Chłopiec, który stał się potworem
Wczesnym rankiem Miriam wślizgnęła się do pokoju syna, chcąc być pierwszą osobą, która złoży mu urodzinowe życzenia. Zwinnie wymijała kolejne, chybotliwe stosy książek, pokrywające niemalże całą podłogę. Musiała ze wstydem przyznać, że ich tytuły w przeważającej większości nic jej nie mówiły. Uwielbiała czytać ale nigdy nie ciągnęło jej do nauki jako takiej - zdecydowanie bardziej ceniła sobie chwile samotności z dziełami beletrystycznymi, znajdując przyjemność w zgłębianiu interesujących, luźnych opowieści. Po prawdzie nie wiedziała skąd w Draganie takie zamiłowanie do nauki, ponieważ Urien również nie upatrywał w przyswajaniu wiedzy źródła większej radości. Może to przez geny Phoenix'ów? Wiedziała o tym, że Lordowie i Lady uczynili z pozyskiwania wiedzy cel swego nieśmiertelnego żywota - Phoenix'owie byli rodem wytrwałych badaczy. Każde z nich miało odmienną dziedzinę, w której dążyło do osiągnięcia perfekcji. Stąd wzięły się ich, powszechnie używane, przydomki: Arien - Uzdrowiciel, Damon - Hierofant, Killian - Iluzjonista oraz Elias - Elementalista. Nie znała jedynie przydomku nadanego Lady, a Urien nie chciał go jej zdradzić, uważając, że został on nadany płomiennowłosej niesprawiedliwie i wypacza to jaką osobą jest Vallerin. Miriam przestała naciskać, widząc jak wielki żal w mężu wzbudzało to pytanie - jaki by to przydomek nie był ona zdążyła poznać pannę Crown i przekonać się, że była ujmującą kobietą o ciepłym sercu. Odrywając myśli od zagadkowej rodziny teścia, stanęła nad łóżkiem młodszego potomka, uśmiechając się łagodnie. Dragan nie był już jej ślicznym syneczkiem, zaczynał bowiem wyglądać niczym młody mężczyzna o znacznie dojrzalszych rysach niż by chciała. Czas tak szybko upływał...z każdą sekundą zbliżając ją do ostatecznego rozstania z ukochaną rodziną. Jej mąż i synowie trwać będą po kres istnienia, podczas gdy ona niedługo odejdzie - po wypełnieniu ledwie chwili w ich wiecznym żywocie. Pogodziła się z tym, pragnąc jedynie spędzić z nimi każdy moment by zostawić im wspaniałe wspomnienia, które pozostaną z nimi na wieki...Dając swoim bliskim szczęście, mogła w pewnym sensie stać się nieśmiertelna tak jak i oni. Pochyliła się nad synem i ucałowała czule jego gładki, blady policzek. Uśmiechnęła się serdecznie, gdy otworzył zaspane, turkusowe oczy.
- Wszystkiego Najlepszego, kochanie. - wyciągnęła ku niemu ramiona.
Dragan przytulił ją bez ociągania, dzięki czemu poczuła się wyjątkowo. Chłopak nie przepadał za żadną formą kontaktu fizycznego, unikając nawet zwykłego uścisku dłoni - witał się najczęściej poprzez subtelne skinienia i wszyscy zdążyli do tego przywyknąć. Z jakiegoś powodu młody Luther szczególne przeczulony był na punkcie swoich włosów. Wyrywał się, kiedy próbowała go po nich pogładzić, twierdząc, że sprawiała mu tym ból. Nie rozumiejąc o co mogło chodzić, zaakceptowała to z trudem. Nie mogła wiedzieć, że kuzyni szarpaniem za czarne pasma najczęściej rozpoczynali swój festiwal nienawiści wobec turkusowookiego. Dragan kojarząc dotykanie włosów z nieuniknionym bólem, nauczył się dbać o nie samodzielnie, odsuwając matkę jak najdalej. Miriam mimo wszytko pamiętała dotyk włosów syna i tęskniła za nim. Dragan miał niezwykłe włosy...kruczoczarne, gładkie niczym jedwab...ciężko było jej powstrzymać się przed choćby ich muśnięciem.
- Dziękuję, mamo. - wyszeptał odsuwając się od niej.
- Ubierz się i zejdź na dół, skarbie. Tata i Ethan już czekają. - nienachalnie pogłaskała skroń syna.
Dragan zaczekał spokojnie aż mama wyjdzie, pospiesznie zeskoczył z rzeźbionego w litym drewnie łóżka i pognał do łazienki. Szykując się do szybkiej kąpieli, rozmyślał nad tym dlaczego tak właściwie się cieszył. Nigdy nie przepadał za urodzinami - męczyło go zainteresowanie rodziców, nagła chęć ojca do poświęcania mu czasu, a i samej koncepcji świętowania zakończenia kolejnego roku życia nie rozumiał. Był jednym z potencjalnie nieśmiertelnych, więc jaki sens miało odliczanie mijających lat? Wierzył w to, że czas prędzej czy później zleje się w jednolitą masę niejasnych, odległych wspomnień, do których nie będzie miał ochoty wracać. Zanurzył się w przyjemnie letniej wodzie, zaplótł dłonie na karku i spojrzał w sufit. Była jeszcze jedna rzecz, która skutecznie zniechęcała go do celebrowania urodzin. Ethan. Konieczność przesiadywania z bratem i udawania, że wszystko między nimi jest w porządku, była jedną z najbardziej frustrujących niedogodności spędzania czasu z rodziną. Ethan przy rodzicach zawsze zachowywał się niczym wzorowy, dobrotliwy opiekun, tocząc zbędne dyskusje i uśmiechając się szeroko. Turkusowooki nie był w stanie wciągnąć się w taką grę, choć próbował - głównie ze względu na mamę. Ilekroć widział twarz brata, mimowolnie wracał pamięcią do tych wszystkich chwil, gdy Ethan zostawiał go na pastwę kuzynów lub stał, biernie przyglądając się coraz wymyślniejszym katuszom. Ethan co prawda nigdy nie przyłączył się bezpośrednio do dręczenia młodszego brata ale lubił patrzeć jak wyręczali go w tym kuzyni - w jego niebieskich oczach widać było czystą radość, gdy z góry spoglądał na bezbronnego Dragana. Kruczowłosy warknął przeciągle, po czym dokończył poranną toaletę i wrócił do sypialni, owinięty w pasie ręcznikiem. Pamiętał doskonale, dlaczego nie znosił urodzin, więc czemu dziś czuł się inaczej? Sięgając po swój ulubiony zestaw ubrań, zamarł na kilka sekund, doznając nagłego olśnienia. Ethan. To właśnie postawa brata sprawiła, że tym razem nie mógł doczekać się spędzenia z nim całego dnia. Starszy Luther w końcu stanął w jego