Imerion Crown
Dragan mieszkał w posiadłości Lady Crown od ponad siedmiu miesięcy. Początkowo trudno było mu przyzwyczaić się do nowego miejsca, choć płomiennowłosy anioł pozwalał mu na nieskrępowaną, powolną eksplorację całej rezydencji – włączając w to skrzętnie ukryte, rozległe podziemia dzielące się na kilka obszernych komnat. Egar na polecenie swej Pani przestał już towarzyszyć nieustannie paniczowi, by chłopiec mógł poczuć się w pełni swobodnie. Młody Luther lubił posiadłość i jej mieszkańców ale wciąż tęsknił za domem...nie za samym budynkiem a mamą, jej uśmiechem, ciepłem, głosem...Brakowało mu matki do tego stopnia, że przez pierwszych kilka tygodni nie był w stanie spać. Kiedy tylko zamykał oczy nawiedzał go ten sam, niebywale realistyczny sen – spowijała go ciemność wśród której słyszał kobiecy, przesycony paniką, krzyk. Uwięziony w koszmarnej wizji niemalże dusił się czując wszechobecny pył unoszący się nad zawaliskiem, odór rozlanych eliksirów i zapach krwi – kuszący i przerażający zarazem. Tak samo jak wtedy w pracowni, tak i we śnie nie mógł się poruszyć, tracąc zupełnie kontrolę nad swoim ciałem. Ból, rozrywanych nieznaną siłą, mięśni mieszał się z psychicznym poczuciem lęku oraz czegoś znacznie gorszego – całkowitej bezsilności. Bez znaczenia co by robił, nie był w stanie zatrzymać katastrofy ani ocalić mamy, choć niezmordowanie próbował każdej kolejnej nocy. Koszmar zawsze kończył się tak samo...widokiem zmiażdżonego ciała matki i ulotnym błyskiem perłowych oczu mężczyzny, zwanego Samael'em. Zaraz po zobaczeniu samego Anioła Śmierci, zmierzającego by odebrać mu wszystko co kochał, budził się z rozpaczliwym krzykiem zlany lodowatym potem. Co noc w rzeczywistości witały go ramiona Vallerin, ciasno oplecione wokół jego pleców – wrzaski musiały być dla niej uciążliwe, jednak nigdy nie narzekała. Była obok niego za każdym jednym razem, gdy się budził, jakby bezustannie nad nim czuwała. Któregoś wieczoru stwierdził, że to bez sensu i zamiast skazywać pannę Crown na nocną wędrówkę, zebrał się na odwagę, żeby zapytać czy może spać w jej pokoju. Zgodziła się chętnie, jednak odmówiła położenia turkusowookiego na kanapie lub podłodze, udostępniając mu część własnego łóżka. Obawiał się spania tak blisko anioła, bo nie był pewien jak zareagowałby na ewentualny dotyk ale wszelkie obiekcje okazały się bezpodstawne – Lady zasypiała siedząc na podłodze, z głową oraz ramionami wspartymi o brzeg łóżka. Pilnowała bacznie, by nie zmącić jego spokoju chociażby przelotnym muśnięciem. Doskonale pamiętał pierwszą noc, spędzoną w jej komnacie...pierwszą od dawna, którą przespał spokojnie. Koszmar nie powrócił, zabierając ze sobą scenę śmierci mamy, tamujące oddech zapachy, perłowe oczy Anioła...nie słyszał już krzyków, które zastąpił kojący, cichy śpiew ognistych feniksów. Poczuł się przy błękitnookiej tak bezpiecznie, że podświadomie zaczął podczas snu łapać ją za rękę, której nie puszczał do samego poranka – za pierwszym razem wprawiło go to w niemałe zakłopotanie, jednak Lady nie wydawała się zniesmaczona ani rozczarowana jego słabością. Sama zaczęła oferować mu swą dłoń a on nie miał sił, żeby się jej przeciwstawiać – zbyt wiele ciepła dawał mu ten niepozorny gest zrozumienia. Za namową gospodyni zaczął coraz więcej czasu spędzać w podziemiach, asystując jej w prowadzonych badaniach nad magią. Jego pierwszy kontakt z pracownią nie był zbyt udany – spanikował widząc aparaturę do warzenia eliksirów ale i z tym jego ognistowłosy anioł był sobie w stanie poradzić. Vallerin oswajała go z tym pomieszczeniem bardzo ostrożnie, pozwalając mu przez pierwsze dni spędzać nie więcej niż dziesięć minut pośród parujących kociołków, karafek z gotowymi eliksirami i starannie opisanych słojów ze składnikami, z upływem kolejnych dni czas ten stopniowo wydłużając, znikała chłopcu z pola widzenia, pozwalając by poczuł się komfortowo. Po kilkudziesięciu dniach był w stanie skupić się na samodzielnej pracy, bez obaw, że coś wybuchnie albo się zawali, grzebiąc pod gruzami ostatnią osobę na której mu zależało. Lady powierzała mu proste zadania – jak przygotowywanie składników – prezentując sposoby warzenia coraz to bardziej wymagających mikstur wraz z objaśnieniem co należało po kolei robić i w jakim dokładnie celu. Szkoliła go nienachalnie, odpowiadała na wszelkie pytania i nie zabraniała dostępu do żadnych ksiąg, niekiedy poświęcając swój cenny czas na tłumaczenie zapisków, których nie był w stanie rozczytać samodzielnie. Płomiennowłosa bez wątpienia była typem naukowca, dzięki czemu w