Orla Grań
Killian stał oparty o odrapany kontuar, przypatrując się z umiarkowanym zainteresowaniem pracy karczmarki. Coś nie zgadzało mu się w tej kobiecie – jakiś delikatny szept podświadomości nakazał mu więc wybadać, czy jego przypuszczenia miały rację bytu. Dama imieniem Carmen, jak co noc po zamknięciu, porządkowała sumiennie stoły; pieczołowicie myła stos zabrudzonych naczyń; gasiła wysłużone świece i szykowała się do kolejnego dnia wytężonej pracy. Zazwyczaj nie życzyła sobie niczyjego towarzystwa - zawczasu prosząc wynajmujących o udanie się na piętro – jednak wobec jasnowłosego, przystojnego wędrowca mogła zrobić wyjątek. Ten mężczyzna w jakiś sposób fascynował ją do tego stopnia, że nie miała nic przeciwko poznaniu go nieco lepiej, póki miała ku temu okazję. Schlebiało jej jego nienachalne spojrzenie, śledzące każdy jej ruch – nie spodziewała się bowiem źródła zainteresowania jakim ją obdarzył. Zerknęła na swego małomównego kompana, po czym przysunęła mu kolejny kufel piwa, mający być wyrazem skromnego podziękowania za wcześniejszy ratunek. Choć tyle mogła dla niego zrobić...zanim sprawy się skomplikują...Kill przyjął podarek, posyłając kobiecie wdzięczne skinienie. Zmarszczył podejrzliwie brwi, gdy twarz Carmen przeszył nieprzyjemny grymas wewnętrznego rozdarcia. Coraz ciekawiej...
- Muszą Panowie wyjechać stąd jak najszybciej. - ciemne oczy karczmarki zalśniły – Oni nie darują Panu tego upokorzenia, oj nie! Proszę wyjechać o świcie i nie oglądać się za siebie.
Lord uśmiechnął się łagodnie, unosząc kufel do ust. Robiło się coraz ciekawiej...
- Nie musi się panienka o nas obawiać. Zapewniam, że nic nie grozi ani mnie ani memu młodemu kuzynowi. Po prawdzie nawet gdybyśmy chcieli wyruszyć jeszcze tej nocy, nie mam pojęcia w którą stronę mielibyśmy się udać. Zamierzałem rankiem zapytać któregoś z kupców o wskazówki.
- Niech Pan chwilkę zaczeka!
Ciemnooka zrzuciła z barku ścierkę, która wylądowała na szynkwasie z obrzydliwym mlaśnięciem i zniknęła za zdezelowanymi drzwiami, prowadzącymi zapewne ku zapleczu oraz jej prywatnym pokojom. Phoenix poprawił się na mało wygodnym taborecie o mocno wyszczerbionym, dębowym siedzisku, oczekując powrotu gospodyni. Był niemalże pewien tego po co mogła się udać, a jej powtórne pojawienie się tylko potwierdziło słuszność jego domysłów. Carmen trzymała w dłoni spory zwitek pergaminu, który rozłożyła wprawnie przed swoim kompanem. Zielone oczy mężczyzny niemalże automatycznie wbiły się w solidnie wykonaną, choć nieco nadszarpniętą wizualnie, mapę przedstawiającą okoliczne tereny. Bez trudu rozpoznał gościniec na którym wylądowali oraz pobliskie pasmo górskie z wyraźnie zaznaczoną drogą wiodącą na ich drugą stronę. Skupienie minęło, gdy karczmarka położyła palec w miejscu koślawo nakreślonej wsi.
- Widzi Pan? Obecnie znajdujemy się tutaj. - postukała paznokciem w pergamin – Dokąd chciałby Pan wyruszyć?
- Na południowy-zachód. Wygląda na to, że czeka nas górska przeprawa! - zaśmiał się perliście.
Kątem oka zauważył jak kobieta przygryzła wargi, niepocieszona jego odpowiedzią. Bezwiednie przerzuciła grube pasma wypłowiałych włosów przez ramię, pocierając jednocześnie lewą skroń dość nerwowym, kolistym ruchem. Coraz ciekawiej...
- Nie muszą Panowie iść w góry! - niemalże krzyknęła ale szybko odzyskała panowanie nad sobą – Znaczy...mogą Panowie ale nie widziałam u Panów cieplejszych ubrań. Jest dość upalnie, jednak w górach będzie sporo chłodniej, zwłaszcza wieczorami. Szlak prowadzący przez grań nie jest ani przyjemny ani bezpieczny. Mogą Panowie wybrać tę drogę.
Przejechała palcem nieco dalej na południowy- wschód od miejsca w którym się pojawili i zatrzymała go na rozdrożu, utworzonym z dwóch przecinających się gościńców. Jeden z nich wił się prosto na południe, przecinając leśne gęstwiny, drugi natomiast skręcał łagodnie ku zachodowi, okrążając góry sporym półkolem. Marna propozycja, jeśli chciało się komuś zaoszczędzić bezcelowej bieganiny.
- Wiem, że nadłożą Panowie drogi ale gwarantuję, że nie będzie Pan żałował wyboru. Ten szlak – wskazała ciągnący się na południe gościniec – to główny szlak handlowy naszego regionu. Kręci się tam sporo kupców, handlarzy i wędrowców, z którymi będą Panowie mogli zabrać się na południe. Otacza go kilkanaście urokliwych miasteczek z targowiskami pełnymi przeróżnych, egzotycznych i lokalnych dóbr oraz dziesiątki gospód, gwarantujących noclegi w rozsądnych cenach. To najlepsza trasa, jeśli chce się iść na południe.
- Skoro to tak dogodna droga, czemu wielu kupców wybiera przeprawę przez góry? - Kill uniósł brew.
- Ciągną do miasta po drugiej stronie, gdzie urzęduje baron Alberto Rodrigo de Oro Pulido. Baron jest Panem tutejszych włości i wielu ma do niego jakąś sprawę. To baron decyduje o przyznaniu pozwolenia na handel oraz wysokości podatku, jaki trzeba uiścić przed wjechaniem w głąb kraju.
- Więc i my powinniśmy zawitać na jego dwór! - Lord roześmiał się – Doceniam panienki troskę, jednak nie ruszymy się stąd dopóki nie uznam tego za konieczne. Niemniej dziękuję za udzielenie wskazówek.
Ogorzała twarz kobiety poczerwieniała. Gwałtownym ruchem zwinęła mapę, niechlujnie ciskając ją na drewnianą podłogę.
- Nie zdaje sobie Pan sprawy z niebezpieczeństwa! Ci bandyci...od lat oblegają góry, zamykając przed wędrowcami możliwość przeprawy Orlą Granią o ile nie uiszczą stosownej opłaty. Tych trzech, którzy się tu zjawili to ledwie zwiadowcy, trzymający w ryzach naszą wioskę. Jest ich o wiele więcej...dziesiątki solidnie uzbrojonych bandytów, złączonych pod żelazną dłonią Juan'a Manuel'a de Navarro. Juan urodził się niedaleko stąd i doskonale zna okoliczne tereny, tak samo jak jego ludzie. Może pojawić się tu w każdej chwili, nie tracąc czasu na kluczenie! To zbyt potężne wyzwanie, nawet dla awanturnika Pańskiego pokroju. Niech przyjmie Pan radę wdzięcznej kobiety i wyjedzie, póki ma Pan szansę.
Phoenix z ulotnym uśmieszkiem przechylił mocno kufel, opróżniając go do dna, po czym głośno odstawił drewniane naczynie. Nie spieszyło mu się za szczególnie na południe – Yorik zdążył już zapewne zniknąć, zacierając za sobą ślad – więc mógł sobie pozwolić na chwilę zabawy tutaj. Nadarzyła mu się doskonała okazja do praktycznego poduczenia Dragana walki wręcz, zanim ruszą ku dużo niebezpieczniejszym terenom. Chciał też lepiej poznać naturę swego młodego podopiecznego, a wizja utarczki z bandą kiepsko wyszkolonych osiłków nadawała się do tego wyśmienicie – musiał sprawdzić jak zdewastowaną moralność posiadał młodziak, o ile dysponował jakąkolwiek.
- Skoro ta banda utrudnia bezpieczne dotarcie do baronowych włości zakładam, że baronowi zależy na zdobyciu głowy Juan'a Manuel'a de Navarro. - jego oczy rozbłysły stalą.
Karczmarka zamyśliła się na moment, nazbyt wyraźnie rozważając co powinna powiedzieć. Jej czekoladowe oczy zmatowiały, przytłoczone zbyt wieloma myślami, by rozbłysnąć iskrą samozadowolenia. Była to zmiana ledwo zauważalna ale Kill jak nikt inny miał wprawę w wychwytywaniu oraz błyskawicznym analizowaniu podobnych niuansów. Carmen nie posiadała w sobie zbyt wiele subtelności, każda myśl odbijała się na jej obliczu, czyniąc z kobiety otwartą księgę. Uśmiechnął się ukradkowo – coraz zabawniej...