obronie, zabraniając Tom'owi i Joel'owi zbliżania się do niego - w pełni wykorzystał swą pozycję pierworodnego dziedzica głowy rodu, zapewniając młodszemu bratu spokój. Zaczął nawet przesiadywać w bibliotece, co początkowo nie spodobało się Draganowi - miał pewne opory przed wpuszczeniem Ethan'a do swojego sanktuarium ale musiał ulec jego uporowi i szczerze, wcale tego nie żałował. Rozumieli się coraz lepiej i czerpali coś na kształt przyjemności, ze wspólnie spędzanego czasu. Turkusowooki, gotowy na urodzinowe śniadanie, zbiegł po schodach ale zatrzymał się u ich kresu i mimowolnie spojrzał na ostatni stopień, bezwiednie dotykając wargi w poszukiwaniu blizny, której nie miało prawa tam być. Zrzucili go z tych cholernych schodów...Zmusił się do odwrócenia wzroku, nie chcąc więcej rozpamiętywać tego co go spotkało. Przeszłość była przeszłością i musiała nią pozostać, dla dobra relacji, które budował z rodziną. Pomaszerował do jadalni, w której mniejszy stół nakryto elegancką, pozłacaną zastawą wyciąganą jedynie w wyjątkowych sytuacjach. Kruczowłosy wiedział, że zastawa była prezentem podarowanym ojcu przez ich dawno zmarłą babcię. Młodzi Lutherowie, wiedząc ile ten podarunek znaczył dla ich ojca, nie śmieli dotykać zastawy ani bawić się w jej pobliżu - zbyt często tłukli coś przypadkowo, żeby ryzykować utratę rodzinnej pamiątki. Nigdy babci nie poznali, a tata, opowiadając o niej, popadał w przedziwny dla niego stan melancholii. Kochał swą matkę i uczucie to pomimo upływu lat, nie zmieniło się nawet odrobinę - tęsknił za nią tak samo, każdego kolejnego dnia. Ból Urien'a był jednak niczym w porównaniu do tortur, jakie przechodził Arien. Nieśmiertelność, choć w swym założeniu wspaniała, okupiona była cierpieniem, którego ludzie nie mieli szans zrozumieć. Śmiertelni żyli krótko i intensywnie. Ich uczucia potrafiły zmieniać się błyskawicznie, gasnąc i rozpalając się na nowo - zapominali o starych urazach, rozczarowaniach i poczuciu straty, a czas łaskawie zasklepiał ich rany, wypełniając szczeliny nowymi doświadczeniami. W przypadku nieśmiertelnych było zupełnie inaczej...raz rozbudzone emocje, pozostawały w nich na wieki; strata bolała tak samo pierwszego dnia, jak i po upływie dekad; płomień miłości przygasał bardzo powoli i nigdy nie znikał na dobre. Niesłabnące uczucia trawiły duszę nieśmiertelnego, raz po raz pogłębiając tlącą się w nim rozpacz...było ją widać w oczach Phoenix'ów. Niezrównany błękit ich oczu przesycony był dramatycznymi doświadczeniami - znaczącymi lazur niczym blizny szpecące okaleczone ciało. Dragan wiedział, że nie ucieknie przed tym straszliwym piętnem. Lutherowie pod tym względem wcale nie różnili się od Phoenix'ów. Rozważania przerwało mu szuranie krzesła, towarzyszące wstaniu głowy rodu od stołu. Urien dostojnym, niespiesznym krokiem zbliżał się do syna, obdarowując go pobłażliwym uśmiechem - niebywale rzadko goszczącym na jego twarzy. Zatrzymał się przed swoim potomkiem i wyciągnął ku niemu dłoń.
- Wszystkiego Najlepszego, synu. Bądź dalej mą dumą i chlubą naszego rodu.
Turkusowooki zamarł na chwilę, rozmyślając co powinien zrobić, w końcu jednak podjął decyzję i zignorował dłoń ojca. Zamiast wyniosłego uścisku dłoni, zdecydował się go przytulić - przełamując tym samym swój wstręt do bliskości, już drugi raz tego dnia. Prychnął pod nosem. Doprawdy...im był starszy, tym bardziej zatracał potrzebę izolacji i nawet zaczynał tolerować te całe czułostki. Staruszek w gruncie rzeczy zasługiwał, chociaż na tyle raz do roku. Zaskoczony Urien zerknął przez ramię na żonę, kompletnie nie rozumiejąc skąd taka nagła zamiana w oschłym obyciu syna. Roześmiana Miriam wzruszyła ramionami, niemniej niż on zdziwiona. O ile wobec niej Dragan od czasu do czasu wykazywał dobrą wolę, zachowując się jak zwyczajne dziecko, o tyle nigdy wcześniej nie zrobił tego samego dla ojca. Podejrzewała nawet, że młodszy syn żywi wobec jej małżonka jakiś rodzaj urazy, o którym mówić nie chciał. Urien uśmiechnął się w kierunku Miriam wiedząc, że otrzymał niepowtarzalną szansę i nie mógł sobie pozwolić na jej zmarnowanie. Ostrożnie objął ramionami syna. Czuł jak drobne ciało chłopca dygocze, walcząc z jakimś niezrozumiałym przypływem emocji, jednak Dragan nie odsunął się. Był to iście przełomowy moment w ich relacjach, dlatego westchnął zirytowany, gdy przerwał im Ethan. Starszy syn stanął obok nich i wyciągnął dłonie w kierunku brata, podając mu niewielkie pudełeczko z polerowanego drewna.
- Zrobiłem to dla Ciebie, mam nadzieję, że Ci się spodoba. Wszystkiego Najlepszego. - śmiało spojrzał na brata.
Dragan wysunął się z uścisku ojca i niepewnie przyjął prezent. Jego kontakty z Ethan'em uległy zdumiewającej poprawie, jednak nie potrafił zdobyć się na pełne zaufanie w stosunku do brata. Szczerze to nie ufał nikomu z wyjątkiem matki. Nawet Arien wzbudzał w nim niejasny niepokój, niepozwalający na dogłębne oddanie, choć sam nie rozumiał dlaczego tak się działo. Uwielbiał dziadka i darzył go szacunkiem oraz niepohamowanym podziwem. Samą możliwość przebywania z nim postrzegał jako powód do dumy i odrobinę zależało mu na uznaniu Phoenix'a, przez co starał się jak mógł podczas wspólnej nauki. Odciągając myśli od dziadka skupił się ponownie na pudełeczku, otwierając powoli wieczko. Oczy mu rozbłysły, gdy ujrzał co było w środku - na miękkim atłasie spoczywał srebrny medalion przedstawiający kruka z rozpostartymi skrzydłami. Symbol rodu Luther. Delikatnie wyciągnął naszyjnik, przyglądając mu się z szerszym uśmiechem niż zamierzał.
- Pomóc Ci go założyć? - usłyszał radosny głos Ethan'a.
- Mhmm.
