8. Cieszę się że jednak nie poszedłeś na stosunki międzynarodowe



Hazz miał jakiś kompleks. Poważny problem ze swoją twarzą. Nie chciał jej pokazywać. Próbowałem mu tłumaczyć, że jest piękna, że nie ma się czego wstydzić. On jednak wtedy się uśmiechał, dziękował że mi się podoba, ale nie zmienił zdania.

Dlatego niesamowicie się ucieszyłem, kiedy zgodził się w końcu wyskoczyć ze mną do baru pod warunkiem, że będzie miał cały czas maseczkę higieniczną na twarzy. Wyściskałem go wtedy, bo brakowało mi w naszej relacji zwykłego wyskoczenia na piwo.

Takiej zwykłej czynności, jaką robią faceci w naszym wieku. 

Czułem się wtedy tak zwyczajnie, normalnie. Fred zasiał we mnie tyle wątpliwości, że aż zacząłem myśleć, że się ze mną chowa. Nie chce się przyznać, że się ze mną spotyka.

Ale czego się wstydził? Orientacji? Przecież nie ma problemu z całowaniem w miejscu publicznym, często się zapomina. Zatrzymuje, całuje i idziemy dalej. 

Obstawiałem nawet, że ma żonę i dzieci, ale to było tak idiotyczne, że sam siebie wyśmiałem.

Oczywiście powiedziałem Fredowi, a raczej zadzwoniłem do niego by się pochwalić, gdzie idę z Hazzem. Mruknął z aprobatą, życząc mi miłej zabawy.

Co mogło być cudowniejsze?

Przyszedł po mnie do pokoju. Pani Suzana już doskonale go poznała i pozwalała mu wejść. Hazz był cwany. Zamiast pokazywać jej kartę mieszkańca, wsuwał jej czekoladę bombelkową i wchodził jakby tu mieszkał.

Wyglądał niesamowicie, bo w końcu nie ubrał workowatych ciuchów, które ukrywały jego sylwetkę.

Natychmiast jak go zobaczyłem, uśmiechnąłem się i go przytuliłem na przywitanie. W odpowiedzi objął mnie mocno i pocałował w skroń. Kiedy zaczął to robić, zrozumiałem że to o wiele lepsze niż namiętny pocałunek na dzień dobry. To było takie słodkie, takie nasze.

Trochę mnie przerażało, że z dania na dzień zakochiwałem się w nim coraz bardziej. Ale za żadne skarby świata nie chciałem tego skończyć. Wiedziałem, że skończę ze złamanym sercem i z ogromnym rozczarowaniem, ale to nie miał znaczenia. Nie miało znaczenia, bo moje uczucia i to szczęście zostaną ze mną na zawsze.

Piliśmy piwo, choć zgodnie uznaliśmy, że brakuję nam różowego ginu. Było cudownie, choć było zbyt głośno na nasze długie rozmowy. Było wspaniale, choć brakowało mi bezwstydnego dotykania go jak chciałem, przez tłum. Jednak było to orzeźwiające, bo w końcu zrobiliśmy coś innego niż zwykle.

Było tak miło, że chyba Hazz się trochę zapomniał i choć było przy naszym stoliku ciemno, to nie miał nic, co zakrywało mu twarz. Żadnej czapki, kaptura czy maseczki. Śmiał się i zachowywał się jak normalna osoba. Co jednoznacznie dało mi uczucie, że wszystko w porządku. Hazz ma tylko kompleksy, choć nie powinien. Jest normalny i nie ma większych tajemnic.

– ... i się z nią pokłóciłem – krzyczałem przez głośną muzykę, bawiąc się jego palcami pod stołem – Chciała nam wmówić, że Achilles był heterykiem i wcale nie miał romansu ze swoim najlepszym przyjacielem!

Śmiał się, niedowierzając.

– I po prostu wyszedłeś z Sali?

– Tak! Zresztą powiedziała, że jeśli nie przestane się kłócić, to mam wyjść. To jakby zmuszała mnie do zmiany opinii! Więc wyszedłem.

Śmiał się głośno, co było o wiele przyjemniejsze niż muzyka grająca mu za plecami. Ścisnął moją dłoń i pociągnął, dając mi znać, że chce mnie pocałować.

Zrobiłem to. Wstałem i się pochyliłem. Ucałował mnie z uczuciem i mruknął:

– Powinieneś być wykładowcą – mruknął mi w usta.

A ja zamrugałem zaskoczony, że to powiedział.

– Chcę – powiedziałem cicho, licząc że mnie usłyszy.

Usłyszał. Wydawał się zaskoczony tą nagłą informacją. Nie dziwie się, mieliśmy niepisaną i niesłowną umowę, że nie rozmawiamy za dużo o swoich planach na dalszą przyszłość. To dawało nam do myślenia, że zaraz się to skończy co jest między nami. 