- Baron de Oro Pulido już lata temu przyobiecał szkatułę złota temu, kto sprezentuje mu głowy de Navarro i jego ludzi, jednak nikomu się ta sztuka nie udała. Mają przewagę liczebną, nikt nie wie ilu ich dokładnie jest ani gdzie rezydują. Śmiałkowie, którzy zapuścili się w pobliże Orlej Grani, nigdy nie powrócili. - Carmen stanęła naprzeciw upartego przybysza i uderzyła obiema dłońmi w blat – Proszę Cię szlachetny Panie! Odejdź i zapomnij o de Navarro! Nie podołasz mu w pojedynkę! Jeśli nie pozwala Panu na to duma, proszę pomyśleć o kuzynie. W samobójczej wyprawie nie ma nic honorowego!
- Jeśli mam być szczery, jedynie zachęciła mnie panienka do podjęcia wyzwania. Groszem nie śmierdzimy, a przyda nam się solidna ilość złota w dalszej podróży. Dziękuję panience za miły wieczór! - zeskoczył z taboretu i oparł się łokciami o blat – Obiecuję, że wrócimy cali i zdrowi, żeby wznieść jeszcze po kuflu tego wybornego piwa.
Po tych słowach Killian odepchnął się od kontuaru i ignorując mało zapalczywe prośby kobiety, wspiął się po wysłużonych schodach, upstrzonych licznymi plamami. Raźnym krokiem zawędrował do wynajętego pokoju, otwierając jego drzwi mało delikatnym szarpnięciem. Spodziewał się, że jego młody towarzysz skorzysta z dobrodziejstwa wypoczynku, jednak Dragan siedział na łóżku i przy słabym świetle świecy, pochłaniał treść opasłego tomu, oprawionego w spękaną, brunatną skórę. Lord podszedł do młodziaka, po czym usiadł na twardej podłodze, opierając plecy o ramę łóżka. Milczenie Phoenix'a zainteresowało Luthera, więc odłożył księgę i w milczeniu czekał na rozwój sytuacji.
- O brzasku wyruszamy w góry, uwolnić kilka karków od zakutych łbów. - zachichotał sucho blondyn.
- Po co? - rzucił dzieciak bez cienia entuzjazmu.
- Powinno Ci wystarczyć, że ja tak zdecydowałem, szczeniaczku! - zielonooki zaniósł się nieprzyjemnym, dudniącym śmiechem – Wspomożemy okolicznych mieszkańców, brutalnie terroryzowanych przez wyjątkowo paskudnych rabusiów. Czyż to nie piękny wyraz miłosierdzia?!
Śmiech Lorda stał się jeszcze bardziej niepokojący, wyzuty z górnolotnych emocji i po prostu dziwaczny. Zdecydowanie to nie miłosierdzie przez niego przemawiało – odezwała się Otchłań, wraz ze swymi chorymi potrzebami na które zmierzał odpowiedzieć. Dragan uśmiechnął się pod nosem, rozpoznając wezwanie pustki. Więc z czasem jej głos nasilał się zamiast łagodnieć...boleśnie niezauważalna droga wprost ku odmętom ostatecznego szaleństwa.
- Nigdy nie podejrzewałbym Phoenix'a o litościwość. - prychnął pogardliwie.
- Więc jesteś mądrzejszy niż się wydajesz, chłopcze. Powiedzmy, że zirytowała mnie buta mieszkających tu prostaczków i postanowiłem zemścić się na naszych głupcach. Dostrzegasz jak wspaniała okazja czai się tuż przed naszymi oczami?!
- Pojęcia nie mam o czym biadolisz.
Szarooki wzruszył obojętnie ramionami, przez co Kill westchnął z dezaprobatą. Dzieciak doprawdy nic nie wiedział o strategicznym działaniu ani potędze, jaka tkwiła w misternie skonstruowanym woalu opinii wyrabianych na swój temat. Czas było najwyższy udzielić mu pierwszej lekcji przetrwania.
- Masz zbyt ograniczony i zamknięty umysł, kuzynku. Każde działanie lub jego brak; każda decyzja jaką podejmiesz; każde słowo, które wypowiesz albo przemilczysz - odwrócił głowę, by móc spojrzeć w oczy podopiecznego - każda prawda, półprawda i gówno prawda...wszystko musi wybiegać dużo dalej, niż tu i teraz. Zanim zrobisz cokolwiek, pomyśl jakie korzyści przyniesie Ci to w dłuższej perspektywie czasu. Analizuj, myśl, planuj, przewiduj. Życie to jedna wielka szachownica, pełna bardziej lub mniej użytecznych pionków, a Ty jako gracz musisz nauczyć się w jaki sposób wyciągać z gry maksimum pożytku. Skoro jesteś Lutherem nie wystarczy, że będziesz w tym dobry. Powinieneś stać się arcymistrzem szachownicy! Wirtuozem pieczołowicie konstruowanej strategii, mającej umożliwić Ci osiągnięcie celu, który uznasz za wartościowy. Wkraczając na tę ścieżkę raz na zawsze zapomnij o przeszłości i teraźniejszości. Ma dla Ciebie istnieć wyłącznie przyszłość.
Lord bez uprzedzenia wyciągnął dłoń, którą położył na głowie Dragana. Chłopak usiadł sztywno, sparaliżowany przez natłok obrazów i dźwięków rozsadzających mu głowę. Nieznośny świst całkiem odciął go od rzeczywistości, wtłaczając w jego umysł coś co przypominało echa czegoś, czego sam z całą pewnością nie przeżył. Ogłupiający stan zniknął tak nagle jak się pojawił, pozostawiając po sobie jedynie mglisty ból głowy.
- Co do...? - warknął zdezorientowany.
- Sprezentowałem Ci moje wspomnienie rozmowy z panną Carmen. Taka drobna sztuczka Iluzjonisty, dzięki której masz pełniejszy pogląd na naszą sytuację. Zastanów się przez chwilę i spróbuj odpowiedzieć na pytanie, w jaką grę się bawimy i co może dać nam zlikwidowanie pożałowania godnej bandy obdartusów.
Kill zerwał się z podłogi, podszedł do własnego łóżka i sięgnął do zniszczonego, skórzanego worka, który taszczył ze sobą od ładnych kilku lat. Zbyt wiele nie mieściło się w jego ciasnym wnętrzu ale w sumie nie potrzebował za dużo rzeczy – wystarczyły mu minimalne ilości ubrań na zmianę, trochę przyborów toaletowych, parę osobistych drobiazgów i już był szczęśliwy. Życie podróżnika nauczyło go nieprzywiązywania wagi do rzeczy materialnych. Zużyte ubranie czy zepsute ustrojstwa zawsze mógł wymienić, co częstokroć okazywało się koniecznością – wałęsał się gdzie chciał i zmieniał strefy klimatyczne znacznie bardziej ochoczo niż podpowiadał rozsądek. Wyciągnął pomiętą, ciemnoszarą koszulę o gęstym splocie po czym zajął się rozpinaniem zatrzasków, trzymających w kupie jego zbroję. Pozbył się skórzanego napierśnika wzmacnianego stalowymi okuciami, naramienników, ochraniaczy na przedramiona oraz rękawic. Wyzwolony z twardej, solidnie wykonanej odzieży ochronnej, zdjął lnianą koszulę z zamiarem wyrzucenia jej przy pierwszej okazji. Luther dyskretnie obserwował Lorda i zmarszczył brwi, widząc okropną bliznę szpecącą jego plecy – wyglądało to jak ślad po przeszyciu na wylot jakimś potężnym zaklęciem, głównie przez harmonijnie zaokrąglony kształt i ślady po poparzeniach.
- Emm...Cruen? - Dragan podniósł się z łóżka.
- Co?
Blondyn odwrócił się twarzą do młodego ucznia, zarzucając jednocześnie na ramiona wcześniej wybraną koszulę. Na wysokości jego mostka ziała przerażająca dziura – jakby po bezlitosnym uderzeniu pięścią – otoczona aż za wyraźnymi śladami po płomieniach. Szarooki zaniemówił, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów. Po raz pierwszy całkowicie go zatkało, bo jak niby miał zapytać o coś takiego?! Nigdy nie spodziewał się ujrzeć tak potwornie okaleczonego Phoenix'a...ich zdolności regeneracyjne nie miały sobie w końcu równych i nikt z tego rodu nie powinien być narażony na żadne blizny czy inne widoczne ślady po odniesionych ranach! Widząc konsternację dzieciaka, Kill roześmiał się głośno. Faktycznie dla kogoś takiego jak Luther, w pełni świadomego zdolności mistycznych, ten widok musiał być niewyobrażalnie ciężki do pojęcia. Zielonooki niespiesznie nasunął koszulę, rezygnując póki co z zasznurowania jej na piersi.
