Pożegnanie
Urien Luther pochłonięty był bez reszty organizacją pogrzebu żony. Konsekwentnie odrzucał wszystkie propozycję pomocy, potrzebując ciągłego zajęcia, żeby nie stracić zdrowych zmysłów. Wciąż miał przed oczami przeokropną scenerię najgorszej tragedii, jaka mogła go spotkać. Zamykając oczy widział drobną sylwetkę Miriam, bezlitośnie zmiażdżoną przez ciężar solidnego, kamiennego stropu. Bezustannie wydawało mu się, że czuje w powietrzu duszny zapach unoszącego się pyłu, zmieszany z metaliczną wonią krwi. Krew...kiedy udało mu się z pomocą Ethan'a usunąć gruzy z drogi, pierwszym co ujrzał była właśnie krew. Lepki burgund opanował niemalże wszystko...zastygł na roztrzaskanych meblach, podłodze, resztkach sufitu a nawet Draganie. Widok syna, trzymającego z całych sił dłoń matki, otrzeźwił go natychmiastowo. Stłumił żal, skupiając się tylko i wyłącznie na wydostaniu dziecka z wciąż niebezpiecznego zawaliska. Sądził, że szybko się z tym uwinie i będzie mógł wrócić, żeby w milczeniu złożyć żonie należny hołd ale się pomylił. Dragan nie chciał puścić mamy, walczył, wyrywał się i kopał, krzycząc żeby pozwolił mu spędzić jeszcze choć chwilę przy matce. Urien musiał odciągnąć go siłą, korzystając z przewagi postury. Zaniósł syna do salonu, gdzie zostawił go pod opiek jednej z pokojówek a sam wrócił na dół. Jego Miriam...jedyna kobieta, którą kochał była martwa i nic nie mogło ukoić przejmującego bólu tej straty. Nie był naiwny. Doskonale wiedział, że ten dzień musi nastąpić ale tak nagle? Bez ostrzeżenia? Bez słowa wyjaśnień? Na to nie był gotowy. Nie raz próbował razem z Ethan'em dowiedzieć się od Dragana, co tak właściwie wydarzyło się tamtego dnia - chłopak jednak nie miał pojęcia. Twierdził, że stracił przytomność po tym jak dziwnie się poczuł a gdy się ocknął...leżał pośród zawaliska, obolały i zdezorientowany. Ojciec delikatnie wypytał potomka o to co rozumiał przez "dziwne samopoczucie" a kiedy wysłuchał całej, szczegółowej opowieści, poczuł się starszy o dobre kilkadziesiąt lat. Wiedział już co się stało ale ta wiedza, nie przyniosła mu cienia ukojenia a wręcz przeciwnie. Dragan przeszedł przez to samo, co on w młodości, jednak w przypadku turkusowookiego...nie było obok nikogo, kto wiedziałby jak mu pomóc. Krew Phoenix'ów w tym chłopcu była równie silna jak w pierwszym spośród Lutherów i domagała się zapłaty za dobrodziejstwa, jakimi obdarzyła cały ród. Ceną za posiadanie potęgi było szczęście...fatum wiszące nad nieśmiertelnymi uderzało nagle, wydzierając im całą radość - co czyniło z niej rzecz wyjątkowo niebezpieczną i zdradliwą. Klątwa ciążąca nad krwią Phoenix'ów zawsze obierała za swój cel najsilniejszych, bowiem tylko ich ból, rozpacz i bezsilność mogły zaspokoić jej pragnienie na długie lata. Urien nie miał pojęcia, że krew mistycznych jeszcze w pełni nie przebudziła się w Draganie. Dał się zwieść sądząc iż jego synowie są zbyt słaby, żeby dosięgnąć pełni tkwiącej w nich mocy. Radość kruczowłosego sprawiła, że przeklęta krew w nim zawrzała, domagając się uwolnienia pełni swych możliwości a chłopiec był zbyt niedoświadczony by móc ją opanować. Wybuchła więc z pełnym impetem, nieomal nie pozbawiając go życia, pogrzebała również Miriam pod gruzami odbierając w ten sposób zapłatę za zaciągnięty dług. To co się wydarzyło...całe to nieszczęście, nie było winą Dragana. To on jako ojciec zwiódł w najgorszy możliwy sposób - powinien był zorientować się, że jego potomek jest potężniejszy niż wszyscy sądzili...powinien dostrzec w nim odbicie samego siebie...Wyczuwał czasem charakterystyczny zapach krwi, domagającej się złożenia ofiary ale zignorował ostrzeżenia. Oddalił się od syna, składając opiekę nad nim na barki żony. Wycofał się jak ostatni tchórz, niechętny do uganiania się za kłopotliwym chłopcem. Odmówił Draganowi swego czasu, uwagi oraz zrozumienia za co przyszło mu zapłacić w makabryczny sposób. Dopiero teraz, gdy doszło do tragedii...zaczął martwić się o syna. Od czasu wypadku praktycznie nie wychodził ze swojego pokoju, nie chciał z nikim rozmawiać ani jeść. Odizolował się jeszcze bardziej niż poprzednio a Urien, pogrążony w żalu po stracie żony, stracił z oczu coś, co mogło wyjaśniać zachowanie turkusowookiego - Ethan'a. Starszy Luther po rozmowie między nim, bratem i ojcem, został poproszony o zaopiekowanie się Draganem. Urien potrzebował chwili samotności, nie chcąc otwarcie rozpaczać przy synach a gdy tylko drzwi się za nim zamknęły, Ethan'em zawładnęła niepohamowana furia. W przeciwieństwie do taty nic nie wiedział o klątwie krwi i nie wierzył w ani jedno słowo tego małego gnojka, obwiniając go z pełnym przekonaniem o zabicie matki. W przypływie szału chwycił barki brata i mocnym uderzeniem, wbił go w ścianę.
- Musiałeś to zrobić Ty cholerny dziwolągu?! Tak postanowiłeś ukarać mnie za to, co Ci zrobiłem?! Zabijając mamę?!!! - z całych sił uderzył Dragana w twarz.
- Ethan, ja nie...
- Zamknij się zasrany bękarcie! Tylko Ty tam byłeś!! Źle się poczułeś, straciłeś przytomność a gdy się obudziłeś, wokół były same gruzy?!! Słyszysz jak niedorzecznie to brzmi?!! - wściekły niebieskooki powtórzył uderzenie - Zabiłeś ją!! Gówno mnie obchodzi, czy zrobiłeś to specjalnie czy przypadkowo! Przez Ciebie mama nie żyje, rozumiesz?! Odebrałeś mi ją, bo przestała poświęcać Ci całą uwagę?! O to Ci chodziło? Ty skurwielu...
Ethan puścił Dragana i odsunął się na kolana. Zanurzył twarz w dłoniach, po czym rozpłakał się przytłoczony mnogością sprzecznych emocji. Tylko Dragan był z mamą w pracowni...musiał w jakiś sposób zniszczyć konstrukcję i zabić ją...mama zginęła, ratując nic nie warte życie dziwadła. Powinna być tu teraz przy nim. Wywalczył sobie jej troskę oraz czas a ten mały gnojek odebrał mu to wszystko w jednej chwili. Zaczął kochać tego cholernego szczeniaka a on co?! Wbił mu nóż w plecy! Kochał go...dlatego zdrada tak bardzo zabolała. Pragnął znów znienawidzić brata, choć w głębi duszy chciał wierzyć, że się mylił a Dragan nie był niczemu winien. Chciał wierzyć, że to tylko nieszczęsny wypadek...nie potrafił się jednak to tego przekonać. Za każdym razem, gdy próbował jego entuzjazm studziły zimne, żelazne fakty - to jego mały braciszek zniszczył pracownię. To co nim kierowało, nie powinno mieć najmniejszego znaczenia. Był winny śmierci ich matki a to wystarczający powód, by szczerze go znienawidzić!
- Nienawidzę Cię... - wyszeptał Ethan.
- Wiem. Nie chciałem tego, przysięgam. Kochałem ją. - łamiący się głos kruczowłosego, nie zrobił na bracie najmniejszego wrażenia.
- Przyznaj, że ją zabiłeś. - syknął pierworodny dziedzic, chcąc usłyszeć przyznanie do winy z ust sprawcy.
- Ethan...
- PRZYZNAJ DO CHOLERY!! MIEJ CHOĆ NA TYLE PRZYZWOITOŚCI, ŻEBY SIĘ PRZYZNAĆ!!
