyjścia.-Został Pan wyznaczony na prawnego opiekuna swojego bratanka.

Jared zaniemówił. Co? On miał się zająć dzieckiem? Nie nadawał się do tego. Nie miał głowy do takich rzeczy, a tym bardziej czasu.

-Myślałem, że zajmuje się nim jego matka, Caren.

-Pan Adam pana wyznaczył. Nie mamy kontaktu z panią Caren.

Caren była dziewczyną Adama i urodziła ich dziecko, ale potem ich zostawiła.

Jared wiedział o tym, ale kiedy rozmawiał z Adamem, brat powiedział mu, że nie rozmawiają, ale Jared nawet nie pomyślał, że nie mają żadnych kontaktów.

Życie Jareda właśnie bardzo się skomplikowało. Oczywiście, że spełni życzenie brata, ale nie było mu to na rękę.

-Dobrze, przyjmuję to.- powiedział Jared i przejechał dłońmi po twarzy.

-W takim razie przechodzę do ostatniej sprawy.- Nathaniel wyciągnął białą kopertę.-Teraz przeczytam prywatny list pana Adama zgodnie z jego wolą.

Droga Diano, drogi Jaredzie,

jesteście najbliższymi mi osobami. Dziękuję, że miałem okazję poznać i spędzić czas z tak wspaniałymi ludźmi. Żałuję, że odchodze tak wcześnie.

Jaredzie, zdaję sobie sprawę, że opieka nad Jake'iem jest dla Ciebie wielkim wyzwaniem. Wiem też, że sobie świetnie poradzisz. Jednak nie zostawię Cię z tym samego.

Diano, moja przyjaciółko. Wiem jak cenisz sobie swój styl życia, ale proszę Cię, wesprzyj Jareda. Jedyną rzeczą jaką zawaliłem jest to, że nie spotkaliście się ze sobą wcześniej. Ale było to niemożliwe. Musicie uwierzyć mi na słowo, że oboje jesteście godnymi zaufania ludźmi.

Proszę Was zajmijcie się Jake'iem razem. On potrzebuje normalnej rodziny, której nie udało mi się zapewnić, ale Wy to możecie zrobić. Mogę na Was liczyć?

Adam"

-Pani Diano, pragnę zaznaczyć, że jest to prośba. Oczywiście nie jest Pani zobowiązana prawnie, niespełnienie jej nie sprowadzi na Panią żadnych konsekwencji. Pozostawiam to Pani sumieniu. Dziękuję, to wszystko.

Oboje wyszli z gabinetu. Diana poszła prosto na zewnątrz, musiała zaczerpnąć świeżego powietrza, a Jared odnalazł kobietę, którą wcześniej widział z dzieckiem. Teraz zrozumiał sens jej obecności w gabinecie notariusza.

-Dzień dobry, nazywam się Jared Parker, zostałem prawnym opiekunem Jake'a.- powiedział do kobiety, która wstała jak tylko zauważyła, że się zbliża.

-Szkoda tylko, że to biedne dziecko musiało tyle czasu spędzić na pogotowiu opiekuńczym.- kobieta nie żałowała sobie zjadliwości.

-Myślałem, że zajmuje się nim jego matka. Nikt mnie wcześniej nie powiadomił.

-Proszę się nie tłumaczyć, tylko podpisać ostatnie dokumenty i zabrać bratanka do normalnego domu. To jest jego walizka.- kobieta skinęła w stronę torby i fotelika.

Jared zrobił co chciała urzędniczka i dostał dziecko do rąk.

-Powodzenia, panie Parker.

Kobieta zabrała swoja torebkę i poszła.

Dziecko spojrzało na Jared'a ciekawie. Było spokojne, nieświadome całej sytuacji. Jared widział Jake'a dwa razy. Jego spotkania z Adamem zazwyczaj odbywały się w szpitalu, gdzie rzadko przebywają dzieci. Było mu głupio, że tak zbagatelizował sprawę dziecka.

-Jeśli nie wiesz, jestem Jared i od teraz... mamy siebie.- powiedział do chłopca i schylił się po jego rzeczy.-Pojedziemy teraz do mojego domu, trochę to daleko, ale trasa szybko minie.

Jared po kilku minutach zdołał zapiąć Jake'a w foteliku. Nie rozumiał dlaczego było to tak skomplikowane. Wychowanie dziecka będzie dla niego wielkim wyczynem.

W końcu wyszedł na ulicę i skierował się do samochodu. Tam złapała go Diana.

-Wiesz... zdecydowałam się spełnić prośbę Adama, pomogę Ci z wychowaniem Jake'a.- powiedziała wycierając oczy z łez.

-Jesteś Diana, tak? Ja jestem Jared.- mężczyzna wyciągnął rękę.-To bardzo miło z twojej strony, ale to się nie uda.-Jared nawet raz nie pomyślał, że Diana mu pomoże.-Mieszkam daleko stąd, a nie zostawię ci Jake'a, jeżdżenie w te i we te, też nie ma sensu. Ja mam pracę tam, nie mogę tutaj zostać, a nie będę Cię prosić, żebyś Ty pojechała za mną.

-Diana.-kobieta odwzajemniła gest.-To prawda sytuacja jest kiepska. Mam tutaj rodziców i życie, choć jego spora część została pochowana razem Adamem, nawet pracę, ale i tak planowałam ją rzucić. Pojadę za tobą.

-Naprawdę nie musisz... możesz odwiedzać Jake'a kiedy tylko chcesz.

-Nie zrozum mnie źle, nie robię tego dla Ciebie, robię to przez wzgląd na Adama i dla Jake'a. Nie będę dla Ciebie ciężarem, znajdę pracę i wynajmę mieszkanie. Nie będę Ci się narzucać.

-W takim razie to twój wybór. Mieszkam w Suncity, Hill Street 15/15, zapisz sobie mój numer telefonu.- Jared podyktował kontakt do siebie.-Jeśli byś czegoś potrzebowała na miejscu, to chętnie pomogę.

-Dzięki, powinnam być na miejscu w najbliższy weekend.- Diana podciągnęła nosem.-Gdybyś Ty czegoś ode mnie potrzebował, to jest mój numer.-kobieta zadzwoniła na telefon Jared'a i poczekała na jeden sygnał, aby wyświetliło się połączenie przychodzące.

-W takim razie do zobaczenia.

-Do zobaczenia.- uśmiechnęła się do Jake'a siedzącego w foteliku, a dziecko odpowiedziała tym samym.

Przez całą drogę powrotną Jared zastanawiał się co takiego zaszło pomiędzy Adamem, a Dianą, że ona zdecydowała się zrezygnować ze wszystkiego i pojechać do miasta oddalonego o pięćset kilometrów, na jedną prośbę Adama. Kim dla siebie byli? Co ich łączyło?  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top