Nie mówiąc nic więcej podał medalion bratu, odwrócił się do niego plecami i uniósł włosy. Ethan wiedząc o fobii turkusowookiego, zapiął naszyjnik starając się z całych sił by nie dotykać skóry brata. Kiedyś dziwny wstręt Dragana niezmiernie go bawił i lubił wykorzystywać jego lęki przeciw niemu. Z rozmysłem mścił się na braciszku za uwagę jaką poświęcali mu rodzice. Mama zawsze biegła na każde jego skinienie, a ojciec, za zamkniętymi drzwiami swojego gabinetu, rozmawiał z rodzeństwem o niebagatelnym talencie młodszego syna. Wszyscy byli nim zachwyceni, wprost wymieniając imię kruczowłosego jako tego, który miał przynieść rodowi chwałę, donioślejszą niż kiedykolwiek. Ethan wiecznie słyszał jaki to jego brat jest zdolny, dojrzały jak na swój wiek i poukładany. Jego dziwaczenie co do nauki było źródłem zachwytów i wychwalania a on coraz wyraźniej czuł, że przy Draganie był...zwyczajny. Boleśnie pospolity. Chociaż wszyscy go uwielbiali, nie mógł równać się z fenomenem młodszego Luthera - nie był w stanie doścignąć go w nauce i wiecznie zostawał w tyle, musząc zadowolić się opinią doskonałego dziedzica. Nie wyjątkowego, przekraczającego wszelakie założenia, a perfekcyjnie przygotowanego do przyszłego objęcia należnego mu tytułu. Wciąż przeciętnego. Dragan z każdym dniem był coraz dalej, pogłębiając przepaść jaka ich dzieliła. Za to go nienawidził. Pozwalał Tom'owi i Joel'owi na okrucieństwa bo był to jedyny sposób, żeby poczuł się lepiej - patrząc jak słabym i bezsilnym był wobec nich jego genialny brat. Długo zajęło zanim zrozumiał, że droga którą obrał nie prowadziła go ku górze. Skazując brata na cierpienie, sam nie stawał się lepszy ani ważniejszy - wręcz przeciwnie. Za każdym razem, gdy ignorował błagalny wzrok kruczowłosego, zezwalając by krzywdzili go słabsi od nich, tracił prawo do bycia nazywanym dziedzicem i oddalał się na własne życzenie od pozycji przyszłej głowy rodu. Zdolności Dragana były darem krwi, którą dzielili - nie prosił o nie ani nie mógł się ich pozbyć. Talent, nawet gdyby był zaniedbany, uciszony i stłamszony, wciąż by w nim tkwił domagając się uwolnienia, a najlepszym wyjściem było wykorzystać go ku rozkwitowi rodu. To, że przesadził zrozumiał po tym nieszczęsnym zepchnięciu ze schodów. Z Draganem było naprawdę źle...Do tamtego incydentu zawsze reagował jakoś na tortury kuzynów: krzywił się, jęczał z bólu, starał się zatamować krwotoki, próbował walczyć, uciekał...robił cokolwiek. Podczas zjazdu, kiedy już stoczył się ze szczytu schodów, nie zrobił zupełnie nic. Po prostu usiadł, ocierając krew, ignorując zupełnie zalewające mu twarz strugi krwi, płaczliwe pytania Mai i obolałe ciało. Śmiechy Tom'a i Joel'a jakby do niego nie docierały. Umilkli zgodnie, gdy spojrzał na nich przez ramię. Ethan wciąż wzdrygał się na wspomnienie jego wzroku, nie było w nim bowiem niczego. Nigdy nie widział równie pustych, przerażających oczu, a ich wyraz nie odmienił się nawet, kiedy przyszli dorośli. To jak wyminął ojca...Ethan zrozumiał, że jego brat się zmienił i wcale mu się to nie spodobało. Zrobiło mu się żal chłopca - po raz pierwszy odkąd pamiętał. Zaakceptował swoją winę w tym co się działo i szczerze zapragnął wynagrodzić to bratu - odciągnąć go od pustki. Starał się przy każdej okazji okazać braterską miłość, począwszy od pozbycia się kłopotliwych kuzynów. Nie mógł powiedzieć dorosłym o minionych wydarzeniach, bo ściągnąłby tym na siebie gniewa ojca oraz coś dużo gorszego - rozczarowanie matki. Tak wiele razy oglądał jej plecy, gdy szła zaopiekować się Draganem i wiedział, że nie jest w stanie jej powstrzymać. Miriam nigdy nie opuściłaby swojego dziecka w potrzebie. Zamiast więc stać i bezczynnie patrzeć, co pogłębiało gorycz, postanowił zrobić coś innego - stanąć z nią ramię w ramię, próbując dzielić z mamą trud opieki nad ekscentrycznym turkusowookim. Na początku szło mu to dość topornie. Dragan był nieufny i ostrożny, czemu nie mógł się dziwić. Uparcie jednak dążył do wyznaczonego celu, sam siebie zaskakując tym, jak szybko jego uraza zmieniła się w miłość do brata. Będąc blisko niego, zaczynał widzieć jak bardzo Dragan był samotny - odcięty od rówieśników, oddany wyłącznie książkom. Kruczowłosy bał się ludzi, nie mogąc znieść ich gestów, twarzy, śmiechów ani dotyku. Ethan do tej pory rozpamiętywał moment, w którym pojął, że to on był temu winien...Dragan nie pozwalał się nikomu dotykać, bo dotyk kojarzył mu się z bólem. Obwiniając brata o własne niedoskonałości, niemalże go zniszczył. Przełknął ciężko nagromadzoną ślinę, po czym odsunął ręce od szyki braciszka i uśmiechnął się delikatnie. Gdy nareszcie pojął jak wielkim był głupcem, mógł to wszystko naprawić.
- Gotowe! - rzucił dumnie, zadowolony ze swego dzieła.
- Jest wspaniały, dziękuję Ethan.
Kruczowłosy szturchnął lekko brata. Widział jego starania i je doceniał, choć niekoniecznie rozumiał o co mogło mu chodzić. W sumie, przyczyna była mu obojętna. Jego starszy brat...osoba, od zawsze będąca dla niego wzorem, której uwagi pragnął najbardziej...zdawała się w końcu go zaakceptować, a to był najwspanialszy ze wszystkich prezentów. Poprowadzony do stołu przez ojca i Ethan'a, usiadł między nim, a mamą ciesząc się wspólnym posiłkiem w akompaniamencie wesołych, swobodnych rozmów. Urien i Miriam z rozrzewnieniem wspominali dzień w którym się poznali. Chłopcy, chociaż słyszeli tę historię setki razy, z przyjemnością wsłuchiwali się w nią po raz kolejny, głównie przez sposób opowiadania. Mama miała tendencję do przerywania tacie, wtrącając zabawnie uszczypliwe uwagi i śmiejąc się w głos. Państwo Luther w ten właśnie sposób zachowywali się w domowym zaciszu, z daleka od ciekawskich, oceniających spojrzeń. Jak na arystokratyczną rodzinę, nie stronili od mało wyrafinowanych żartów, nonszalanckich zachowań oraz przyjemnie czułych gestów. W takim duchu chcieli wychować swoich synów - na otwartych, niepozbawionych poczucia humoru młodych mężczyzn. Po udanym posiłku rodzice oficjalnie ogłosili plan dnia, zdradzając jakie to atrakcje przygotowali z myślą o Draganie. Pierwszą z nich była wycieczka do cieszącej się znamienitą sławą, magicznej księgarni, której historia liczyła sobie ładnych kilka wieków. Uprzejmi właściciele, dziedziczący dobrze prosperujący interes z pokolenia na pokolenie, specjalizowali się w pozyskiwaniu niezwykle rzadkich zapisków - istnych białych kruków, których próżno było szukać w więcej niż jednym egzemplarzu. Na prośbę Państwa Lutherów, właściciele zgodzili się zamknąć księgarnię i oddać jej bogaty asortyment wyłącznie w ręce swych serdecznych przyjaciół. Urien prowadził ożywione kontakty handlowe z rodziną księgarzy, więc znali się doskonale i podtrzymywali przyjaźń, pomimo upływu dziesięcioleci. Lutherowie wykorzystali dobrodziejstwo teleportacji, by oszczędzić sobie mało zajmującej podróży na kontynent, przenosząc się wprost do królestwa bezcennych dzieł. Ojciec po krótkim przywitaniu z właścicielami, zezwolił Draganowi na wybranie tylu tytułów ile tylko zapragnie, a sam w towarzystwie żony usiadł z przyjaciółmi w kącie pomieszczenia, urządzonym na wzór kameralnej herbaciarni w stylu indyjskim. Dragan i Ethan krążyli ostrożnie pośród strzelistych, wypastowanych regałów goszczących na swych szerokich półkach unikatowy księgozbiór - chłopcy, obeznani z procedurą obchodzenia się ze starymi tomami, nie dotykali niczego bez uprzedniego założenia specjalistycznych rękawiczek, wykonanych z cienko oprawionej skóry. Księgarze z uznaniem obserwowali młodych paniczów, dyskutując półszeptem z ich rodzicami. Od razu widać było, że młodzieńcy znali się na rzeczy i przyglądali się dłużej jedynie dziełom o szczególnie nadzwyczajnym charakterze. Pomysł z kącikiem herbacianym okazał się doskonałym wyborem, ponieważ Dragan dopiero po kilku godzinach oznajmił, które książki zdecydował zabrać ze sobą. By należycie obsłużyć panicza, z jednego z foteli wstał rosły, lekko posiwiały mężczyzna o dobrotliwym wyrazie twarzy. Jego ogorzałą od słońca skórę przecinała siatka głębokich zmarszczek, dodająca księgarzowi uroku człowieka perfekcyjnie znającego się na swojej profesji. Księgarz uśmiechnął się serdecznie, pochylając się ku turkusowookiemu.
