Killian Phoenix



                       Wysoki mężczyzna przystanął przed drzwiami okazałej posiadłości i odetchnął głęboko, zsuwając z głowy obszerny, smolisty kaptur. Luźny materiał opadł na jego szerokie barki, ciągnąc za sobą pasma ciemnych, półdługich włosów. Kierowany przyzwyczajeniem przeczesał je niechlujnie, osłoniętą skórzaną rękawicą, dłonią o długich, smukłych palcach. Nie odwiedzał tego domostwa od lat, choć wiązał z nim same przyjemne wspomnienia – dwór Lady Crown zawsze był dla niego bezpieczną przystanią, do której mógł wrócić nie obawiając się bycia ocenianym. Darzył posiadłość sentymentem, jednak nie mógł jej odwiedzać tak często jakby sobie życzył – powtarzające się wizyty z całą pewnością nie uszłyby uwadze braci a na to pozwolić sobie nie mógł...dla dobra Vallerin oraz własnego. Od wieków jego i jedyną spośród Phoenix'ów wiązał cichy sojusz, trzymany w ścisłej, uciążliwej tajemnicy. To on był oczami Lady, śledzącymi uważnie poczynania Lordów, których zaufaniem cieszył się niezmiennie od początku istnienia rodu. Dzięki wprawnie prowadzonej grze pozorów, mógł niepostrzeżenie wpływać na decyzje braci i utrzymywać dzięki temu względny spokój pośród zwaśnionych mężczyzn – nie na darmo w końcu nazywano Killian'a Phoenix'a Iluzjonistą. Wykorzystywał pełnię swoich niecodziennych umiejętności, by postrzegano go jako niegroźnego lekkoducha o kuriozalnie swobodnym podejściu do życia, skrzętnie ukrywając przenikliwy umysł pod płaszczykiem infantylnej beztroski. Nigdy nie wyjawiał swoich zamiarów oraz pilnował, żeby ciężko było wyrokować na temat jego prawdziwej natury, z pełnym rozmysłem śląc sprzeczne sygnały. Dogłębnie znała go jedynie siostra i był szczerze dumny ze specyficznego porozumienia dusz, które połączyło ich losy w nierozerwalną jedność. Erin całkowicie różniła się od braci, pozbawiona była bowiem mściwego, bezlitosnego wyrachowania oraz niesłabnącej potrzeby podkreślania dominacji nad innymi stworzeniami. Nie zależało jej na władzy, wpływach, czci, wdzięczności ani niczym podobnym – czyniło ją to najpiękniejszym odzwierciedleniem czystej, bezinteresownej miłości oraz dobra, na jakie ten zepsuty świat nie zasługiwał. Zamiast żywić uzasadnioną urazę – wybaczała, nawet najbardziej dotkliwe przewinienia. Miast nienawidzić – okazywała serce tym, którzy na miłosierdzie nie zasługiwali. Nie była zdolna do wymierzania własnej sprawiedliwości ani oceniania innych – rozumiała, nawet gdy zrozumienie wydawało się nieosiągalne. Killian pokochał tę wspaniałą istotę w chwili, gdy ujrzał ją po raz pierwszy i ufał jej bezgranicznie, czego nie mógł powiedzieć o braciach. Wiedział, że w rękach Vallerin jego tajemnice były bezpieczne. Nie musiał się przed nią tłumaczyć ani wstydzić podjętych decyzji...mógł jej powiedzieć o wszystkim i nie bać się odepchnięcia. Iluzjonista mimowolnie ścisnął niewielką, kryształową fiolkę wypełnią krwią, którą zawsze nosił przy sercu, zawieszoną na platynowym łańcuszku o misternym splocie. Otrzymał ten medalion od Lady i traktował go jak najcenniejszy spośród skarbów – a miał ku temu powody wszelakie. Krew wypełniająca fiolkę należała do nikogo innego jak panny Crown. Siostra, gdy straciła nad sobą panowanie przed laty, wydarła z niego część magii, niszcząc ją bezpowrotnie. Nie miał jej tego za złe, oj nie! Tamtego dnia zapłacił za własną głupotę, kiedy w akcie desperacji rzucił się ku płomiennowłosej chcąc jej pomóc, chociaż podświadomie wiedział, że ta mroczna istota...to coś...to nie była jego Vallerin. To...coś...nie czuł od tego nic poza żądzą zniszczenia. Nie wyczuwał w tym czymś niczego co przypominało by mu o siostrze: jej łagodnej aury, bólu z jakim się mierzyła, przepięknego zapachu ani co najdziwniejsze unikatowego ducha jej mocy...zupełnie jakby to wszystko zniknęło. Zanim dotarło do niego, że nie ma pojęcia z czym się mierzy, było już zdecydowanie za późno na odwrót. Sam był sobie winien, tracąc żelazne opanowanie i zdolność racjonalnego myślenia. Wtedy nie mógł znieść patrzenia na cierpienie Lady. Nie mógł pozwolić by zrobiła sobie krzywdę, przez okrutną zdradę doznaną z ręki męża. Nie mógł spokojnie przyglądać się temu jak żal po utracie córki rozszarpuje jej serce oraz duszę, więc jednym nieprzemyślanym ruchem, skazał ją na coś dużo gorszego – ciągnące się po dziś dzień wyrzuty sumienia. Kiedy Lady powróciła z wygnania, po niemalże trzech wiekach samotności, starała się przywrócić mu utraconą cząstkę mocy, jednak bezskutecznie...raz zniszczonej magii nie sposób było od tak odbudować. Zrozpaczona, faktem okaleczenia brata którego potajemnie miłowała najbardziej, Vallerin oddała mu cząstkę swojej mocy poprzez podarowaną krew. Killian w razie potrzeby mógł czerpać siłę z fiolki, wiązało się to jednak z wypaleniem krwi, więc zmuszony był co jakiś czas prosić siostrę o świeżą porcję potężnego płynu – pozostali Lordowie wiedzieli o tym rytuale, dlatego mógł go wykorzystywać z powodzeniem jako wymówkę do odwiedzania Erin. Tym razem jednak to nie krew sprowadzała go do posiadłości. Po raz pierwszy od pamiętnej sprawy ratowania Urien'a, Vallerin poprosiła o spotkanie – wykorzystując zawarty między nimi pakt. Nie miał pojęcia czemu miałaby tak nagle go wzywać i budziło to w nim niejasny, pulsujący gdzieś na granicy świadomości, niepokój. Siostra szczególnie uważała, żeby ich wzmożone kontakty nie rzucały się w oczy, dlatego nie spotykali się z byle powodu na czcze pogadanki. Odetchnął głęboko, wypuszczając medalion i popchnął niepewnie drzwi, po czym wkroczył do eleganckiego, jasnego korytarza. Nikt nie wyszedł mu na powitanie co wydało mu się mocno podejrzane – w posiadłości zawsze było pełno skrzatów ze stojącym na ich czele majordomusem, który nigdy nie odmawiał sobie przywitania oczekiwanego gościa. Lady z rozmiłowaniem otaczała się tymi pokracznymi stworkami, taktując lojalne skrzaty jak własną rodzinę. Phoenix skrzywił się mimowolnie, mocno zaciskając pięści. To była ich wina...przez nich płomiennowłosa musiała szukać ciepła rodziny wśród obcych, nie mogąc w tej sprawie liczyć na braci. Zawiedli ją...zawodzili tak wiele razy, a mimo to ona wciąż ich kochała i dbała o nich jak tylko mogła. Odwiodła ich od zamordowania niewinnego dziecka, gdy ich serca i sumienia pozostały twarde niczym skała. Ocaliła Elias'a, gdy nieomal nie stracił życia w potyczce z Damon'em i Arien'em – tylko ona była w stanie ich uspokoić i zmusić do pójścia na kompromis. Uleczyła Damon'a, kiedy ten przesadził z badaniem ograniczeń własnej mocy, praktycznie doprowadzając swoje ciało do stanu skrajnego wycieńczenia. Uratowała rodzinę Arien'a, kiedy bracia odwrócili się do niego plecami. Zrobiła dla nich tak wiele...każdemu z nich w pewnym sensie ocaliła życie, Killian czuł jednak, że najwięcej zrobiła dla niego. Był taki czas, tuż przed jej utratą kontroli, gdy on sam dał się zwieść Otchłani. W tamtym okresie zajmowały go badania nad zakamarkami magii, w które nikt nigdy nie powinien się zagłębiać – do tej pory nie wiedział czy zrobił to tylko z ciekawości, przez nudę, czy był aż tak głupi. Tak czy inaczej, dał się wciągnąć w niebezpieczną grę, w wyniku której spadł wprost w lodowate objęcia pustki. Wpadł to zbyt łagodne słowo...po prostu rzucił się w nią z durnowatym uśmiechem na twarzy – nie mając pojęcia co tak właściwie robi. Wydostał się stamtąd tylko i wyłącznie dzięki oddaniu siostry. Erin była dla niego drogowskazem. Jasnym światłem, pulsującym pośród bezgranicznej, przytłaczającej ciemności. Wyciągnęła go z Otchłani i nauczyła jak radzić sobie z brzemieniem, jakie spadło na jego barki – nie mówiąc o niczym pozostałym Lordom. Arien, Damon i Elias do tej pory nie wiedzieli o bolesnym upadku brata ani walce jaką toczył każdego dnia odkąd powrócił odrodzony w mroku, którego potęgi nie byli świadomi. Killian był boleśnie pewien, że Lordowie by go nie zrozumieli ani nawet zrozumieć nie próbowali. Zapewne wygnaliby go tak jak później siostrę i zostawili samemu sobie, skazując na powolne popadanie w coraz głębsze szaleństwo. Erin jednak...ona była inna...Wybaczyła mu słabość i cierpliwie udowadniała, że upadek nie musiał wcale oznaczać końca...mógł być nieprzyjemnym początkiem nowej, pełnej nieoczekiwanych wyzwań, ery. Jej łagodna, ciepła miłość wydzierała Otchłani władzę nad nim i jego czynami, przywracając mu wolną wolę. Starania Vallerin i jej wiara w siłę brata, umożliwiły mu powrót do w miarę normalnego funkcjonowania na własnych zasadach. Świadomość tego wszystkiego wpędziła go w dogłębną rozpacz oraz obrzydzenie do siebie samego, gdy to ona znalazła się w identycznej sytuacji a on okazał się zbyt słaby i nieporadny, żeby jej pomóc. Bezsilnie patrzył jak Otchłań pożera jego ukochaną siostrę, potrafiąc jedynie przyłożyć dłoń do jej zamknięcia na długie stulecia. Kiedy wrota więzienia zatrzasnęły się za Vallerin poprzysiągł, że więcej jej nie zawiedzie i słowa miał zamiar dotrzymać – bez względu na cenę jaką przyszłoby mu za to zapłacić.