- O to Ci chodzi? - zaśmiał się, wkładając palec do makabrycznej dziury.
Dragan, wciąż niezdolny do zebrania myśli, pokiwał niezdarnie.
- To pamiątka zostawiona mi przez to coś, co zawładnęło Vallerin wieki temu. Zakładam, że Erin powiedziała Ci o mojej głupocie oraz jej konsekwencjach. - ściągnął drobny sznurek, przestając się uśmiechać – Potraktuj ten widok jako przestrogę i potwierdzenie tego, co powiedziałem wcześniej. Kiedy tracisz zdolność trzeźwego myślenia...może się to skończyć tragicznie. Analizuj, myśl, planuj, przewiduj. Zawsze i bez wyjątku.
Iluzjonista zamilkł, tracąc ochotę na dalsze mądrzenie się w kwestiach życia i śmierci. Ta blizna przypominała mu każdego dnia o własnej, niewybaczalnej słabości i sprzeniewierzeniu się idei, którą teraz starał się wpoić uczniowi. Doskonale wiedział, że Dragan będzie zmuszony uczyć się na swoich błędach, a przestrzeganie go mija się z celem lecz po cichu liczył na to, że ta blizna...pokaże mu, iż nawet Phoenix'owie nie byli nietykalni i musieli płacić za swoje czyny. W tym mizernie zaprojektowanym, a jeszcze gorzej prowadzącym się świecie, zawsze mogła znaleźć się potężniejsza siła, z którą należało się liczyć. Jego czcigodni bracia wciąż i wciąż popełniali podstawowy błąd, uważając się za istoty królujące wysoko ponad wszelkim stworzeniem – ignorowali uparcie fakt, że już raz rzeczywistość zaprezentowała im istnienie czegoś jeszcze...przerażającej, bezlitosnej, potężnej energii, póki co uwięzionej w ciele ich siostry. Skąd wzięło się to cholerstwo i czemu wybrało akurat Vallerin, żaden z nich nie wiedział, a mieli za mało informacji, żeby próbować snuć jakiekolwiek domysły. Nie mieli pojęcia czym było to bydle ani czy istniały inne jemu podobne, a jeśli tak to jak u licha mieliby się przed tym bronić? Lordowie desperacko wierzyli, że są bezpieczni, ponieważ ta anomalia dotyczyła tylko i wyłącznie Erin, przez wzgląd na jej unikatową moc – żaden z nich nie chciał przyznać, że nie mogli być tego pewni. Zaprzeczenie było prostszą i wygodniejszą ścieżką, niż poszukiwanie odpowiedzi. Bezwiednie ścisnął zawieszoną na szyi fiolkę, chcąc poczuć bliskość Lady. Od lat ganiał po świecie, próbując wyśledzić źródło tego czegoś. Musiał to zrozumieć, żeby znaleźć sposób na pozbycie się tego z ciała Vallerin bez zrobienia jej krzywdy. Otrząsnął się z ciężkich rozmyślań i spojrzał na kompana z łagodnym, zmęczonym uśmiechem człowieka nazbyt styranego życiem.
- Znasz już odpowiedź na moje wcześniejsze pytanie?
- Chyba na coś wpadłem. - oczy Luthera zalśniły pewnością siebie.
- Zamieniam się w słuch, młody!
Phoenix, ku zaskoczeniu Dragana, położył się na podłodze, podkładając pod głowę skórzany worek i zamknął oczy, przysłaniając czoło prawą dłonią. Zbity z tropu szarooki, nie wiedział czy powinien zacząć mówić, czy zaczekać aż Lord zechce usiąść. Killian doprawdy dorównywał mu w dziwacznych zachowaniach, jednak u niego owe cudactwa wydawały się w pełni zespolone z niespokojną naturą oraz spotęgowane przez dekady samotnego życia w ciągłej podróży.
- Przestań się na mnie gapić i mów. - żachnął się mężczyzna.
- Skąd niby wiesz, że się na Ciebie gapię? - młodziak fuknął z przekąsem – Nawet na ścianę patrzy się przyjemniej niż na Ciebie.
- Poważnie myślisz, że skoro mam zamknięte oczy to nie widzę co dzieje się wokół mnie? - blondyn roześmiał się perliście, ignorując docinek ze strony podopiecznego – Czuję Twoją aurę głąbie! Słyszę ten Twój upierdliwie miarowy oddech i bicie serca. Posiadamy wiele zmysłów, które odpowiednio wytrenowane, mogą z powodzeniem zastąpić wzrok, a nawet sprawdzać się znacznie lepiej od niego. Mózg czasem lubi pobawić się z percepcją, tworząc zabawne błędy poznawcze więc opieranie się wyłącznie na jednym zmyśle jest głupotą. Moją główną bronią jako Iluzjonisty jest wymuszanie właśnie takich błędów, co prowadzi do całkowitego chaosu informacyjnego. Zacieram granicę między rzeczywistością, a złudzeniami tak realnymi, że nie sposób odróżnić ich od prawdy. Nauczę Cię kilku przydatnych sztuczek, jednak o to będziemy martwić się później. Gadaj coś wykoncypował!
- Chcesz zająć się bandytami, żeby wyrobić sobie renomę miłosiernego wybawiciela, a przy okazji trochę zarobić. - rzucił twardo Luther.
- Tyle wymyśliłeś? - zaśmiał się Lord – Amatorszczyzna podszyta debilizmem! Dobra spróbujemy inaczej. Będę wymieniał swoje spostrzeżenia i razem spróbujemy je przeanalizować. Pierwsza sprawa: topografia terenu. Pokonując gościniec nie widzieliśmy żadnych pól uprawnych, młynów, pastwisk ani spichlerzy. To miejsce otoczone jest od zachodu niezbyt wysokim pasmem górskim, nadającym się do zagospodarowania, a mimo to miejscowi nie wykorzystali tej możliwości. Możemy założyć, że nie sprzyja temu klimat, żyzność ziemi albo lokalna fauna. Mapa jednie potwierdziła, że tutejsza ludność nie żyje ani z uprawy ani hodowli zwierząt, bowiem nie zaznaczono żadnych obszarów na to wskazujących. Przejdźmy dalej. Im bliżej byliśmy wioski, tym las stawał się bardziej przerzedzony i uporządkowany, naliczyłem też co najmniej trzy tartaki usytuowane w pobliżu szlaku. Centralnym punktem tej mieścinki bez wątpienia jest karczma, na co wskazuje brak innych pokaźniejszych budynków. Zero świątyń, wyróżniających się domów zamożniejszych rodzin, targowiska i budynku w którym mogłaby się mieścić siedziba administracyjna. Po prostu karczma otoczona najprostszymi, drewnianymi zabudowaniami mieszkalnymi. Przy karczmie zauważyłem sporą stajnię oraz zadaszoną szopę z ośmioma wozami w środku. Co mówi Ci to o lokalnej gospodarce?
Szarooki zamyślił się na moment, układając puzzle w jednoznaczną całość.
- Wszystko wskazuje na to, że zajmują się handlem drewnem i udzielaniem schronienia podróżującym szlakiem kupcom, chcącym dostać się do baronowych włości.
- W punkt, dzieciaku! Ta karczma oferuje dwanaście pokoi do wynajęcia i tylko jeden z nich był wolny. Wnioskując z rozmieszczenia drzwi oraz okien, cztery pokoje przy końcu korytarza są ponad dwa razy większe od naszego, czyli spokojnie mogą pomieścić przynajmniej pięć osób. Zakładając, że reszta wyposażona jest tylko w dwa łóżka, daje nam to 36 miejsc noclegowych. Dość sporo jak na karczmę w zabitej dechami dziurze. Karczmarka musi czerpać znaczne korzyści z tego interesu, pomimo bandytów domagających się zapłaty za zapewnienie spokoju gospodzie. Przejdźmy dalej. Ilu gości naliczyłeś w głównej izbie, kiedy przybyliśmy?
- Nie zwróciłem uwagi. - ciężko przyznał Luther.
- Podstawowy błąd, młody. Było czterdziestu pięciu gości, z czego zaledwie jedenastu to miejscowi. Jak sądzisz, po czym ich rozpoznałem? - Kill kontynuował swobodnie.
- Po ubraniach? - Dragan odruchowo podzielił się pierwszą myślą.