- Jedynie tyle spośród naszych zbiorów zainteresowało panicza? - zerknął na stos ledwie ośmiu tytułów.
Dla księgarzy, którzy sławili się posiadaniem bezkonkurencyjnej kolekcji, tak niewielki wybór uchodzić mógł za obrazę. Większość czarodziei oddałaby wszystko, byleby zdobyć zgromadzone przez nich dzieła lub chociaż rzucić na nie okiem. Postawny właściciel odetchnął, chcąc złagodzić nieco poczucie irytacji. Może młodziutki chłopaczek wcale nie znał się tak dobrze na literaturze, jak początkowo sądzili i potrzebna mu była rada specjalisty, żeby nie żałował zbyt skromnego wyboru?
- Zgadza się szanowny Panie, tyle ksiąg w zupełności mi wystarczy.
- Zechce panicz zerknąć na to dzieło? - księgarz wskazał na częściowo rozwinięty zwój - To nasza największa duma. Iście bezcenny manuskrypt! Widziałem, że panicz mu się przyglądał.
- Owszem proszę Pana, jednak już go przeczytałem i zapamiętałem. Muszę przyznać, że nie był szczególnie trudnym wyzwaniem.
- Przeczytanie czegoś, nie równa się z zapamiętaniem, drogi chłopcze.
Obok nich stanął drugi księgarz, zdecydowanie starszy i mocno już przygarbiony. Wymiana zdań między turkusowookim dzieciakiem a jego synem, wytrąciła go z równowagi. Całe swoje życie poświęcił gromadzeniu książek i innego rodzaju zapisków a manuskrypt o którym była mowa, uważał za najwspanialszą rzecz jaką kiedykolwiek przyszło mu czytać. Spoglądał na młodzieńca z nieukrywaną dezaprobatą, mając dla niego mniej wyrozumiałości niż syn.
- Raczy Pan wybaczyć ale dla mnie, to tożsame pojęcia. - Dragan wzruszył obojętnie ramionami.
Takiej bezczelności stary księgarz nie był już w stanie znieść spokojnie! Jego długie, srebrne wąsy bezwiednie poruszyły się w oznace złości. Wiele w życiu musiał znieść ale nic nie denerwowało go tak, jak brak poszanowania dla potęgi, tkwiącej w zapisanych kartach. Był szczerze przekonany, że kruczowłosy Luther kpił sobie z niego i pracy jaką wykonywał z godnym pozazdroszczenia oddaniem. Nie do pomyślenia! Nie spodziewał się, że Urien mógł mieć równie krnąbrnego syna! Już miał ostrymi słowy pouczyć podrostka, gdy na jego ramię opadła mocna, duża dłoń. Zerknął przez ramię i sapnął ociężale, widząc Urien'a.
- Zapewniam Cię Filias'ie, że Dragan nie próbował Cię urazić ani negować powagi Twego zajęcia. Jeśli mówi, że zapamiętał treść manuskryptu to taka jest prawda. - błękitnooki uśmiechnął się przepraszająco.
- Na miłość Merlina, Urien! Nikt nie jest w stanie zapamiętać tekstu po jednokrotnym przeczytaniu, a już zwłaszcza TEGO manuskryptu! - starzec gwałtownym ruchem wskazał na zwój - Jest zapisany jakąś zapomnianą przez bogów odmianą sanskrytu, samo tłumaczenie zajęłoby kilkadziesiąt godzin i to doświadczonemu uczonemu!
- Ubolewam nad Twym brakiem wiary, jednak jeśli masz chęć, sprawdź sam czy Dragan mówi prawdę. - zaproponował Luther.
- Jesteś tego pewien, chłopcze? Jeśli młodziak się nie sprawdzi, zażądam od Ciebie znacznego obniżenia cen przy następnej wymianie!
- Jeśli Dragan nie spełni Twych oczekiwań, nie zażądam zapłaty przy kolejnej wymianie. Zgadzasz się synu? - ojciec spojrzał na potomka i delikatnie wsparł dłoń na jego barku.
- Jeżeli to konieczne, tato. - westchnął chłopak, nie specjalnie zainteresowany rozstrzygnięciem konfliktu.
Filias podszedł do kontuaru i wyciągnął z ukrytej szuflady pieczołowicie złożony pergamin, pokryty odręcznymi notatkami. Pracował od tygodni nad manuskryptem ale pomimo wytężonej pracy, nie był w stanie przetłumaczyć więcej niż 1/5 tekstu a wszystkie wnioski do których doszedł, skrzętnie spisał na trzymanym właśnie skrawku pergaminu. Wrócił do swych gości i raz jeszcze obrzucił turkusowookiego oburzonym spojrzeniem, jednak pędrak niewiele sobie z tego robił, znów zajęty oglądaniem zbiorów. Wściekły księgarz odchrząknął znacząco, rozkładając pergamin.
- Zaczynajmy więc, jeśli jest panicz gotowy! Skoro panicz zapamiętał tekst, proszę powiedzieć cóż takiego zapisano w akapicie szesnastym, werset czwarty. - starzec wyartykułował powoli i dosadnie.
-"i strzeżcie się kuli z płomienia. Ognistego fatum, niczem cerberion strzegącego porządku rzeczy. Pokonać może go jedynie woda z jeziora o krwawej toni. Napełnij nią stągiew glinianą, wypalaną na smoczym oddechu. Nie śmiej wody dotknąć! Stoczy Cię w bezmiar odmętu i ze swych toni nie wypuści." -wyrecytował Dragan nie odrywając wzroku od grzbietów książek.
Zaniepokojony nagłą ciszą, odwrócił się w kierunku księgarzy, rodziców oraz brata. Sklepikarze wpatrywali się w niego niedowierzająco, z szeroko otwartymi oczyma. Matka, ojciec i Ethan wyglądali natomiast na rozbawionych - zwłaszcza Ethan, który z trudem tłumił śmiech.
- Niech mi Pan wybaczy, szacowny księgarzu! Wolał Pan usłyszeć tekst w oryginalnym brzmieniu? Automatycznie go przełożyłem i nie pomyślałem o Pańskich preferencjach.
- Panicz... - Filias sięgnął po manuskrypt i zakołysał nim lekko - Panicz, potrafi rozczytać go w całości?
- Oczywiście. Mówiłem przecież, że to nic skomplikowanego, choć rozumiem z jakiego powodu uważa Pan inaczej. Faktem jest iż manuskrypt zapisano w sanskrycie, jednak autor tego dzieła z całą pewnością musiał być z pochodzenia grekiem. Spisując treść manuskryptu zamiast konstrukcji zdań odpowiednich dla sanskrytu, używał składni typowej dla greki z około roku tysięcznego, skąd całe problemy z rozczytaniem. Cały manuskrypt jest rozbudowaną wskazówką jak pokonać zabezpieczenia krypty w Moey-Ho. Krypta ma skrywać złożone w ofierze bogom, przez niewymienionego z imienia cesarza, rozliczne skarby. Opisane kule ognia to najpewniej Oriagi, gatunek wyjątkowo złośliwych istotek, które często zasiedlają podobne miejsca i stoją na straży ich sekretów.
- Czy zgodziłby się panicz przetłumaczyć dla nas całość? - oczy księgarza zalśniły.