końcu zdobył kogoś, z kim mógł dzielić swą największą pasję. W naturalny sposób dzieliła się z nim są wiedzą, poszerzając nauki o dziedziny, o których nigdy wcześniej nie słyszał. To ona pokazała mu na czym polega magia pradawna oraz cierpliwie wykładała na temat najrzadszych spośród języków. Jej wiedza wydawała się nieograniczona o on cieszył się mogąc z dumą nazywać się jej uczniem. Lady Vallerin Crown nie była tylko jego opiekunką, widział w niej przyjaciółkę i nieocenioną mentorkę. Jego talent i głód wiedzy wcale jej nie przerażał a wręcz przeciwnie – wydawała się doskonale wiedzieć jak powinna rozwijać jego zainteresowania, nie tłamsząc w nim instynktu. Nigdy wcześniej kogoś takiego nie spotkał i szczerze wątpił by miało się to kiedykolwiek zmienić. Jej dobroć, wyrozumiałość, piekielny intelekt, ciepło...pozwalały mu przetrwać i pokonać traumę, którą dusił głęboko w sobie, karmiąc nią otchłań. Dziś siedział samotnie w głównym salonie podziemia, czytając wcześniej upatrzony wolumin traktujący o sztuce szyfrowania za pomocą starożytnych run. Co jakiś czas jego wzrok uciekał ku portretowi, wiszącemu nad sporym, misternie wykonanym kominkiem, w którym zawsze płonął delikatny ogień. Srebrna rama otulała ciemne płótno, na którym uwieczniono mężczyznę w średnim wieku o długich, lekko posiwiałych włosach, szpakowatej brodzie oraz dobrotliwym uśmiechu. W czarnych oczach mężczyzny udało się malarzowi uchwycić ogniki mądrości i dziwnie relaksującą łagodność. Postać z portretu trzymała pod pachą niewielki stosik oprawionych w skóry książek, przyciskając je do swego boku. Wyglądał jak jakiś mędrzec z dawno minionych lat, patronujący pomieszczeniu, które służyć miało nauce. Mężczyzna z portretu zaintrygował już za pierwszym razem a ciekawość wzmagał sposób w jaki Vallerin patrzyła na obraz – zerkała na niego za każdym razem, gdy tu wchodziła i uśmiechała się do niego ukradkowo, jakby na powitanie. Początkowo nie zamierzał pytać gospodyni o ten osobliwy rytuał ale nie dawało mu to spokoju i nie sądził, żeby dowiedział się czegokolwiek bez zapytania wprost. Próbował podpytać Egar'a ale stary skrzat niewiele wiedział o tajemniczym malowidle, mówiąc tylko tyle, że dzieło to było bardzo bliskie sercu panny Crown i nalegała, żeby traktować je z należnym szacunkiem. Przemyślenia przerwał mu znajomy szum otwieranego przejścia. Zanurzył nos w woluminie czując w powietrzu charakterystyczny zapach jaśminu oraz czarnych róż, zawsze towarzyszący Pani tych włości. Vallerin weszła do komnaty, dzierżąc całe naręcze świeżych ziół potrzebnych do wykonania jednego z jej sztandarowych eliksirów – osobliwej mikstury o niezrównanych właściwościach leczniczych, działających szczególnie dobrze na skrzaty. Dragan nie wiedział dlaczego płomiennowłosa aż tak troszczyła się o skrzaty ale widział to doskonale w sposobie w jaki je traktowała. W jego rodzinnym domu nigdy skrzatów nie było a to dlatego, że jego mama nie zgadzała się z tym, jak traktowano je w rodach czarodziei. Kiedyś słyszał iż skrzaty w zasadzie były niewolnikami, tak oddanymi swym Panom, że gotowe były wypełnić każdy rozkaz, nawet jeśli wykonaniem go same na siebie ściągały zgubę. Nie rozumiał tak daleko posuniętej lojalności i wcale zrozumieć nie chciał, kłóciło się to bowiem z jego poglądami na temat nadrzędnej wartości jaką była dla niego wolność. Rozmyślania o dziwacznej naturze oddania pochłonęły go na tyle, że nie zauważył kiedy płomiennowłosa stanęła za nim.
- Jeśli skończyłeś to w głównej bibliotece mam kolejną część woluminu, mogę Ci ją przynieść.
Podskoczył jak oparzony słysząc za swoimi plecami melodyjny głos kobiety. Zerknął na nią ukradkowo przez ramię, siląc się na półuśmiech.
- Jeszcze sporo mi tu zostało. - wstał zgrabnie i wskazał na zioła – Pomóc Ci?
- Och nie trzeba, muszę to tylko zanieść do suszarni. Pracuj spokojnie.
Gospodyni już chciała odejść ale zatrzymał ją znaczącym chrząknięciem. Musiał zapytać o ten obraz bo niewiedza doprowadzała go do szału. Stracił nieco animusz w starciu z lazurowymi tęczówkami.
- Vallerin, mogę Cię o coś zapytać?
- Oczywiście, masz jakiś problem z runami? - odłożyła rośliny na blat biurka.
- Nie o to chodzi. Chciałem Cię zapytać, czyj to portret? - wskazał na obraz.
Płomiennowłosa nie odpowiedziała od razu. Spodziewała się, że turkusowooki w końcu zainteresuje się malowidłem, jednak gdy to nastąpiło...pozwoliła porwać się chwili nostalgii. Spojrzała z melancholijnym uśmiechem na wizerunek mężczyzny o czarnych, pełnych miłości oczach.
- To mój ojciec. - wyszeptała niemalże bezgłośnie.