- Killian!!

Z gorzkich rozmyślań wyrwał go radosny, melodyjny głos. Podniósł wzrok i z szerokim uśmiechem obserwował jak Vallerin pospiesznie zbiega ze schodów, kierując się wprost ku niemu z otwartymi ramionami. Widywał ją tysiące razy ale wciąż nie potrafił nadziwić się temu jak była piękna. Jej obecny majordomus imieniem Egar był obdarzony niezrównanym wyczuciem estetyki, dzięki któremu potrafił bezbłędnie wybierać suknie, którymi okazjonalnie obdarowywał swą Panią. Z tego co wiedział płomiennowłosa nie była skora do przyjmowania podarków ale nie potrafiła odmówić staremu skrzatowi, dla którego możliwość sprezentowania Lady godnych kreacji była największą z przyjemności. Dziś Erin olśniewała strojem. Miała na sobie wyszywaną srebrzystą nicią, ciemnozieloną sukienkę z delikatnym trenem, wdzięcznie układającym się na wypastowanej podłodze. Głęboki szmaragd materiału kontrastował z rubinem jej długich, prostych włosów, otulających drobną sylwetkę aksamitną kotarą. Nie czekając aż siostra podejdzie, sam do niej podbiegł i zamknął w ciasnych objęciach. Rytmicznie głaskał eteryczne plecy, ciesząc się z powtórnego spotkania.

- Jesteś coraz piękniejsza, siostrzyczko. - czule pogładził ogniste pasma.

- Wydaje Ci się, braciszku. - odsunęła się lekko i chwyciła jego dłonie, jednocześnie wpatrując się w lazurowe tęczówki – Cieszę się widząc Cię w dobrym zdrowiu Kill i przepraszam za zakłócenie Twojego spokoju. Mam nadzieję, że nie oderwałam Cię od pilnych zajęć.

- Znasz mnie Eri – roześmiał się cicho – nic nie jest dla mnie ważniejsze od spotkania z Tobą. Przyznaję jednak, że zaniepokoiło mnie Twoje wezwanie. Czy stało się coś, co przysporzyło Ci zmartwień?

- Nie do końca. Przejdźmy proszę na taras. Odprawiłam dziś skrzaty, więc będziemy mogli porozmawiać swobodnie. Zechcesz napić się ze mną kawy? - uśmiechnęła się serdecznie, miękkim ruchem zakładając włosy za prawe ucho.

- Tylko jeśli pozwolisz mi pomóc Ci ją przygotować. Po prawdzie mam dla Ciebie prezent. - sięgnął po lnianą sakwę przytroczoną do skórzanego pasa – Otwórz proszę.

Lady rozwiązała ostrożnie konopny sznurek, ciasno owinięty wokół materiału i uśmiechnęła się szeroko, czując wspaniały aromat palonych ziaren. Killian jako jedyny z Phoenix'ów dorobił się miana podróżnika, wyprawiając się do odległych krain w sobie tylko znanym celu. Oficjalnie jego rozliczne podróże miały służyć badaniom ale po świecie włóczył się bardziej dla przyjemności niż w imię szeroko pojętej nauki. Twierdzę rodu opuścił rychło po uwięzieniu Vallerin, nie mogąc sobie znaleźć miejsca w ponurych murach i od tamtego czasu nie powrócił tam na dłużej. Nie miał stałego miejsca pobytu ani domu, do którego chętnie by wracał bo nie było mu to do niczego potrzebne. Za bardzo rozsmakował się w nieskrępowanej wolności by powtórnie dać się zamknąć w czterech ścianach. Panna Crown doskonale wiedziała, że brata fascynowali ludzie, ich kultura oraz zwyczaje, których nie miał szans poznać, trzymając się ściśle twierdzy Phoenix'ów. Bracia widzieli w nim ekscentrycznego szaleńca, marnującego cenny czas na bezsensowne wałęsanie się pośród śmiertelnych, jednak płomiennowłosa osobiście sądziła, że Kill wybrał najwłaściwszą ścieżkę i zazdrościła mu przekonania z jakim poświęcał się swojej niecodziennej pasji. To był główny powód, przez który zdecydowała się właśnie Killian'a prosić o pomoc. Wraz z młodym Lordem weszła do obszernej, częściowo otwartej kuchni, zajmującej rozległą komnatę w południowym skrzydle posiadłości. Zazwyczaj gwarno było tu od śmiechów oraz żywo prowadzonych rozmów skrzatów a w powietrzu unosił się cudowny aromat szykowanych pyszności – dziś jednak kuchnia była cicha i spokojna a przez to nieco ponura. Killian nie odstępował jej na krok, usiłując pomóc w naszykowaniu kawy. Jako, że był fizycznie silniejszy, zajął się rozbiciem w drobny pył ziaren kawy. Ziarna, sprezentowane siostrze, zdobył jakiś czas temu podczas wyprawy na daleki wschód. Wymienił jeden z zakupionych przez pomyłkę pierścieni na świeżą porcję dość jeszcze rzadkiego - w niektórych regionach - dobra jakim była kawa. Podczas, gdy woda gotowała się w niewielkim, cynowym kociołku zgrabnie zawieszonym nad paleniskiem, opowiadał błękitnookiej o swej ostatniej podróży. Tym razem za swój cel obrał Hiszpanię, częściowo przez poszukiwania pewnej osoby, częściowo z fascynacji zamiarem zorganizowania przez monarchę szeroko zakrojonej ekspedycji na nowy kontynent, odkryty przypadkowo przez Krzysztofa Kolumba. Nie interesowała go jednak oficjalna, królewska wyprawa a coś zupełnie innego. Od czasów, gdy Imperium Osmańskie zajęło emirat Karasu – stając się dzięki temu potęgą morską – ciekawiła go żegluga a jeszcze bardziej piractwo. Planował w najbliższym czasie zaciągnąć się do załogi awanturników i wraz z nimi poznać smak życia na bezkresnych wodach mórz i oceanów. Podróże lądowe nieco już się mu znudziły a słone tonie wydawały się kuszącą odmianą. Jeszcze do niedawna na tak drastyczną zmianę stylu życia nie pozwalały mu obowiązki, które pełnił w związku z uzyskaniem tytułu szlacheckiego we Francji ale zamierzał uśmiercić tamto wcielenie i zająć się czymś bardziej ekscytującym niż polityczne gierki wysokiego szczebla. Vallerin, śmiejąc się w głos, wyraziła pełną aprobatę dla tego pomysłu – charakter brata lepiej pasował do poszukującego przygód niespokojnego ducha niż statecznego Pana na włościach. Nie przerywając rozmowy zaparzyła kawę w porcelanowym dzbanuszku i wyciągnęła z kredensu dwie śnieżne filiżaneczki. Kill wyręczył ją w przenoszeniu naczyń na taras z którego rozpościerał się zapierający dech widok na olbrzymi, zadbany ogród. Otoczeni przez imponującą, cichą naturę mogli odetchnąć i podjąć szczerą rozmowę, nie martwiąc się o ewentualną obecność kogoś niepowołanego.

- Więc, moja droga siostro? - Phoenix przesunął delikatnie dzbanuszek, chcąc mieć pełen widok na rozmówczynię – Czemu mnie wezwałaś?

- Pozwolisz, że nie będę zabierać Ci czasu kurtuazyjnymi uprzejmościami. Zaprosiłam Cię do rezydencji, ponieważ chcę Cię o coś poprosić Kill. Jak doskonale wiesz od roku opiekuję się Draganem, młodszym synem Urien'a. Kocham tego chłopaka i wiem, że odwzajemnia to uczucie, dlatego to o co Cię poproszę łamie mi serce. - westchnęła ciężko – Nie mogę dłużej zajmować się Draganem. Nauczyłam go wszystkiego czego byłam w stanie ale coraz wyraźniej widzę, że on jest tu nieszczęśliwy. Czuję w nim tęsknotę za szerokim światem. Mogę przekazać mu tylko wiedzę teoretyczną a to nie wystarczy...nie potrafię pokazać mu świata w sposób bardziej naturalny...namacalny. Chcę, żeby Dragan był wolny ale wiem doskonale, że jest jeszcze zbyt słaby i niedoświadczony, żeby poradzić sobie samodzielnie. Chętnie wyruszyłabym z nim, jednak obydwoje wiemy, że to niemożliwe...nie dla mnie...Dlatego proszę Cię braciszku, zabierz go ze sobą. Zaopiekuj się nim przez jakiś czas, naucz go jak ma się bronić i pokaż mu sposób w jaki funkcjonuje świat a gdy uznasz, że jest gotów...puść go wolno.