- Tato? - kruczowłosy spojrzał pytająco na ojca.
- Decyzję zostawiam Tobie, Draganie. Mamy jeszcze dość czasu, jeśli zechcesz się tym zająć.
Młody Luther skinął z subtelnym uśmiechem i bezzwłocznie zabrał się do pracy, cały czas obserwowany przez starego księgarza. Dokonanie pełnego przekładu zajęło mu mniej niż pół godziny ale kolejne dwadzieścia kilka minut poświęcił na objaśnianie starcowi w jaki sposób uporać się z podobną zbieraniną języków w przyszłości. W podzięce za pomoc właściciele księgarni podarowali młodemu paniczowi dzieło, będące ich najnowszym i jeszcze nie zbadanym nabytkiem - Kuul-Akh, owianą mroczną legendą pierwszą księgę o eliksirach. Prezent, ze względu na jego obronne właściwości, został bezpiecznie zapakowany w szczelne, drewniano-szklane pudełko, wzmacniane szeregiem zaklęć. Państwo Luther zapłacili za umówione osiem tomów, podziękowali serdecznie księgarzom za gościnę i wraz z synami ruszyli ku kolejnej tego dnia atrakcji - posiadłości Lorda Arien'a Phoenix.
*
Dragan i Ethan szli blisko siebie po brukowanej ścieżce, trzymając się ściśle dwa kroki za rodzicami. Nigdy wcześniej nie widzieli domu, należącego do dziadka - o ile domem było można go nazwać. Przed nimi, z gęstej mgły, powoli wyłaniał się najprawdziwszy zamek! Trzeba dodać, wyjątkowo... mroczny zamek. Jego strzelista, bogato zdobiona, gotycka bryła wyglądała niedostępnie i wrogo, górując niepodzielnie na szczycie stromego klifu. Ciężko było uwierzyć, że ta sama osoba, która tu mieszkała zaprojektowała przed laty ich ciepły, komfortowy dom o sielskim uroku. W tym zamczysku nie było nawet cienia łagodności - wysokie wierze o dziwnie powykręcanym kształcie, bezlitośnie szarpały ciężkie, deszczowe chmury a pociemniały kamień, zdawał się pochłaniać wszelkie światło, jakby karmiąc się jasnością. Zamczyska nie otaczało żadne ogrodzenie, bo i jaki byłby w tym cel? Budowlę zabezpieczały wysoce zaawansowane zaklęcia a nikt o zdrowych zmysłach, nie chciałby się do niej zbliżać z własnej woli. Zamek sprawiał nieodparte wrażenie, jakby gościł w swych murach samego hrabiego Draculę a Ci, którzy nieopatrzenie naruszą spokój tego miejsca, nigdy go nie opuszczą. Chłopcy, kryjąc się za plecami rodziców, stanęli przed drzwiami wejściowymi, chociaż trafniejszym byłoby nazwanie ich wrotami - wyjątkowo solidnymi, gęsto przepasanymi stalowymi okuciami. Urien bez zawahania sięgnął po smolistą kołatkę w kształcie splecionych skrzydeł i załomotał w drzwi, dając znak mieszkańcom o przybyciu oczekiwanych gości. Nie przepadał za tym zamczyskiem, ponieważ uważał, że zupełnie nie pasowało do jego ojca pozbawione bowiem było subtelnej finezji i wysublimowanego czaru, które upodobał sobie Lord. Był zwyczajnie zbyt złowrogi i pojęcia nie miał dlaczego najstarszy spośród Phoenix'ów miałby chcieć żyć w takim miejscu. Wrota ustąpiły usłużnie z nieprzyjemnym, głośnym skrzypnięciem a w progu stanął nie kto inny jak Arien - jak zawsze nienagannie ubrany z ledwo zauważalnym uśmiechem na twarzy. Gestem dłoni zaprosił gości do środka przesuwając się, żeby zrobić im miejsce. Wnętrze zamku znacząco kontrastowało z jego nieprzyjemną powierzchownością, odzwierciedlając specyficzny gust właściciela. Imponujące meble oraz starannie przemyślane zdobienia, nadawały mu niepowtarzalnego uroku miejsca, dopracowanego wizualnie w każdym detalu. Miękkie światło dziesiątek świec oblewało ściany przyjemnym dla oka roztańczonym blaskiem, grą cieni nieustannie ożywiając rozliczne obrazy. Wszystko we wnętrzu zamczyska było piękne...począwszy od rzeźbionych, mosiężnych klamek aż po urzekające dzieła sztuki. Dziadek zaprowadził ich do głównego salonu, urządzonego tak stylowo jak można było oczekiwać po najbardziej wyrafinowanym spośród Lordów. Miriam gościła w tym miejscu kilkukrotnie, jednak niezmiennie zatapiała się w zachwycie nad wspaniałym krzyżowym sklepieniem, ozdobionym realistycznym malowidłem przedstawiającym astronomicznie dokładny obraz nocnego, rozgwieżdżonego nieba. Smukłe kolumny portali, w dopasowanym kolorze, uwydatniały misterność sufitu łącząc subtelnie nieboskłon z przyziemnym urokiem drewnianego parkietu. Gospodarz wskazał im miejsca przy rozległym kominku, który również zaliczał się w poczet rzeczy szczególnych - w całości wykonany był z misternych ażurów, układających się w fantazyjny i niezwykle skomplikowany wzór. Kominek bez trudu można było uznać za dzieło życia, niezaprzeczalnie utalentowanego rzeźbiarza. Korzystając z uprzejmości Arien'a, Lutherowie zasiedli w obszernych fotelach o złotych ramach i miękkich siedziskach w barwie głębokiego granatu. Phoenix'owie nawet w czymś tak codziennym jak swoje siedziby, potrafili bezbłędnie oddać własną osobowość. Arien był piękny, subtelny i arystokratyczny w najlepszym tego słowa znaczeniu - tak samo jak wszystko co w tej chwili ich otaczało. Chłopcy, oczarowani zamkiem, nie mogli usiedzieć w miejscu więc dziadek zezwolił im na swobodne poruszanie się po domostwie, z czego skorzystali skwapliwie badając każdy kąt. Podczas, gdy młodzieńcy szaleli zwiedzając zamek, Lord zabawiał syna oraz synową niewymuszoną rozmową, skupiającą się w głównej mierze na wnukach. Dyskutowali szczerze na temat edukacji chłopców i planów dalszego ich kształcenia z uwzględnieniem naturalnych predyspozycji. Miriam ruszyła w pogoń za synami, gdy służba uprzedziła o nieodległym podaniu obiadu. Słowo obiad, nie oddawało jednak wspaniałości przygotowanego posiłku! W jadalni czekała na gości najprawdziwsza uczta, składająca się z dań, których młodzi Lutherowie w życiu jeszcze nie kosztowali! W domu zawsze gotowała im mama ale dziadek Arien nie przejmował się błahostkami i zatrudniał kilku kucharzy, skorych do rywalizowania między sobą o uznanie pracodawcy. Z myślą o obiedzie urodzinowym dla wnuka Lorda, każdy z nich przygotował swoje popisowe danie, dając gościom możliwość skosztowania pyszności z najodleglejszych zakątków świata. Po obiedzie dziadek oficjalnie oprowadził ich po zamku, wyjaśniając dokładnie do czego służyły kolejne pomieszczenia. Nie opierał się także przed odpowiadaniem na pytania, na które nigdy wcześniej udzielać odpowiedzi nie chciał. Oprowadzając potomków snuł opowieść o ich babci, choć wracanie wspomnieniami do chwil spędzonych z ukochaną wiele go kosztowało. Na prośbę wnuków wyjaśnił im również skąd wzięli się Lutherowie - pomijając zgrabnie co drastyczniejsze szczegóły wojny jaka rozgorzała między nim a braćmi. Chłopcy, zafascynowani, chłonęli