Brązowowłosy poderwał się z gniewnym wrzaskiem i spojrzał wprost w oczy chłopca, którego przestał uważać za brata. Dragan milczał przez kilka chwil, przygnieciony najczystszym wstrętem jaki odbijał się w błękitnych tęczówkach. Nie było sensu zaprzeczać ani starać się cokolwiek wyjaśnić. To przez niego mama zginęła i byłby naiwny sądząc, że kogokolwiek mogłoby obchodzić to jak on się z tym czuł. Zacisnął mocno pięści, podejmując ostateczną decyzję - skoro znienawidzenie go miało przynieść ukojenie Ethan'owi, to czemu nie? W jednym z ostatnich przypływów dobrej woli, chciał chociaż odrobinę ulżyć bratu biorąc na siebie odpowiedzialność za straszliwą zbrodnię, której nie popełnił z rozmysłem. Poczuł przyjemne odrętwienie i nastającą wraz z nim obojętność - to błogosławieństwo Otchłani uwalniało go od ciężaru głębszych uczuć. Wszystko przestało mieć jakikolwiek sens, którym musiałby się przejmować.
- Zabiłem ją. - odparł sucho, nie odwracając wzroku od oczu brata.
- Oddałbym wszystko, żebyś to Ty zdechł pod tymi gruzami.
Ethan odwrócił się do niego plecami i wyszedł, trzaskając za sobą drzwiami. Tak przebiegła ostatnia dłuższa rozmowa między braćmi a kolejne dni upływały w bardzo napiętej atmosferze. Błękitnooki przeniósł na Dragana cały swój gniew, ból i frustrację, traktując go jak największe zło tylko czyhające na to, żeby odebrać mu wszystko pogrążając w udręce. Nie krył się za specjalnie z wyrazami przejmującej nienawiści ani rękoczynami, w ten sposób dając upust żalowi. Urien dał się pochłonąć żałobie zbyt głęboko by zauważyć cokolwiek a nawet, gdy widział, że coś jest nie tak...nie miał sił próbować naprawić sytuację. Turkusowooki dla własnego komfortu wolał zaszyć się w pokoju, gdzie siedząc samotnie, rozmyślał o mamie i wszystkich chwilach jakie z nią spędził. Rozpamiętywał własną naiwność, kiedy walczył z ojcem o to, by nie puścić jej dłoni. Wierzył wtedy, że jeśli jej nie puści...może wcale nie będzie musiała odejść... W tamtej chwili tak bardzo nie chciał jej opuszczać, nie chciał by ją zabrali bo doskonale wiedział, że więcej jej nie zobaczy. Mama nie żyła. Nigdy nie będzie mu dane jej przytulić ani usłyszeć jak się śmieje. Żałował, że nie okazywał jej częściej uczuć. Nie pamiętał nawet kiedy ostatnio powiedział, że ją kocha. Był okropnym synem i nie miał już szansy by to naprawić. Jak to zwykle bywa, zrozumiał swój błąd, gdy było z późno. Przez niego zginęła...do tej pory nie znał źródła swojego dziwnego stanu ale to nie miało znaczenia, liczył się jedynie skutek. Od kiedy stoczył się w Otchłań, przestał słyszeć jej głos, nie musiała bowiem dłużej go nawoływać. Otaczała go nieustannie, wyzwalając ukryte instynkty - przestał być czuły na cokolwiek. Nie obchodziły go zachowania Ethan'a ani powtórna bierność ojca. Ethan właściwie całkowicie przestał go interesować - odrzucił go, więc zamierzał zrobić to samo. Dostatecznie już zrobił pozwalając, by brat zaznał ulgi jego kosztem - zrobił dla niego więcej, niż zasługiwał. Nie absorbował go nawet dzisiejszy pogrzeb, który uważał za zwykłą, pompatyczną formalność organizowaną ku uciesze bliższej i dalszej rodziny. On ostatecznie pożegnał się z mamą tamtego dnia w zawalisku...puszczając jej zimną, sztywną dłoń. Jego uwagi nie przykuwali liczni goście, przybywający do posiadłości od wczesnych godzin porannych - snuł się miedzy nimi bez większego celu, ignorując wszelakie próby nawiązania interakcji. Przybyli zbijali się w większe lub mniejsze grupki, z ożywieniem dywagując na temat zagadkowej śmierci Pani domu a im więcej plotkowali, tym bardziej oczywista stawała się dla nich wina Dragana. Co bardziej kreatywnie bezczelni posuwali się do stwierdzeń, że od dawna przeczuwali nadchodzącą tragedię i ostrzegali Urien'a - z dobrego serca oczywiście - przed podejrzanie cudacznym usposobieniem młodszego syna. Słyszał dobiegające zewsząd przytłumione szepty nazywające go szalonym geniuszem, bandytą lub zwykłym mordercą. Poruszona rodzina szmerała między sobą o rzekomym, demonicznym planie jaki miał uknuć, by przejąć władzę nad rodem. To zamieszanie nieco go bawiło, jednak powoli stawał się nim poważnie znudzony - jego krewnym doprawdy brakowało fantazji. Przechodził właśnie koło oddalonej od tego całego cyrku altanki, kiedy poczuł dłonie chwytające go za barki. Mocne szarpnięcie wciągnęło go w otaczający drewnianą konstrukcję cień, przez co uderzył plecami w szerokie, pomalowane na biało pale. Nim zdążył się rozejrzeć i zorientować w sytuacji, dostał pięścią prosto w twarz. Uśmiechnął się szelmowsko i splunął krwią - na taką rozrywkę liczył.
- Thomas. Wszędzie bym rozpoznał Twoje krzywe paluchy. - roześmiał się w głos.
Kuzyn, wyprowadzony z równowagi śmiechem, przyłożył mu po raz drugi skutecznie łamiąc nos, jednak to nie powstrzymało salwy śmiechu. Dragan wciąż chichotał szaleńczo, czym zaniepokoił dwóch chłopców. Joel jako pierwszy otrząsnął się ze zdumnienia i przybrał wojowniczą postawę, sugerującą że miał zamiar dopiero rozpocząć zabawę. Był trochę zły na Ethan'a o to, że zabronił im pogrywania z tym gadzioślepim dziwadłem ale przeszło mu, gdy usłyszał o tragicznej śmierci Miriam. Współczuł Ethan'owi straty i zamierzał okazać to na swój sposób.
- Podobno to Ty, dziwolągu, zabiłeś ciocię Miriam. Masz pecha. - zacisnął pięści - Miriam była naszą ulubioną ciocią.
- O więc okazujecie sympatię tłukąc jej syna na jej własnym pogrzebie? Niezłe z Was debile. Chociaż czego innego mógłbym się spodziewać po marionetkach mojego braciszka? - kruczowłosy żachnął się.
Zachowanie turkusowookiego coraz bardziej zastanawiało kuzynów - do tej pory nie pyskował, tylko kulił się bezradnie, chcąc osłonić jak największą powierzchnię ciała przed obrażeniami. Teraz stał przed nimi, z dumnie uniesioną głową, śmiejąc się im prosto w twarz - czym dodatkowo ich rozsierdził. Obydwaj rzucili się z pięściami na mniejszego od nich chłopca, chcąc wytłuc z niego tą butną arogancję. Rychło jednak pożałowali swojej decyzji. Otchłań rozbudziła w Draganie najgorsze, najbardziej mordercze instynkty uwalniając bestię, jaką w sobie dusił. Agresja stała się dla niego narzędziem do uzyskania wewnętrznego spokoju i jedynym akceptowalnym środkiem ekspresji - czymś głęboko pożądanym oraz niebywale wręcz przyjemnym. Nie czuł już potrzeby hamowania się ani tłamszenia tego, co sprawiało mu radość. Chwycił wymierzoną w jego policzek rękę Toma i wykręcił ją nienaturalnie, brutalnie wyrywając z barku. Krzyki kuzyna dodatkowo go podkręciły, szybko jednak uznał je za irytująco zbyteczne, więc kopnął go kolanem w podbródek łamiąc szczękę. Cisnął jęczącym chłopakiem o stelaż altany, nie on bowiem budził jego zainteresowanie. Odwrócił się powoli, szukając wzrokiem Joel'a. Zaskoczony tym co zobaczył chłopak, wycofał się ale Dragan nie miał najmniejszego zamiaru mu odpuścić - nie znosił tego śmiecia dużo bardziej niż jego durnowatego brata. Tom był po prostu głupi i pozwalał się wykorzystywać, ze względu na siłę fizyczną jaką posiadał ale Joel...Joel był ścierwem najprzedniejszego sortu! To on zawsze inicjował tortury, starannie planując ich natężenie oraz przebieg. To on był prowodyrem i to jemu należała się szczególna uwaga. Kruczowłosy powolnym, przesyconym dominacją, krokiem zbliżał się ku kuzynowi, który zszokowany nie był w stanie w porę zareagować. Korzystając z jego odrętwienia, Dragan błyskawicznie uderzył go w splot słoneczny. Jęk bólu...tak urokliwie melodyjny, sprawił mu ogromną satysfakcję. Ponowił cios, wreszcie czując, że żyje! Jęk przerodził się w krzyk, kiedy kopnął niedoszłego oprawcę w udo, gruchocząc mu kość. Stał nad Joel'em z demonicznym uśmieszkiem, chichocząc pogardliwie. Nie pamiętał ile to już razy znajdowali się w podobnej sytuacji, z tą różnicą, że po raz pierwszy to kuzyn leżał u jego stóp a nie odwrotnie.
