Rozdział 5
Pov. El matador
Zacząłem się pakować na wyjazd do Japonii, 6 toreb to wystarczająca liczba,ale.... Postanowiłam stać się minimalistą jeśli chodzi o moje ego. 2 torby i najpotrzebniejsze rzeczy. Czułem na sobie czyiś wzrok, i już chyba nawet wiem kogo.
Świdrował mnie na wylot, jednak z drugiej strony, doskonale go rozumiem też nie chcę się z nim rozdzielać na tak długo. Jeden tydzień, to dla niego wieczność, dla mnie też. Spakowałem kilka par..... Wszystkiego. Na dworze zaczął padać deszcz, lało nieubłaganie długo. Nigdy nie wiedziałem jak czas może się aż tak dłużyć, z nudów wyjąłem pierwszą lepszą książkę z mojej "ogromnej" biblioteczki na trzy czwarte pokoju.
Nie była to ciężka lektura... Jakaś literatura wojenna, Shaker ją ubóstwia, twierdzi że te książki mają głębie i charakter. Przede wszystkim kiedy napisali ją ludzie którzy tam byli, czuli i widzieli to co się tam działo. Usiadłem w fotelu i zacząłem czytać,to była książka o jakimś cyganie wysłanym do obozu zagłady Auschwitz, po pierwszych kilku rozdziałach, nie mogłem się odkleić od tej książki. Normalnie czułem na sobie jak bym tam był i stał u jego boku jako oczy i uszy.
Poczułem na sobie czyjąś dłoń, odruchowo się odwróciłem i krzyknąłem:
-AN DIE WAND UND SCHIEßEN
(pod ścianę i rozstrzelać)
Kiedy się odwróciłem okazało się że to był Shaker, spojrzał na mnie jak na wariata i pokazał mi że mam się puknąć w czoło. Zrobiłem się czerwony i wybuchłem śmiechem.
-dobrze się czujesz el matadorze?
-haha przepraszam...zaczytalem się chyba ją wezmę do Japonii.
-ta książka to trylogia. To jest pierwszą część.
Odrazu się uśmiechnąłem i wleciałem w regał żeby poszukać dwóch kolejnych części... Dzięki Bogu one tam były, nawet nie rozpakowane z folii. Wziąłem je i spakowałem do bagażu podręcznego. Przynajmniej nie umrę z nudów, Karina spała w swoim łóżeczku a ja miałem jeszcze kilka godzin do zbiórki na lotnisku. Jeszcze raz sprawdziłem czy niczego nie zapomniałem, na moje szczęście nie. Torby już stały w haulu przy drzwiach a ja, poszedłem jeszcze pod prysznic żeby się odświeżyć przed wyjściem.
Stałem przed lustrem w łazience i na swojej twarzy zauważyłem coś czego nigdy u siebie nie widziałem, były to ślady zmęczenia, worki pod oczami i zmęczony wyraz twarzy. Zanim zostałem ojcem byłem jaki bardziej żywy, teraz też tak jest ale, w mniejszym stopniu. Ubrałem się w drużynowy dres i wyszedłem z łazienki.
-Dobra, portfel, telefon, paszport, legitka drużynowa, gumowa kaczuszka... Czekaj co?
Z mojej kosmetyczki wyciągnąłem gumową kaczuszkę. Obejrzałem się na shakera a ten klęczał pod drzwiami że śmiechu. To była sprawka Kariny, moje maleństwo. Odłożyłem kaczuszkę na łóżko i zapiąłem plecak. Po raz pierwszy jadę bez niego, mam nadzieję że na boisku dam sobie radę w pojedynkę. Kiedy schodziłem na dół, Shaker już stał przy drzwiach z Kariną na rękach, wziąłem torby i zapakowałem je do samochodu. Karina siedziała w swoim foteliku.
Do lotniska mieliśmy kilka minut drogi, te kilka minut zamieniło się w kilka godzin, korki w mieście ciągły się kilometrami. Ze stresu zaczęła mi drżeć rękę na kierownicy, Shaker zauważył to bardzo szybko, nie wiem jak on to robi.
-JEDZIESZ TY STARA RASZPLO CZY NIE!!! .... LUDZIOM TU SIĘ ŚPIESZY!!
-El matadorze, spokojnie do zbiórkiasz 4 godziny, poza tym nie klnij przy dziecku.
Spojrzałem się w lusterko i zauważyłem że karina patrzy na kota siedzacego na chodniku i liżącego sobie łapy, wlepiła w niego oczy do tego stopnia że, na miejscu tego kota poczułbym się osaczony.
-Hey Karinka? Ładny kotek? Haha Jak robi kotek? Meow meow...
Shaker patrzył na mnie i się śmiał. Zanim dojechaliśmy do lotniska, zdarzyliśmy się na śmiać aż do rozpuku. Karina, patrzyła na mnie i się uśmiechała, wypakowałem torby z bagażnika i pokierowaliśmy się do odprawy. Na miejscu był już Klaus, sokole oko i skrętny tygrys z Rastą. Oh sami swoi, położyłem torby w miejscu do tego przeznaczonym, tygrys wybałuszył na mnie gały.
-tylko dwie? El matadorze uderzyłeś się w głowę czy stałeś się minimalistą?
-jestem minimalistą, HA!
Rasta popatrzył się na Shakera i podszedł do niego, a ja jak to ja poszedłem do reporterów. Rasta spojrzał na Karinę i się uśmiechnął.
-oh mon, widzę że El matador ma delegacje hehe.
-Tak, nie miałem z kim jej zostawić bo nana poszła na chorobowe.
Shaker. Pov
Rozmawiałem z rastą bite dwie godziny, dopóki reszta drużyny nie stawiła się na zbiórce. Żałowałem że nie mogłem jechać z nimi do Japonii. Ale Rodzina ważniejsza niż mecz. Trener pojawił się na końcu. Przywitał się że wszystkimi o policzył czy wszyscy są. Pora się pożegnać, najgorszy moment. Czułem taką pustkę kiedy nie ma go przy mnie, El matador podszedł do mnie i Kariny, delikatnie przytulił i złożył delikatny pocałunek, Karina zaczęła wyciągać swoje małe rączki w kierunku taty w ostateczności, zaczęła płakać. Nie mogłem jej uspokoić, el matador poszedł do odprawy i na odchodne nam pomachał, od teraz zacząłem odliczać czas kiedy wróci z powrotem. Kilka dni bez niego to dla mnie wieczność. Dzięki Bogu że reporterzy mnie nie wypatrzyli, schowlaem się w tłumie i wrocilem do samochodu. Karina zdążyła zasnąć, zapiąłem ją w foteliku i wsiadłem za kierownicę, powrót do domu przeleciał mega szybko. Wróciłem do domu, położyłem Karinę w kojcu w salonie, a ja sam walnąłem się na kanape, i dałem się porwać morfeuszowi do krainy snów.
Im back... W końcu udało mi się usiąść do dej książki..... Dozoba później 😜❤️❤️😉.....
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top