każe jego słowo, po raz pierwszy bowiem mieli okazję usłyszeć wszystko z jego ust. Wisienką na torcie tej niezwykłej wizyty okazało się pokazanie im pracowni, zajmującej całą północną wieżę! Każde kolejne piętro wysokiej budowli, przeznaczone było do innych celów oraz badań a wspinaczkę wieńczyła biblioteka większa i wspanialsza od wszystkich, które widzieli. Dziadek udzielił wnukom pozwolenia na nieskrępowane zwiedzanie wieży, dając im pełną dowolność. Mogli korzystać z wszelakich sprzętów, pokaźnych zbiorów składników, kolekcji artefaktów...wszystko oczywiście pod czujnym okiem rodziców i Lorda Arien'a. Phoenix wyjaśniał im cierpliwie działanie poszczególnych składników, sposób używania oraz właściwości przedziwnych przedmiotów a także podstawy przeprowadzania mało niebezpiecznych rytuałów. Młodzieńcy bawili się cudownie! Arien pokazał się im ze swojej najbardziej ludzkiej, otwartej i delikatnie czułej strony. Mimo szerokiej palety pozytywnych doznań, jedna myśl nie chciała opuścić Dragana. W zamku widzieli jedynie służbę, więc zastanawiało go czy dziadek nie był tu samotny, snując się po przepięknych korytarzach. Nie mógł wiedzieć, jak bardzo się mylił. Lord Arien Pheonix nie należał do samotników, lubił towarzystwo i otaczał się gronem oddanych przyjaciół, przez co w jego domu zazwyczaj było dość gwarno i tłoczno. Czuł do czarodziei niesłabnącą odrazę, jednak nie miał nic przeciw niemagicznym śmiertelnikom. W obecnych czasach nie musiał już ukrywać przed nimi swoich zdolności, dzięki czemu mógł cieszyć się obecnością ludzi których z jakiegoś powodu uważał za interesujących. W zamku Lorda Lutherowie spędzili czas do samego wieczora a chłopcy niezbyt chętnie przyjęli wiadomość o powrocie do domu. Obydwaj doskonale wiedzieli, że najprawdopodobniej taki dzień jak ten, już nigdy się nie powtórzy i nie będzie im dane być bliżej dziadka, niż w tej chwili. Mieli jednak zbyt słabą pozycję by protestować lub próbować negocjować - ojciec nigdy nie słuchał marudzenia ani jęków, przekonać można go było jedynie solidnymi argumentami, którymi jak na złość nie dysponowali. Przyjęli pokorni konieczność opuszczenia zamczyska. Zanim jednak wyszli, Arien podszedł do Dragana i wręczył mu złote, podłużne pudełko. Bogate opakowanie kryło w sobie potężny podarek - różdżkę wykonaną przez niego, Damon'a i Killian'a. Jedną, jedyną rzecz jaką pozostali Lordowie kiedykolwiek sprezentowali któremukolwiek z Lutherów. Przedmiot, żeby nadawał się do użytku, wymagał jeszcze jednego - krwi przyszłego właściciela. Zaintrygowany i szczęśliwy Dragan, bez wahania pozwolił naciąć swą dłoń, by następnie skropić różdżkę solidną porcją własnej krwi. Z zachwytem obserwował jak czarne drewno lśniło purpurową, migotliwą poświatą.
- Niechaj ta różdżka dobrze Ci służy Draganie. Pamiętaj chłopcze, że to wyjątkowo potężny i nieprzewidywalny przedmiot. Potrzeba nie lada siły oraz determinacji by wydobyć i ujarzmić jej pełen potencjał. Używaj jej z rozwagą, jakiej od Ciebie oczekuję. Ta różdżka we właściwych dłoniach zdolna jest zmieniać świat. W niewłaściwych...pogrąży go w chaosie.
*
Po powrocie z zamku Arien'a, rodzice mieli dla Dragana jeszcze jeden, ostatni, prezent. Zaprowadzili syna, ukrytym za olbrzymim gobelinem, przejściem ku pracowni w ich własnej posiadłości. Turkusowooki od dłuższego czasu korzystał z niej pod okiem matki, coś jednak zmieniło się w tym pomieszczeniu. Zauważył dodatkowe drzwi, których z całą pewnością wcześniej tu nie było. Urien podszedł do tajemniczych podwoi i uchylił je z subtelnym uśmiechem. Zniecierpliwiona Miriam popchnęła delikatnie syna, zachęcając go by jak najszybciej przestąpił próg - niemalże go przez niego przepychając. Młody Luther zatrzymał się, z niemym zachwytem oglądając ukryte za drzwiami pomieszczenie. Stał w niewielkiej ale doskonale wyposażonej pracowni, urządzonej na wzór tej, którą widział u dziadka. Z całą pewnością rodzice włożyli wiele trudu w jej zaprojektowanie, uwzględniając dopasowanie wielkości mebli oraz rozlicznych aparatur do wzrostu syna. Państwo Luther od dawna przygotowywali się do sprezentowania Draganowi własnej pracowni, więc wystarali się o sprzęty najwyższej klasy - polegając na sprawdzonych rzemieślnikach, poleconych im osobiście przez Lorda Arien'a. Phoenix z resztą udzielił im pomocy, kompletując listę niezbędnych rzeczy koniecznych do komfortowego rozpoczęcia badań oraz spis podstawowych składników, bez których żaden młody naukowiec nie mógł się obejść. Ponieważ turkusowooki przez dłuższą chwilę nie poruszył się nawet o milimetr, zaniepokojona Miriam stanęła za jego plecami.
- Podoba Ci się? - zapytała z troską.
- Jest niesamowita... - Dragan po raz pierwszy w życiu nie wiedział co powiedzieć.
- To Twoje własne miejsce pracy, synu. Proszę Cię jednak, żebyś póki co korzystał z niego wyłącznie pod opieką któregoś z nas, zrozumiano? - Urien uścisnął ramię potomka.
- Oczywiście tato. Mogę wejść? - chłopiec wskazał w głąb pomieszczenia na równą linię średniej wielkości regałów ze składnikami.
- Biegnij skarbie. - zaśmiała się czarownica.
- Zostań z mamą, muszę odpisać na pilny list. Wrócę, kiedy skończę i pokażę Ci kilka sztuczek, przydatnych w tworzeniu eliksirów.
Dragan skinął ojcu z uśmiechem. Nim Urien ostatecznie wyszedł, stał jeszcze przez chwilę w progu i obejmował czule żonę, wraz z nią patrząc na radość syna. Młody Luther uważnie przyglądał się całości wyposażenia, z coraz to szerszym uśmiechem. Musiał przyznać, że początkowo miał co tego pomysłu poważne wątpliwości - w jego opinii Dragan był jeszcze zbyt młody i niedoświadczony aby otrzymać własną pracownię, jednak uległ namową Miriam. Parząc ile przyjemności sprawiało turkusowookiemu samo przebywanie w tym pomieszczeniu...musiał przyznać się do błędu. Przyciągnął mocniej do siebie małżonkę i pocałował ją namiętnie, nie mając najmniejszej ochoty na odrywanie się od jej ust. Cholerny list! Niezadowolony z nieprzyjemnego obowiązku, odsunął się od żony i opuścił ukrytą komnatę. Miriam, po wyjściu męża, niezwłocznie dołączyła do syna w głębi pracowni. Była bardzo dumna z tego, że choć ją dobudowali, udało im się uniknąć rażącego kontrastu z pozostałą częścią domu. Nie chciała, żeby kruczowłosy czuł się tutaj jak na wygnaniu w marnej dobudówce. Serce jej rosło, gdy patrzyła na Dragana. Chłopiec zawsze był nieco tajemniczy i niechętnie dzielił się tym co po głowie mu chodziło, nie podejrzewała więc, że prezent tak bardzo go uszczęśliwi.