- Częściowo masz rację, ubrania były główną wskazówką. Większość gości miała na sobie stroje znacznie bogatsze, wykonane z porządnych tkanin i przyozdobione haftami. Na taki luksus nie mogą pozwolić sobie ludzie, spędzający całe dnie na ciężkiej. fizycznej pracy w tartakach. Wymyślne odzienia nie pasowały także do upalnego klimatu, za to na górską wyprawę nadawały się znakomicie. Trzydziestu czterech gości zaraz po naszym wejściu natychmiastowo sprawdziło, w jakiej odległości były ich sakwy oraz cenniejsze pakunki, a kilku z nich dyskretnie wybadało, czy mają swobodny dostęp do czegoś ukrytego w połach płaszczy. Zakładam, że Ci nadgorliwy byli uzbrojeni, co nie jest rzadkością wśród kupców. Trzydziestu czterech obcych potwierdza także moją teorię o ilości łóżek do wynajęcia. Kiedy wstałem od stołu, żeby sprawdzić co dzieje się przy kontuarze zauważyłem, że w izbie zrobiło się luźniej. Zgadnij ilu osób brakowało?
- Jedenastu... - jęknął szarooki.
- Zgadza się. Do miejscowych jeszcze wrócimy, Jak myślisz, czemu nikt z pozostałych nie zareagował na grubiańskie zachowanie tych obdartusów?
- Mogli nie chcieć wtrącać się w sprawy miejscowych, skoro ich nie dotyczyły albo doskonale wiedzieli kim są ci trzej i nie chcieli utrudniać sobie dalszej podróży, narażając się na napad.
- Osobiście bardziej przychylam się do drugiej teorii. Panna Carmen powiedziała, że kupcy opłacają bezpieczną przeprawę przez Orlą Grań. Najwidoczniej jest to najkrótsza droga przez góry, przejezdna dla wozów obciążonych pakunkami. Kupcy zazwyczaj są doskonale poinformowani o trudnościach jakie mogą napotkać, a utrata towaru jest dla nich częstokroć równoznaczna z bankructwem, więc bardziej opłacalnym interesem jest wyłożenie grosza i zagwarantowanie sobie bezpieczeństwa niż obranie niesprawdzonej trasy. Bandyci raczej niechętnie wchodzą sobie wzajemnie w drogę i dzielą między sobą newralgiczne tereny by każda grupa mogła osiągnąć korzyści. Jeśli inni opryszkowie zaatakują wędrowców, którzy uiścili opłatę sprawą honorową każdego herszta jest powzięcie za to odwetu, żeby nie narazić się na wymarcie okupowanego szlaku. Skoro to mamy już omówione, zajmijmy się baronem Alberto Rodrigo de Oro Pulido. Tytułu barona nie otrzymuje się od tak za piękne oczy. Facet musi być liczącą się personą, skoro ma pod swoją opieką główny szlak przecinający te tereny i prowadzący wprost ku granicy. Na szlaku wskazanym przez pannę Carmen z całą pewnością nieustannie kręcą się podwładni barona, gwarantując spokój podróżnym. Czemu więc baron miałby mieć problem z pozbyciem się bandy wieśniaków, wymachujących ostrzami na gościńcu, który ciągnie się przez góry prościutko do jego włości? Dziwne, nie sądzisz?
- Panna Carmen mówiła, że bardzo dobrze znają te tereny. Być może wybrali na swoje obozowisko bardzo trudno dostępny zakamarek?
- Nie wydaje mi się, żeby o to chodziło. Baron sprawujący pieczę nad terenami umiejscowionymi tak blisko granicy z innym państwem, musi dysponować solidną siłą militarna na wypadek wojny bądź cichego najazdu wrogiego państwa. Pograniczni możnowładcy są mianowani przez samego Króla, a ich głównym zadaniem jest zabezpieczenie granic i dyplomatyczne utrzymywanie poprawnych relacji z sąsiadami, żeby nie doszło do eskalacji napięć. Naszemu baronowi musi mimo wszystko zależeć na pozbyciu się bandytów, skoro wyznaczył niezłą sumkę za ich głowy. Obietnica szkatuły złota musiała ściągnąć tu wielu łowców głów ale nikomu nie udało się pozbyć problemu, co zapewne jest solą w oku de Oro Pulido. Dlaczego sam nie rzucił swoich sił i nie załatwił tego raz na zawsze, zamiast kusić złotem najemników?
- Pojęcia nie mam... - westchnął Luther – To wszystko brzmi absurdalnie, nie widzę tu żadnej logiki.
- Bo nie o logikę tu chodzi. Baron musi zdawać sobie sprawę z tego, co ja pojąłem podczas rozmowy z panną Carmen. Kobiecina nieźle się napociła, starając się mnie stąd przepłoszyć! - zaśmiał się szyderczo – Widząc co zrobiłem z tymi trzema słusznie uznała, że jestem dobrze wyszkolonym, a przez to wyjątkowo niebezpiecznym awanturnikiem, nie ceniącym sobie zbytnio własnego życia. Powszechnie wiadomo, że takie indywidua są najgorsze bo nigdy nie wiesz, co przyjdzie im do głowy. Panna Carmen zrobiła co mogła, żeby nas się pozbyć łącznie z pokazaniem kuszącej alternatywy dla nieprzyjemnej przeprawy ale nie na wiele się to zdało. Kiedy zorientowała się, że nie mam zamiaru wyjechać, obrała inną taktykę: niby wciąż nalegała na nasze odejście ale udzieliła mi wyczerpujących informacji o nagrodzie na jaką możemy liczyć i osobie do której powinniśmy się po nią zgłosić. Próbowała pograć sobie z moją ambicją nadmieniając, że zdobycie łba herszta tej bandy nie jest wyzwaniem dla byle kogo. Rozbawiła mnie naciąganą troską, więc pozwoliłem jej myśleć, że dopięła swego drażniąc moje poczucie honoru. Moim zdaniem miejscowa ludność bardzo dobrze żyje z rabusiami, a ten popis z szarpaniną był wyćwiczonym zagraniem, mającym przekonać co oporniejszych wędrowców do zapłacenia za przeprawę. Panna Carmen podczas ataku nie sprawiała wrażenia śmiertelnie wystraszonej brutalną manifestacją siły, a prosząc mnie o puszczenie ich wolno, wyglądała na bardziej przerażoną wizją odebrania im życia niż ewentualną zemstą bandy za uszkodzenie kamratów. Bardziej logicznym zachowaniem zastraszonej kobiety byłoby proszenie nas o zostanie, skoro bez trudu uciąłem czerep najroślejszemu z napastników. Zakładałem, że raczej będzie nalegać na zapewnienie karczmie nietykalności, póki nie skończy się najbardziej ruchliwy sezon lub zajęcie się raz na zawsze tymi obrzydliwymi dręczycielami, zwłaszcza po popisie jaki odstawiłem. Miejscowi wiedząc o przestawieniu woleli się ulotnić, żeby nie wchodzić w paradę swoim chamowatym pobratymcą. Z prowadzenia karczmy ani handlu drewnem nie da się utrzymać godnego poziomu życia całej wsi, a ta wieś, nawet jeśli jest dziurą, nie wygląda na zubożałą, choć mieszkańcy muszą przeznaczać potężne środki na sprowadzanie żywności, skoro sami niczego nie uprawiają ani nie hodują. Sądzę, że baron doskonale zdaje sobie sprawę z relacji łączących rabusiów i wieśniaków. Nie wysyła swoich wojsk, żeby nie popaść w krwawy konflikt z miejscowymi, a w efekcie nie narazić sprawowania nadzoru nad gościńcem, docierającym do bram jego własnego domu. Ostatnie czego potrzeba de Oro Pulido to banda rozwścieczonych prostaczków, mogących prześlizgnąć się tylko sobie znanymi drogami prościutko ku jego prywatnym włościom. Baron słusznie szuka kogoś z zewnątrz. Nieznajomego, który wykona brudną robotę i zniknie z pola widzenia. Swoją drogą baron perfekcyjnie pogrywa sobie z miejscowymi, udając że nie wie o ich machlojkach. Nikt nie będzie mógł mieć do niego żadnych pretensji, jeśli najemny miecz w końcu wykona robotę. W końcu baron tylko sowicie wynagrodzi wybawiciela, który przyniesie tej wsi wolność od okropnych bandziorów, nie będąc osobiście zaangażowanym w eliminację problemu. Jeśli mam rację, dzisiejszej nocy możemy się spodziewać wizyty przynajmniej kilku rzezimieszków, którzy całkowitym przypadkiem będą doskonale wiedzieć, który pokój wynajmujemy. Znając mniej więcej cały obraz, możesz mi powiedzieć dlaczego się w to bawimy zamiast zniknąć w wieczornym mroku?
Dragan skupił się, szukając odpowiedzi ale chociaż próbował, nie potrafił jej odnaleźć. To co naprawdę się tu działo nie zmieniało tego, że Killian'owi mogło chodzić o wkupienie się w łaski miejscowego możnowładcy. Po cholerę jednak miałby to robić? Do celu ich wędrówki było daleko i nie widział sensu angażowania się w tutejsze przepychanki między władzą, a bandytami. Zrezygnowany westchnął przeciągle. Już miał się poddać, gdy pewna myśl przecięła jego świadomość niczym lodowate ostrze. Nie...Kill nie mógł być aż tak cyniczny...