Niebieskie oczy Phoenix'a zalśniły mroźną stalą. Nienawidził braci i samego siebie za odcięcie Lady od świata złotym murem...za zrobienie z niej więźnia we własnym domu. Vallerin od dawna nie była wolna. Trafiła z jednego więzienia do kolejnego a mimo to, bez słowa sprzeciwu, pogodziła się z ich tchórzliwą, samolubną decyzją. Nie czas jednak było znowu o tym rozmyślać. Zaskoczyła go prośba siostry.

- Eri... - jęknął przeciągle – Zabranie dzieciaka nie jest dla mnie problemem, czemu jednak to ja mam zajmować się Lutherem? Dlaczego poprosiłaś mnie a nie Arien'a? Dragan jest w końcu jego wnukiem.

- Arien go nie zrozumie, tak samo jak nie rozumie Ciebie. Dragan jest inny Kill...jest taki jak my. Po tragicznej śmierci matki wskoczył w Otchłań tak samo chętnie jak Ty przed laty. Odrodził się w pustce ale w sposób odmienny od nas. Otchłań go nie zmieniła a jedynie wydobyła to co od zawsze skrywał w najmroczniejszych zakamarkach duszy, rozbudzając w nim instynkty, które doskonale znasz. Potrzebuje przewodnika. Osoby, która nauczy go panować nad żądzami i uśmierzać ból ciągłego, przemożnego pragnienia siania zniszczenia bez zatracenia się bez reszty. On potrzebuje Ciebie Killian'ie. Twoja wola podróżnika, bezustanna wędrówka, umiłowanie wolności...w nim widzę identyczne pragnienia. Arien zdusiłby go swoim zasadniczym, konserwatywnym podejściem albo co gorsza pogłębił jego destrukcyjną naturę do aż do stopnia, w którym stałaby się nie do opanowania. Naucz tego chłopca tego, czego ja nauczyłam Ciebie wieki temu. Proszę Cię, Kill... - spojrzała na niego błagalnie.

Lord odwrócił głowę, nie mogąc znieść tego wzroku. Jeśli mógł zrobić cokolwiek dla Vallerin, nie miał zamiaru się wahać.

- Nie patrz na mnie w ten sposób, proszę. Zaopiekuję się tym dzieciakiem i wyszkolę go najlepiej jak potrafię, przysięgam. Uczyłaś go posługiwania się bronią? - uniósł pytająco brew, sięgając po filiżankę.

- Po tym co się stało...po tym co Ci zrobiłam...nigdy więcej nie sięgnę ani po broń ani różdżkę. Wiem, że sprzeniewierzam się tym woli Imierion'a i mam cichą nadzieję, że mi to wybaczy ale boję się braciszku. Boję się, że kiedy moje palce zacisną się po raz kolejny na rękojeści...to co we mnie tkwi przebudzi się a ja nie będę mogła tego powstrzymać.

Phoenix zerkał na kobietę znad krawędzi filiżanki. Nie był na tyle arogancki, żeby powiedzieć, że wiedział jak się czuła ale mógł się domyślać. Vallerin niczego tak nie żałowała, jak utraty kontroli nad sobą. Prześladowały ją bolesne wspomnienia i gorzkie, palące poczucie winy. Jako brat był zobowiązany do uszanowania jej obaw i zdjęcia z jej barków przytłaczającego brzemienia. Roześmiał się perliście, chcąc oczyścić przykrą atmosferę.

- Więc nauczę Dragana jak wprawnie posługiwać się bronią! Jeśli masz rację siostrzyczko i jest do mnie podobny, wkrótce pokocha walkę! - zaśmiał się głośniej, po czym upił łyk kawy.

- Nic z tego Kill! Pokaż mu tylko jak ma się bronić! Dragan uczy się piekielnie szybko i jeśli przesadzisz...możesz stworzyć niepowstrzymaną bestię. - płomiennowłosa zerknęła ostrzegawczo na towarzysza.

- Na to liczę siostrzyczko! Skoro nigdy więcej nie będzie mi dane stanąć u Twego boku w walce, pozwól mi chociaż wyszkolić godnego następcę! - uśmiechnął się szelmowsko – Zbrzydło mi już szlajanie się samemu. Dobrze będzie mieć przy sobie wesołego kompana! Dragan jest sztywny jak Arien, czy bardziej podobny do Athiel?

- Wykapana babcia, chociaż dowcip chyba ma ostrzejszy a i arogancją ją przewyższa. Gwarantuję, że nie będziesz się z nim nudził o ile pozwolisz mu poczuć się swobodnie. - Lady zaśmiała się, przysuwając dzbanuszek ku bratu.

- Swobodnie mówisz...Dzieciak nie powinien wiedzieć, że jestem Phoenix'em?

- W mojej opinii nie ma to większego znaczenia, chociaż nie ma najlepszego zdania o moich braciach. Opowiedziałam mu o wszystkim Kill. O Imierion'ie, Salazarze, Selivett, moim upadku i uwięzieniu. Dragan uważa, że jako ród wystąpiliście przeciwko mnie i nie może pojąć, że była to jedyna właściwa decyzja. Jeśli chodzi o całą resztę to nie wsiąkł w konflikt między Phoenix'ami a Lutherami bo go to nie interesowało. Nie znał nawet Waszych imion. Podejrzewam, że Urien nie chciał wracać do bolesnej przeszłości ani opowiadać o niej synom, dopóki nie dorosną. Ethan mógł się interesować animozjami między rodami ale Dragana o to nie podejrzewam. - ognistowłosa w końcu sięgnęła po swoją filiżankę.

Brat milczał przez dłuższą chwilę, analizując jej słowa i skwitował je cwaniackim półuśmieszkiem. Smarkacz zapowiadał się na znacznie ciekawszego, niż początkowo sądził. Doceniał jego trzeźwy osąd i to, że nie bał się jawnie skrytykować wielmożnych Lordów Phoenix. Zaczął dostrzegać w młodym Lutherze nieoszlifowany diament, z którego miał zamiar zrobić śmiercionośną, bezlitosną włócznię w dłoniach Erin.

- Nauczę go sztuczek Iluzjonisty i podszkolę w bardziej...wyrafinowanych gierkach. Trochę słyszałem od Arien'a o niezwykłym talencie Dragana i jego parszywym charakterku, nie pokładałem jednak zbytniej wiary w jego słowa. Wiesz jaki jest Arien. Lubi dużo gadać. Skoro Ty uznajesz dzieciaka za bystrego, jestem skłonny podjąć się wyzwania. Po moim okiem pojmie, że można zwyciężać bez brudzenia sobie rąk, mając za sprzymierzeńców przebiegłość, wiedzę oraz intelekt. - oczy mu rozbłysły nadzieją na niezłą zabawę.

- Kill... - westchnęła z rezygnacją Vallerin.

Spodziewała się, że powierzenie turkusowookiego opiece Killian'a może niekoniecznie skończyć się tak jak planowała ale nie miała nikogo innego. Imerion przepadł bez śladu. Arien prędzej nagiąłby wnuka do swoich wymagań, niż zaakceptowałby jego odmienność. Nie miała już za wielu przyjaciół wśród ludzi a o zwróceniu się po pomoc do Elias'a i Damon'a, nawet by nie pomyślała – tych dwóch wolałoby zamknąć się po wieki w jej więzieniu, niż okazać dobrą wolę Lutherowi. Został jej tylko Kill. W takich chwilach jak ta, samotność dawała jej o sobie znać. Lord zauważył melancholię czającą się w jej tęczówkach i bez namysłu przesunął się jak najbliżej niej, po czym objął ją ramieniem, chcąc w ten sposób zaznaczyć, że był przy niej i nigdzie się nie wybierał. Oparł policzek o miękkie, płomieniste włosy.

- Zatroszczę się o niego, nie martw się. Mówiłaś mu już co zamierzasz?

- Jeszcze nie i boje się jak to przyjmie. Po tym co przeszedł...nie chcę, żeby poczuł się jakbym z niego rezygnowała. Jakbym nie pokładała w nim dłużej wiary...

- Jeśli chcesz to mogę z nim porozmawiać zamiast Ciebie. Wtłukę mu do tego genialnego łba, że powierzasz mi opiekę nad nim tylko i wyłącznie dla jego dobra.

Słysząc ciche westchnienie siostry, mężczyzna wzmocnił uścisk. To zdecydowanie musiało być dla niej trudne. Od bardzo dawna otaczały ją niemalże wyłącznie skrzaty i musiała cieszyć się z obecności drugiego człowieka...młodego chłopaka, którego nie mogła dłużej samotnie wychowywać. Nie był pewien jak powinien rozmawiać z Draganem ale uznał, że dla niego będzie to znacznie łatwiejsze do przełknięcia. Uśmiechnął się subtelnie czując delikatne palce kobiety, wodzące bez celu po jego dłoni.

- Doceniam Twoją troskę Kill ale to ja powinnam z nim od serca porozmawiać. Zwierzyliśmy się sobie wzajemnie ze wszystkich naszych tajemnic i mam nadzieję, że Dragan zrozumie dlaczego podjęłam taką decyzję. Powinien wiedzieć, że nigdy bym go nie opuściła ani nie odtrąciła.

- Pogadajmy z nim razem. Obiecuję, że nie będę się wtrącał o ile nie uznam mojego wsparcia za konieczność. Co Ty na to, siostrzyczko?

- Dziękuję Killian.