- Dragan, przestań! My już więcej nie będziemy, obiecuję... - chłopak spojrzał na niego błagalnie.
Turkusowooki skrzywił się z odrazą. Błaganie o litość w oczach kuzyna rozdrażniło go. Czy on sam kiedyś patrzył na nich w taki sposób? Czy on też wyglądał tak...żałośnie, płaszcząc się przed oprawcami? Nie chciał o tym myśleć. Roześmiał się histerycznie i sięgnął po jeden z większych kamieni, wytyczających ścieżkę, po czym usiadł na klatce piersiowej swojej ofiary. Podrzucił lekko trzymaną broń, pogwizdując przy tym wesoło.
- Która ręka? - zapytał oschle.
- C-co? - wydukał spanikowany Joel.
- Głuchy jesteś? Pytam, która ręka. - warknął czarnowłosy.
- Nie wygłupiaj się i mnie puść albo powiem rodzicom!
Kuzyn zaczął się szarpać, starając się wyrwać, więc Dragan uderzył go w podbródek. Podrzucił wysoko kamień, łapiąc go tuż nad twarzą chłopaka, czym ostatecznie pozbawił go chęci do walki.
- Lewa. Prawa. Prawa. Lewa. Wybieraj, póki jeszcze możesz.
- Dragan... - Joel niemalże płakał, ostatecznie zniesmaczając tym turkusowookiego.
Nigdy wcześniej nie widział, by oczy młodszego Luthera błyszczały w ten sposób...były takie...dzikie, bezlitosne i nieokiełznane. Nie miał pojęcia z kim...czym...się mierzył ale z całą pewnością nie było tu już miejsca na żarty. Skamieniał słysząc paskudny, kpiący i przesiąknięty okrucieństwem chichot. Dragan nie mógł być człowiekiem...to był najprawdziwszy demon a on miał się stać jego pierwszą ofiarą.
- Przypomniałeś sobie jak mam na imię? Co stało się z dziwadłem? Śmieciem? Odmieńcem? Bękartem? Gadzioślepim kretynem? Odpychającym zdrajcą? Eunuchem? Szczylem? Gówniarzem? Ścierwem? Gnojkiem? Popierdoleńcem? Durniem? Nudny jesteś Jo!! Skoro nie potrafisz wybrać, roztrzaskam obydwie!!
Z każdym wymienianym wyzwiskiem, Dragan uderzał kamieniem w ręce kuzyna, powoli rozbijając je na krwawą miazgę. Śmiał się przy tym maniakalnie, oddając się nieznanej wcześniej rozkoszy sprawiania bólu innym. Potępieńcze wrzaski Joel'a działały mu na nerwy, więc zamierzał je ukrócić zmasakrowaniem mu twarzy ale wcześniej, kuzyn stracił przytomność. Drąc się w niebo głosy, zapewne liczył na to, że ściągnie pomoc. Naiwny głupiec!! Dragan był zbyt przewidujący, by zawczasu nie otoczyć miejsca kaźni barierą wygłuszającą - mógłby znęcać się nad nimi całymi godzinami i nikt nie przybyłby z odsieczą. Wraz z omdleniem Joel'a, stracił całe zainteresowanie kontynuowaniem zabawy a początkowa euforia, przerodziła się w zwyczajne znużenie. Planował zabić Joel'a, jednak realizacja tego zamierzenia rozczarowała go - ludzie jednak byli śmiesznie wrażliwi a zamiast ich likwidować, lepiej było pozwolić im żyć z bólem i traumą, dręczącą umysł. Ani jeden ani drugi z nich nie potrafił się regenerować o czym doskonale wiedział - miażdżąc ręce Jo, skazał go na kalectwo ale nie miał zamiaru brać za to odpowiedzialności. Korzystając z wiedzy, zaczerpniętej z książek, zmodyfikował pamięć kuzynów zaszczepiając w niej fałszywe wspomnienia o ostrej bójce jaka między nimi wybuchła. Wedle jego wersji to Tom miał tak urządzić brata w odwecie za zainteresowanie niewiastą, w której sam się zadurzył. Wybrał ten motyw nieprzypadkowo, zdawał sobie bowiem sprawę z tego, że kuzyni rzeczywiście rywalizowali zaciekle o względy tej samej dziewczyny. Pieczołowicie pozbył się wszelkich śladów swej obecności w tym miejscu, starannie ułożył dwóch nieprzytomnych młodzieńców i doprowadził się do porządku za pomocą magii. Przez chwilę stał jeszcze, podziwiając swoje dzieło. Od kiedy wkroczył w mrok czuł magię znacznie lepiej, był bardziej świadom jej obecności oraz możliwości jakie mu dawała. Uczył się z niej czerpać w sposób, jaki wcześniej wydawał mu się ledwie mrzonką, coraz śmielej sięgając ku najmroczniejszym jej zakamarkom. Nie do końca wiedział co się z nim działo ale podobało mu się to, więc nie miał zamiaru narzekać. Podziwianie pierwszego ze swoich dzieł, przerwał mu przejmujący dźwięk dzwonu - rozdzierający swą tęskną pieśnią ciszę ustronia. Dzwon obwieszczał rychłe rozpoczęcie ceremonii pogrzebowej. Pobiegł na wzgórze za domem, gdzie w cieniu rozłożystego dębu, po wieki miała spocząć jego matka - w śnieżnobiałym, delikatnym grobowcu. Dragan przedarł się przez tłum otaczający kryptę i zajął swoje miejsce obok ojca, gdzie powinien być jako syn. W milczeniu przysłuchiwał się ceremonii, prowadzonej osobiście przez Lorda Arien'a, lecz nie był w stanie zmusić się do spojrzenia na trumnę. Nie czuł się tego godzien...z jego winy wszyscy musieli przez to przechodzić. Czuł na sobie nienawistny wzrok Ethan'a oraz większości gości, czego mógł się spodziewać. Cała rodzina już wiedziała, że był z Miriam w pracowni, gdy ta legła w gruzach - nie trzeba było być geniuszem, żeby dodać proste dwa do dwóch. Ciężkie myśli skutecznie pozbawiły go resztek zadowolenia, jakie jeszcze nie tak dawno temu odczuwał w całym majestacie. Zmęczony szpilkami wzroku krewnych i ponurą beznadzieją dnia dzisiejszego, zdecydował się spojrzeć na trumnę tak z czystej przyzwoitości. Otworzył szeroko oczy, widząc bukiet czarnych róż spoczywający na białym drewnie. Najprawdziwsze kwiaty o smolistych, aksamitnych płatkach migoczących urokliwie w promieniach słońca! Nigdy nie widział podobnych roślin i był nimi oczarowany. Przypatrując się z zachwytem niezwykłym kwiatom, dostrzegł za nimi cień czerwieni, po czym zaciekawiony podniósł lekko wzrok. Skamieniał widząc Lady Crown, stojącą na uboczu niemalże naprzeciwko niego. W swoich śnieżnych dłoniach trzymała prześliczny bukiet białych oraz czarnych róż, splecionych krwistą wstążką. Więc to ona przyniosła te kwiaty... Do końca ceremonii chłopiec patrzył tylko i wyłącznie na nią, odnajdując w jej wzroku spokój, znacznie przyjemniejszy od tego, który oferowała mu Otchłań. Przygnieciony ostatnimi wydarzeniami, zdążył już zapomnieć w jak przedziwny sposób działała na niego ta kobieta. Uderzyło go to, że znowu była zupełnie sama...stała pokornie przy pniu drzewa z przysłoniętą woalem twarzą ale nawet z takiej odległości potrafił zobaczyć smutek, kryjący się w najpiękniejszych oczach jakie dane było mu ujrzeć. Lady Crown wyróżniała się spośród tłumu strojem, jako jedyna bowiem nie miała na sobie typowych szat żałobnych, co nie za bardzo rozumiał. Cały ten smutny, ponury korowód zbyt obszernych, ciemnych szat wierzchnich, wydawał mu się czymś koniecznym i typowym. Fascynowało go dlaczego płomiennowłosa, nie zdecydowała się wtopić w liczną tuszę wkładając rubinową suknię - skromną i stonowaną ale jednak. Ceremoniał dobiegł końca, gdy jasny kamień grobowca skrył na zawsze Miriam za swym zimnym murem a zaraz po nim przyszedł czas na kondolencje. Zebrani zapłakanym rzędem podchodzili kolejno do nieszczęsnego wdowca, ściskając jego dłonie i ramiona, szepcząc jednocześnie puste słowa otuchy. Później ta parada karykaturalnie przejętych pacynek przesuwała się ku Ethan'owi, ponawiając wyuczoną procedurę z takimi samymi słowami, gestami a nawet wyrazami twarzy. Nie było w tym nic szczerego ani osobistego, od zwykłe zachowanie się jak wypadało z patetycznymi wyrazami wsparcia, rzucanymi beztrosko na wiatr. Dragan nie przejawiał chęci uczestniczenia w tym przedstawieniu a i wyboru większego mu nie pozostawiono - żałobnicy przechodzili koło niego obojętnie, nieskorzy do współczucia młodszemu Lutherowi. Czasem docierały do niego przytłumione wyzwiska, które słyszał wcześniej...morderca...dziwoląg...zdrajca...oto kim był w oczach własnej rodziny. Początkowo nie robiło to na nim wrażenia ale z czasem stało się boleśnie dokuczliwe, więc zdobił dwa kroki w tył, żeby odsunąć się od dyskomfortu jaki mu to sprawiało. On także stracił matkę...dziś tak samo jak ojciec i brat, pochował kobietę którą kochał. Opuścił głowę, starając się rozproszyć niepożądane myśli - wciąż jeszcze nie potrafił zupełnie wyeliminować niektórych emocji i wprawiało go to w zakłopotanie. Niemalże podskoczył, czując czyjąś dłoń na swoim ramieniu i uniósł wzrok, nie spodziewając się czyjegokolwiek zainteresowania. Stała przed nim Lady Crown. Miękkim ruchem odsunęła z twarzy woal, patrząc mu głęboko w oczy ze zrozumieniem, o jakim nie mógł nawet marzyć. Bez słowa pochyliła się, zamykając go w nienachalnych objęciach. Normalnie próbowałby się wyrwać ale dotyk płomiennowłosej mu nie przeszkadzał. Był tak ciepły i kojący...bez zastanowienia objął jej szczupłe plecy, nie chcąc żeby zniknęła jak wcześniej. Z całego serca nie chciał by go opuściła...tak jak mama.