- T-ty – wyjąkał chłopak – Ty chcesz się tylko zabawić!
Lord wybuchnął śmiechem, siadając na podłodze. Uchylił powieki, spod których na Luthera spojrzały lśniące, bezduszne oczy. Dzieciak całkiem nieźle kombinował, choć był daleki od pełni prawdy ale to akurat wcale mu nie przeszkadzało.
- Owszem! Nie lubię, kiedy robi się ze mnie głupca! Daj się ponieść Otchłani, szczeniaczku i powiedz mi, co chciałbyś tu zrobić.
- Wyrżnąć wszystkich... - odpowiedział bez zastanowienia.
- Nie rozpędzaj się tak młody. Nie ma potrzeby pozbywania się wszystkich. Ktoś musi zostać, żeby nieść wieść o naszym okrucieństwie w szerokim świecie! Jak na gentlemanów przystało, oszczędzimy kobiety, starców i dzieciaki ale wiocha pójdzie z dymem. Złoto barona do niczego nam nie potrzebne, a zła sława może się okazać bezcenną zdobyczą. Nie zapominaj co jest naszym celem! Nie chcemy bawić się w bogobojnych marynarzy na usługach Jego Królewskiej Mości tylko piratów z krwi i kości. Do najbardziej obiecujących załóg pirackich nie przyjmują pierwszych lepszych obdartusów, przypadkiem napotkanych w obskurnych spelunach. Zanim zawędrujemy do portu, musimy zatroszczyć się aby nazwiska Cruen i Kaga Nox już budziły przerażenie, dzięki czemu sami będziemy mogli wybrać kapitana do którego będziemy chcieli dołączyć. Póki co nasze nowiuteńkie nazwiska są czyste niczym łza niemowlęcia i w tym tkwi nasz najpoważniejszy problem. Nikt o nas nie słyszał...nie czekajmy więc i zacznijmy owijać się całunem grozy!!
- Skoro od początku tylko o tyle Ci chodziło, to po cholerę kazałeś mi się nad tym wszystkim tyle zastanawiać?!
- Trening analitycznego myślenia w praktyce, szczeniaku. - Lord posłał uczniowi porozumiewawcze oczko – To także doskonały przykład tego, na czym dokładnie polega myślenie w perspektywie długoterminowej. Skupiłeś się całkowicie na tym co dzieje się tu i teraz, przez co przestałeś dostrzegać przyszłe korzyści. Nie teraźniejszość, a przyszłość chłopcze. Zawsze przyszłość.
Luther uśmiechnął się szelmowsko, kiwając głową w geście zrozumienia. Nie minęła nawet doba od kiedy spotkał Killian'a Phoenix'a, a Lord już zdołał zetrzeć w proch jego wyobrażenia co do przebiegu tej wyprawy i własnej osoby. Był niesamowity w tym co robił i potrafił przekazać esencję swojego osobliwego podejścia do życia oraz sposobów na osiąganie z góry zaplanowanych celów. Szarooki zsunął się z łóżka, po czym położył się na podłodze w odległości nie większej niż metr od swego mentora. Chciał sprawdzić czy jego nawyki również miały głębsze znaczenie, więc idąc za jego przykładem zamknął oczy oddając się wieczornej ciszy.
- Jak Ty to robisz? - szepnął cicho.
- Musisz być bardziej precyzyjny.
- W jaki sposób złożyłeś to wszystko w całość? Nie dostrzegłem nawet połowy z tego o czym mówiłeś.
- Jestem całkiem dobrym obserwatorem! - zachichotał blondyn – Zawsze zwracam baczniejszą uwagę na nieoczywiste szczegóły niż na całość. Ludzie mają tendencję do pokazywania się nowo poznanym z jak najlepszej strony, dlatego tłumią wiele swoich zachowań. Nikt jednak nie jest w stanie zapanować całkowicie nad własną naturą. Przyglądam się drobnym, bezwiednym gestom. Wsłuchuję w ulotne zmiany tonacji głosu i rytm oddechu. Szukam sprzeczności między wypowiadanymi słowami, a mową ciała. Jeśli przypatrując się komuś, bądź jakiejś sytuacji, odczuwasz nieprzyjemny zgrzyt gdzieś na granicy świadomości, możesz być pewien, że właśnie odezwała się Twoja intuicja podpowiadając, iż coś tu nie gra. Intuicja wyostrza się proporcjonalnie do zdobywanego doświadczenia, więc nie przejmuj się tym, że póki co niewiele Ci podpowiada. Potrzebujesz wprawy tak jak każdy. Zbyt mało jeszcze przeżyłeś, żeby być w stanie bezwiednie wyczuć niezgodności.
- Dlaczego sądzisz, że zaatakują dzisiejszej nocy? Co przegapiłem? - zapytał podsuwając dłonie pod kark.
- Jeśli tego nie zrobią, bardzo się nimi rozczaruję. - prychnął Kill – Ścieranie się z bandą beznadziejnych głupców nigdy nie należy do satysfakcjonujących przyjemności. Panna Carmen, zapewne rozproszona przez moją urokliwą buźkę, chętnie poinformowała mnie, że bandyci wywodzą się z miejscowej ludności i mogą się pojawić w każdej chwili, wykorzystując doskonałą znajomość terenu. Niezamierzenie uprzedziła mnie o takiej możliwości, więc śmiem zakładać, że to ich standardowy manewr. Przypuszczam, że żadnemu śmiałkowi nie udało się rozbić tej dzikiej bandy, ponieważ większość z nich zakończyła wędrówkę właśnie w tej karczmie.
- Ślady po niedoczyszczonych plamach krwi na schodach? - Luther uchylił lewe oko i zerknął na kompana.
- No proszę, nie jesteś całkiem ślepy! - zaśmiał się gardłowo zielonooki – Nie tak łatwo pozbyć się krwi z drewna, zwłaszcza jeśli ma już swoje lata i jest mocno spękane. Zamordowanie bezczelnego, rządnego sprawiedliwości wojaka pośród bogu ducha winnych kupców, musi działać cuda. Kto chciałby sprzeciwiać się osiłkom, którzy w środku nocy włamują się do pozornie bezpiecznej karczmy i zarzynają we śnie szlachetnych mężów, gotowych skrzyżować z nimi miecze? Taka taktyka zapewnia bandytom maksimum korzyści, przy minimalnym ryzyku. Stawiam, że Juan Manuel de Navarro podeśle tu skromny oddział, góra sześciu solidnie uzbrojonych cwaniaków. Wystarczająco, żeby sprzątnąć bez trudu dwóch wyrwanych ze snu mężczyzn, nie wchodząc sobie wzajemnie w drogę ani nie podnosząc alarmu przed wykonaniem egzekucji. Zajmiemy się nimi i wyruszymy w góry po resztę. Później wrócimy do wioski, przynosząc jej zagładę w płomieniach jako karę za uczestniczenie w tak odrażającym procederze.
Szarooki zamknął powieki i leżał przez chwilę bez słowa, myśląc o wszystkim co się tu wydarzyło. Śledząc tok rozumowania Killian'a, widział wyraźnie w jaki sposób dochodził do poszczególnych wniosków, nie naciągając zbytnio faktów pod wymyślną teorię. Tak naprawdę cała ta sytuacja była banalnie prosta do rozczytania, jeśli wiedziało się w jaki sposób patrzeć. Miał tak wiele pytań do swojego obecnego mentora...postanowił jednak spróbować samodzielnie doszukać się odpowiedzi na dręczące go zagwozdki, dopiero w ostateczności zwracając się do Phoenix'a z prośbą o wyjaśnienie. Jeszcze nie wyczuł Kill'a, co utrudniało mu ocenienie na jak wiele mógł sobie w stosunku do niego pozwolić i gdzie leżała granica, której nie powinien przekraczać. Może wcale jej nie było? Tak czy inaczej rozważniejszym pomysłem było działanie ostrożnie, niż późniejsze staranie się o poprawę nadszarpniętych relacji. Jakby na to nie patrzeć, byli na siebie skazani jeszcze przez jakiś czas.
- To sprawia Ci przyjemność? - zapytał w końcu, nie potrafiąc ugryźć się w język.
- Mówiłem Ci już, żebyś precyzował pytania. Mogę co prawda pogrzebać Ci w głowie ale nie jest to przyjemne doświadczenie dla żadnej ze stron.
- Zastanawiam się, czy zabijanie sprawia Ci przyjemność. Twoje umiejętności jednoznacznie pokazują, że masz w tym wprawę i nie wahasz się przed odebraniem komuś życia.
Blondyn uśmiechnął się szeroko, mocniej zaciskając powieki. Smarkacz może i nie był doświadczony ale posiadał wyczucie, pozwalające mu formułować trafne pytania. W sumie co mu szkodziło powiedzieć dzieciakowi nieco więcej o swojej filozofii życia?