To jak na niego spojrzała...poruszyło najczulszą strunę w jego sercu. Żadna siostra nie powinna w taki sposób patrzeć na brata – z mieszanką zdziwienia, ulgi oraz cieniem łez szklących się w kącikach oczu. Był cholernie złym bratem skoro do tego stopnia zaskoczyło ją jego szczere wsparcie. Niesiony żalem do samego siebie ucałował delikatnie czubek jej głowy.

- Już dobrze maleńka, jestem obok. Nie musisz robić wszystkiego sama, wiesz? - uśmiechnął się pocieszająco – Gdzie zapodziałaś tego szczeniaczka?

- Jest z Egar'em w okolicznym lesie na praktycznej lekcji zielarstwa. Mogę wezwać Egar'a w każdej chwili.

- Wezwij ich i miejmy to już za sobą. Im dłużej tu siedzę, tym więcej ryzykujemy. 

Killian odsunął się i wygodnie rozparł w fotelu, zaplatając dłonie na karku. W sumie całkiem nieźle się to wszystko złożyło – mógł pomóc swojej małej siostrzyczce a przy okazji nieco zabawić się w mentora, kształtującego nowe pokolenie. Nie ciągnęło go za specjalnie do bawienia się w nauczyciela ale czemu miałby nie skorzystać, skoro trafiała się idealna okazja.



                                                                                                *




                Dragan siedział po turecku pośród kamiennego kręgu, ustawionego w samym środku dzikiej, nieprzejednanej puszczy okalającej wzgórze na którym wzniesiono rezydencję. Przed nim stał Egar, cierpliwie wykładając na temat ziół jakie można było znaleźć w tych mrocznych odstępach. Większość z prezentowanych roślin Luther rozpoznawał ale nie zdawał sobie sprawy z tego na ile różnych sposobów można było je przetwarzać i dlaczego odpowiednie ich przygotowanie było tak istotne dla późniejszego procesu warzenia eliksirów. Lubił zajęcia praktyczne ze starym skrzatem – o dziwo Egar prezentował bardzo wysoki poziom specyficznej wiedzy merytorycznej, której nie byłby w stanie samodzielnie nauczyć się z ksiąg. Przemawiało przez niego doświadczenie, jakie można było nabyć jedynie po wielu latach ciężkiej, niestrudzonej pracy. Kruczowłosy wsłuchiwał się uważnie w słowa majordomusa, nie musząc tracić czasu na notowanie – od zawsze posiadał doskonale rozwiniętą pamięć i nie zapominał rzeczy, które raz już usłyszał bądź przeczytał. Nie mógł doczekać się powrotu do pracowni, żeby w zaciszu podziemi, wykorzystać nowo nabytą wiedzę. Nagle Egar odłożył trzymane naręcze ziół i spojrzał w stronę posiadłości, uśmiechając się delikatnie. Odwrócił wzrok od imponującej budowli, przenosząc całą uwagę na swego turkusowookiego ucznia i uśmiechnął się łagodnie.

- Lady Crown nas wzywa. - przemówił twardo.

Luther poderwał się ze szmaragdowej trawy, wygładzając niezbyt wygodne ale praktyczne spodnie z gładkiego materiału o gęstym splocie.

- Nie każmy więc damie czekać. - nonszalanckim gestem odrzucił do tyłu za długie włosy.

Egar skwitował jego entuzjazm ostrożnym skinieniem, po czym ruszył ku domostwu. Wiedział o dzisiejszej wizycie Lorda Killian'a i powodach jego przybycia. Kilka dni wcześniej panna Crown zaprosiła go do biblioteki, by na spokojnie porozmawiać o młodym paniczu. Wysłuchawszy opinii swej Pani, musiał przyznać jej rację, choć robił to mało chętnie – zdążył już przywiązać się do tego bezczelnego, wygadanego chłopca i cieszyło go to ile radości jego obecność sprawiała płomiennowłosej. Rozumiał żal skrywający się w lazurowych oczach kobiety ale tak byłoby dla Dragana najlepiej...zrobili dla niego wszystko co mogli a dalej musiał ruszyć albo samodzielnie albo pod okiem doświadczonego mentora. Krocząc ku posiadłości zastanawiał się nad odpowiedzią Lorda Killian'a – widywał tego mężczyznę bardzo rzadko ale miał o nim dobre zdanie, głównie dzięki swobodnemu charakterowi Lorda oraz jego, nazbyt oczywistej, miłości do siostry. Słyszał od swej Pani, że Killian był potężnym, szlachetnym i honorowym mężczyzną o nietypowych jak na Phoenix'a poglądach na temat ludzi oraz magii. Pogodne usposobienie Lorda w połączeniu z, budzącą niejasny respekt, aurą jaką emanował, skutecznie przekonały skrzata, że Dragan mógł śmiało ruszyć w świat pod jego opieką. Majordomus poprowadził młodziutkiego panicza wprost na taras, otworzył przed nim drzwi i skłonił się dwornie na wypadek, gdyby ich gość go obserwował. Kruczowłosy widząc, że Egar nie miał zamiaru iść dalej, sam przekroczył próg tarasu ale zatrzymał się ledwie krok za nim, zaskoczony tym co widział. Na wygodnym, jasnym fotelu siedział mężczyzna, którego nigdy wcześniej nie widział – był pewien, że go nie spotkał a mimo to przybysz wydawał mu się w jakiś sposób znajomy. Skrzywił się z niesmakiem, gdy zrozumiał dlaczego odniósł takie a nie inne wrażenie: ciemne włosy; świetlista, niemalże biała cera; błękitne oczy; nadnaturalnie arystokratyczna uroda; aura niezrozumiale potężnej mocy...z całą pewnością trafił mu się Phoenix. Jasnooki mężczyzna wstał, wzbudzając zainteresowanie młodzieńca. Było w nim coś innego...imponującego, przytłaczającego i przyjemnego jednocześnie. Nie przypominał ani trochę dziadka Arien'a ani wyobrażenia jakie młody Luther miał o jego dostojnych braciach. Mężczyzna zamiast wyrafinowanego, dwornego odzienia miał na sobie solidnie wykonaną, skórzaną zbroję z ciężkim pasem oplecionym wokół bioder, do którego przytroczony był sztylet o jadeitowej, błyszczącej rękojeści. Jego szerokie barki oraz mocny kark przysłaniał sięgający ziemni, czarny płaszcz spięty na piersi srebrną klamrą w kształcie ludzkiej czaszki z rubinowymi oczyma. Przydługie smoliste włosy przybysza nie były starannie ułożone, jak można było oczekiwać po szlachetnie urodzonym arystokracie – niezgrabnie przeczesane pasma, tworzyły zawadiacki, swobodny nieład. Dziwaczny Phoenix również mimiką odbiegał od tego, do czego Dragana przyzwyczaił dziadek – zamiast zachować surowe i powściągliwe oblicze przystojne Lordom, uśmiechał się zaczepnie a jego jasnobłękitne oczy mącił lodowaty, niemalże szaleńczy, metaliczny błysk. Stał niechlujnie z prawą dłonią opartą o rękojeść sztyletu, lewą natomiast skierował wprost ku turkusowookiemu, z wyciągniętym palcem wskazującym wwiercającym się w zdumioną buzię kruczowłosego.

- Wyszczekany Dragan Luther. - Lord uśmiechnął się zadziornie.

Dragan nie mając pojęcia co się dzieje, zignorował póki co cudacznego osobnika i spojrzał pytająco na Vallerin. Lady z łagodnym uśmiechem wstała, po czym wsparła dłoń na ramieniu swego gościa, widocznie zirytowanego brakiem uwagi krnąbrnego młodzieńca.

- Draganie pozwól, że przedstawię. To mój brat Killian Phoenix.

Turkusowooki uśmiechnął się półgębkiem i powtórzył gest Lorda, wskazując na niego palcem. Nie miał już ani krzty szacunku do Lordów i bynajmniej nie zamierzał się z tym ukrywać.

- Pieprzony Killian Phoenix. - dumnie zadarł podbródek.

Płomiennowłosa delikatnie zaniepokojona zerknęła na brata, po czym uśmiechnęła się subtelnie pod nosem. Wyraz twarzy Killa zwiastował, że właśnie polubił swojego nowego podopiecznego. Z jego niemalże białych oczu uleciała ostrzegawcza nuta, przywracając tęczówkom głęboki, przyjazny lazur. Lord nie przestając się uśmiechać, podszedł do kruczowłosego i objął jego szyję ramieniem, zmuszając do pochylenia się.

- Pyskaty z Ciebie szczeniak, co? - roześmiał się – Dobrze! Właśnie tego oczekiwałem od wnuka Athiel!

Zdumiony bezceremonialnym zachowaniem mężczyzny Dragan, nie próbował wyrwać się z niewygodnej pozycji ani toczyć dalszej dyskusji. Usilnie zastanawiał się kim był ten facet bo na Lorda Phoenix to mu nie wyglądał – Lordowie w jego mniemaniu, byli bandą wyniosłych, aroganckich dupków nieskorych do funkcjonowania jak istoty ludzkie. Jego dezorientację pogłębiało specyficzne, nieformalne, beztroskie ciepło bijące od tego osobnika. Przypominał bardziej żartobliwego, starszego brata niż nieprzystępnego, zimnego sztywniaka. Lady patrzyła na nich przez chwilę z uśmiechem, analizując mimikę młodego Luthera. To co zaobserwowała, napawało ją optymizmem co do przebiegu trudnej rozmowy, jaka ich czekała. Dragan ku jej zaskoczeniu wydawał się być całkiem rozluźniony przy Killian'ie i zaintrygowany odzianym w skórzaną zbroję przybyszem. Jeśli miała rację oceniając charakter kruczowłosego, to mieli szansę stworzyć we dwóch całkiem interesujący duet.