Dragan zamilkł szczerze zszokowany. Sądził, że był gotów na każdą odpowiedź ale czegoś takiego się nie spodziewał. Nie słyszał, żeby Phoenix'owie mieli rodziców – wedle jego wiedzy po prostu się pojawili nie do końca wiadomo skąd i po co właściwie. Dziadek Arien nie za wiele mówił o swojej rodzinie ale tak istotnej informacji raczej by nie pominął.
- Twój ojciec? - wlepił wzrok w obraz – To znaczy, że także dziadka Arien'a? Nigdy o nim nie wspominał.
- To dość skomplikowana sprawa, Draganie. Usiądźmy proszę, wyjaśnienie wszystkiego może mi trochę zająć. Chcesz coś do picia?
Przecząco pokręcił głową, nie chcąc przeciągać momentu poznania prawdy o Phoenix'ach. Pomaszerował za Vallerin ku wygodnej, rzeźbionej kanapie, ustawionej przed kominkiem i usiadł tuż obok Lady, w milczeniu wpatrując się w portret. Mężczyzna uwieczniony na płótnie, wcale nie był do Phoenix'ów podobny – brakowało mu tego ostrzegawczego wyrachowania i surowego chłodu. Nie. Ten mężczyzna zdecydowanie był inny...tak samo jak on...
- Ten mężczyzna to Imierion Crown. Wiesz Dragan...zjawiłam się na świecie znacznie później od moich braci a przez to kim – opuściła wzrok, poprawiając się niezwłocznie – czym jestem, nie mogłam przy nich zostać. Twój dziadek i stryjowie w tamtym okresie zaczęli już popadać w głęboki konflikt z ludźmi, poznawszy ich naturę dużo lepiej ode mnie. Dla nich śmiertelni byli odpychającym ucieleśnieniem zepsucia. Żywym dowodem na to, że również bogowie mogli się mylić. Ja widziałam w nich coś nowego i urzekającego w swej kruchości...kwintesencję wolnego wyboru, mogącego prowadzić tak i do wzniosłej perfekcji, jak i do tragicznego upadku. Kochałam ludzi a to przerażało Lordów bardziej, niż cokolwiek innego. Obawiali się, że ludzie zapragną wykorzystać mnie jako narzędzie do osiągnięcia własnych celów i powiem Ci szczerze, nie mylili się o czym miałam boleśnie się przekonać kilka wieków później. Bracia mieli w swoim otoczeniu kilku czarodziei, którym jako tako ufali – ścisłe grono wybrańców, cieszących się ich łaską oraz naukami. Pośród nich był ledwie jeden, którego Phoenix'owie zgodnie darzyli szacunkiem. Imerion Crown. Czarodziej młody, utalentowany, pokorny wobec siły magii i ponadprzeciętnie wręcz odważny. Silny zarówno ciałem jak i duchem. Obdarowany przez bogów żelazną wolą, przenikliwością umysłu oraz niezachwianym przekonaniem w słuszność swoich decyzji. Lordowie poprosili Imerion'a, żeby zabrał mnie z twierdzy Phoenix'ów do tego dworku i wychował w sekrecie, pilnując by żaden pośród śmiertelnych nie dowiedział się o prawdziwej naturze mojej mocy. By Imerion mógł dotrzymać złożonej Lordom przysięgi, obdarowaliśmy go potężnym amuletem, łączącym krew całej naszej piątki – pierwszym spośród zaledwie kilku stworzonych przez nas artefaktów. Dzięki amuletowi, Imerion mógł korzystać z przywileju nieśmiertelności. Stał się pierwszym Strażnikiem – zaufaną osobą, mającą czuwać nad kolejnymi reinkarnacjami Phoenix'a, gdy ten jest jeszcze zbyt młody, żeby sam zadbać o swój los. Na początku nie było nam łatwo, oj nie! Nie wiedziałam nic o świecie, który mnie otaczał a Imerion był bardziej typem nieustraszonego wojownika niż cierpliwego opiekuna. Męczyła go moja ciekawość świata a jeszcze bardziej drażniło go to, że nie był w stanie odpowiadać na moje pytania z pełnym przekonaniem. Lata mijały a my zżywaliśmy się coraz bardziej, dzieląc zamiłowanie do poznawania tajemnic świata czarodziei oraz niemagicznych. Nasze wzajemne przywiązanie szybko zmieniło się w ojcowską miłość a Imerion oficjalnie adoptował mnie jako swą córkę i dobrowolnie podarował mi swoje nazwisko, które z dumą noszę po dziś dzień. Imerion był moim pierwszym prawdziwym przyjacielem i oddanym ojcem, robiącym co tylko mógł dla mojego dobra.
Płomiennowłosa przerwała swą opowieść i spojrzała na portret z delikatnym, melancholijnym uśmiechem. Nie wydawało się, żeby zamierzała kontynuować historię a on był ciekaw dalszych losów jej i Imerion'a. Po kilku minutach ciszy postanowił spróbować pociągnąć temat.
- Co się z nim stało? - zerknął na kobietę.
- Tego nie wiem. Mówiłam Ci, że dawno temu zrobiłam coś strasznego. Moim bracia musieli mnie uwięzić, żebym nie wyrządziła jeszcze większych szkód, więc zamknęli mnie na trzy stulecia i niewiele pamiętam z czasu, spędzonego w więzieniu. Kiedy mnie wypuścili, Imerion'a już nie było. Killian jako jedyny zechciał mniej więcej powiedzieć mi co się wydarzyło podczas mojej nieobecności. Lordowie byli wściekli na Imerion'a, ponieważ obwiniali go za to, że mnie nie upilnował. Obarczyli go winą za wszystko co się wydarzyło, nie mając zamiaru słuchać głosu rozsądku. Chcieli zabrać amulet, tym samym odbierając Imerion'owi życie ale kiedy przyszli po niego do dworku...nikogo nie zastali. Imerion zniknął i nikt z nas nie wie, gdzie mógłby się ukrywać. Wierzę w to, że ciągle żyje i ma się dobrze.
