04|| The Righteous & The Wicked
Po jakimś, bliżej nie określonym, czasie Dean i Sam zostali mimowolnie rozdzieleni i kiedy ten drugi próbował znaleźć brata, zupełnie nic nie chciało z tego wyjść. Po kolejnej nieudanej próbie zlokalizowania Deana, Sam doszedł do wniosku, że skoro już i tak został sam, nie zaszkodzi mu znalezienie sobie kolejnego piwa gdzieś w gąszczu pustych i jeszcze pełnych butelek. Szczerze mówiąc, Winchester mimo wszystko modlił się w duszy o znalezienie puszki, bo otwieracz został gdzieś w towarzystwie Deana, a on nie był z tych odważnych narażających się na uszczerbki w uzębieniu, ostentacyjnie otwierających zębami. Sam lubił swoje zęby i nie chciał się z nimi rozstawać.
Jak się jednak okazało, Piwny Bóg chyba go nie lubił i chłopak nie znalazł absolutnie nic co chociaż przypominałoby puszkę, dlatego też Sam ze zrezygnowaniem zaczął obracać w dłoniach oszronioną butelkę, przy okazji dochodząc do wniosku, że być może jeden ze zwalonych w okolicy pni pomoże mu uratować tą tragiczną sytuację wagi co najmniej państwowej.
Sam skierował kroki w odpowiednim kierunku, kiedy w miejscu do którego zmierzał pojawił się ktoś. Bardzo konkretny ktoś. Pojawił się tam, no cóż, ten cholernie przystojny typ z parkingu przed szkołą i nie żeby Winchesterowi bez trudu przyszło przyznanie atrakcyjności tego faceta. Gość stanął sobie bezczelnie opierając się biodrem o zwalone drzewo i z niezwykłą dla tej prostej czynności nonszalancją, po prostu odpalił papierosa po czym bardzo powoli, jakby delektując się dymem, równie mocno się zaciągnął. W głowie Sama cała ta scena wydarzyła się jakby w zwolnionym tempie, a on sam chyba musiał stać i tępo gapić się na faceta, bo po chwili do rzeczywistości przywołał go kpiący głos, ewidentnie należący właśnie do wyżej wymienionego.
- Otworzyć ci to piwo, dzieciaku? - Zapytał, po czym nie czekając na odpowiedź włożył papierosa między zęby i zabrał butelkę z dłoni sporo wyższego od siebie Winchestera, a następnie jednym szybkim ruchem zahaczył kapslem o pasek. Słabszy metal przegrał bitwę z masywną klamrą i od razu puścił, a potem bezwładnie poleciał im gdzieś pod nogi. - Przy okazji, jestem Gabriel. - Dodał jeszcze facet wzbudzający w Winchesterze dziwne emocje i oddał Samowi butelkę, całkowicie przypadkowo zmniejszając odległość między nimi.
***
Mniej więcej w tym samym czasie Dean został niemal wchłonięty przez kilkuosobową grupkę, która właśnie bardzo żywiołowo ustalała kto jako pierwszy rozpocznie grę w butelkę. Chłopakowi przez lekką mgłę udało się znaleźć miejsce, jak się okazało, pomiędzy Castielem i Charlie, która wzięła się tam jakby z kosmosu w swojej przydużej koszulce wysławiającej Star Wars i kanarkowożółtych Conversach.
- Jak się bawisz, Winchester? - Nie minęła dłuższa chwila a Dean usłyszał ironiczny ton gdzieś zdecydowanie zbyt blisko swojego lewego ucha.
- Świetnie, nie widać? - I na potwierdzenie swoich słów pociągnął dość spory łyk z trzymanej w dłoni butelki niewiadomego pochodzenia. - A jak u ciebie, Novak?
- Nie narzekam. - Castiel odparł krótko wypuszczając dym nosem, co Deanowi w stanie lekkiego upojenia nieświadomie wydało się cholernie seksowne.