- Nigdy się nie waham, bo uznaję zawahanie za przejaw słabości i braku wiary w słuszność oceny sytuacji. Może wydawać Ci się to dziwne, zwłaszcza po tym co zobaczyłeś, ale w gruncie rzeczy nie przepadam za mordowaniem i unikam tego kiedy mogę. Zabijanie nie jest dla mnie rozrywką, tylko środkiem prowadzącym do osiągnięcia celu. Sam akt odebrania komuś życia ani mnie nie cieszy ani nie martwi, ponieważ lata temu postanowiłem, że mój upadek i odrodzenie się w Otchłani będą początkiem zupełnie nowej drogi. Postawiłem na sprawiedliwość w moim własnym rozumieniu tego słowa. Wykorzystuję podsycane przez pustkę pragnienia do eliminowania jednostek, które uważam za niegodne marnowania powietrza. Jeśli ktoś jest bezużytecznym, szkodliwym, podłym padalcem, nie widzę potrzeby pozwalania mu żyć w spokoju dopóki śmierć we własnej osobie się o niego nie upomni. Kto z mojego punktu widzenia zasługuje na śmierć, ten ją poniesie.
- Nie powinieneś mówić „kto z obiektywnego punktu widzenia"?
- Jakoś nie bawi mnie oszukiwanie samego siebie! Nie wierzę w istnienie czegoś takiego jak obiektywizm. Załóżmy, że starasz się być obiektywny, więc analizujesz daną sytuację z uwzględnieniem wszystkich możliwych punktów widzenia i utrzymujesz absolutną bezstronność patrząc wyłącznie na fakty. Twoja końcowa opinia tak czy inaczej będzie wypadkową wielu subiektywnych punktów widzenia. Sama w sobie również będzie subiektywną, bo wyłącznie TWOJĄ interpretacją tego czego się dowiedziałeś. Tak samo jest ze sprawiedliwością. To co Ty postrzegasz jako sprawiedliwe rozstrzygnięcie dla kogoś innego może być skandalicznym błędem i żadne z Was nie będzie miało całkowitej racji bo sprawiedliwość jest kwestią płynnie zmieniającej się umowy, na którą wpływają takie rzeczy jak: czasy w których żyjemy; kultura w jakiej nas wychowano; aktualna polityka; kształt społeczeństwa; przemiany w światopoglądach; sprawy związane z religią i wiele, wiele innych pomniejszych zmiennych. Wszystko jest kwestią dostosowania się do ogólnie panujących reguł w danym miejscu i czasie. Dlatego mówię, że wymierzam własną sprawiedliwość wobec osób, które uważam za zasługujące na poniesienie kary.
- Xadias. - szepnął Luther.
Lord gwałtownie poderwał się z podłogi i zaskoczony spojrzał na kompana. Dragan również usiadł, spłoszony tak energiczną reakcją mentora – nie sądził, żeby powiedział coś niewłaściwego, dlatego zachowanie Killian'a nieco go wystraszyło.
- Jak mnie nazwałeś? - warknął Phoenix.
- Vallerin mówiła, że kiedyś tak Cię nazywano. Xadias Sprawiedliwy, Boski Egzekutor.
- Dawno już nie słyszałem tego określenia! - zielonooki zaśmiał się beztrosko – To było moje pierwsze wcielenie po wygrzebaniu się z Otchłani i rzeczywiście wiele ludów uwieczniło mnie pod tym właśnie imieniem w swoich legendach, choć osobiście uważam, że przydomek nadano mi nieco na wyrost. Nie widzę się w roli mistycznego herosa, niestrudzenie walczącego o sprawiedliwość. Po prostu wybrałem taką ścieżkę zaspokajania swoich własnych żądz, by jednocześnie nie szkodzić niewinnym o ile oczywiście jest to możliwe. Zrozumiałem dawno temu, że nie muszę dławić tego co we mnie siedzi, a w tym zepsutym świecie zawsze znajdzie się zajęcie dla egzekutora, obcinającego łby wyrachowanym, bezlitosnym skurwielom. Czemu miałbym pozwolić aby zajmowali się tym przyzwoici ludzie, których nękać będą wyrzuty sumienia, skoro dla mnie to żadna różnica.
- Porządny Phoenix, którego misją jest przyniesienie ulgi ciemiężonym śmiertelnym? - zaśmiał się nieprzyjemnie Luther – Teraz mogę powiedzieć, że widziałem już największy spośród cudów.
- Nie obrażaj! - Kill uderzył lekko ramię chłopaka – Nie jestem porządny tylko egoistyczny, a jedynym dobrem jakie przynoszę śmiertelnym, jest ograniczenie moich zapędów do pozbywania się wszelakiej maści kanalii. Jeśli szczęście nam dopisze, wkrótce przekonasz się jak niewiele pozostało we mnie z miłosiernego obrońcy uciśnionych.
Blondyn zamilkł, nie przestając uśmiechać się w niepokojąco złowieszczy sposób. Dragan uznał, że na dziś wystarczy mu już prób socjalizowania się z nowym opiekunem. Niewiele zrozumiał z jego wywodu, bo zapomniał już czym była potrzeba hamowania się – obecnie brzmiało to dla niego jak uciążliwa, wymagająca żelaznej woli niedogodność, a wysilać się w taki sposób nie miał najmniejszej ochoty. Killian korzystając z tego, że już się podniósł, postanowił zaprezentować uczniowi podstawy posługiwania się sztyletem. Ze swojego worka wyciągnął drugie ostrze - bliźniaczo podobne do tego, które sam dzierżył - i podał je Lutherowi, objaśniając w międzyczasie jak powinien je trzymać, żeby osiągnąć odpowiedni efekt. Przez dłuższy czas szlifowali postawę młodziaka oraz płynne przechodzenie z ataku do obrony i z powrotem. Lord, pozornie skupiony na szkoleniu dzieciaka, cały czas bacznie kontrolował czy w pobliżu karczmy nie działo się nic alarmującego ale ku jego niezadowoleniu noc wydawała się spokojniejszą, niż przyzwoitość przewidywała. Zdołowany brakiem możliwości rozpoczęcia poważnego treningu, nakazał znużonemu szarookiemu wypocząć, a sam ułożył się na twardej podłodze, uprzednio gasząc świecę. Czuł na sobie pytające spojrzenie szczeniaka, więc uśmiechnął się zadziornie, prowokując go do zadania kolejnego przygłupiego pytania.
- Czemu śpisz na podłodze? - padło nareszcie.
- Przyzwyczajenie. Kiedy długo podróżujesz po świecie, szybko przestaje Ci zależeć na wygodach, a kawałek czystej podłogi pod dachem staje się jedynym luksusem jakiego potrzebujesz. Obudzę Cię, jeśli wydarzy się coś interesującego.
- Nie idziesz spać? - Dragan najwidoczniej nie miał zamiaru się poddać.
- Tego nie powiedziałem. Nauczyłem się nigdy nie zasypiać całkowicie. W zasadzie można powiedzieć, że zawsze jestem w stanie czuwania, dzięki czemu mogę zareagować bezzwłocznie na niebezpieczeństwo. Przydatna sztuczka ułatwiająca nie zginięcie z ręki jakiegoś prostaka w środku nocy, cholera wie gdzie. Uprzedzając pytanie, tak tego też Cię nauczę. Zamknij w końcu jadaczkę młody i śpij.
Luther usłuchał i już po chwili oddychał spokojnym, błogim rytmem. Kill wsłuchując się w jego miarowe wdechy oraz wydechy uśmiechnął się szeroko. Vallerin nie przesadzała mówiąc, że z Dragana dziecinnie łatwo było zrobić niepowstrzymaną bestię. Otchłań w nim była świeżo zaszczepiona, pozbawiona konkretnego kształtu i celu jakiemu miałaby służyć, a smarkacz nie sprawiał wrażenia zorientowanego ani w jej potędze ani możliwościach jakie oferowała przy odrobinie wysiłku. Póki co działał instynktownie, nie myśląc o tym co tak właściwie chciał osiągnąć – brakowało mu siły woli, niezbędnej do zapanowania nad miotającą się pustką. Skoro Otchłań nie zmieniła go, a jedynie wydobyła jego prawdziwą naturę...musiał być od samego początku przerażający. Luther nie mówił i nie zachowywał się jak osoba o niezłomnym systemie, pojętej na swój sposób, moralności. Uczuciowo także był ubogi, zupełnie jakby narodził się bez umiejętności odróżniania dobra od zła i nikt go tego nigdy nie nauczył. Wyprawa z tym dzieciakiem u boku, wydawała się Phoenix'owi zapowiedzią niezłej zabawy, a kto wie, może i początkiem całkiem trwałej przyjaźni – choć nawiązywanie więzi z Lutherem nie należało do jego priorytetów. Był ciekaw jak ten wygadany szczeniak poradzi sobie, gdy przyjdzie mu stanąć do walki na śmierć i życie, bez możliwości taktycznego odwrotu. Samo gadanie lub fantazjowanie o odebraniu komuś życia było niczym w porównaniu do znalezienia się w takiej sytuacji. Lord bardzo dobrze wiedział, że większość cwaniaków nagle nie było w stanie się poruszyć ani tym bardziej zdobyć na zadanie ostatecznego ciosu – panika zawsze okazywała się paraliżująca. Leżał bez ruchu, myśląc o turkusowookim chłopaku i metodzie jego efektywnego wychowania bez wyrządzania zbędnych szkód. Nagle uśmiechnął się jeszcze szerzej, odsłaniając rząd równych, perłowych zębów. Jednak przybyli. Podniósł się bezgłośnie z podłogi i podszedł do łóżka podopiecznego, po czym szarpnął go delikatnie za ramię. Dragan spojrzał na niego niemrawo, średnio wiedząc gdzie jest i co się tak właściwie dzieje, jednak po chwili do niego dotarło. Poderwał się gwałtownie ale Lord przystopował go, gestem nakazując milczenie.