- Kill, puść proszę Dragana i zechciej usiąść. - spojrzała na brata.

- Jak tam chcesz siostrzyczko. - Lord zabrał ramię, uwalniając dzieciaka – Rusz się szczeniaczku i siadaj z dorosłymi!

- Nie traktuj mnie jak smarkacza. - bąknął turkusowooki, poprawiając kołnierzyk koszuli.

- Oho, ho! - Kill w mgnieniu oka chwycił podbródek Luthera i szarpnął go na tyle mocno, by chłopak musiał spojrzeć wprost w jego błękitne oczy – A niby jak mam Cię traktować, dzieciaku? Nie dorównujesz mi ani wiekiem ani doświadczeniem. Będę widział w Tobie wyszczekanego smarkacza, dopóki nie udowodnisz mi, że jesteś mężczyzną.

Lord wbił mocniej palce w skórę młodzika, uśmiechając się przy tym kpiąco. Kruczowłosy powinien być co najmniej zaniepokojony tym co się działo ale nie potrafił. Zamiast próbować się wyzwolić, roześmiał się w głos dostrzegając w jasnych oczach Phoenix'a coś, co kompletnie zmieniło jego postrzeganie tego faceta.

- Widzę w Tobie Otchłań. - zaśmiał się jeszcze głośniej.

- Co Ty nie powiesz, geniuszu! - Killian przyłączył się do śmiechu, puszczając przyszłego podopiecznego – Od wieków noszę w sobie znamię Otchłani i spodziewałem się ujrzeć w Tobie coś podobnego, jednak się przeliczyłem. Pustka, która się w Tobie zagnieździła jest...słaba i nieukształtowana. Przypomina uciążliwą plamę, naznaczającą swym piętnem wszystkie myśli, nad którą nie masz zupełnie kontroli. Im dłużej pozwolisz jej znajdować się poza Twoją wolą, tym większa i bardziej bezużyteczna się stanie, wciągając Cię w odmęty szaleństwa. Musisz nauczyć się jak ją okiełznać oraz w jaki sposób przeobrazić tę skazę w swoją wewnętrzną siłę. Dowiedzieć się jak zrobić ze znamienia Otchłani potężną broń, którą będziesz w stanie dzierżyć tylko Ty.

- Nauczysz mnie tego? - Dragan rzucił bez zastanowienia.

Między całą trójką nastała chwila ciszy. Lord spoglądał wyczekująco na siostrę, ona zaś na swego młodego towarzysza. Westchnęła ciężko.

- Draganie usiądź z nami. Musimy porozmawiać o Twojej przyszłości.

Panowie bez sprzeciwu zajęli miejsca w fotelach. Vallerin zaczęła wyjaśniać turkusowookiemu sytuację najdelikatniej jak potrafiła. Opowiedziała mu trochę o swoim bracie – czym się zajmował; jego rozlicznych podróżach i doświadczeniu w starciach z Otchłanią. Za wcześniejszym pozwoleniem Killian'a, wtajemniczyła Dragana w ich cichy sojusz i działania, jakie podejmowali wspólnie w sekrecie przed resztą rodu. Lord przysłuchiwał się siostrze popijając spokojnie kawę. Wkładała wiele trudu w to, by kruczowłosy nie poczuł się w żaden sposób opuszczony czy okłamywany. Miejscami była z nim aż zbyt brutalnie szczera ale chłopak nie wydawał się mieć nic przeciwko dosadnym sformułowaniom – wpatrywał się w kobietę bez słowa przyjmując wszystko, co chciała mu przekazać. Panna Crown zakończyła przedstawianie punktu w jakim obecnie się znajdowali i ciężkiej decyzji, jaką musiała podjąć wzywając Kill'a. Luther po wysłuchaniu całości wstał, wciąż milcząc, po czym przyklęknął przed nią. Uniósł ostrożnie dłoń kobiety, zamykając ją w swoich dłoniach.

- Dziękuję moja Pani. - uśmiechnął się składając pocałunek na porcelanowej skórze – Chociaż wiesz jak słaby jestem, pozwoliłaś mi dumnie nazywać się Twoją tarczą i mieczem. Poświęciłaś swój bezcenny czas, żeby podzielić się ze mną swoją wiedzą oraz doświadczeniem. Troszczyłaś się o mnie, uczyłaś, wychowywałaś, broniłaś...dzięki Tobie nie zapomniałem jak smakuje ciepło prawdziwego domu. Nigdy nie udawałaś, że możesz zastąpić mi mamę a ja mogę zastąpić Ci Seliv, za co jestem bezgranicznie wdzięczny. Nie próbując być dla mnie matką, stałaś się moją najlepszą przyjaciółką. Moim aniołem. Moim skarbem. Kiedy już myślałem, że zrobiłaś dla mnie wszystko...sprowadziłaś swojego brata by zapewnić mi możliwość ruszenia w świat i dalszego rozwoju. Przysięgam Vallerin, że nie zmarnuję szansy, która mi ofiarowałaś. Będę podążał za Killian'em, uczył się od niego a któregoś dnia powrócę do rezydencji, godny miana tarczy oraz miecza Lady Vallerin Crown. Spełnij proszę moją samolubną prośbę i czekaj na mnie.

Błękitnooka zsunęła się z krzesła, przyklękła na podłodze i pociągnęła mocno Luthera, łapiąc go w szeroko rozpostarte ramiona. Spodziewała się okropnej dyskusji, pełnej żali, pretensji i zwyczajnej wrogości względem Killian'a. Dragan jednak zachował się bardzo dojrzale, doskonale orientując się w powodach takiej a nie innej decyzji oraz korzyściach, jakie mógł osiągnąć wyruszając wraz z Phoenix'em. Oczywiście nie znaczyło to, że z lekkim sercem przyjął wieść o opuszczeniu posiadłości – odchodzić stąd ochoty nie miał ale był gotów na poświęcenie, żeby w przyszłości wrócić tu jako mężczyzna, którym chciał być. Dawno temu zrozumiał, że kiedyś przyjedzie mu zmierzyć się z Phoenix'ami, jeśli chciał naprawdę ocalić Vallerin. Nie mógł spokojnie patrzeć na zdobne kraty jej złotego więzienia a klucza do niego strzegło czterech mistycznych, których prędzej czy później będzie zmuszony obalić - jedynie odnosząc zwycięstwo nad Lordami, będzie w stanie zwrócić wolność swemu aniołowi. Był słaby i doskonale o tym wiedział, dlatego możliwość towarzyszenia Killian'owi była dla niego istnym błogosławieństwem losu. Otchłań mu to pokazała...drogę na sam szczyt...Musiał nieustannie szukać nowych wyzwań, walczyć zawzięcie z coraz silniejszymi i cieszyć się z każdej rany odniesionej w walce – krwawej pamiątki po przeciwniku, który był na tyle dobry, żeby realnie mu zagrozić.

- Będę na Ciebie czekać chociażby po kres czasu. Pamiętaj, że drzwi naszego wspólnego domu zawsze będą otwarte. - kobieta odsunęła się – Nie masz mi za złe tego, że nie mogę zrobić dla Ciebie więcej?

- Zrobiłaś dla mnie więcej niż ktokolwiek. Wrócę do Ciebie, przysięgam.

- Skończyliście z tym ckliwym przedstawieniem? - jęknął Lord – Nie, żeby mi się spieszyło czy coś ale wolałbym stąd zniknąć zanim któryś z naszych braci zwęszy trop. Ty, szczeniak! - wbił palec w ramię Dragana – Weź ze sobą tylko to co najpotrzebniejsze. Będziemy podróżować pieszo i nie warto za bardzo się obciążać.

- Pieszo? - Luther wstał z podłogi, podając dłoń swej Pani – Nie wygodniej użyć magii??

- Wygodnicki się znalazł. - wymamrotał Phoenix – Uprzedzam Cię dzieciaku, że od dziś masz zakaz używania magii aż do odwołania. Nie rozwiniesz się, jeśli wciąż będziesz chadzał na skróty, ułatwiając sobie wszystko machaniem różdżką. Masz talent magiczny i umiejętności Lutherów ale bez tego...cóż, jest z Tobą słabiutko. Najtrwalszą potęgę buduje się na równowadze między ciałem a duchem. Mniejsza o moje mądrości! Będę jeszcze miał czas Ci posmęcić. Zbieraj się.

Kruczowłosy kiwnął głową ze zrozumieniem i wbiegł do wnętrza rezydencji. Vallerin przystanęła obok brata, razem z nim patrząc na wysmakowane mury swojego więzienia. Kill zaplótł ręce na piersi a długimi palcami nerwowo stukał w przedramiona, dając upust rosnącemu niepokojowi. Za długo tu zabawił i obawiał się, że przyjdzie mu wyspowiadać się z tego przed braćmi – na wszelki wypadek już zaczął obmyślać bajeczkę, jaką mógł ich spławić.

- Damon czy Elias? - panna Crown zapytała cicho.

- Damon. - skrzywił się jasnooki – Ciężko nie rozpoznać jego wiecznie zblazowanej aury. Zbliża się dość powoli ale zapewne nie podejdzie za blisko posiadłości. Z takiej odległości nie powinien jeszcze mnie wyczuć.

- Zaraz to załatwię.

Lazurowe oczy ognistowłosej rozbłysły płomieniem. Uwolniła część swojej mocy by za jej pomocą ukryć obecność Killian'a. Brat posiadał wysoko rozwinięte umiejętności maskowania oraz zduszania naturalnej aury jaką emanował ale dodatkowe wsparcie jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziło.