Zanim Winchester zdążył wymyślić i ewentualnie wypowiedzieć jakikolwiek błyskotliwy komentarz na temat, reszta zgromadzonych w końcu ustaliła kto powinien zacząć i że wszystkie chwyty dozwolone. Mimo wszystko Deanowi wydało się to trochę straszną perspektywą, postanowił jednak, że nie okaże tak głupiej słabości w nowym otoczeniu i dzielnie przystąpił do gry. Po kilku kolejkach zdążył pozbyć się koszulki, opowiedzieć o swoim pierwszym razie i wyzerować piwo jako durne zadanie potwierdzające męskość nadane mu przez Bennyego. Jak się jednak okazało, im dalej wszyscy brnęli w wyzwania i zawartość alkoholowych promili we krwi rosła, tym musiało stawać się coraz gorzej. Kiedy zakręcona przez Charlie butelka zatrzymała się na Castielu, Dean zaczął mieć złe przeczucia, tym bardziej, że już w trakcie ich krótkiej znajomości zdążył poznać drugą, demoniczną naturę tego rudego nerda, dlatego teraz kiedy zobaczył niebezpieczne ogniki w zielonych oczach, poczuł potrzebę nagłej i szybkiej ucieczki.
- No, Cassie, pocałuj pierwszą osobę po swojej prawej.
Jak niezbyt ciężko można było się domyślić, to właśnie Winchester był ową osobą. Dean nawet nie zdążył zareagować kiedy ośmielony alkoholem i dopingiem reszty uczestników gry Castiel przysunął się do niego na zdecydowanie zbyt bliską odległość, a on zobaczył tylko te cholernie niebieskie oczy i poczuł spierzchnięte usta na swoich własnych.
Cały ten wymuszony pocałunek nie trwał dłużej niż parę sekund, a kiedy Castiel się odsunął, wszyscy jak gdyby nigdy nic wrócili do normalnego toku gry.
Dean jednak jeszcze przez długi czas czuł wargi chłopaka przesiąknięte aromatem tytoniu, piwa i zżutej jakiś czas temu miętowej gumy.
***
- To czym właściwie się zajmujesz? - Sam od jakiegoś czasu prowadził rozmowę z nowo poznanym facetem próbując nie wyjść na pijanego kretyna i przy okazji, zwykłego gówniarza.
- Tatuuję, jestem też współwłaścicielem salonu, jeżeli to ma jakieś znaczenie. Czemu właściwie pytasz, dzieciaku? - Winchester ze zdziwieniem zauważył, że w ustach Gabriela słowo ''dzieciaku'' zupełnie go nie irytowało i niechętnie musiał dopisać to do jego stale rosnącej listy zalet.
- Po prostu, em, zastanawiałem się, no, co trzeba robić, żeby dorobić się takiego samochodu w tym wieku. - Zanim Sam skończył zdanie, już wiedział, że właśnie palnął gafę, teraz jednak zostało mu tylko obronić resztki dumy i spróbować wybrnąć z kłopotliwej sytuacji jawnie sugerującej, że przynajmniej parę razy rozmyślał nad osobą Gabriela.
- Ach, samochód, moja Piękna. Z tego co słyszałem od swojego brata, twój brat jeździ Impalą, świetne auto, nie uważasz? - W Sama uderzyło jak trzeźwo i sensownie Gabriel układał zdania i sam postanowił, że musi bardziej popracować nad składnią jeśli nie chciał się ośmieszyć.
- Tak, tak, jasne, tak właśnie uważam. Chociaż, czy ja wiem, Impala to dla nas bardziej dom niż tylko samochód. - Widząc szczerze zainteresowanie w złotych oczach, postanowił kontynuować. - Wiesz, ciągle się przenosimy, nie wiem które to już miasto w którym mieszkamy. No ale, to nie nasza wina ani kaprys, tak już jest. W sumie, od kiedy pamiętam.
Gabriel jakby bez słów zrozumiał, że Sam nie może powiedzieć mu nic więcej i że to dobry moment na powrót do jakiegoś lżejszego i mniej zobowiązującego tematu.
Prawdę mówiąc, ten cholerny żyrafi dzieciak niesamowicie zauroczył go swoją nie do końca poradną życiowo i trzeźwą w tej chwili osobą, a jakiś cichy głos z tyłu głowy zaczynał podpowiadać mu, że chyba mogłoby być z tego coś więcej niż tylko przelotna rozmowa na imprezie.
Gabriel nigdy w życiu nie przyznałby się do tego młodszemu bratu, ale cholernie się cieszył, że jednak dał się namówić na to jedno, konkretne wyjście.
____
Tadam.
Z racji, że nawet nie wiem czy ktoś ma w planach regularnie to czytać, szczególnie nie spieszyło mi się z rozdziałem, jeśli jednak ktoś to czyta i nawet mu się podoba, to jest mi cholernie miło.
No, do nastepnego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top