- Tak po prostu Cię zostawił? - turkusowooki warknął niezamierzenie, rozczarowany postępowaniem Crown'a.
- Nie sądzę, żeby miał jakikolwiek wybór. Wątpię, żeby wiedział gdzie i dlaczego zniknęłam, a zostając, naraziłby się na pewną śmierć. Cieszę się, że uciekł. Może dzięki temu, któregoś dnia znowu go zobaczę.
Lady wstała z kanapy i podeszła do kominka. Wyciągnęła śnieżną, delikatną dłoń by poprawić ułożenie czarnych róż w bukiecie, stojącym tuż przed obrazem. Zmieniała go co drugi dzień, żeby przy portrecie zawsze stały świeże kwiaty. Minęło tak wiele lat...całe wieki...a mimo to, ona wciąż widziała w Imerion'ie ojca i tęskniła za nim, wyczekując powrotu, który najpewniej nigdy nie miał nastąpić. Poczuła ostrożne klepnięcie w ramię i spojrzała przez brak na Dragan'a. Sądząc po minie szykował się do zadania kolejnego, nieuniknionego, pytania na które odpowiedź mogła mu się wcale nie spodobać. Przeczuwała, że to nastąpi i była gotowa pogodzić się z ewentualnym odrzuceniem – w ich sytuacji tajemnice mogły przynieść znaczenie więcej szkód niż brutalna, nieprzyjemna prawda. Turkusowooki już wywalczył sobie jej zaufanie, więc pozbawionym sensu byłoby trzymanie go w niepewności.
- Chcesz wiedzieć co takiego stało się przed laty, prawda? Poznać powód mojego wygnania...usłyszeć historię upadku Lady Phoenix.
Kruczowłosemu nie spodobał się jej ton. Mówiła do niego głosem przepełnionym rozgoryczeniem, poczuciem winy oraz rezygnacją. Całym sobą czuł, że historia którą pragnął usłyszeć, była jedną z tych o których nie dało się zapomnieć ani pogodzić się z czającym się w niej okrucieństwem. Mimo wszystko chciał wiedzieć. Chciał mieć możliwość wysłuchania swojego anioła i okazania jej wsparcia, jakie ona zapewniła jemu. Chciał wiedzieć, jak bardzo byli do siebie podobni.
- Opowiesz mi? - zapytał cicho.
- Nie mam powodu, żeby to przed Tobą ukrywać. Ostrzegam jednak, że po wysłuchaniu tego co mam do powiedzenia, możesz zacząć patrzeć na mnie zupełnie inaczej niż dotychczas. Możesz zacząć widzieć we mnie potwora, którym jestem.
- Więc porozmawiajmy jak potwór z potworem.
Ognistowłosa roześmiała się melodyjnie, podając dłoń Draganowi. Wspólnie usiedli na miękkim dywanie przed kominkiem, opierając się plecami o kanapę. Lady, używając magii niewerbalnej, wyciągnęła z nieodległego sekretarzyka butelkę rumu, butelkę soku jabłkowego oraz dwie kryształowe szklaneczki. Przedmioty gładko przecięły aromatyczne powietrze pracowni i opadły miękko na podłogę, tuż obok prawej ręki błękitnookiej, która wprawnie rozlała napoje, po czym podała sok swojemu rozmówcy.
- Wszystko zaczęło się wiele lat temu, gdy poznałam pewnego mężczyznę. Przyjaźniłam się wtedy z prześliczną, serdeczną czarownicą imieniem Rowena, która przedstawiła mi grupę swoich najbliższych przyjaciół. Wśród nich był Salazar...czarodziej potężny, śmiały, otwarty i charyzmatycznie uroczy. Spędzałam z nim dużo czasu a im więcej go mijało...tym bardziej byłam nim zauroczona. Imponowało mi jego poczucie humoru, wyczucie magii, intelekt oraz silna, niezłomna ambicja robienia rzeczy wielkich. Chciał być ponadprzeciętny i dążył do tego uparcie. Podziwiałam jego determinację oraz, pozornie do niej niepasującą, wrażliwość. Staliśmy się sobie bardzo bliscy, w efekcie czego zakochaliśmy się w sobie. Imerion wiedział o moim związku z czarodziejem i był mu przychylny, pomimo początkowych wątpliwości. Po kilku latach znajomości, Salazar oficjalnie poprosił Imerion'a o moją rękę a ojciec, troszcząc się o moje szczęście w jak najlepszej wierze, zgodził się. Niedługo po oświadczynach odbyło się nasze skromne wesele, na którym mimo zaproszenia, nie pojawił się żaden z moich braci. Związek ich siostry z byle czarodziejem, był dla nich ciężką do zniesienia obrazą, czego nie omieszkali okazać. Przez pięć lat żyłam w szczęśliwym, udanym małżeństwie z mężczyzną, którego kochałam. Byłam w niego tak wpatrzona, że nie dostrzegłam pierwszych sygnałów nadchodzącego nieszczęścia, mimo że Imerion starał się pokazywać mi je na bieżąco. Miłość potrafi zaślepić, Draganie. Kiedy dowiedziałam się, że oczekuję dziecka Salazar'a, obydwoje nie posiadaliśmy się ze szczęścia...jednak z zupełnie innych powodów. Nosiłam pod sercem naszą maleńką córeczkę, której nawet nadałam już imię. Każdego kolejnego miesiąca, cieszyłam się coraz bardziej z rychłego powitania na świecie mojej Selivett. Imerion, choć zaczynał być mocno podejrzliwy, również wyczekiwał w napięciu