- Bardzo przykro mi z powodu śmierci Twojej mamy, Draganie. Darzyłam Miriam szczerą sympatią i ubolewam nad Twą stratą. Jak się czujesz? - szepnęła mu do ucha.
Poczuł łzę, spływającą po jego prawym policzku. Chciał ją jak najszybciej otrzeć ale niechęć do puszczenia Vallerin ostatecznie zwyciężyła. Jak to się działo, że przy niej zawsze się rozklejał? Wtulił się mocniej w gładki materiał sukni.
- Zabiłem ją. - wykrztusił z trudem.
- Kto Ci tak powiedział? To co się wydarzyło...to straszliwy wypadek, nic więcej. Miriam bardzo Cię kochała i poświęciła się w imię tej miłości. To najwspanialszy dowód jej matczynych uczuć. Musisz iść dalej skarbie z dumnie uniesioną głową, pamiętając o mamie. Od dziś wszystko co zrobisz, niech będzie podziękowaniem dla niej. Spraw by była z Ciebie dumna.
Turkusowooki łkał w ramionach Lady, oczyszczając się tym samym z nagromadzonych emocji. Tylko przy niej nie wstydził się okazywania słabości wyczuwając, że go rozumiała i nie czuła wobec niego obrzydzenia. Cała rodzina go znienawidziła. Ich niechęć uderzała w niego na każdym kroku...został mu tylko jego anioł. Prawie krzyknął, gdy poczuł jak rozluźnia uścisk, prostując się i pozbawiając go ciepła swych objęć. Wcale mu się to nie podobało, kusiło go nawet, żeby powstrzymać ją siłą ale zrozumiał czemu tak zrobiła, kiedy dostrzegł zbliżającego się ku nim dziadka. Arien wyglądał na zaskakująco przejętego. Przystanął obok nich i zerknął na siostrę.
- Vallerin, czy pozwolisz mi porozmawiać z wnukiem na osobności? - zapytał znacznie mniej pewnie, niż można się było po nim spodziewać.
- Zgodnie z Twoim życzeniem, bracie. Nie bój się skarbie, będę cały czas w pobliżu. - zwróciła się do chłopca z pokrzepiającym uśmiechem.
Kobieta, jak obiecała, nie oddaliła się zbytnio przystając na tyle daleko, żeby umożliwić im swobodną rozmowę, jednocześnie nie odzierając młodziutkiego Luthera z poczucia jej obecności. Arien uśmiechnął się pod nosem. Troska Vallerin nie raz go zdumiewała - ta dziewczyna nie potrafiła sobie odpuścić. Spojrzał na Dragana, przez co przeszła mu wszelka ochota na uśmiechy. Podejrzewał przez co młodzieniec musiał teraz przechodzić. Musiałby być ślepy, żeby nie zauważyć panującej atmosfery cichego linczu i miał wszelkie powody by sądzić, że było to zaledwie preludium nadchodzących problemów. Winien był temu dzieciakowi wyjaśnienia.
- Wiem, że cierpisz Draganie i proszę Cię byś wybaczył mi sprowadzenie na Ciebie tak ciężkiego losu. Dotknęło Cię fatum od zarania dziejów ciążące nad moją krwią. Nieśmiertelnym nie pisane jest szczęście, każda chwila naszej radości okupiona jest ceną, której nikt nie kwapi się zapłacić. Twój ojciec, za młodu, przechodził przez to samo a ty jesteś drugim Lutherem, stojącym niemalże na równi z Phoenix'ami. Twoja potęga będzie wzrastać i domagać się coraz poważniejszej ofiary za dobrodziejstwo dostępu do źródła wszechmocy. Krwawej ofiary, chłopcze. Przeznaczenie zrzuciło na Twe barki wyjątkowo przejmujące brzemię i tylko od Ciebie zależy, czy je dźwigniesz oraz w jaki sposób spłacisz dług wieczności. Nie obwiniaj się za śmierć Miriam, mój wnuku. Wszystko to stało się przez moją pychę i zaniedbanie Urien'a. Nigdy nie sądziłem, że mój wnuk może dorównać Phoenix'om. Zbyt wierzyłem w przepaść, dzielącą nasze rody, przez co nie dostrzegłem zwiastunów nadchodzącej tragedii.
- Co teraz ze mną będzie, dziadku? Nie wiem co robić...
- Zostaniesz pod opieką swego ojca, Draganie. Urien posmakował goryczy naszego przeklętego losu i wie doskonale, jak poradzić sobie z piętnem potęgi. Jeżeli coś by się wydarzyło i potrzebowałbyś pomocy, zjawię się na każde Twoje wezwanie. Nie obawiaj się prosić o wsparcie, nawet w najbardziej błahej sprawie.
*
Arien niespokojnie czekał na Vallerin w salonie jej posiadłości. Lady wezwała go niespodziewanie, nie chcąc zdradzić przyczyny pośpiechu a to było do niej niepodobne - nigdy nie zachowywała się w taki sposób, więc rzucił wszystko co robił i przybył do jej domu niemalże bezzwłocznie, targany złymi przeczuciami. W progu powitał go starszy skrzat, pełniący obecnie obowiązki majordomusa i zaprowadził go do salonu, polecając zaczekać na Panią domu. Mógłby spróbować podpytać skrzata, jednak znając ich obsesyjną lojalność wobec panny Crown nie sądził, żeby doczekał się jasnej odpowiedzi. Niechętnie siedział na kanapie, zabijając czas nerwowym wyginaniem splecionych palców. Dawno już nie widział posiadłości płomiennowłosej, ponieważ nie miał żadnego interesu w odwiedzaniu tego miejsca a nie czuł się na siłach, żeby składać kurtuazyjne wizyty. Od wielu lat myśląc o siostrze, borykał się z mało przyjemnym natłokiem wyrzutów sumienia, z którymi poradzić sobie nie był w stanie. Zamiast odnaleźć źródło tego dyskomfortu i rozwiązać problem, wolał od niego uciekać - nie chciał rozczarować się samym sobą a podejrzewał, że to najbardziej prawdopodobny ze scenariuszy. Poderwał się z wygodnego siedziska, słysząc zbliżający się stukot obcasów. Bezbłędnie rozpoznawał sposób chodzenia Vallerin...miała lekki, cichy chód a poruszając się zazwyczaj delikatnie podrygiwała, co niewątpliwe dodawało jej uroku. Rozłożył szeroko ramiona, szykując się do godnego powitania siostry nienachalnym, serdecznym uściskiem. Oplótł rękami drobniutkie barki kobiety. Była tak niedorzecznie eteryczna...
- Co się stało Erin? Skąd ten pośpiech? - zaniepokojony spojrzał w jej lazurowe oczy.
- Nie rozmawiajmy na stojąco. Siadaj, proszę i rozgość się.