- Pięciu plus lider. Nadchodzą z zachodu. - szepnął Killian, odwracając się w kierunku niewielkiego, brudnego okna.
- Widziałeś ich? - Luther zsunął się z łóżka, po czym sięgnął po ukryty pod poduszką sztylet.
- Jeszcze nie, są jakieś pół kilometra stąd i poruszają się powoli. Zapewne czekają na odpowiedni moment. Ludzie około 4 rano są najbardziej podatni na atak i bezbronni, doskonała pora na uderzenie bez narażania się na komplikacje. Wyjdziemy im na spotkanie. Nie chcę tu narobić bałaganu, a element zaskoczenia powinien zagrać na naszą korzyść. Przy odrobinie finezji, skończymy z nimi zanim zauważą co się dzieje.
Kill powoli przesunął się ku swojemu łóżku, ściągając z niego zbroję. Zgrabnie rzucał kolejne jej elementy wprost w dłonie zaskoczonego Dragana.
- Wkładaj. - polecił Phoenix widząc, że dzieciak pojęcia nie miał co powinien zrobić.
- A co z Tobą? - Luther zajął się przymierzaniem napierśnika.
- Cóż to za urocza troska, szczeniaku? Martwisz się o swojego mistrza?! - zaśmiał się sucho – Pamiętasz chyba kim jestem. Noszę zbroję tylko dlatego, że podoba mi się jak w niej wyglądam i dzięki zbroi łatwiej mi wymigać się od zbyt natarczywych pytań. Przestań marudzić i zakładaj.
Turkusowooki przez dłuższy czas mocował się niezdarnie ze skórzaną osłoną, nie mogąc dopasować jej do swojego ciała. Lord był od niego sporo wyższy i choć wydawał się przyjemnie smukły, posiadał szeroką pierś oraz wyćwiczone w rozlicznych potyczkach mięśnie brzucha oraz ramion. Killian ledwo powstrzymywał się od parsknięcia śmiechem, podziwiając nierówną walę młodzika z upartą zbroją. W końcu przewrócił ostentacyjnie oczami i podszedł do podopiecznego, patrząc na niego kpiąco. Nie tracąc czasu na zbyt łatwe docinanie smarkaczowi, zabrał się za sznurowania oraz klamry, sprytnie ukryte w doskonale wykonanej zbroi. Ledwo po kilku wprawnych ruchach zdołał przezwyciężyć różnicę sylwetek, chowając ciało chłopaka za solidną osłoną.
- Jesteś w tym beznadziejny. - rzucił, odsuwając się od młodzika.
- Nigdy nie miałem na sobie zbroi. - burknął Dragan – Skąd miałem wiedzieć jak ją zapiąć?
- Te Twoje mądre księgi Ci tego nie powiedziały? - żachnął się mężczyzna – Cóż za zaskoczenie!
- Książki zawierają odpowiedzi na...
Phoenix przerwał nerwową paplaninę Luthera, który aż poczerwieniał ze złości. Doskonale wiedział co smarkacz chciał powiedzieć i nie mógł się z tym w żadnym razie zgodzić.
- Tylko niektóre pytania. Vallerin chciała żebyś wyruszył ze mną, bo musisz sam znaleźć odpowiedzi, których brakuje w księgach. Teoria poparta doświadczeniem, to prawdziwa wiedza i Lady bardzo dobrze to wie, a Ty dopiero musisz się przekonać. Koniec gadania. Za mną.
Blondyn niespiesznie przesunął się do okna i uważnie lustrując okolicę, otworzył je niemalże bezgłośnie. Machnął ku Draganowi, po czym wyskoczył jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie – wiele razy wymykał się w podobny sposób, choć okoliczności bywały różne. Miękko wylądował w wysokiej trawie okalającej karczmę i nie wstając, czekał na swojego kompana. Lutherowi skok z okna wyszedł mało zgrabnie, a lądowanie było czystą katastrofą. Zamiast bezpiecznie zamortyzować upadek, uderzył w ziemię bokiem i przeturlał się po wilgotnej rosie. Kill przedarł się do niego, wciąż unikając prostowania się.
- We wszystkim jesteś żałosny? - zakpił wyciągając dłoń ku smarkaczowi.
- Możliwe.
Dragan zaśmiał się cicho, przyjmując pomocną dłoń. Zaczynał powoli odczuwać, że trafił do kompletnie innego świata, a odnalezienie się w nim mogło wcale nie być tak banalne, jak początkowo sądził. Iluzjonista czuł się nieprawdopodobnie swobodnie w obliczu niebezpieczeństwa i sprawiał wrażenie faceta doskonale przygotowanego na każdą ewentualność – osobnika dobrego we wszystkim, dzięki zgromadzonemu doświadczeniu. Turkusowooki zrównał się ramieniem z nowym mentorem, czekając na dalsze instrukcje. Kill przycisnął palec wskazujący do ust i wskazał ledwo widoczną ścieżkę z udeptanej trawy. Luther skinął porozumiewawczo głową, po czym ruszył za towarzyszem, opierając niespokojnie dłoń na rękojeści sztyletu. Parli przed siebie, między wysokimi trawami i mokrymi krzewami, w ślimaczym tempie – w odległości równej wyciągniętemu przedramieniu kruczowłosego. Killian ustawił się lekko bokiem względem ucznia, żeby uniesioną na wysokość mostka dłonią wydawać mu nieme polecenia. Co kilkanaście metrów zaciskał dłoń w pięść, nakazując krótki postój w trakcie którego nasłuchiwał uważnie. Na dobre zatrzymali się, gdy dostrzegli wyraźny płomień pochodni majaczący między skupiskiem młodych drzew. Lord rozkazał dzieciakowi pozostać w miejscu, a sam wyruszył na zwiad – musiał mieć pewność, że natknęli się na oddział bandytów, a nie bogu ducha winnych cywili. Dragan przywarł niemalże na płasko do ziemi, starając się wnioskować z otaczających go, nocnych odgłosów. Rozpoznawał pohukiwania sów, szmery nocnych stworzeń wałęsających się pośród traw i złowieszczy szum drzew, targanych ciepłym, suchym wiatrem. Nie był w stanie wychwycić nic więcej – nie słyszał cichych rozmów ani dźwięku zbliżających się kroków. Był w tym tak kiepski, że nie usłyszał nawet powrotu Phoenix'a, zanim nie znalazł się w zasięgu jego wzroku ledwie dwa metry od niego. Blondyn, poruszając się bezszelestnie, dołączył do kompana.
- Sześciu tak jak mówiłem. - szepnął – To nasi chłopcy, a przewodzi im ten, którego paskudną gębę rozbiłem o kontuar. Nie mają zbrój, za to dźwigają ze sobą dość porządne miecze półtoraręczne. Z Twoim brakiem doświadczenia starcie sztylet kontra miecz nie skończyłoby się najlepiej, więc będziesz musiał uderzyć z zaskoczenia i przejąć to żelastwo. Pójdę przodem i sprowokuję ich, żeby skupić na sobie uwagę, a Ty ukryj się na skraju zagajnika i dopadnij stojącego najbliżej, zaraz po tym jak załatwię pierwszego z nich. Celuj precyzyjnie w szyję, serce, brzuch albo uda. Oczy też się nadają ale ciężej trafić. Potrzebny Ci jeden solidny atak i nic więcej. Jeśli przyjemniaczek będzie dużo większy od Ciebie, najpierw podetnij ścięgna i więzadła pod kolanami, zrozumiałeś?