- Wiesz czego chce? - Lord objął ramieniem plecy siostry.

- Najpewniej nic. Czasem on, Elias albo Arien pojawiają się w pobliżu i kręcą się niedaleko posiadłości, jednak nie składają mi wizyt. Chyba sprawdzają z oddali, czy wszystko u mnie w porządku. - uśmiechnęła się Lady.

- Zasrani tchórze. - warknął ciemnowłosy.

- Nie oceniaj ich zbyt surowo braciszku. - dziewczyna oparła głowę o jego ramię – Cieszę się, że okazują mi zainteresowanie.

- To Ty przestań być dla nich tak wyrozumiała Erin. Wiesz co myślę o tych „nalotach", więc nie będę się powtarzał. Muszę jak najszybciej zabrać dzieciaka i oddalić się, żeby nie sprawić Ci kłopotu. Jak wyjaśnisz Arien'owi jego zniknięcie?

- Mijając się odrobinę z prawdą. - płomiennowłosa zaśmiała się cicho – Powiem mu, że Dragan wyruszył pod opieką mojego zaufanego przyjaciela. Póki co to ja się nim opiekuję i Arien nie ma za wiele do powiedzenia, skoro zostawił go samego, nie interesując się przesadnie jego losem.

Kill zerknął na siostrę z cieniem satysfakcji, majaczącym w niebieskich oczach. Vallerin zawsze traktowała swoich braci z szacunkiem oraz wyrozumiałością na jaką nie zasługiwali ale nie mogli zapominać o tym, jak bardzo potrafiła być uparta. Jeśli coś postanowiła, nie sposób było odwieść jej od poczynionych planów – a już zwłaszcza, gdy działała w imię dobra osoby, na której jej zależało. Lady Crown pomimo dobrotliwego usposobienia, była jedną z najbardziej stanowczych istot jakie znał i za to ją cenił.

- Jestem z Ciebie dumny siostrzyczko. - osunął się od ognistowłosej, po czym ucałował jej dłoń – Będę informował Cię na bieżąco o treningach i postępach Dragana. Póki co zabiorę go ze sobą do Hiszpanii a co będzie dalej...czas pokaże. Masz jakieś szczególne życzenia co do jego kształcenia?

- Wiem, że mogę polegać na Twojej ocenie Kill. Jeśli mogę mieć jedno życzenie, proszę Cię, żebyś nauczył go samokontroli. Zawsze podziwiałam Twoją umiejętność hamowania najmroczniejszych popędów i byłabym zaszczycona, gdybyś zechciał pokazać mu jak to się robi.

- Kiedy z nim skończę, będzie w stanie zrobić z Otchłani swoją służącą.

Lord i Lady rozmawiali na tarasie jeszcze przez dobrych piętnaście minut, zanim Luther w końcu wyszedł z rezydencji. Zgodnie z sugestią Killian'a miał ze sobą jedynie niewielki, skórzany worek ściągany solidnym sznurem. O jego strój z całą pewnością zadbał Egar, bowiem nie nadawał się do mozolnej wędrówki – elegancka koszula, cienkie spodnie, wyszukany kaftan oraz niezbyt solidne buty nie zapewniały ani wygodny, ani niezbędnej ochrony. Jasnooki nie miał zamiaru jednak zwlekać z wyruszeniem uznając, że młodzieńca można było wyszykować w trakcie podróży. Cierpliwie przyglądał się pożegnaniu Vallerin z turkusowookim a gdy skończyli, położył dłoń na ramieniu chłopaka i przeniósł ich daleko poza granice Wielkiej Brytanii. Wylądowali na zaniedbanym gościńcu pośród dziczy, z daleka od jakichkolwiek ludzkich siedzib. Luther uważnie rozejrzał się dokoła w poszukiwaniu wskazówek, gdzie mogli się znajdować ale nie znalazł niczego co mogłoby rozjaśnić sytuację – otaczał ich mieszany, gęsty las nie przepuszczający promieni słońca przez splątane nad ich głowami korony drzew. Nie dostrzegł żadnych charakterystycznych roślin ani nic podobnego...nie miał bladego pojęcia gdzie Lord go zaciągnął. Odwrócił się w stronę swego nowego kompana i zdębiał. Killian Phoenix nie przypominał samego siebie. Wciąż był ubrany w swoją zbroję jednak jego wygląd fizyczny uległ całkowitej zmianie – rysy twarzy złagodniały, nadając mu bardziej pospolitego charakteru; błękitne oczy zmieniły barwę na przygaszoną szarą zieleń a niesforne, ciemne włosy stały się jasne niczym łany zbóż. Widząc zdumione spojrzenie Dragana, Kill roześmiał się melodyjnie.

- Nigdy nie słyszałeś o metamorfomagii? - uniósł wyzywająco brew – Powinieneś się jej jak najszybciej nauczyć! Bywa nieocenioną bronią w życiu poszukiwacza przygód.

- Czytałem o metamorfomagii ale sądziłem, że z tym darem trzeba się urodzić.

- Niekoniecznie. Jeśli posiada się wyczucie magii na poziomie Lutherów, można się jej z powodzeniem nauczyć, chociaż wymaga to sporo czasu i wysiłku. Pozwól, że póki co Ci pomogę a później rozpoczniemy naukę. No szczeniaczku? Jaki kolorek włosów zawsze chciałeś mieć?

Lord roześmiał się i położył dłoń na głowie kruczowłosego. Ponieważ Dragan nic nie powiedział, sam podjął decyzję – zmienił mu kolor oczu na szary a włosy rozjaśnił do ciemnego blondu. Niekoniecznie pasowało to dzieciakowi o unikatowych, demonicznych tęczówkach ale lepsze to niż nic. Kill zabrał rękę, uśmiechając się półgębkiem.

- W obecności innych zwracaj się do mnie Cruen Nox. Oficjalnie będę Twoim kuzynem, więc postaraj się trochę i wymyśl sobie nowe imię.

Dragan zamyślił się, szukając w pamięci imienia, którym chciałby się posługiwać. W jego świadomości przewijały się dziesiątki nazwisk autorów, filozofów, kronikarzy, wybitnych myślicieli ale żadne z nich nie brzmiało zbyt dobrze. W końcu oczy mu zalśniły, gdy wpadł na doskonały pseudonim.

- Kaga. - rzekł bez zawahania.

- Nepali...doceniam wybór.

- Znasz antyczne języki? - Luther nie ukrywał zdziwienia.

- Co w tym dziwnego? Żyję dłużej niż pozwala przyzwoitość! Większość z nich zdążyłem poznać w warunkach naturalnych. Niech będzie więc Cruen i Kaga Nox. Trzymaj się mnie i obserwuj.

Lord zarzucił teatralnie płaszczem i ruszył gościńcem na zachód, nie wyjaśniając celu tej wędrówki. Luther przez dłuższy czas szedł za nim pokornie w milczeniu, jednak cały czas zastanawiał się nad czym, co nie dawało mu spokoju. Nie wytracając się z rytmu wędrówki, zrównał krok z przewodnikiem.

- Dlaczego nie przedstawiasz się swoim imieniem? - zapytał zerkając na twarz Killian'a.

- Amator! - zaśmiał się mężczyzna – Po co miałbym to robić? Czarodzieje interesujący się mitologią mogliby spanikować słysząc nazwisko Phoenix. Dla większości jesteśmy jedynie legendą ale znajdą się też tacy, którzy przekonani są o naszym istnieniu i niecnych zamiarach, jakie nami kierują. Po co miałbym niepotrzebnie narażać się na komplikacje? Poza tym, nie uważasz, że tak jest zabawniej? Przybrać nową tożsamość, którą możesz bez obaw porzucić, kiedy Ci się znudzi! Czyż to nie kwintesencja wolności?! Nikt nie wie kim naprawdę jesteś, czego chcesz i dokąd zmierzasz. Możesz robić wszystko, bez zawracania sobie głowy konsekwencjami! W razie potrzeby przybierasz nową postać i idziesz dalej, pośród niczego nie podejrzewającego tłumu.