Oficjalny ton siostry wzmógł podejrzliwość Lorda, skorzystał jednak z jej zaproszenia i wrócił na zajmowane poprzednio miejsce. Przesunął się dyskretnie widząc, że płomiennowłosa wyraźnie miała ochotę usiąść tuż obok niego. Ten, pozornie pozbawiony znaczenia, gest o niemalże czułym zabarwieniu z jednej strony ucieszył go, z drugiej zmartwił - błękitnooka znając jego upodobanie do zachowawczego zachowania, zawsze starała się nie naruszać jego przestrzeni osobistej, nawet gdy sam wyraźnie na to nalegał. Skrzat, który wcześniej go przywitał, przyniósł srebrny dzbanuszek oraz dwie filiżanki, eleganckimi ruchami rozstawiając zastawę. Vallerin podziękowała uprzejmie majordomusowi, jak miała w zwyczaju i napełniła porcelanowe naczynka porcją świeżo zaparzonej, aromatycznej kawy, po czym podała jedną z nich bratu. Napoje serwowane w posiadłości Lady zawsze miały perfekcyjną temperaturę do picia, więc Lord bez obaw upił solidny łyk naparu. Wyczuł w palonych ziarnach ulotną nutę czekoladowej goryczy, co nie zwiastowało niczego dobrego - Erin pijała taką kawę wyłącznie, gdy była poddenerwowana. Przez kilkanaście minut siedzieli obok siebie, bez słowa popijając kawę lecz przeciągająca się cisza coraz bardziej zastanawiała Phoenix'a. Rozważał, czy powinien rozpocząć rozmowę ale siostra go ubiegła.
- Chcę zabrać do siebie Dragana. - oznajmiła twardo.
Arien odsunął od ust filiżankę i spojrzał badawczo na siostrę, analizując przyczynę tak zaskakującej decyzji. Nie potrafił znaleźć żadnych logicznych argumentów, objaśniających tę zagadkę.
- Dragan ma ojca Vallerin, nie możesz od tak zabrać chłopca. Dobrze wiesz, że nie powinniśmy rozdzielać rodziny o ile nie jest to absolutnie konieczne.
- Wybacz mi arogancję bracie ale kiedy ostatnio u nich byłeś?
Presja jej wzroku i siła z jaką mówiła, jednoznacznie wskazywały na skrywaną pod uprzejmością pretensję. Arien zamyślił się na moment. Obiecał Draganowi, że bezzwłocznie zareaguje na każde jego wezwanie, wnuk jednak nigdy się nie odezwał, więc uznał interwencję za zbyteczną. Nie było mu na rękę bezpodstawne ingerowanie w rodzinne sprawy syna, nie uważał bowiem, żeby miał większe prawo go pouczać. Urien był dorosłym, odpowiedzialnym mężczyzną a żaden dorosły mężczyzna nie zniósłby dobrze nadzoru rodzica nad swoim postępowaniem - zwłaszcza w tak newralgicznym okresie. Wiedział jednak, że Vallerin nie podzielała jego toku myślenia i od śmierci Miriam, bywała u Urien'a przynajmniej raz w tygodniu, pomagając mu pogodzić się ze stratą oraz wrócić małymi kroczkami do normalnego funkcjonowania. Najwidoczniej z jakiegoś powodu nie była zadowolona z rezultatów do tego stopnia, że postanowiła się z nim podzielić obawami.
- Podczas pogrzebu. - przyznał szczerze, upijając kolejny łyk.
- Urien od tamtego dnia, nie odezwał się do Dragana nawet słowem. To co tam się dzieje bracie...to koszmar. Wszyscy traktują go jak mordercę i nikt się nim nie zajmuje. Ten chłopak cierpi z powodu naszego przekleństwa! Nie mogę pozwolić, żeby dłużej tam został. Zbezcześciłabym tym pamięć Miriam. - ostatnie zdanie wyszeptała praktycznie bezgłośnie.
- Nie uważasz, że posuwasz się za daleko? Ta rodzina przechodzi ciężki czas i nie wszystko musi układać się doskonale ale to jeszcze nie powód, żebyśmy podejmowali drastyczne kroki. - uniósł brew w oznace lekkiej irytacji.
- Spodziewałam się podobnych słów. Dopij proszę spokojnie kawę i teleportuj się ze mną do nich. Po ujrzeniu tego co ja na własne oczy, zdecydujesz czy zaakceptujesz moją decyzję. Dragan jest Twym wnukiem i zależy mi na Twoim wsparciu, uprzedzam jednak, że nie wycofam się ze swoich zamiarów.
Lord zgodził się dość chętnie na szybkie odwiedziny, wierząc w rozsądek syna oraz jego twardy charakter. Lutherowie byli zgranym rodem i nie podejrzewał żadnego ze swych potomków o odwrócenie się od rodziny w równie haniebny sposób. W dworze Urien'a, czekało na niego jednak gorzkie rozczarowanie...sam dom był zadbany dzięki wytężonej pracy służby ale spowijała go gęsta i nieprzyjemna aura duszącego żalu. Nie zapowiedzieli swej wizyty, więc nikt nie wyszedł im na spotkanie - w czym nie było nic złego ani zaskakującego. Po tragicznej śmierci Pani domu Col i Lilyen wprowadzili się do brata, okazując mu w ten sposób wsparcie i oferując pomoc w prowadzeniu formalnych spraw rodu. Arien szedł za Vallerin, obojętnie mijając kolejne korytarze. Szczerze nie przepadał za tym domem. Wybudowanie go było wypełnieniem obietnicy, którą dał żonie - ostatniej obietnicy. Gdy ukończył budowę...poczuł wielką pustkę. Pracując nad imponującą rezydencją cały czas myślał o swojej zmarłej ukochanej, co dodawało mu sił ale kiedy skończył...poczuł się jakby nic nie wiązało go już z przeszłością. Wykonał ostatnią rzecz o jaką go poprosiła a więcej próśb nie miał usłyszeć i to...to bolało go w najbardziej przerażający ze wszystkich sposobów. Oddając posiadłość pierworodnemu ostatecznie spłacił dług, którego spłacać wcale nie chciał - odebrało mu to poczucie, że wciąż jest coś winien Athiel a ona nie opuści go, do póki nie wywiąże się ze wszystkich obowiązków. Nie znosił tego domu... Wrócił myślami do rzeczywistości, gdy usłyszał dobiegające z oddali odgłosy ostrej, agresywnej kłótni - dobywające się najwyraźniej z głównego salonu. Phoenix zerknął na siostrę i wstrzymał oddech widząc jej zaciśnięte pięści. Ona wiedziała...wiedziała o czymś co sam przeoczył a z czym miał się niebawem zmierzyć twarzą w twarz. Płomiennowłosa zatrzymała się tuż przed drzwiami, dając mu znak, że powinien zrobić to samo - stanął obok niej i zasłuchał się w kłótnie, wychwytując wyraźnie przodujący głos swej córki.
- Mówiłam Ci parszywy odmieńcu, żebyś nie wchodził do biblioteki!! - wrzeszczała Lilyen - Cholerny dziwoląg! Nie wystarczy Ci, że matkę zabiłeś?! Chcesz przejąć ten dom na własność, co?! Niedoczekanie! To rezydencja Lutherów, a Ty bękarcie, przestałeś być jednym z nas!!
- Chciałem tylko...
- Nie tym tonem morderco! Co?!! Wszystkich nas pozabijasz, obrzydliwy szaleńcze?!! Mało zła już wyrządziłeś?! Kiedy mówię, że masz siedzieć w pokoju to masz tam siedzieć!!
Arien zacisnął szczękę, słysząc kolejne potoki coraz ostrzejszych oskarżeń, przetykanych mało wybrednymi wyzwiskami. Wśród krzyków swoich dzieci, wyłapała spokojny głos wnuka - zbyt spokojny. Dragan nie starał się ani bronić ani tłumaczyć - słychać było, że zależało mu jedynie na jak najszybszym wyjściu. Col i Lilyen nie mieli jednak zamiaru okazywać mu litości a tym bardziej skracać psychicznych tortur. Na zmianę krzyczeli na bratanka, przeklinając jego imię i złorzecząc w najlepsze - życzenia śmierci, drastyczne przezwiska i wszechobecne słowo morderca, pojawiające się w niemalże każdym zdaniu...czegoś takiego żadne dziecko nie powinno znosić.
- Szkoda Waszego czasu na tego szczeniaka, niech po prostu wypierdala sprzed oczu taty.
