Rozdział pierwszy.




4 lata później

Noemi

Kwiaty magnolii są dla mnie wyzwaniem. Różowo białe płatki opadają na kafelki, za każdym razem kiedy próbuję związać je razem. Są piękne, jednak za bardzo delikatne. Nie nadają się do tak skomplikowanych układów, są znacznie trudniejszym przedmiotem do pracy niż na przykład amarylisy, róże, czy frezje. Magnolia, zwana rajskim kwiatem, symbolizująca kobiecość. Czy nadaje się do przystrajania sali weselnej? Na pewno para młoda jest dość oryginalna pod tym względem.

    Adelina kręci się po zapleczu i spisuje brakujący na ten tydzień towar. Jest idealną przełożoną, pełną empatii i wyrozumiałości. Wie, że czasem ciężko z dwójką małych dzieci pogodzić pracę i studia. Nie zaszyłam się w domu po porodzie, bo jestem w takim wieku, że muszę się rozwijać. Dzieci dorosną, a ja zostanę z wykształceniem zaledwie średnim i zerowym stażem pracy. Kwiaciarnia Mazzo di rose znajduje się dwie ulice od naszego domu. Codziennie przychodzę na kilka godzin, by pomagać przy komponowaniu nieskomplikowanych bukietów. Czasami pielęgnuję też kwiaty, jednak tym zazwyczaj zajmuje się Deli.

    — Macie jakieś plany na wieczór? — zagaja, gdy uradowana informuję ją, że skończyłam ten nieszczęsny bukiet pokazowy. — Na plaży otwierają dzisiaj nową restaurację. Czekaj, Marco coś mi o niej opowiadał. Podobno mają tam kuchnię z Ameryki Południowej, albo Europy? Nie pamiętam.

    — Nie sądzę, żeby po pracy chciało mu się jeszcze chodzić po restauracjach. Szczególnie jeśli jest to otwarcie, na które zbierze się masa ludzi.

    — To chodźmy razem — proponuje, a na jej twarzy rozciąga się szeroki uśmiech. — Zamknę dzisiaj wcześniej, żebyśmy mogły wyjść o osiemnastej. Wypijemy drinka i przetestujemy menu.

    Mija chwila zanim zaczynam rozważać jej propozycję. Najpierw kończę bukiet, dodając do niego białe wstążki i odrobinę brokatu. Wszystko idealnie do siebie pasuje, oddając ten delikatny klimat rajskiego kwiatu.

    — Noemi? — zagaja Deli.

    — Tak, czemu by nie? — wzdycham zrezygnowana. Adelina jest temperamentną Włoszką, której nigdy się nie odmawia. Szeroki uśmiech ponownie gości na jej urodziwej twarzy.

    Podaje mi jeszcze szczegóły dotyczące wyjścia i zabiera się za zamiatanie. Zerkam na zegarek, który przedstawia już za dziesięć czwarta. Jeszcze chwila i wrócę do domu, gdzie czekają na mnie bliźniaki z Cateriną. Pewnie już śpią, w południe obydwoje zawsze zaliczają odlot.

    Sprzątam rozsypany brokat, a bukiet wrzucam do wazonu. Przygotowuję mały pojemniczek z wodą, do którego wstawiam końcówki. Organizatorzy ślubu powinni odebrać go koło piątek. Zostawiam Deli instrukcję i zbieram swoje rzeczy by po chwili spacerować jedną z najbardziej ruchliwych ulic Marsali. Potrzebuję dziesięciu minut by stanąć pod domem. Szukam kluczy w torebce i jak zawsze nie mogę ich znaleźć. Tkwię na patio, dopóki ktoś nie otwiera drzwi za mnie. Uśmiecham się wdzięcznie i przytulam się do mężczyzny, którego się tu nie spodziewałam.

    Leo przyciąga mnie do swojej klatki piersiowej. Przyjemnie ciepło wypełnia mój organizm, gdy zaciągam się zapachem jego perfum. Leo jest najlepszym, co przydarzyło mi się od momentu, kiedy postanowiłam wrócić do Włoch. Wziął mnie pod swój dach i obiecał pomóc, z wychowaniem bliźniaków. Jest w końcu podobny do Vittore do tego stopnia, że nikt nie zwątpił w to, że Neve i Valente są jego dziećmi. Jest aktualnie moim najlepszym przyjacielem, dzięki któremu dajemy sobie z bliźniakami radę.

    — Wróciłeś wcześniej — oznajmiam, kiedy gładzi dłonią moje plecy.

    — Ojciec puścił mnie szybciej. Nalegał, bym spędził miło wieczór z moją... przyjaciółką.

    —  Idę dzisiaj z Deli na otwarcie nowej restauracji.

    Marszczy brwi i spuszcza głowę niżej, by zapoczątkować kontakt wzrokowy. Dostrzegam zaborczość, która aż emanuje z jego tęczówek. Kręci głową i pochyla się, by odgarnąć palcami kosmyki włosów, które wpadły mi na twarz, jednak odsuwam się, jednocześnie uwalniając z uścisku.

    — Dlaczego nie chciałaś iść ze mną?

    — Na codzień nigdzie nie wychodzimy, więc jak Deli zaproponowała wypad we dwie to nawet nie dyskutowałam. Czyżbyś jednak miał ochotę wyrwać się z domu, panie Tomasso?