narodzin wnuczki, chcąc zapewnić małej ciepłe powitanie. Urządził nawet dla Seliv pokój w rezydencji, samodzielnie wykonując wszystkie mebelki. Moja córeczka, nigdy jednak się nie narodziła...Salazar'a całkowicie pochłonęło to samo szaleństwo, które trawi większość śmiertelnych...pragnienie zdobycia nieśmiertelności. Chciał mieć to samo co Imerion – możliwość trwania w pełni sił aż po kres czasu. Dowiedział się, że Imerion zdobył pożądane przez niego błogosławieństwo dzięki krwi Phoenix'ów, nie miał jednak pojęcia, z czym dokładnie się to wiązało. Założył, że nie ofiaruję mu krwi z własnej woli, ponieważ zaczynał coraz mocniej przeczuwać iż prędzej czy później dopatrzę się mrocznych rys na jego nieskazitelnej powierzchowności. Bał się możliwości odebrania krwi, więc postanowił zdobyć ją podstępem a następnie przepaść bez śladu. Dobrze wiedział o tym, że ciąża mnie osłabiła i wyczekał do odpowiedniego momentu. Pewnego dnia poprosił mnie, żebym zeszła na dół do pracowni w jego domu i pomogła mu w pracy. Kiedy tylko weszłam do pomieszczenia, szczelnie zamknął za mną drzwi ale nie widziałam w tym nic dziwnego. Często tak się zachowywał w trosce o nasze nienarodzone dziecko. Skupiałam się nad tłumaczeniem, gdy poczułam jak czule mnie objął, zatapiając nos w moich włosach. Odwróciłam się ku niemu i wtedy to poczułam...lodowate, stalowe ostrze zatapiające się w moim ciele. Salazar zdobył jedyną broń, która mogła zrobić krzywdę Phoenix'om, nawet gdy byli w pełni sił. Ostrze Zdrajcy...osobliwy sztylet, który zakończył życie naszej poprzedniczki. Mój własny mąż bezlitośnie dźgał mnie raz po raz, mierząc głównie w serce. Zanim straciłam przytomność, widziałam dokładnie jego oczy...lodowato szare tęczówki, pochłonięte przez cyniczne, brutalne szaleństwo. Ostatnim co poczułam było pchnięcie wymierzone wprost w mój brzuch, później ogarnęła mnie ciemność. Nie wiem jak długo byłam nieprzytomna ani kto sprowadził mnie do zamku Phoenix'ów. Zapewne wiesz o tym dlaczego nas tak nazywają?
Wstrząśnięty kruczowłosy nie potrafił wydobyć chociażby jednego wyraźniejszego dźwięku ze swego gardła. Kiwnął mechanicznie głową, nie za bardzo wiedząc czy potwierdził czy zaprzeczył. To nie było istotne...W tym momencie liczył się dla niego jedynie koszmar, przez jaki musiał przejść jego ukochany anioł. Jak pozbawionym sumienia monstrum trzeba było być, żeby podnieść rękę na kobietę będącą uosobieniem bezwarunkowej, łagodnej miłości?! Wyraźnie czuł wzbierającą w nim chęć wymierzenia krwawej sprawiedliwości, chociaż dobrze wiedział, że ów Salazar musiał umrzeć całe wieki przed jego narodzinami. Miał szczerą nadzieję, że podstępny czarodziej sczezł w niewyobrażalnie bolesnych okolicznościach a wszelka pamięć o nim rozmyła się, napiętnowana znamieniem pozbawionego honoru, okrutnego obłąkańca.
- Tak jak feniksy pozornie umieramy, tylko po to by po chwili odrodzić się z popiołów pod postacią dziecka. Cielesna forma nie jest w stanie pomieścić naszej wciąż rosnącej mocy, więc kiedy jest już zbyt słaba i zmęczona po prostu staje w płomieniach, pozwalając nam na odrodzenie. Każda nasza kolejna reinkarnacja jest potężniejsza od poprzedniej i wytrzymuje dłużej ale średnio odradzamy się co jakieś 150-200 lat w zależności od tego jak szybko opadaliśmy z sił witalnych. Kiedy się obudziłam...wtedy w twierdzy moich braci...siedział przy mnie Twój dziadek. Przez chwilę byłam całkowicie zdezorientowana i trochę obolała ale w końcu sobie przypomniałam. Poderwałam się z łóżka, bez przerwy pytając co z Seliv ale widząc minę Arien'a...już wiedziałam. Salazar'owi udało się pokonać moje doczesne ciało, które spłonęło. Spłonęło razem z moją córeczką. Kiedy to wszystko do mnie dotarło...wpadłam w głęboką rozpacz i jeszcze większy gniew. Furia opanowała moje ciało oraz duszę, wyzwalając to co we mnie zamknięte. Bestia, którą tłumiłam przez tyle lat wydostała się, napędzana przez najczystszą żądzę zniszczenia. Straciłam na sobą panowanie, pozwalając bestii zaspokoić jej głód. Żal po stracie córeczki skutecznie odebrał mi wszelką chęć na przeciwstawianie się temu demonicznemu bytowi. Chciałam, żeby zrównał wszystko z ziemią. Chciałam, żeby cały świat zapłacił mi za stratę córki. Chciałam, żeby spłonął i nigdy więcej nie podniósł się z kolan. Tak właściwie niewiele pamiętam z tego co robiłam po utracie kontroli. Potwór rozszalał się w najlepsze, spełniając moje najskrytsze pragnienia a ja sama odcięłam się od tego