Przesiąknięty nienawiścią, suchy głos Ethan'a, przelał czarę goryczy wzbierającej w Lordzie. Tego już zdecydowanie było za wiele! Wściekły, pchnął drzwi na tyle mocno, że uderzyły z łoskotem w ściany, ściągając uwagę zebranych. Wszyscy spojrzeli na niego a zajadłe twarze jego dzieci momentalnie struchlały - błękitne oczy Phoenix'a błyszczały ledwie powstrzymywaną furią a z tym tylko głupiec śmiałby pogrywać. Arien skrzywił się z odrazą, widząc szerokie uśmiechy wypełzające na oblicza jego potomstwa. Przypominali oślizgłe gady, przyłapane na uzewnętrznianiu najobrzydliwszych skłonności swej podłej natury ale to nie ta dwójka teraz go interesowała. Odszukał wzrokiem Dragana, a gdy go zobaczył...krew w żyłach zawrzała - turkusowooki siedział na podłodze między ciotką a stryjem, zaniedbany i bezsprzecznie niedożywiony. Jego jasna skóra nosiła ślady licznych uderzeń oraz przypaleń - piekielnie świeżych, skoro nie zdążył zniwelować ich proces regeneracji. Wnuk kurczowo przyciskał do piersi dość grubą księgę, trzymając ją w poranionych ramionach zupełnie jakby walczył o nią zawzięcie. Jego niezwykłe oczy nie zdradzały żadnego przejęcia tym co się działo, jednak zamigotały radością, gdy ujrzał Vallerin. Poderwał się szybko z podłogi, korzystając z otępienia dorosłych i podbiegł ku płomiennowłosej, która wsparła dłoń na jego ramieniu. Ta scena mechanicznej ucieczki poruszyła czułą strunę w lodowatym sercu Lorda ale nawet nie w połowie tak bardzo jak widok Urien'a. Syn po prostu siedział w fotelu, przypatrując się całemu zajściu z bolesną biernością, wpadającą w całkowitą apatię. Nie wypowiedział ani słowa w obronie młodszego syna a jego błękitne tęczówki przysłaniała mleczna mgiełka - sprawiał wrażenie jakby nie dostrzegał ani nie słyszał niczego, pogrążony w swoim własnym świecie ponurych rozważań. Phoenix zerknął jeszcze raz na Dragana. Chłopak stał w bezpiecznej odległości, otoczony ramionami Erin - w takich okolicznościach mógł dać upust swej złości.
- Tato! - Lilyen zrobiła krok ku niemu - Nie spodziewaliśmy się Twojej wizyty! Zechcesz usiąść z nami?
- Zamilcz. - warknął Lord, po czym spojrzał na siostrę - Wybacz mi proszę Vallerin brak wiary w Twoje słowa. Nie przypuszczałem, że moje własne dzieci okażą się tak...frustrującym rozczarowaniem.
- Tato... - Col wstał z fotela i rozpostarł ramiona, chcąc załagodzić sytuację wyuczoną serdecznością.
- Ty także się zamknij. Niech nikt z Was nie śmie wypowiedzieć nawet słowa!
- Tato zapewniam, że to tylko jednorazowy incydent. Dragan złamał zakaz, więc musieliśmy jakoś zareagować. Temu dzieciakowi potrzebna jest dyscyplina, zanim całkowicie przestanie reprezentować sobą jakąkolwiek wartość dla rodu. - Col nonszalancko odrzucił grzywkę opadającą mu na czoło - Nie pokładaj zbyt wielkiej wiary w kłamliwe słowa tej rudej dziwki, ojcze.
Aura, jaką zapłoną Arien, wbiła Lutherów w podłogę. Vallerin widząc co się dzieje, przesunęła Dragana za swoje plecy - udało im się rozgniewać Phoenix'a a to nigdy nie kończyło się dobrze. Jasne, niemalże białe, oczy Ariena zapłonęły żywym, rozszalałym płomieniem - a to było ledwie niewinną zapowiedzią nadchodzących wydarzeń. Po kilku sekundach całą sylwetkę Lorda otoczyły płomienie, powoli zlewające się w mglisty obraz ognistych skrzydeł. Lord Arien Phoenix w tym momencie odrzucił swą codzienną powłokę, ukazując Lutherom obraz prawdziwego mistycznego. W ułamku sekundy znalazł się przy młodszym synu ale Lady Crown mogła z całą pewnością powiedzieć, że w tej chwili Arien nie widział w Col'u swojego dziecka...oj nie...Col stracił ostatecznie prawo do tego przywileju. Lord podniósł go wysoko nad ziemię, zaciskając bezdusznie żelazne palce na jego gardle - uścisk Phoenix'a skutecznie pozbawił Col'a tchu, miażdżąc mu tchawicę. Lilyen chciała bronić brata, zatrzymała się jednak w pół kroku, widząc ostrzegawczy wzrok ojca. W lot zrozumiała, że podejście bliżej nieuchronnie kosztowałoby ją życie.
- Jak śmiałeś nazwać Lady Crown?
Głos Arien'a zmienił się nie do poznania - towarzyszył mu dziwny pogłos, przypominający śpiew, który dodawał mu niewyobrażalnej głębi. Brzmiał jakby usta Phoenix'a przemawiały słowami kilku osób, znajdujących się w odległej próżni. Col, krztusząc się, nie był w stanie nic powiedzieć a i próby na dobrą sprawę nie podjął, czym dodatkowo spotęgował złość ojca. Lord, korzystając ze swojej nadludzkiej siły, cisnął mężczyzną o przeciwległą ścianę pokoju - wbijając go w twardy mur. Nie miał jednak ochoty na tym poprzestawać. Powoli podszedł do syna, każdym swoim krokiem łamiąc w drzazgi drewnianą podłogę. To była jednak z najbardziej przerażających umiejętności rodu Phoenix, nazywana boską dominacją - potrafili samym sposobem poruszania się wpędzić w panikę, podkreślając olbrzymią przepaść jaka dzieliła ich od śmiertelnych. Tym razem nie było inaczej...
- Pytałem jak nazwałeś Lady.
Przeraźliwie spokojny, wyzuty z emocji ton Arien'a całkowicie sparaliżował Col'a. Nie mogąc zebrać myśli, bezwiednie rozmasował gardło - zapewne licząc na to, że wywalczy tym sobie kilka sekund. Plan, jeśli istniał, nie miał szans się powieść. Presja potęgi Lorda nie pozwalała na podobne sztuczki - im dłużej zwlekał, w tym większą histerię popadał.
- Rudą dziwką... - przyznał zrezygnowany, ledwo mamrocząc słowa.
- Śmiesz obrażać mą siostrę w mojej obecności. W domu, który to ja wzniosłem ku chwale Waszej matki. Ważyłeś się skalać imię TEJ, dzięki której powstali Lutherowie?! Oddanej przyjaciółki jedynej kobiety, którą kiedykolwiek kochałem?!! - jasnooki nie poruszając się, skruszył ścianę za plecami syna - Jesteś moją porażką, Col, a ja nie akceptuję porażek. Twój splugawiony język jest mi ciężarem, więc nie pozwolę mu nigdy więcej przemówić.
Po tych złowróżbnych słowach, Lord wyciągnął dłoń ku młodszemu synowi i obrócił subtelnie nadgarstek, uśmiechając się przy tym delikatnie. Usta Col'a wypełniły się krwią a przez rozchylone w niemym krzyku wargi, wyleciał oderwany od reszty ciała język, który spoczął na dłoni Arien'a. Phoenix spojrzał na niego z obrzydzeniem, po czym otoczył swą dłoń płomieniem, spopielając wciąż krwawiący organ. Jasnooki odwrócił się ku reszcie, rozrzucając popiół. Vallerin skinęła ku niemu ledwo zauważalnie - nie popierała jego metod ale uznawała ich nieuchronność. Arien'a Phoenix nierozważnie było denerwować. Lilyen padła na kolana, kołysząc się bezwiednie to w przód to w tył i łkając z przerażenia. Lord był ich ojcem na miłość Merlina! Jaki ojciec zrobiłby coś takiego własnemu dziecku...Ethan stał ukryty za oparciem fotela w którym siedział jego tata, usilnie odwracając wzrok od makabrycznego widoku. Jedynie Urien wydawał się nie zauważyć co się stało - beznamiętnie wpatrywał się w podłogę, nie zmieniając ani odrobinę swego położenia. Arien odrzucił pierwotną formę Phoenix'a, podszedł do siostry i spojrzał na wnuka z ciepłym uśmiechem. Po raz kolejny jego zaniedbanie doprowadziło do skrzywdzenia tego chłopca.
- Od dziś zamieszkasz z Lady Crown, Draganie. - położył dłoń na głowie turkusowookiego - Idź z nią proszę i spakuj swoje rzeczy. Masz moje przyzwolenie na zabranie tego, co tylko zechcesz, więc nie ograniczaj się.
Lord zaczekał aż kruczowłosy i Vallerin wyjdą spokojnie, po czym wyniośle spojrzał na córkę oraz młodszego syna, wciąż wijącego się z bólu. Ten żałosny widok wydał mu się w jakiś sposób obraźliwy. Zaczął nawet żałować, że nie rozprawił się z nimi raz na zawsze.
- Straciliście dziś moją łaskę i nie chcę więcej oglądać Was w progach tej posiadłości ani żadnej innej do mnie należącej. Nie zabiłem Was tylko i wyłącznie przez wzgląd na pamięć Waszej matki ale pozostanę głuchy na prośby i błagania o pomoc. Rozczarowaliście mnie, za co przyjdzie Wam słono zapłacić. Nadchodzą ciężkie czasy...gorsze, niż możecie sobie wyobrazić a na mnie dłużej liczyć nie możecie. Od dziś nie jestem dla Was ojcem a Lordem Phoenix. Mistycznym, który gardzi wszelką słabością. Haniebnie wykorzystaliście załamanie Urien'a by wprowadzić pod ten dach własne rządy z pominięciem prawa krwi. Świętego prawa! Nie ma w Was krzty współczucia ani wstydu!!