- Mamo, mogę przygotować składniki zanim przyjdzie tata? - spojrzały na nią błyszczące, wyjątkowe oczy.
- To dobry pomysł, tata na pewno doceni Twoje starania. Proszę Cię tylko, żebyś był ostrożny!
Ciemnowłosy chłopiec z zapałem zabrał się do pracy, siekając i krusząc najróżniejsze rośliny. Matka siedziała w wygodnym fotelu z książką w dłoni, zerkając od czasu do czasu na to co robił. Spędzili w taki sposób niezliczoną ilość godzin w przeciągu ostatnich lat. Miriam pomimo rozlicznych obowiązków Pani domu, zawsze znajdowała czas, żeby posiedzieć z synem w pracowni. Zazwyczaj pozwalała mu na swobodę ale czasem przerywała czytanie, żeby dać mu kilka dobrych rad lub pokazać w jaki sposób radzić sobie z opornymi składnikami. Dzięki mamie przestał aż tak bardzo obawiać się kontaktów z innymi - nigdy na niego nie krzyczała ani nie podnosiła ręki, cierpliwie tłumacząc dlaczego zrobił lub powiedział coś złego i czemu nie wolno było się tak zachowywać. Płomiennowłosy anioł oraz mama, skutecznie odciągały go od Otchłani. No właśnie...Otchłań...Zamilkła zupełnie a on czuł się z tym wspaniale, był wolny od jej nieustannego nawoływania. Spędził z rodziną najwspanialszy dzień w swoim dotychczasowym życiu! Uśmiechy taty, ciepła bliskość Ethan'a no i oczywiście dziadek...dziś wszystko było takie inne. Wyjątkowe! Dobry nastrój całkowicie nim zawładnął - nigdy nie czuł się szczęśliwszy! Przyjemne, łagodne ciepło wypełniało całe jego ciało, niemalże doprowadzając je do wrzenia. Nie był już samotny...miał godną pozazdroszczenia, kochającą rodzinę, która się o niego troszczyła a wszystko to dzięki zielonookiej kobiecie, w tej właśnie chwili patrzącej na niego z kojącym uśmiechem. Radość. Nie spodziewał się, że mogła smakować tak oszałamiająco! Upojony tym nieznanym zjawiskiem, nie pragnął już czuć czegokolwiek innego. Żar tlący się w jego duszy wzmagał się z każdą minutą, przeobrażając się w coś podobnego do rozszalałego pożaru. W końcu zorientował się, że to nie jego dusza płonęła a ciało - był rozpalony. Kryształowa probówka wysunęła się z jego drżącej dłoni, roztrzaskując się z łoskotem na kamiennej podłodze. Zagadkowy przypływ szczęścia przerodził się w coś, co znał dużo lepiej. Fizyczny ból. Bezwładnie osunął się na zimną posadzkę, tracąc zdolność widzenia - przed jego oczami migotały dezorientujące, czarno-czerwone plamy, rozmywające obraz rzeczywistości w surrealistyczną grę barw. Zacisnął z całych sił dłonie, chcąc spróbować odzyskać choć część zmysłów. Wbicie paznokci w skórę na niewiele mu się jednak zdało, dzięki chwilowej jasności umysłu dostrzegł pośród czerni i czerwieni twarz mamy. Nie trwało to długo ale doskonale widział, że była przerażona. Jego ciałem szarpnął ostry, rozdzierający skurcz - choć doświadczył wielu oblicz tortur, takiej męczarni nigdy nie zaznał. Chciał wrzeszczeć ale nie mógł. Wszystko dokoła wirowało w zawrotnym tempie, pozbawiając go poczucia czegokolwiek - nic już nie widział, nie słyszał ani niczego nie czuł. Rzeczywistość zatonęła w bezgranicznej pustce a on opadał na jej dno w przerażającym tempie. Nie! Nie mógł się poddać bezsilności! Chciał wrócić! Wrócić do mamy...Wytężył całą swą wolę, wkładając w nią pokłady determinacji o jaką samego siebie nie podejrzewał. Dość miał już problemów z Otchłanią, żeby dawać się jeszcze jakiejś innej sile! Pokonując uparcie kolejne fale coraz to silniejszych katuszy, odzyskiwał powoli czucie w ciele i władzę nad nim. Wiedział już, że leży otoczony ramionami mamy. Zaczął słyszeć jej nawoływania oraz rozszarpujący serce szloch. Plamy, które zlały się w mrok ustępowały, pozwalając mu coraz wyraźniej widzieć twarz Miriam - przepełnione rozpaczą, zalane łzami oblicze matki, walczącej z całych sił o swoje dziecko. Pragnął się do niej uśmiechnąć i powiedzieć, że wszystko już dobrze, jednak zamiast głosu z jego gardła wydarł się krzyk. Zwierzęcy, agonalny skowyt będący reakcją na napływ bólu tak intensywnego, że niemal nierealnego. Czuł jakby każda komórka jego ciała oddzielała się i stawała w najpotężniejszym ogniu, spopielającym ją do cna. Ciemność znów wróciła a on pozwolił by go pochłonęła, nie mając sił na sprzeciw. Całkowicie stracił przytomność. Był kompletnie sam...pośrodku niczego. Próżnia otaczała go szczelnie a on nie wiedział od jak dawna się w niej znajduje. Minuty? Godziny? A może dni lub tygodnie? Czas przestał mieć znaczenie, wszystko przestało...Cały czas targał nim niepojęty ból, który zaczął z wolna ustępować pozwalając wrócić jego udręczonej świadomości. Ocknął się z obolałą twarzą, przylegającą do podłogi. Przez kilka chwil nie wiedział gdzie jest ani co się dzieje, ponieważ przeraźliwie huczało mu w głowie. Szaleńcza gonitwa splątanych myśli nie pomagała w orientacji, pomimo to stopniowo sobie przypominał. Pracownia. Mama. Chciał się poderwać i powiedzieć jej, że nic mu nie jest, żeby się nie martwiła ale ciało powtórnie odmówiło mu posłuszeństwa. Było zaskakująco obolałe i oporne na polecenia umysłu. Powoli usiadł i rozejrzał się, ignorując dotkliwe pieczenie karku. Siedział pośród zawaliska...wszędzie wokół pełno było gruzów, połamanych mebli i roztrzaskanego szkła. Oddychał szybko i płytko, nie rozumiejąc co się tu działo, jego umysł przeszyła jednak nagła, niepokojąca myśl zagłuszająca wszystkie inne. Mama!! Zaczął jej gorączkowo szukać. Dostrzegł jej twarz i w tym właśnie momencie serce na kilka sekund przestało bić w jego piersi. Miriam leżała przygnieciona fragmentami sufitu, z wyciągniętymi ku niemu rękami. W jej wystraszonych, zielonych oczach ujrzał cień ulgi - będący dla niego ciosem prosto w serce. Natychmiast się do niej doczołgał, dziękując opatrzności za to, że jeszcze była przytomna. Walczył usilnie z kamieniami, starając się ją wyzwolić. Płakał w najlepsze, desperacko próbując coś wskórać - tylko on tu był, tylko on mógł ją uratować! Zamarł, czując dłoń mamy słabo oplatającą jego nadgarstek. Kobieta powstrzymywała go i doskonale o tym wiedział. Spojrzał na nią zalany łzami.
- Już dobrze kochanie, nie płacz. Powiedz proszę tacie i Ethan'owi, że bardzo ich kocham. Przepraszam synku, że Cię zawiodłam...Kocham Cię.