wszystkiego, opłakując tragiczną miłość oraz śmierć dziecka. Zabiłam tak wielu Draganie...Moją mocą jest antymagia. Potrafię wydzierać magię, niszczyć ją, pochłaniać oraz zniekształcać wedle swego pomysłu. W niepowstrzymanym tańcu nienawiści, wyszarpywałam magię z ciał czarodziej, zwierząt a nawet przedmiotów. Tak gwałtowne pozbawienie człowieka magii powodowało natychmiastowy rozpad jego ciała. Konali dość powoli, pośród agonalnych krzyków, jęków, błagań o litość oraz płaczu. Słyszałam ich ale nie zamierzałam przestać. Z każdym odebranym życiem...z każdym skrawkiem magii, który wchłaniałam...czułam się coraz potężniejsza i bardziej wściekła. Killian wspominał, że w pewnym momencie przestałam przypominać siebie. Mój płomień Phoenix'a zmienił się w mroczną, posępną mgłę zabijającą wszystko co znalazło się na jej drodze. Kill próbował mi pomóc. Rzucił się ku mnie by przemówić mi do rozsądku. Zatrzymać zanim będzie za późno...na nic jednak się to nie zdało. Podniosłam na niego rękę Draganie. Pozbawiłam własnego brata części jego potęgi, której nie jestem mu w stanie zwrócić. Okaleczyłam bezpowrotnie jednego z Lordów Phoenix. Po tym co zrobiłam Killian'owi, bracia wiedzieli już, że muszą działać szybko i nie mają miejsca na zawahanie ani pomyłkę. Musieli mnie zatrzymać za wszelką cenę, nim rozbiłabym świat w pył. Killian wpadł na jedyny skuteczny sposób. Narażając się po raz kolejny, zwabił mnie do miejsca w którym znajdują się bramy niegdysiejszego więzienia naszej poprzedniczki. Zamknęli mnie tam na niemalże trzy stulecia.
Lady podkurczyła nogi, oparła brodę na kolanach i wpatrując się w obraz, upiła solidny łyk rumu. Nie lubiła wracać pamięcią do tamtego okresu. Nie lubiła tego jak zazwyczaj reagowano na jej opowieść. Była najniebezpieczniejszym ze znanych stworzeń. Potworem, którego drugi raz nie udałoby się poskromić. Nie potrafiła się zmusić, żeby spojrzeć na Dragana – lęk w jego oczach byłby dla niej czymś nie do zniesienia. Wzdrygnęła się słysząc trzask pękającego szkła. Szybko zapomniała o obawach i zerknęła w stronę kruczowłosego. Stał tuż przy niej, dysząc ciężko. Był wściekły ale nie miała pojęcia z jakiego powodu. Podniosła się z dywanu, chcąc go przeprosić i jakoś uspokoić - nie powinna być z nim tak brutalnie szczera. Wyciągnęła dłoń, żeby położyć ją na baku chłopaka ale uprzedził ją gwałtownym odwróceniem się w jej stronę. Patrzył wprost na nią lśniącymi, demonicznymi oczyma.
- Nie daruję im tego... - warknął przez zaciśnięte zęby.
- O czym Ty mówisz?
Płomiennowłosa, zbita z tropu zachowaniem Luthera, odsunęła się od niego o krok. Nie pozwolił jej jednak odejść dalej – błyskawicznie chwycił drobne dłonie i przyciągnął do siebie kobietę, obejmując jej wąską talię ramieniem. Sprawiał teraz wrażenie dojrzałego, zdecydowanego mężczyzny a nie ledwo wyrośniętego młodzika bez pojęcia co oznaczało prawdziwe życie. Dragan Luther...wyglądał jakby posiadał starą, doświadczoną duszę...
- Nie daruje im tego Vallerin. Twoi bracia to egoistyczni tchórze! Jak mogli Cię uwięzić...zostawić samą sobie przez trzy długie stulecia, po tym co Cię spotkało...Nawet ja wiem, że rodzina nie zachowuje się w ten sposób a sama widziałaś z jaką rodziną miałem przyjemność przebywać. Lordowie...mieli jeszcze czelność odebrać Ci Imierion'a?! Postawić ojca w sytuacji w której musi wybierać między ucieczką bez poznania losu córki a pewną śmiercią? To oni są potworami a nie Ty.
Vallerin patrzyła na młodzieńca z niedowierzaniem. Zbierała się do tego, żeby przemówić jednak Luther jeszcze nie skończył.
- To co jest w Tobie zamknięte...nie jesteś tym czymś. Nie jesteś potworem. Jesteś murem oddzielającym nasz świat od tego czegoś. Raz jeden uległaś i co z tego? Sama mówiłaś, że z każdą reinkarnacją jesteś potężniejsza. Nie jesteś już tą samą Vallerin jak wtedy...stałaś się silniejsza i nie musisz dłużej być sama...
Dragan mocno uścisnął dłoń błękitnookiej i przyklęknął przed nią, zadzierając pewnie głowę. Jego wyjątkowe tęczówki błyszczały niezłomną wolą oraz niezachwianą pewnością w słowa, które zamierzał wypowiedzieć. Wszystko co do tej pory go spotkało: odrzucenie przez najbliższych; znoszenie wymyślnych tortur; uciekanie w świat nauki; trudne relacje z bratem i ojcem; śmierć mamy; nienawiść całego rodu; spotkanie z Aniołem Śmierci; wpadnięcie w ramiona Otchłani...wszystko to pchało go ku tej chwili – przygotowywało go do tej jednej, jedynej deklaracji, jaka kiedykolwiek miała znaczenie.