- Czemu ojcze? - Lilyen wstała - Czemu tak upodobałeś sobie Dragana?
Poczuła nagły skurcz bólu w prawym ramieniu. Oszołomiona spojrzała na swoją rękę i wrzasnęła widząc jak nienaturalnie była wygięta. Opalona skóra pękła, wypuszczając z wnętrza połamane kości.
- Nie nazywaj mnie swoim ojcem, tak jak Dragana nie chciałaś nazwać bratankiem. Ten chłopiec...nosi w sobie piętno mej potęgi. Ponosi krwawą ofiarę w imię tego, żebyście Wy wszyscy, stado niewdzięczników i głupców, mogli korzystać z krwi nieśmiertelnego bez obciążenia fatum nad nim ciążącym. Cierpi tak jak i Urien, podczas gdy Wy nie musicie. Zdjął z Was brzemię przekleństwa, więc powinniście go wspierać! Tego oczekiwałem od swoich dzieci...tylko tego ale nawet tyle nie potrafiliście zrobić. Zabieraj to jęczące ścierwo i precz sprzed moich oczu! Zostają tylko Ethan i Urien
Lilyen podpełzła do brata i pomogła mu się podnieść tyle o ile umiała. Z trudem wyprowadziła go do salonu, nieustannie obserwowana przez jasnobłękitne, rozszalałe tęczówki. Mimo słów ojca, zamiast zrozumieć oraz docenić ofiarę Dragana, znienawidziła go jeszcze bardziej. Zapłonęła w niej zazdrość o potęgę jaką odziedziczył - nie rozumiała bowiem tragicznego losu tych, którzy naznaczeni byli fatum. Lord Phoenix wiedział o jej bezrozumnej zazdrości ale nie miał zamiaru dłużej zaprzątać sobie głowy głupcami. Musiał zająć się synem, póki jeszcze była nadzieja na jego ocalenie. Przyklęknął przed Urien'em i przyjrzał mu się okiem eksperta, potwierdzając najgorsze obawy. Jego pierworodny pozbawiony był kontaktu z rzeczywistością a on musiał coś na to poradzić i to jak najszybciej - zbyt długie przebywanie w takim stanie mogło trwale uszkodzić umysł Luthera. Niewiele mógł poradzić tu i teraz, potrzebował bowiem swojego laboratorium oraz miejsca neutralnego, z którym nie wiązałyby się traumatyczne wspomnienia. Wstał powoli i spojrzał na wystraszonego Ethan'a - kolejne wyzwanie, któremu musiał stawić czoła.
- Zamieszkacie ze mną w moim zamku, gdzie będę mógł rozpocząć proces leczenia duszy Twojego ojca. To będzie długa i bolesna walka ale jestem przekonany, że uda mi się przywrócić go do świata żywych. Ciebie natomiast będę musiał wiele nauczyć, chłopcze. Brak Ci pokory, niezbędnej do przetrwania oraz zdolności radzenia sobie z negatywnymi emocjami, bez wyładowywania ich na niewinnych. Ten dwór - Phoenix omiótł dłonią pomieszczenie - do Waszego powrotu pozostanie zamknięty i nieosiągalny. Spakuj Wasze rzeczy oraz zwołaj służbę. Wyruszymy dokładnie za 55 minut.
*
Vallerin, trzymając dłoń Dragana, teleportowała się do swojej rezydencji. Nie puszczając ręki chłopca, oprowadziła go pobieżnie po wnętrzu - pokazując lokalizację podstawowych pomieszczeń. Turkusowooki szedł obok niej spokojnie, sporadycznie zadając pytania koncentrujące się głównie wokół skrzatów. Nigdy wcześniej tych stworzeń nie widział i ciekawiło go co takiego robiły oraz czemu tak dziwnie wyglądały. Odpowiadała mu cierpliwie, ciesząc się z jego obecności. Nie miała pojęcia czy uda jej się psychicznie udźwignąć ciężar wychowywania dziecka - nie mogła być tego pewna, po tym co wydarzyło się przed laty... Wiedziała, że tak naprawdę nie była rodziną kruczowłosego. Ona i jej bracia nie byli rodzeństwem sensu stricte - dzielili taki sam los, więc posługiwali się takim a nie innym nazewnictwem. Mimo, że nie łączyły jej więzy krwi z turkusowookim, czuła się za niego odpowiedzialna - przyjaźniła się z Athiel a Urien przez jakiś czas był dla niej niczym rodzony syn. Może nadszedł już czas by znalazła przyjaciela, z którym mierzyć będzie się z trudami nieśmiertelnego żywota? On i Dragan...byli do siebie podobni: niebezpieczni, obdarzeni szczególnym talentem, niezrozumiani i odrzuceni - wzgardzeni przez rodzinę oraz otoczenie. Odrodzeni w Otchłani. Jej nikt nie pomógł (bo pomóc nie był w stanie), więc chciała oszczędzić temu dzieciakowi podobnego rozczarowania. Pokazywała mu właśnie bibliotekę, gdy u jej boku stanął podstarzały skrzat o surowym obliczu.
- Moja Pani, pod Pani nieobecność przybył niezapowiedziany gość. Pozwoliłem sobie prosić go o zaczekanie na Panią. Obecnie przebywa na tarasie. - stworzenie skłoniło się dwornie.
- Dziękuję Egar'ze. Przedstawiam Ci Dragana Luthera, wnuka Lorda Arien'a. Dragan od dziś będzie z nami mieszkał. Czy mógłbyś się nim zaopiekować przez chwilę? - uśmiechnęła się łagodnie.
- Z przyjemnością Pani! Czy mam pokazać paniczowi sypialnię? - skrzat ożywił się.
- Jeśli nie sprawi Ci to kłopotu, będę bardzo wdzięczna. Sądzę, że pokój obok mojego będzie najodpowiedniejszy. Draganie, Egar jest moim zaufanym przyjacielem i majordomusem, opiekującym się rezydencją. Możesz spokojnie zwrócić się do niego z każdym pytaniem lub problemem. Czy zgodzisz się zostać z Egar'em? - zerknęła na chłopca przepraszająco.
- Zostanę, nie martw się. - turkusowooki zdobył się na uśmiech.
Płomiennowłosa podziękowała mu i wyszła, a on został sam na sam ze skrzatem. Stworzonko śledziło uważnie każdy jego krok ale nie odezwało się nawet słowem, co zaczynało go męczyć. W ich domu nigdy nie było skrzatów, bo mama uważała ich niewolniczą pracę za jedno z najobrzydliwszych przestępstw. Wolała zajmować się domem z pomocą dobrze opłacanej służy. Nie za bardzo wiedział jak powinien podchodzić do skrzatów ale był bardzo ciekaw tych małych kreaturek o śmiesznie dużych oczach.
- Zechce panicz udać się do swojego pokoju? - w końcu odezwał się skrzat.
- Prowadź Egar'ze! - zaśmiał się ale spoważniał po chwili - Mogę mówić Ci po imieniu? To nie jest dla Ciebie obraźliwe ani nic takiego?
- Ależ skądże paniczu. To będzie dla mnie zaszczyt. - majordomus uśmiechnął się lekko.
- Dragan, tyle wystarczy. Służysz jedynej spośród Phoenix'ów a Lutherowie stoją od nich dużo niżej. Nie masz najmniejszego powodu, by jako sługa Lady, wracać się do mnie z równym jej szacunkiem.
- Zaprawdę rozumiem czemu Lady Crown tak bardzo Cię lubi, Draganie. Chodź proszę.