Dragan niemrawo skinął głową. Zaczynało się...wiedział, że ta chwila nadejdzie ale kiedy w końcu nadeszła...zaczął się denerwować. Dłonie mu zwilgotniały, przez co przestał czuć się pewien własnego chwytu. Serce łomotało mu jak oszalałe, a w głowie wciąż dźwięczały instrukcje Kill'a, które panicznie usiłował zapamiętać. Oddychał ciężej niż zazwyczaj, a i czuł się jakoś tak gorzej...jakby nagle jego ciało zyskało kilka zbędnych kilogramów. Lord, widząc zdenerwowanie smarkacza, poklepał go po ramieniu.
- Pierwszy raz zawsze jest stresujący. Będę tuż obok i naprawię wszystko co spartolisz ale wolałbym nie tracić na to czasu. - zaśmiał się cicho – No szczeniaku! Głowa do góry i udanych łowów.
- Udanych łowów. - powtórzył turkusowooki, nieco już spokojniejszy.
Phoenix zachichotał i oddalił się w taki sam sposób jak wcześniej podszedł. Niemalże przeczołgał się ku krańcowi ścieżki, odetchnął głęboko, po czym wyskoczył z trawy prowokując zamieszanie w szeregach wroga. Stanął prosto przed sześcioma zdezorientowanymi mężczyznami, swobodnie opierając dłoń na prawymi biodrze.
- Nie wyglądacie mi Panowie na miłośników nocnych przechadzek. - zaśmiał się szyderczo i spojrzał na pokiereszowanego rabusia – Jak buźka? Ładnie się goi?
Niezaprzeczalny lider tej nieciekawej bandy poczerwieniał ze złości, niczym dorodny pomidor. Gnojek z karczmy wkurwił go niemiłosiernie, a pieczenie okaleczonej twarzy wciąż podsycało narastającą rządzę zemsty! Osobiście poprosił szefa o przekazanie mu grupki kamratów, których miał zamiar wykorzystać do pozbawienia głowy tego irytującego smarkacza. Już obiecał de Navarro, że o poranku złoży u jego stóp łeb kolejnego podróżnika, śmiejącego stawiać im opór. Uśmiechnął się na tyle, na ile pozwalała mu pokiereszowana morda, opierając dłoń na rękojeści swego wysłużonego, wiernego miecza. Dyskretnie, w jego mniemaniu, skinął ku towarzyszom dając im znać, iż tuż przed nimi stał ten, który był celem ich nocnej eskapady. Kill z rozbawieniem przyglądał się swoim przeciwnikom – brak było im obycia, gustu oraz z całą pewnością gracji. Znudziło mu się czekanie na atak, więc ruszył na nich pierwszy, mając nadzieję, że Dragan był gotowy do swojej dziewiczej walki. W pełnym rozpędzie przeskoczył nad liderem, odbił się od jego pokracznie szerokich ramion i wskoczył na stojącego za nim osiłka, wspierając dłonie na jego barkach. Błyskawicznym ruchem skręcił kark oponentowi, zanim miał szansę zorientować się w sytuacji, po czym wylądował miękko na ziemi. Zerknął w bok by sprawdzić jak szło Lutherowi i westchnął z dezaprobatą. Dzieciak częściowo wykonał swoje zadanie, rzucając się na najbliżej stojącego bandytę, jednak nie udało mu się poprawnie osłabić jego nóg – ranił go sztyletem ale wymierzył zbyt wysoko, tnąc mięśnie ud zamiast ścięgien. Póki co dzieciak jakoś sobie radził, a on nie miał czasu przybyć mu z odsieczą, bowiem ku niemu już szarżowało dwóch mocno niepocieszonych skurwieli z mieczami w dłoniach. Walka sztylet kontra miecz nie miała za wielkiego sensu, o ile ów sztylet nie spoczywał w ręce osoby, która posługiwała się nim perfekcyjnie. Phoenix rzucił swą ulubioną zabawką, precyzyjnie trafiając w oko jednego z raptusów, który padł na kolana wrzeszcząc przeraźliwie – o jednego mniej. Zwinnie uniknął wymierzonego w niego ostrza miecza i podbiegł do okaleczonego oponenta, posyłając go na ziemię bezlitosnym kopnięciem w wystającą rękojeść, przebijając czaszkę oraz mózg. Wyszarpnął sztylet z martwego cielska, zarzucając je na swoje plecy, żeby zatrzymać impet ataku kolejnego uroczego gentlemana. Miecz wbił się w pozbawione tchu truchło, przeszywając je na wylot, więc miał doskonałą okazję do pozbawienia atakującego jego oręża. Gwałtownie obrócił zwłokami, wyrywając miecz z dłoni przeciwnika, po czym cisnął w niego martwym kamratem, powalając go na namokłą trawę. Szykował się do poderżnięcia gardła bezbronnemu mężczyźnie, gdy jego plany pokrzyżował rozpaczliwy krzyk.
- Cruen!
Wrzask Luthera przeszył chaos pola potyczki, niosąc się echem pośród spokojnych, niewzruszonych drzew. Killian natychmiast zwrócił się ku młodemu towarzyszowi i zaklął pod nosem – gnojek nie nadawał się jeszcze do bezpośrednich starć. Nad osuniętym na kolana Lutherem stało dwóch mężczyzn. Jeden z nich zaciskał palce na jego gardle, skutecznie pozbawiając go tchu, a drugi przygotowywał się do zadania ostatecznego, śmiertelnego ciosu. Phoenix wyciągnął przed siebie dłoń i używając magii, zamienił się miejscami z Draganem. Teraz to wokół jego krtani oplatały się grube palce rabusia ale niespecjalnie się tym przejmował. Oponent wykazał się godnym pochwały pomyślunkiem, dusząc go od tyłu, jednak popełnił podstawowy błąd, który wkrótce miał kosztować go życie – nie podkulił palców, żeby użyć do duszenia jedynie knykci. Lord kopnął w kolano mężczyznę zamierzającego przeszyć go mieczem, miażdżąc mu kości, po czym złapał drugiego za małe palce, łamiąc je niczym zapałki. Jak podejrzewał, brutal nie wytrzymał zbyt długo walki z bólem i rozluźnił uścisk, dając mu możliwość szybkiego odwrócenia się oraz wpakowania sztyletu wprost w odsłonięty brzuch. Bez mrugnięcia okiem przeciągnął ostrze, otwierając jamę brzuszną i uwalniając wnętrzności. Wstał z klęczek nie trudząc się dobiciem ofiary – facet nie miał najmniejszych szans na przeżycie, a jemu nie zależało na skróceniu jego cierpień. Sięgnął po leżący obok niego miecz, po czym powolnym krokiem zbliżył się ku typowi, któremu pogruchotał kolano. Mógłby bawić się w uprzejmości ale czas go gonił, więc zdzielił wroga butem po twarzy, ogłuszając go i gwałtownym ruchem otworzył jego usta. Uśmiechnął się cynicznie, przeszywając podniebienie rabusia mieczem na tyle mocno, że ostrze przebiło gardło, wbijając się stabilnie w grunt. Czterech z głowy, zostało dwóch z czego jeden był już pozbawiony broni. Zerknął przez ramę szukając Luthera. Smarkacz stał o krok od bezbronnego adwersarza, dzierżąc w dłoniach jego miecz ale nie zdobył się na nic więcej. Phoenix uśmiechnął się kpiąco. Każdego szczekacza dopadały wątpliwości.
- Dobij! - krzyknął ku podopiecznemu.
Dragan spojrzał na niego zdezorientowany, czym niezamierzenie rozbawił swego mistrza - gnojek był wręcz rozczulająco bezradny, choć jego własne, butne słowa zapowiadały coś zupełnie innego. Kill namierzył kątem oka pokiereszowanego lidera i uśmiechnął się pod nosem. Facet może i nie był za szczególnie lotny ale na tyle ogarnięty, by wycofać się póki jeszcze miał szansę. Szubrawiec, przerażony tym co zobaczył, powoli cofał się między drzewa z co najmniej oczywistym zamiarem nawiania, a Lord nie miał zamiaru go zatrzymywać – poinformowanie herszta o ich krucjacie mogło jedynie dodać smaku całej wyprawie!
- Powiedz Juan'owi Manuel'owi de Navarro, że odwiedzę jego uroczą kryjóweczkę! - zwrócił się do mężczyzny – O i zajmij się swoją buźką! Nie żeby wcześniej była szczególnie śliczna ale teraz jest obrzydliwa!
Lider tej żałosnej bandy dał nogę, porzucając ostatniego towarzysza na pewną śmierć. Killian roześmiał się głośno – niczego więcej nie mógł oczekiwać od byle kryminalisty! Swobodnie podszedł do Dragana, który kurczowo trzymał miecz, nie mogą zdobyć się na faktyczne pozbawienie życia bezbronnej ofiary. Po prostu stał, trzęsąc się z nerwów. Lord zabrał miecz z jego dłoni.
- Za wcześnie dla Ciebie, szczeniaku.
Po tych słowach jednym, potężnym cięciem skrócił nieszczęśnika o głowę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top