- Pozwól mi zostać u Twego boku Vallerin. Pozwól mi, własnymi rękoma, zmazać hańbę jaką okrył się mój dziadek oraz ród Luther. Pozwól mi zostać a przysięgam, że stanę się Twoją tarczą i mieczem. Zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby demon tkwiący w Tobie nigdy więcej się nie przebudził. Usunę każdą przeszkodę z Twojej drogi, pokonam każdego przeciwnika...zatroszczę się o Twój spokój, żebyś nie musiała sięgać po ostateczność.
- Dragan...ja...
- Po prostu się zgódź. Zaakceptuj mnie jako swą tarczę i miecz, a przysięgam, że nigdy Cię nie zawiodę.
Panna Crown opadła na kolana przed kruczowłosym i objęła go ramionami. Była mu wdzięczna za te słowa...za deklarację na jaką nikt jeszcze się nie zdobył ale za dobrze wiedziała z czym wiązałoby się przyjęcie przysięgi. Luther był jeszcze taki młody. Nie chciała, żeby obrał krwawą ścieżkę ze względu na nią. Miriam by jej tego nie wybaczyła. Sama by sobie nie wybaczyła.
- Nie mogę Cię o to prosić. - wyszeptała cicho – Ani bracia ani Lutherowie nie mają wobec mnie żadnego długu a nawet jeśli by mieli, to nie Ty powinieneś go spłacać.
- Mają i nie możesz temu zaprzeczać. Jesteś dla wszystkich za dobra! Zbyt wiele wybaczasz i puszczasz w zapomnienie. Vallerin... - spojrzał jej w oczy – wiem co Cię martwi ale dla mnie nie została już inna droga. Obdarzyłaś mnie zaufaniem o jakie nie śmiałbym prosić, więc pozwól, że odwdzięczę się tym samym. Pamiętasz jak powiedziałaś mi, żebym trzymał się z daleka od Otchłani? Nie posłuchałem. Chwilę po tym jak Samael zabrał duszę mojej mamy, rzuciłem się w objęcia pustki z pełnym przekonaniem. Z własnej, nieprzymuszonej woli. Rozczarowałem Cię i zawiodłem nadzieję jaką we mnie pokładałaś. To ostatni raz kiedy Cię zawiodłem, przysięgam! Wybrałem Otchłań zamiast Twojego światła...i nie miałem odwagi Ci o tym powiedzieć.
Opuścił wzrok czując się koszmarnie z samym sobą. Nie planował powiedzenia o swojej żałosnej słabości aniołowi. Nie chciał widzieć rozczarowania w tych przepięknych, błękitnych oczach. Lady delikatnie uniosła jego podbródek, zmuszając go by powtórnie spojrzał w lazurowy błękit. Zdziwił się widząc w nim łagodny, wyrozumiały spokój zamiast żalu oraz uzasadnionej pretensji.
- Wiem o Twoim odrodzeniu w Otchłani. - uśmiechnęła się subtelnie.
- Wiesz?
- Oczywiście. Ja sama tamtego dnia, gdy straciłam kontrolę, wybrałam kojącą melodię pustki zamiast bolesnej walki. Ten, kto spadnie w Otchłań i się z niej wydostanie, zawsze rozpozna podobnych sobie. Nie jestem Tobą rozczarowana, Draganie. Mam żal do siebie, że nie było mnie przy Tobie w tamtej chwili.
- Otchłań pokazała mi to, kim naprawdę jestem. Pozwoliła mi zrozumieć pragnienia, które usilnie zduszałem od dnia swoich narodzin. Teraz wiem, że nasze spotkanie nie było dziełem przypadku a zmyślnym zrządzeniem losu. Moją prawdziwą naturą jest sianie chaosu i towarzysząca mu agresja. Tylko to jest w stanie ukoić moje żądze i przynieść wewnętrzny spokój. Nie chciałbym jednak być posłańcem zniszczenia, krążącym po świecie bez większego celu, atakującym przypadkowe jednostki by zabić nudę i zaspokoić instynkt drapieżnika. Chcę ofiarować swoją naturę Tobie i stać się Twoim rycerzem. Wykorzystać to co dała mi Otchłań, żeby Cię chronić. Nie uważasz, że Otchłań wybrała nas nieprzypadkowo? Moja słabość, może stać się Twoją siłą i odwrotnie. Nie martw się więc na zapas i pozwól mi być przy Tobie, na moich własnych zasadach. - niespodziewanie chłopak roześmiał się – Chyba nie chcesz, żebym błagał? Bez obrazy ale nigdy nie odpowiadało mi płaszczenie się.
- Nie mam zamiaru Cię o to prosić! - zachichotała – Dziękuję Draganie...za Twoje słowa i chęć zostania przy mnie.
- Rozumiem, że doszliśmy do porozumienia.
- Będę zaszczycona mogąc nazywać Cię swoją tarczą i mieczem.
Płomiennowłosa wstała zwinnie i wyciągnęła dłoń ku turkusowookiemu, ten jednak zamiast skorzystać z pomocy, ujął delikatnie palce Lady i ucałował je szarmancko.
- Do usług, moja Pani. - pochylił przed nią pokornie czoło.
Podniósł głowę i uśmiechnął się do niej szelmowsko, przez co roześmiała się w głos. Coś jej podpowiadało, że właśnie przypieczętowała przyjaźń, która przetrwa aż po kres czasu. Luther miał sporo racji mówiąc o tym, że być może Otchłań połączyła ich celowo. Ona była światłem a on cieniem – im jaśniejsze stawało się światło, tym potężniejszy cień mu towarzyszył. Byli jak dwie strony tej samej monety, uzupełniające się wzajemnie.