Idąc po schodach rozmawiali o tym, co tak właściwie oznaczało pełnienie funkcji majordomusa. Młody Luther może i był dość światłym geniuszem ale nie wiedział zbyt wiele o sprawach przyziemnych - jego umysł zajmowały problemy większe i wznioślejsze, więc był po prostu beznadziejny jeśli chodziło o obycie. Egar'owi jednak wcale nie przeszkadzała niezręczność młodziutkiego panicza. Dobrze mu się rozmawiało z tych chłopcem, głównie dzięki otwartości jego umysłu. Zazwyczaj skrzaty nie czuły się komfortowo w towarzystwie czarodziei...automatycznie postrzegały ich jako swoich Panów a i czarodzieje zadowoleni byli z takiego układu. Magiczni traktowali skrzaty jak gorszą formę życia, dlatego niewielu z nich potrafiło otwarcie prowadzić rozmowy z usłużnymi stworzeniami. Egar nie czuł się przy Draganie gorszy - a tak działo się najczęściej. Zaprowadził nowego mieszkańca do dużej, wygodnie urządzonej komnaty, mieszczącej się po lewej stronie od sypialni Pani domu. Jego rzeczy już czekały w środku, jednak żaden ze skrzatów nie podjął się wyzwania układania ich - naruszanie prywatności nieznajomego poprzez grzebanie w jego rzeczach, nie leżało w ich naturze. Dragan dokładnie obejrzał swoje nowe lokum, znacznie różniące się od dotychczasowego. Było znacznie większe, mniej zagracone i w jakiś sposób...swobodnie eleganckie. Miał przed sobą czystą kartę, którą mógł zapełnić bez oglądania się na cienie przeszłości. Tutaj...w tym pokoju...mógł w końcu odetchnąć pełną piersią. Podszedł do okna, z którego rozciągał się widok na przepiękny ogród oraz nieodległe, mgliste wzgórza. W chłopca ten rajski obraz uderzył w jakiś szczególny sposób - rozbudzając przyćmioną przez ciemność tęsknotę za pięknem. Kątem oka widział również część rozległego tarasu, więc stanął na palcach licząc na to, że uda mu się zobaczyć tajemniczego gościa płomiennowłosej. Dostrzegł go i poczuł jak zamiera a zimny pot zalewa mu plecy. Te włosy...wszędzie by je rozpoznał - popielate, zmieniające się z wolną w czystą, srebrzystą biel. Mężczyzna, którego widział wtedy w gruzach...to musiał być on!! Odepchnął się od parapetu po czym pognał do drzwi. Miał do tego mężczyzny tak wiele pytań! Nie dane mu było jednak opuścić pokój, drogę zastąpił mu Egar.
- Gdzie się wybierasz? - zapytał ostrzegawczo, marszcząc brwi.
- Ten mężczyzna! - chłopiec wskazał w stronę tarasu - Muszę z nim porozmawiać!
Skrzat westchnął ciężko i rzucił na niego zaklęcie paraliżujące. Spojrzał z ubolewaniem na młodego panicza, kiwając smutno głową. Nie czuł się najlepiej podnosząc rękę na tego dzieciaka ale nie miał wyboru...gdyby go puścił...wszyscy mogliby tego pożałować.
- Nie możesz, Draganie. Nikt nie powinien go oglądać.
Lutherowi udało się przełamać zaklęcie. W łamaniu magii był całkiem dobry, ponieważ wyjątkowe czucie siły magicznej dawało mu znaczną przewagę nad większością czarodziei i magicznych stworzeń. Nie posunął się jednak dalej, uznał bowiem, że skoro skrzat odważył się tak go potraktować, musiał podchodzić śmiertelnie poważnie do sprawy białowłosego.
- Wiesz kim on jest? - popatrzył na Egar'a błagalnie.
- Wszyscy wiedzą, choć mało kto zna jego oblicze. To zły duch, chłopcze! Bardzo, bardzo zły...Ma na imię Samael. Anioł Śmierci. Wykonawca boskich wyroków! Najpiękniejszy spośród aniołów...
Turkusowooki zamarł. Znał podania o Samael'u, sądził jednak, że wszystkie były zwykłymi legendami. Mitycznymi bujdami, tak jak większość fantastycznych podań. Kto o zdrowych zmysłach, miałby uwierzyć w istnienie czegoś tak nierealnego jak Anioł Śmierci?
- Czego on chce od Lady? - zakładając, że to co mówił Egar było prawdą, to pytanie wydawało mu się kluczowe.
- Nieszczęście spotkało naszą Panią, Draganie. Wielkie nieszczęście! Samael darzy ją miłością a przynajmniej tak twierdzi. Ilekroć ktoś cieszący się sympatią Lady umrze, sam anioł przychodzi po jego duszę zamiast wysyłać swe sługi. Robi to ponoć w imię uczucia, jakim ją darzy.
- Przyszedł po moją matkę...tamtego dnia...
- Więc o niej zapewne rozmawiają. Samael by ukoić w Lady ból straty, osobiście troszczy się o jej zmarłych bliskich. Pojawia się w progach tej rezydencji za każdym razem, gdy zmarły dostąpi błogosławieństwa zbawienia, żeby poinformować o tym mą Panią. Ciesz się chłopcze. Skoro Samael tu jest, to znaczy, że Twa matka dołączyła do niebiańskich orszaków.
Kruczowłosy uśmiechnął się subtelnie i lekko przymknął powieki. Pamiętał jaki spokój pojawił się na twarzy Miriam po wizycie srebrnowłosego. Pamiętał też o jego przepowiedni, której do tej pory nie potrafił zrozumieć.
- Chyba nie jest taki zły... - wyszeptał, otwierając oczy.
- Młodość przez Ciebie przemawia i brak doświadczenia. Nie wolno Ci ufać pozorom, jeśli chodzi o tę kreaturę! Samael jest upadłym. Niegdyś zwano go Sa'el, był wówczas jednym spośród Serafinów i ulubieńcem samego Najwyższego. Sa'el...Pan Piątego Nieba, stojący na czele dwóch milionów aniołów. Chluba nieboskłonu! Jednak Sa'el zbuntował się przeciw Najwyższemu i wraz ze swym bratem Lucyferem, rozpętał straszliwą wojnę w niebiosach. Nie chciał złożyć pokłonu przed ludźmi, uważając ich za niegodnych wywyższenia ponad wszelkie stworzenie. Za zdradę, sam Najwyższy strącił go z niebios i pozbawił czcigodnego imienia. Stał się Samael'em. Aniołem Śmierci, niezależnym tak i od Najwyższego, jak i swego brata, władcy piekielnych otchłani. Samael wykonuje swój święty obowiązek, zabierając dusze tych, których czas się wypełnił. Wciąż jednak żywi głęboką nienawiść do ludzi i mąci w świecie śmiertelnych, gdy tylko ma ku temu okazję. Jego najpotężniejszą bronią są strach, obłuda i iluzja. To bezwzględny, bezlitosny demon, korzystający ze swej uwodzicielskiej natury by sprowadzić duszę na zatracenie. Trzymaj się od niego jak najdalej chłopcze! Jeśli kiedykolwiek usłyszysz jego głos...będziesz już straconym dla świata.
ZŁUDZENIE
Dragan, siedząc przy stole, patrzył na Vallerin. Nęcony pokusą zapytania jej o Samael'a, nie potrafił skupić się na jedzeniu, chociaż musiał przyznać, że posiłki w rezydencji smakowały wybornie -sztab pracujących w kuchni skrzatów pieczołowicie czuwał nad wykonaniem każdego dania. Przysunął się bliżej Lady, by nie usłyszały go skrzaty jedzące razem z nimi przy stole. Kolejny zaskakujący zwyczaj panny Crown, do którego musiał przywyknąć. Egar ostrzegał go przez zgłębianiem tematu Samael'a ale miał to gdzieś - chciał się dowiedzieć o tym niepokojącym dziwaku jak najwięcej Poczuł nagły ucisk w okolicy serca. Perłowooki kochał jego anioła...co jeśli ona odwzajemniała to uczucie? Co jeśli zechce się go pozbyć, żeby być z ukochanym bez zbędnych utrudnień? Co jeśli odeśle go do piekła, z którego dopiero się wyzwolił?
- Vallerin, mogę Cię o coś zapytać? - odłożył miękko widelec.
- Oczywiście, nie krępuj się! - spojrzała na niego z uśmiechem - Słucham.
- Ten srebrnowłosy mężczyzna...Samael...czy to prawda, że Cię kocha?
Niespodziewanie Lady wybuchnęła łagodnym, melodyjnym śmiechem. Wpatrywała się w zdumione, turkusowe oczy rozbawiona tym, że jeszcze nikt nie zapytał ją o to równie bezpośrednio. Niektórzy całymi latami starali się dociec prawy, krążąc uparcie pośród niejasności zamiast zapytać.
- To bardzo skomplikowane, Draganie. Wierzę, że Samael wcale mnie nie kocha a bardziej wydaje mi się, że tak jest. Wiele wieków temu Samael stracił swą ukochaną, która była Panią magii zanim my się pojawiliśmy. Posiadała potęgę wszystkich Phoenix'ów razem wziętych oraz serce zbyt ułomne, żeby poradzić sobie z tak olbrzymią siłą. Zatraciła się w swojej mocy i poczuciu władzy jaką jej dawała. Zaczęła uważać się za równą najwyższym spośród sił i występować przeciw ich niezłomnej woli, czym je rozzłościła. Pozbawiono ją mocy, którą rozdzielono między nas - pięć nieśmiertelnych bytów. Moja moc jest najbliższa tej, która była przed nami a Samael widzi we mnie odbicie ukochanej, którą stracił. On nie kocha mnie, tylko to co jest we mnie zamknięte. W mojej opinii będąc przy mnie, czuje się jakby jego ukochana wiąż żyła, przez co oszukuje samego siebie, jedynie pogłębiając przejmujący ból utraconej miłości.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top