Po tych słowach jej dłoń zwiotczała i opadła bezwładnie na zimne, okrutne kamienie. Na początku nie docierało do niego co się stało ale kiedy w końcu dotarło...stokrotnie wolał już torturę wcześniejszego cierpienia.
- Nie...Nie!! NIE!!! MAMO!!! - wrzasnął jak opętany.
Chwycił dłoń matki i przycisnął ją do swojej twarzy, pragnąc poczuć jej ciepło. Wpatrywała się w niego swoimi pięknymi, zielonymi oczyma, które pozbawione były iskry życia. Była martwa...każda cześć jego świadomości o tym wiedziała, jednak nie potrafił tego zaakceptować. Siedział jedną ręką przytrzymując dłoń mamy a drugą bijąc bezlitośnie w kamienie. Nie odczuwał fizycznego dyskomfortu łamanych kości. Nie. To nie miało prawa skończyć się w taki sposób! Co się właściwie stało? Dlaczego mama odepchnęła go, poświęcając się? Mógł to łatwo wywnioskować z ułożenia jej ciała ale zrozumienie...nie przychodziło mu łatwo. Nie potrafił przestać wpatrywać się w jej twarz, tak piękną...Piękną i martwą. Targany rozpaczą, zaczął coś słyszeć. Rozpoznawał ten głos. Otchłań. Znów się odezwała, wyzwolona traumą jaką była dla niego tragiczna śmierć mamy. Tym razem jednak nie słyszał jej śpiewu - Otchłań krzyczała, z każdą sekundą coraz głośniej i głośniej. Rozrywała swym szaleńczym wrzaskiem jego duszę i ciało, wyrywając z niego tę cząstkę człowieczeństwa, która nie miała prawa dalej żyć bez Miriam. Krzyk stawał się coraz bardziej przerażający, magnetyczny, pełen bólu i czegoś jeszcze - kuszącej nuty, wzywającej go ku przepaści.
- Pożegnałeś się z mamą, chłopcze? - usłyszał za plecami.
Otchłań natychmiast umilkła, jakby wystraszona nieuniknionym spotkaniem z właścicielem głębokiego, niskiego głosu. Dragan odwrócił się gwałtownie, nie puszczając dłoni matki. Stał przy nim wysoki, smukły mężczyzna odziany w misterną i budzącą starach zbroję - zaniepokojenie budziły głównie liczne zdobienia, w kształcie anatomicznie dokładnych, ludzkich czaszek. Nieoczekiwany przybysz, ku zaskoczeniu turkusowookiego, okazał się diabelnie wręcz przystojny - atrakcyjniejszy nawet od Arien'a, którego Dragan uważał za niedościgły wzór męskiej urody. Tajemniczy gość miał przymrużone, delikatnie kocie, oczy w barwie czystych pereł oraz przedziwne włosy - długie i proste, przy skórze głowy były szare niczym popiół z każdym centymetrem jednak jaśniały, by przy końcach przybrać kolor migotliwego srebra. Anielską twarz mężczyzny zdobił beznamiętny, oschły uśmiech - adekwatny do tego jak wyzute z emocji wydawało się jego spojrzenie. Jego obecność również wydawała się w jakiś sposób nadnaturalna - przytłaczająca i kojąca zarazem. Srebrnowłosy wyminął obojętnie Dragana i przyklęknął przed Miriam, recytując coś w zupełnie niezrozumiałym, ujmującym delikatnością, języku. Po zakończonym rytuale pochylił czoło przed zmarłą, w geście szacunku i wstał zwinnie.
- Zaopiekuję się duszą Twej matki. Trafi do lepszego miejsca, gdzie nie czeka ją nic prócz szczęścia.
Mężczyzna w zbroi odwrócił się z wyraźnym zamiarem rychłego opuszczenia zwaliska. Kiedy perłowooki mówił, Dragan wychwycił kolejną nienaturalną rzecz w jego fizjonomii - zęby. Miał nieco dłuższe kły niż wszyscy inni, przez co wyglądał demonicznie i złowrogo - przypominał drapieżnika.
- Kim jesteś? - odważył się zapytać Luther.
- Nie obawiaj się chłopcze, z Tobą nigdy nie spotkam się w takich samych okolicznościach jak z piękną Miriam. - nie przerwał powolnego marszu.
- Wiesz co tu się stało?
Przybysz zatrzymał się i westchną, po czym spojrzał na dzieciaka bez cienia uśmiechu. Jego wzrok zmroził Dragana, rozbudzając fobie o których istnieniu nie wiedział. Czuł, że powinien lękać się tego mężczyzny ale teraz nie miał na to czasu. Niejasna panika była niczym w porównaniu do potrzeby poznania odpowiedzi.
- Są na tym świecie istoty, którym nie pisane jest szczęście, dzieciaku. Zapamiętaj raz po kres wieczności to, co teraz powiem. Twoja radość jest niebezpieczna i nieuchronnie prowadzić będzie do destrukcji. Przeznaczone jest Ci cierpienie. Zaakceptuj swój los i nie walcz z nim, a ocalisz wiele niewinnych istnień. - mężczyzna w zbroi zaczął po prostu znikać, nim jednak ostatecznie rozpłynął się w powietrzy, spojrzał powtórnie na kruczowłosego - Witaj w gronie najgorszych bestii jakie nosił ten świat, Draganie Luther. Nie mogę doczekać się naszej współpracy.
Po tych złowieszczych słowach, srebrnowłosy zniknął zostawiając zszokowanego Dragana samego. Siedział na podłodze, maniakalnie gładząc ostygłą już dłoń mamy. Nie patrzyła na niego. Po wizycie perłowookiego na jej zbolałej twarzy zagościło coś nowego - spokój. Wyglądała zupełnie jakby spała z subtelnym uśmiechem ulgi. Turkusowooki powtórnie stracił poczucie czasu, trwając w boku matki w niemalże całkowitym bezruchu. Zasłuchał się w pieśń Otchłani, zupełnie odmienną od tej, którą słyszał do tej pory. Kojąca melodia jej wezwania w połączeniu z przepowiednią mężczyzny, dała mu pewność. Wraz z mamą coś w nim umarło i odeszło bezpowrotnie, jak i on powinien. Znowu stał nad krawędzią przepaści, jednak nie było już nikogo, kto byłby w stanie odwieść go od skoku. Nie było mamy a jego promyk nadziei zgasł raz na zawsze, razem z nią. Nie było płomiennowłosego anioła. Pozostało mu jedno - stoczyć się. Bez zawahania postawił ten jeden jedyny, ostateczny krok a po chwili ciemność pochłonęła go przynosząc upragniony spokój oraz coś nieoczekiwanego - wiedzę. Otchłań zamiast go zatracić, wyzwoliła go ukazując mu prawdę o nim samym i tym, kim od zawsze powinien był być. Bezceremonialnie obnażyła obłudę tego, co sam o sobie dotychczas sądził. Zrozumiał, że ukrywał prawdziwą naturę, tłamsząc ją uparcie wyuczonymi zachowaniami. Nigdy nie był ze sobą szczery, chcąc spełnić oczekiwania innych, a teraz płacił za to okrutną cenę. Dość tego! Nie zamierzał już nigdy więcej się ograniczać i trwać w duszących konwenansach. Musiał pogodzić się z tym kim naprawdę był a może z czasem nawet to pokocha. Całe swoje życie poświęcił na realizowanie marzeń i planów, które nie należały do niego...zapomniał w tym wszystkim o tym, czego sam chciał. Tonąc w ciemności, odnalazł to czego podświadomie szukał - światło. Jeśli jego przeznaczeniem było stanie się potworem, niechaj tak się stanie. Jeżeli los wskazał mu ścieżkę bestii...to właśnie stanął u jej początku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top