- Jest jeszcze coś o czym muszę Ci powiedzieć.
Dragan wstał z klęczek i niezgrabnie otrzepał spodnie. Skoro już miał dziwną ochotę na szczerość, chciał wykorzystać ją do końca. Przesunął dłonią po długich pasmach czarnych włosów, zaczesując je niechlujnie do tyłu i spojrzał na swojego anioła.
- W zawalisku...rozmawiałem z Samael'em. - jego oczy zalśniły metalicznie.
- Słyszałeś głos Samael'a? - uniosła podejrzliwie brew.
- Tak. Pogadaliśmy przez chwilę i jakoś nie uważałem tego za coś specjalnego ale Egar powiedział mi, że ten kto usłyszy głos Anioła Śmierci jest stracony dla świata. Nie wiem jak to rozumieć ale uznałem, że powinienem Ci powiedzieć.
- Dobrze, że mi powiedziałeś. Głosu Śmierci nie powinien usłyszeć nikt, posiadający w sobie pierwiastek śmiertelności. Zobaczyć Samael'a mogą tylko nieśmiertelni, duchy i ci, których czas już się wypełnił. Ponieważ jesteś nieśmiertelny tylko w sensie biologicznym i jest całkiem możliwe, że mógłbyś paść ofiarą zabójstwa, nie powinieneś móc ani go zobaczyć ani tym bardziej usłyszeć. Powiesz mi o czym rozmawialiście?
Chłopak opadł na kanapę i klepnął zachęcająco miejsce koło siebie, dając płomiennowłosej wyraźny znak, żeby do niego dołączyła. Kiedy usiadła zaczął dokładnie opowiadać o okolicznościach pojawienia się Samael'a i wszystkim co od niego usłyszał – starając się nie pominąć najdrobniejszych nawet detali. Vallerin słuchała go w skupieniu, coraz więcej rozumiejąc ale wnioski do jakich doszła wcale jej nie ucieszyły. Najbardziej zaniepokoiły ją ostatnie słowa Anioła Śmierci. Wszystko wskazywało na to, że Samael przeczuwał upadek Dragana i w jakiś sposób wybrał go na członka swego najbliższego grona.
- Wygląda na to, że Samael z jakiegoś powodu Cię polubił i widzi w Tobie odpowiednią osobę do zajęcia miejsca u jego boku. Słyszałam o ledwie jednym przypadku śmiertelnika, który usłyszał jego głos ale nie znam dokładnie tej historii i nie wiem jak się to dla niego skończyło. Jeśli pozwolisz, porozmawiam o tym z Samael'em. - podsumowała, nie odwracając wzroku od policzka towarzysza.
- Myślisz, że powinienem się martwić? To, że sam Anioł Śmierci powitał mnie w gronie bestii...nie brzmi jakoś szczególnie radośnie. - zaśmiał się kpiąco.
- Samael często mówi zagadkami a jego słowa mogą być różnie interpretowane. Nie sądzę jednak by miał wobec Ciebie złe zamiary. Może to zabrzmieć dziwnie ale on taki nie jest.
- Nie jest jaki? - zainteresował się Luther.
- Nie jest tak zły i podstępny jak wszyscy uważają. Samael to w gruncie rzeczy dobry facet tylko...zagubiony i bardzo nieszczęśliwy. - uśmiechnęła się smutno.
Spędziła sporo czasu na rozmowach z Samael'em i zdążyła nieco go poznać. Był kolejnym z tych, których okrzyknięto potworem, bez uwzględnienia tego jaki był naprawdę. Nie brak mu było łagodności, cierpliwości ani nawet czegoś na kształt nietypowo okazywanej troski. Przy niej zawsze zachowywał się z powściągliwą elegancją ale kiedyś słyszała w jaki sposób rozmawiał z Damon'em - potrafił być nonszalancki, beztroski oraz uszczypliwie zabawny, co mocno kontrastowało z mrocznym wizerunkiem, jakiego się dorobił.
- Skoro tak mówisz... - Dragan poderwał się z siedziska – Koniec tego gadania! Skoro przysiągłem być Twoją tarczą, muszę się jeszcze sporo nauczyć! Pokażesz mi jak się robi zaawansowane trucizny i antidotum na najczęściej używane?
- Z przyjemnością, tylko zaniosę zioła do suszarni.
WIADOMOŚĆ
Odziany w skórzaną zbroję mężczyzna, pewnym krokiem wpadł do wnętrza, wynajmowanego w jednej z przydrożnych karczm, pokoju. Zsunął z głowy zbyt obszerny kaptur i ciężko opadł na łóżko, rezygnując z pomysłu przebrania się w coś wygodniejszego. Kilkunastogodzinne wałęsanie się pośród zapyziałych, capiących odorem zgniłych ryb, doków całkowicie wyprało go z resztek energii. To już piąty port, który odwiedził w przeciągu dwóch miesięcy i piąty, w którym nie znalazł tego, czego szukał. Westchnął przeciągle, wtulając twarz w szorstką pościel – nie pierwszej już świeżości. Coraz gorzej szło mu pozyskiwanie przydatnych informacji albo człowiek, którego chciał znaleźć, był istnym mistrzem ucieczek. Tak czy inaczej musiał opuścić obskurną karczmę i ruszyć dalej na południe...póki jeszcze całkiem nie zgubił tropu. Zmęczone powieki opadły mu ciężko, zapowiadając nadchodzący sen. Nagle jednak poderwał się z łóżka, czując nieoczekiwany ból prawej dłoni. Spojrzał niedowierzająco na swoją rękę, z której leniwie sączyła się krew i zaśmiał się pod nosem. Tyle by było z jego odpoczynku...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top