Szaro-zielone tęczówki zalśniły radośnie, przez co Dragan roześmiał się. Ten facet miał całkiem ciekawe podejście do życia. Na tyle interesujące, że był w stanie się z nim zgodzić i towarzyszyć mu na właśnie takich warunkach. Wbrew jego przypuszczeniom, Lord nie okazał się zbyt rozgadanym kompanem – przez ponad dwie godziny szli ramię w ramię, milcząc. Kill nie wydawał się zainteresowany ciągnięciem czczych rozmów ani wymuszonymi uprzejmościami co całkiem odpowiadało Lutherowi. Nie czuł się skrępowany ciszą, pozwalającą mu przyjrzeć się uważnie otoczeniu. Las powoli stawał się coraz widniejszy i uporządkowany, jakby czuwała nad nim ludzka ręką. Wkrótce przekonał się, że nie odniósł mylnego wrażenia – ich oczom bowiem ukazały się, przecinające korony skarłowaciałych drzew, dachy niskich, drewnianych domków. Zdecydowanie zbliżali się do jakiejś osady. Coraz lepiej widoczne niebo jednoznacznie wskazywało na to, że dzień chylił się ku końcowi, więc Lord nie zwalniał kroku. Dla niego noc spędzona w głuszy nie byłaby niczym nowym ani niebezpiecznym, jednak pamiętał o swoim niedoświadczonym kompanie. Nie chciał od razu rzucać młodziaka na głęboką wodę przetrwania w puszczy. Kiedy weszli do wioski, skinął głową ku Draganowi wskazując mu budynek wyróżniający się pośród reszty zabudowań – był znacznie większy, piętrowy i oznaczony szyldem, zawieszonym na zardzewiałych łańcuchach. Napis na szyldzie przedstawiał dwa kufle piwa, przysłonięte namalowanym czarną farbą napisem „Orla Grań". Dragan nigdy nie był w żadnej przydrożnej karczmie ale czytał o takich miejscach – swoistych oazach, zapewniających chwilę wytchnienia strudzonym wędrowcom. Phoenix wyraźnie zamierzał się tam zatrzymać, ponieważ nie przerwał energicznego marszu kierując się wprost ku drzwiom karczmy. Zanim wszedł do środka, spojrzał przez ramię na swego ucznia i uśmiechnął się do niego zachęcająco, po czym pchnął podpróchniałe wrota, które ustąpiły z jęczącym skrzypnięciem. Luther nie wiedząc jak się zachować, po postu szedł za Lordem, przystając tuż za jego plecami w obszernej, zatłoczonej izbie. Zaintrygowany tym przybytkiem rozejrzał się ukradkowo. Całą salę wypełniały długie, ciężkie stoły wokół których poustawiano solidne ławy z grubo ciosanego drewna. Na zagraconych naczyniami, sztućcami i kuflami blatach, gdzieniegdzie stały wysokie, żelazne świeczniki wspierające niezbyt urokliwe, częściowo wypalone świece z żółtawego wosku. Słabe światło świec oświetlało twarze siedzących przy stołach gości karczmy – w przeważającej większości byli to mężczyźni o urodzie karzącej się zastanowić, czy chciało się mieć z nimi do czynienia. Obserwację przerwało mu poruszenie się Lorda, który skierował się ku kontuarowi, nie poświęcając zgromadzonym krzty uwagi. Stanął przed szerokim szynkwasem, oparł łokcie do blat i uśmiechnął się serdecznie do podstarzałej karczmarki.

- Witam Panów w gospodzie „Orla Grań"! W czym mogę służyć? - kobiecina wytarła dłonie w przybrudzony fartuch.

- Czy mogłaby szanowana panienka poratować strudzonych wędrowców dwoma kuflami piwa? - Kill puścił damie oczko.

- Mam wątpliwości czy Pański towarzysz nie jest aby za młody, żeby raczyć się trunkami.

Ciemnobrązowe, bystre oczy kobiety utkwiły w Draganie. Po prawdzie nie wyglądał na młodszego od niektórych bywalców karczmy ale zielonooki blondyn wydał się jej na tyle przyjemny, że miała chęć nieco dłużej z nim pogawędzić. W swoim przybytku z rzadka gościła równie przystojnych mężczyzn i nie mogła pozwolić sobie na odpuszczenie takiej okazji. Lord doskonale wyczuł zamiary karczmarki ale nie przeszkadzało mu jej zainteresowanie ani nienachalne skłanianie do niegroźnego flirtu. Za długo wałęsał się po świecie, żeby nie doceniać potęgi własnego wyglądu. Nie odrywając wzroku od kobiety, chwycił Luthera za bark i przyciągnął bliżej.

- Jest panienka niezwykle litościwa w swych osądach! Mój kuzyn dawno już wyrósł z wieku młodzieńczego, choć czas jest dla niego miłosierny. Prawda Kaga? - porozumiewawczo zerknął na kompana.

- A i owszem! Wdzięcznym jest panience za przyjemne słowa.

Turkusowooki dając porwać się grze, starał się nie wyjść z roli, choć na dobrą sprawę pojęcia nie miał jak ją toczyć. Czuł jednak, że w razie problemu Killian natychmiast da mu znać i wyratuje go z opresji. Karczmarka wyciągnęła spod kontuaru dwa dość spore, drewniane kufle przepasane stalowymi obejmami. Zerkając przez ramię na nowych gości, napełniła je po brzegi najlepszym piwem jakim dysponowała i postawiła przed przybyszami.

- Nie wiem, czy mości Panowie znajdą wolny stolik. O tej porze roku zagląda tu wielu kupców, wędrownych grajków, podróżników oraz wszelkiej maści niespokojnych dusz. Gdyby Panowie czegoś potrzebowali, dajcie mi proszę znać. Wiecie, gdzie mnie szukać. - roześmiała się, przerzucając przez szczupłe ramię wysłużoną szmatę.

- Jeśli będzie panienka łaskawa poświęcić mi chwilę, mam do panienki jedno pytanie. Czy ten imponujący przybytek oferuje pokoje do wynajęcia? - Lord podał kufel Draganowi, po czym sięgnął ku własnemu.

- Jak każda karczma w tych czasach! - ciemnooka zaśmiała się chrapliwie – Obecnie mam wolny tylko jeden pokój. Całkiem spory z dwoma łóżkami. Urządzony może i skromniej niż w miejskich gospodach ale osobiście ręczę za jego czystość.

- W takim razie proszę nam go odstąpić na dzisiejszą noc!

Phoenix sięgnął do sakwy, z której wyciągnął dwie srebrne monety. Położył je tuż przed kobietą, która zgarnęła je szybkim ruchem i skłoniła się usłużnie, pokazując mu ukradkowo kierunek w którym powinien się udać. Kill uśmiechnął się do niej, po czym poszedł we wskazaną stronę, natykając się na wolny stolik, ustawiony w zacisznym, odizolowanym od reszty kącie. Zajął miejsce pod ścianą, opierając plecy o wygodne deski a Luther usiadł naprzeciw, chcąc mieć lepszy widok na swego mentora. Długo wpatrywał się w głąb kufla, zastanawiając się czy powinien wypić. Nigdy alkoholu nie kosztował a i nie ciągnęło go do tego zbytnio. Uważał picie za świadome przytępianie zmysłów, wysoce dla niego niezrozumiałe. Po co ktokolwiek miałby chcieć celowo się ogłupiać?

- Pierwszy raz widzisz piwo?

Słysząc rozbawiony głos Lorda, szybko zadarł głowę. Próbował hardo patrzeć wprost w zielono-szare tęczówki ale jakoś mu to nie wychodziło. Killian zaczynał go odrobinę onieśmielać i sam nie widział z jakiego właściwie powodu. Po prostu czuł się przy nim tak mały...mały i beznadziejnie zagubiony w rozległym świecie.

- Widzieć, widywałem już wcześniej ale jeszcze nigdy mi go nie oferowano. - przyznał, opuszczając wzrok.

- Doprawdy? Ile Ty tak właściwie masz lat, co? - blondyn wychylił się nad stołem i ściszył głos do konspiracyjnego szeptu – Wiesz jak to jest z nami, nieśmiertelnymi. Merlin jeden wie ile to wiosen mamy już na karku.

- W rezydencji mojej Pani niedawno obchodziłem piętnaste urodziny.

- Piętnaście lat i jeszcze nie piłeś?! - Lord odsunął się, niemalże krzycząc – W świecie ludzi już dwunastolatkowie otwarcie raczą się słabszymi trunkami, takimi jak piwo przed Tobą! Takie mamy czasy, że śmiertelni starając się zasmakować pełni życia jak najwcześniej. Próbuj chłopcze! A nóż Ci posmakuje.

Turkusowooki niepewnie uniósł kufel i oparł wargi na jego krawędzi. Odetchnął głęboko zanim przechylił naczynie, upijając swój pierwszy łyk piwa. Mimo początkowych obaw był mile zaskoczony smakiem owego napoju – pasowała mu jego goryczka i lekko cierpki posmak. Alkohol po jakimś czasie przyjemnie rozgrzał jego trzewia, odsuwając w cień wieczorne chłody. Delektował się bursztynowym trunkiem, nie pozwalając jednak by nowo okryty smak wpłynął na trzeźwy osąd sytuacji w jakiej się znajdował. Skoro siedzieli tylko we dwóch z dala od oczu i uszu innych gości, zdecydował się na zadanie frapującego go pytania.

- Cruen? - zaczął, przezornie posługując się wymyślonym imieniem.

- Hmm? - Lord spojrzał na niego, nie przerywając picia.

- Gdzie my tak właściwie jesteśmy i dokąd idziemy?

- Lubisz psuć niespodzianki, co? - zachichotał mężczyzna, odstawiając kufel – Jesteśmy gdzieś na północy Hiszpanii, niedaleko granicy z Francją. Musimy przeprawić się na południowy-zachód, żeby dostać się do portu, który zmierzałem odwiedzić. Zanim wezwała mnie Lady, chciałem zaciągnąć się do pirackiej załogi i przez jakiś czas zakosztować życia morskiego awanturnika. Dołączyłeś do mojej wyprawy, jednak nie mam zamiaru zmienić planów. Czeka nas ładnych kilka tygodni wędrówki zanim dotrzemy do celu, więc zdążę Cię co nieco podszkolić. Po drodze będziemy musieli zboczyć z kursu na jakiś czas.

- Czemu?

- Ciekawość chłopcze może na Ciebie ściągnąć nieszczęście. - syknął ostrzegawczo ale rozchmurzył się natychmiast – Skoro Eri Ci ufa, to ja też spróbuję. Od dłuższego czasu szukam człowieka imieniem Yorik Velmodi i szczerze mówiąc już zaczyna mnie ten człowieczek denerwować. Śledzę każdy jego krok ale kiedy zbliżam się na tyle, by w końcu stanąć z nim twarzą w twarz...Yorik jakimś cudem wymyka mi się z rąk.

- Dlaczego miałoby Ci zależeć na odnalezieniu jakiegoś śmiertelnego? - Dragan upił kolejny łyk piwa.