– Chyba nigdy ci tego nie powiedziałem, prawda? – zapytałem sam zaskoczony. To była taka oczywista i prozaiczna informacją, że myślałem że nie zaskoczony Hazza, widocznie jednak się pomyliłem. – Moim marzeniem jest zostać wykładowcą literatury antycznej.

Odsunąłem się, zrywając kontakt fizyczny i patrzył na mnie w ciszy.

– Kontynuuj. Powiedz mi jakie są twoje plany – powiedział tak ciężko, jakby wcale nie chciał ich słuchać.

Zmieszałem się trochę jego postawą, ale mówiłem dalej:

– Po Anglii, chciałbym się przenieść do Włoch albo Grecji, gdzie zrobiłbym doktorat. Mają niesamowite uniwersytety, które pomogą mi w karierze naukowej. Jeden z wykładowców już mi obiecał, że się za mną wstawi i... – zawahałem się, czując dziwny smutek – pewnie będę dużo podróżować na początku mojej kariery uniwersyteckiej. W Salerno mają blok, który pasuje do moich zainteresowań – zamilkłem, patrząc mu w dziwnie puste oczy. Przeszły mnie ciarki. – A... – Załamał mi się głos. – A ty zostajesz z rodzinnym biznesem, prawda?

Nie odpowiedział, tylko na mnie dziwnie patrzył. Poczułem się naprawdę niekomfortowo, chyba po raz pierwszy z nim.

Coś się właśnie rodziło.

– Chris – powiedział tak delikatnie, tak miękko, że słyszałem takie tony głosów tylko wtedy, gdy ktoś chciał ze mną zerwać albo powiedzieć jakąś tragedię.

Zrobiło mi się niedobrze i już przygotowywałem się na to, że powie, że to dłużej nie ma sensu, kiedy ktoś stanął obok mnie i znów usłyszałem swoje imię:

– Chris.

Spojrzałem błyskawicznie na przybysza i natychmiast rozpoznałem rude kosmyki włosów. Fred stał i posłał mi miły uśmiech, by następnie spojrzeć na blondyna z dziwną złością.

– Fred – przedstawił się, kiwając mojemu towarzyszowi głową.

– Harry – odpowiedział sztywno blondyn, również kiwając mu głową na przywitanie.

Następnie Fred całkowicie skupił się na mnie. W pierwszej chwili wyglądał na wściekłego, ale zaraz kiedy posłałem mu niewinny uśmiech, trochę złagodniał.

– Co? – zapytałem Freda z śmiechem, szczęśliwy, że w końcu się poznali, a rudy mógł zobaczyć jak piękny jest Hazz, a nie troll jak cały czas go nazywał.

– Ciesz się, że nie poszedłeś jednak na stosunki międzynarodowe.

Zamrugałem zaskoczony. O co mu chodzi? Spojrzałem na Hazza, który parsknął śmiechem. Sytuacja trochę złagodniała, ale nadal coś wisiało w powietrzu.

Fred pochylił się i dotknął mojego ramienia.

– Idę do Kiary, bawcie się dobrze. – I po prostu odszedł.

Byłem pewny, że rudy nie pojawił się tutaj przez przypadek. Na sto procent przyszedł tutaj specjalnie by poznać Hazza. W końcu powiedziałem mu, w którym miejscu idziemy. 

Hazz spojrzał na mnie dziwnie i chwycił swoja maseczkę.

– Chciałbym już iść – powiedział, zakładając materiał na twarz.

Zgodziłem się zmieszany. Czy przez Freda nie chce tu być?

Milczał wychodząc z klubu, nie złapał mnie za dłoń, ani nic takiego. Na ulicy zatrzymałem się i spojrzałem na niego trochę przestraszony, łapiąc go za rękę.

– W porządku? – zapytałem. – Jesteś zły?

Zatrzymał się i chwilę na mnie patrzył. To było ciężki, trochę nieobecne spojrzenie. Kiedy już chciałem się go pytać czy dobrze się czuje, on  zdjął swoją maseczkę, nałożył mi kaptur na głowę i szarpnął za niego, by mnie mocno pocałować. Tak mocno, że zabrakło mi tchu.

Coś błysnęło, ale ja byłem zbyt otumaniony tym tak innym pocałunkiem, by cokolwiek zarejestrować.

– Odprowadzę cię do taksówki, dobrze kochanie?

Zgodziłem się automatycznie, nie do końca rozumiejąc, co to oznaczało. Oznaczało to jednak, że nie wraca ze mną. Nie zastaje na noc.

Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że oznacza to również całkowity urwany kontakt, a to będzie ostatni raz, kiedy go będę widział przez następne tygodnie. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top