- To nie byle jaki pierwszy lepszy czarodziej, szczeniaczku. - Kill zrobił dramatyczną pauzę, czekając aż chłopak odstawi kufel – Uganiam się po całej Europie za tym skubańcem z jednego powodu. Yorik Velmodi wie, gdzie znajdę Imerion'a.  






                                                                   PIERWSZA KREW


Dragan i Kill siedzieli spokojnie przy swoim stole, rozmawiając na temat poszukiwań mężczyzny imieniem Yorik. Lord śledził poczynania Velmodi'ego od ponad pięciu lat, usilnie starając się go dopaść w jakimś odosobnionym miejscu i wyciągnąć od niego informacje na temat miejsca pobytu Imerion'a. O tym, że Yorik miał kontakt z Crown'em dowiedział się całkowicie przypadkowo i nie był pewien prawdziwości tych rewelacji - z czasem jednak, im bardziej zawzięty był Velmodi w swoich spektakularnych nieraz ucieczkach, nabrał przekonania, że coś musiało być na rzeczy. Po co niby jakiś przeciętny kupiec miałby z taką finezją unikać wszelkich spotkań z Phoenix'em i jeszcze droczyć się z nim, zostawianiem niewybrednych wiadomości? Cichą rozmowę przerwały odgłosy narastającej kłótni, rozgorzałej gdzieś w okolicach szynkwasu. Zainteresowany poruszeniem Lord, wstał od stołu a Lutherowi nakazał gestem pozostanie w miejscu. Przy kontuarze tłoczyło się trzech mężczyzn, wyglądających na niemiłosiernie wzburzonych. Przekrzykiwali się jeden przez drugiego, ubliżając stojącej przed nimi karczmarce, która kuliła się za ladą pozbawiona wsparcia któregokolwiek ze swoich gości. Killian westchnął głośno, gdy jeden z mężczyzn wyciągnął się nad szynkwasem, łapiąc potężną dłonią szczupły bark kobiety. Zerknął na turkusowookiego i kiwnął ku niemu, dając do zrozumienia, że czas było wkroczyć do akcji. Ramię w ramię podeszli do trzech raptusów, nie przerywających potoku wyzwisk skierowanych ku właścicielce karczmy. 

- Szanowny Pan raczy puścić uroczą damę i przeprosić ją za swe grubiaństwo. - Phoenix rzucił lekko, rozbawionym tonem. 

Wszyscy trzej spojrzeli na niego a najroślejszy z nich natychmiast wystąpił do przodu, chcąc zdominować Kill'a swą imponującą posturą. Wyglądał jak 120 kilogramowa kupa wkurzonych, napiętych mięśni gotowa w każdej chwili do ataku. Lord odrzucił do tyłu włosy, uśmiechając się zadziornie. Więc nie obędzie się bez drobnej potyczki...

- Mówisz do mojego kamrata, chłystku? - wielkolud warknął nieprzyjemnie. 

- A do kogóż by innego, wielmożny Panie? Czy widzi tu Pan innego chama, podnoszącego rękę na bezbronną kobietę? 

Olbrzym rozdrażniony beztroską nonszalancją blondyna, szybkim ruchem chwycił go za klamrę płaszcza, przyciągając ku sobie. Dragan drgnął nerwowo, nie wiedząc czy powinien próbować odciągnąć tę górę mięśni, czy stać spokojne poza zasięgiem jego ramion. Wszystko powiedziało mu przelotne zerknięcie posłane przez Lorda. Wydawał się zadowolony z obecnej sytuacji a w jego oczach czaił się ulotny cień drapieżnika, który namierzył interesującą ofiarę. Luther rozpoznając to spojrzenie, odsunął się o krok nie chcąc przeszkadzać swemu mentorowi. Kill uśmiechnął się szaleńczo, kładąc dłoń na nadgarstku olbrzyma. 

- Nierozsądnym jest atakowanie człowieka, o którym nic się nie wie. - zacisnął mocniej palce - Jeśli Panowie pozwolą, dam Panom lekcję, której Panowie nie zapomną przez resztę życia. 

Zielono-szare tęczówki przeszył metaliczny błysk. Phoenix wzmocnił uścisk, łamiąc bezlitośnie kości w ręce przeciwnika. Wielkolud zawył, puszczając Lorda, jednak ten nie miał zamiaru mu odpuścić. Zwinnym ruchem wbił się barkiem w szczękę oponenta, posyłając go na podłogę. Widząc nacierających pozostałych bandytów, przebiegł po ciele olbrzyma na wszelki wypadek posyłając mu mocne kopnięcie w głowę, przez które na dobre stracił przytomność. Wybijając się z piersi pokonanego, dobył sztyletu i wbił go w ramię jednego z nacierających, przybijając go do podłogi. Spojrzał przez ramię na ostatniego mężczyznę - tego samego, który wcześniej szarpał karczmarkę - i nie podnosząc się znad ciała jego rozwrzeszczanego kompana, posłał mu celne kopnięcie pod kolano, tłamsząc tym samym cały jego animusz. Poszedł powoli do klęczącego mężczyzny i chwycił go za włosy, zmuszając do wyprostowania się. Zawlókł go do szynkwasu, po czym wbił jego głowę w solidne drewno, rozbijając kości w nosie. Podciągnął głowę niewychowanego chama, tak by mógł spojrzeć na zszokowaną kobietę. 

- Przeprosisz ładnie damę, czy mam kontynuować? - Lord zapytał raźnym tonem. 

Mężczyzna zamiast mu odpowiedzieć splunął na kontuar, pozbywając się w ten mało elegancki sposób nagromadzonej w ustach krwi. Kill zagwizdał w oznace dezaprobaty i po raz kolejny uderzył jego głową w szynkwas. Pociągał za włosy przeciwnika i wbijał do coraz mocniej w drewno, do póki nie roztrzaskał mu łuków brwiowych i kości policzkowych. Mierzył tak, żeby oszczędzić szczękę. 

- Przeprosisz? - zaśmiał się kpiąco. 

- Przepraszam. - wyjęczał mężczyzna. 

- Co to za mizerne wyrazy skruchy? - Phoenix spojrzał mu w oczy i wskoczył na kontuar, siadając na jego brzegu - Takiego dużego chłopca, stać na godne formułowanie pełnych zdań. 

- Przepraszam szanowną Panią za zachowanie swoje oraz moich druhów. - poobijany wycharczał ciężko.

- Od razu lepiej, prawda? - Kill poklepał policzek mężczyzny, uśmiechając się zadziornie - Czy przyjmie panienka przeprosiny szanownego Pana? 

Zdezorientowana ciemnooka przenosiła spojrzenie to na blondyna to na bandytę, wykrwawiającego się tuż przed nią. Znała tych trzech delikwentów i nie raz miała z nimi problemy. Zawsze zjawiali się w okresie wzmożonej prosperity karczmy, domagając się zapłaty za zapewnienie przybytkowi spokoju. Okoliczni mieszkańcy nazbyt dobrze poznali ich metody działania oraz brutalność, od której nie stronili by uzyskać co chcieli. Powszechnie bano się tych trzech a jeszcze większy lęk budził ich szef, niezwykle rzadko składający wizyty osobiście. 

- Przyjmuje. - szepnęła cicho - Niech już ich Pan puści, proszę...

- Słyszałeś? Podziękuj ładnie damie za jej miłosierdzie i zabieraj stąd swoich kumpli. 

Lord puścił mężczyznę i podszedł do jego kompana, siłującego się ze sztyletem. Nic dziwnego, że nie potrafił go wyciągnąć - ostrze przeszło przez jego ciało na wylot, przyszpilając go solidnie do grubych desek. Ząbkowana stal działała jak swoisty zaczep i trzeba było mieć wprawę, żeby się wyzwolić. Kill umiejętnie szarpnął sztyletem, napawając się krzykiem mężczyzny. Zasłuchany w melodię bólu, za późno wychwycił głos Dragana. 

- Uważaj! - turkusowooki wrzasnął, widząc krótki miecz w dłoni podnoszącego się olbrzyma. 

Kill zareagował instynktownie. Odwracając się ku zagrożeniu, lekko ugiął kolana i z takiej pozycji zlokalizował bez problemu słaby punkt wielkoluda - jego delikatnie obwisłą, odsłoniętą szyję. Blondyn wyprostował gwałtownie nogi i korzystając z impetu wybicia, wbił ostrze wprost w gardziel olbrzyma. Zaskoczony wielkolud zatrzymał się, nieporanie patrząc na dużo niższego Phoenix'a, który zachichotał przekręcając sztylet. 

- Miałem Was puścić wolno Panowie, spełniając prośbę damy. - wbił głębiej ostrze - Miałem Was oszczędzić, chociaż świat niczym sobie nie zasłużył na znoszenie takich szumowin. Obiecałem Wam lekcję, więc ją otrzymacie. 

Pewnym ruchem przeciągnął sztylet, podrzynając gardło wielkoludowi. 120 kilogramowa góra mięśni opadła bezwładnie na ziemię a po niecałej sekundzie jego pokaźna, łysa głowa zsunęła się z karku, swobodnie turlając się wprost pod nogi Dargana. Strumień krwi wytrysnął z makabrycznej rany, obryzgując Lorda od stóp do głów. Killian otarł dłonią krew ze swojej twarzy, po czym spojrzał na dwóch zdębiałych bandytów. 

- Jeśli jeszcze kiedykolwiek Was spotkam, zabiję bez wahania. Zabierajcie stąd to bezużyteczne cielsko i zapamiętajcie raz na zawsze. - uśmiechnął się półgębkiem, oblizując krew ze swoich warg - Nie wchodźcie w drogę Cruen'owi Nox.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top