    Cichy śmiech opuszcza jego gardło. Wyciąga dłoń, by ponownie spróbować poprawić opadające na moją twarz kosmyki. W tym samym momencie przybiega Neve. Jej ciemne włosy sięgają już za ramiona i delikatnie się kręcą, tak samo jak u Valente'go. Czarne, krótkie loki tworzą uroczy chaos na jego główce.

    — Mamo — mamrocze, gdy przytula się do moich ud. Wsuwam dłoń w jej włosy i delikatnie je przeczesuję. — Val zepsuł mój zamek.

    — Co zrobił ten łobuz? — dopytuję i biorę ją na ręce. Obejmuje mnie nogami w talii, a jej rączki zawieszają się na szyi. 

    Oburzona wskazuje dłonią na salon, bym zapewne właśnie tam z nią poszła. Nerwowo macha nóżkami, kiedy powolnym krokiem kieruję się do jej pokoju. Nasza parterówka jest niewielka. Urządzona w ciepłych kolorach, pomieszanych z drewnianymi akcentami. Neve mruczy pod nosem, gdy drogę zastawia nam Valente. Jest kopią swojego ojca, tak samo jak Neve. Mają idealnie zielone tęczówki i podchodząca pod oliwkowy odcień cerę.

    Val krzyżuje ramiona na klatce piersiowej i mierzy nas wzrokiem. Jest strasznie zirytowany. Bliźniaki są bardzo temperamentne, przebiegłe i jak na swój wiek bardzo mądre. Próbuję ominąć syna, jednak ten jedynie kręci głową. Moje brwi ruszają ku górze, gdy moje własne czteroletnie dziecko zaczyna się tak stawiać. Odstawiam Neve tuż przy bracie i kucam do Vala.

    — Dlaczego zniszczyłeś jej zamek?

    — Znasz jej ulubioną lalkę? — pyta, na co w odpowiedzi kiwam jedynie głową. — Księżniczka Neve przyprowadziła do zamku księcia.

    — Księżniczki zawsze mają swoich książąt. To nie powód, by burzyć zamek.

    — Nie może mieć księcia.

    — Neve czy jej lalka? — rzucam zaskoczona i chwytam za jego drobną dłoń. Równie zaborczy jak swój ojciec trzylatek, mocno ściska moje palce.

    — Obydwie — mamrocze, a jego usta wykrzywiają się w podkówkę. Wyciągam dłonie by przyciągnąć jego drobną sylwetkę. Wtula się we mnie, na co oburzona Neve tupie nogą. Kątem oka zauważam zniszczoną zabawkę.

    Postawny zamek, który otwierał się w połowie i dawał dostęp do pokoi wewnątrz, został przełamany na pół. Domyślam się, że mój mały nerwus musiał podeptać plastikową konstrukcję, bo wszędzie walają się odłamki. Wzdycham pod nosem, bo nie ma szans, że wyrobię się na spotkanie z Deli. Głaszczę plecy chłopa, który kurczowo trzyma się moich ramion.

    — Rozmawiałem z mamą i może przyjść zająć się dziećmi jak wyjdziemy na kolację. — Zza moich pleców wyłania się uradowany Leonardo. Neve przysuwa się do niego i opiera głową o jego biodro. — Zadzwoń do Deli, żeby zabrała Marco.

    Skinam głową i odsuwam się od syna. Cmokam przelotnie jego policzek i proszę, żeby przeprosił swoją siostrę. Jest zbyt młody, abym tłumaczyła mu, że jego siostra w przyszłości znajdzie swojego księcia. Niechętnie odwraca się do siostry, buczy ciche przeprosiny i idzie do swojego pokoju.

    — Kupię ci nowy zamek, kochanie — oznajmiam Neve. — A teraz proszę, idź posiedź z bratem.

    Wywraca wzrokiem, jednak pomimo wyraźnego zdenerwowania rusza do pokoju brata. Rozbawiony Leonardo zachodzi mnie od tyłu i układa dłonie na moich ramionach. Masuje je delikatnie, wbijając swoje smukłe palce w spięte mięśnie. Unoszę głowę by spojrzeć na jego zrelaksowaną twarz. Jego ciemne włosy opadają na czoło, a brązowe oczy są delikatnie przymknięte.

    — Zadzwoń do Adeliny i włóż coś ładnego. — Ciche mruknięcie wydobywa się z jego gardło. Skinam głową, więc uśmiecha się ciepło i odchodzi, udając się do swojej sypialni. Nie sypiamy razem. Leonardo nie jest moim chłopakiem, czy narzeczonym. Cztery lata temu stwierdził, że mi pomoże. Zgodził się wychować ze mną bliźniaki i nawet z nami zamieszkać. Jesteśmy bardzo bliskimi przyjaciółmi, ale nie kochankami. Dzieci są za małe, żeby pytać dlaczego ich rodzice sypiają osobno. Nie czuję do Leo tego, co potrzeba, by nasza relacja przeszła na kolejny poziom. Poza tym, moje serce wciąż należy do pewnego dona.

    Godzinę później kończę swój makijaż. Jest delikatny, a mimo wszystko idealnie komponuje się z ciemną sukienką. Czarny materiał jest całkiem skąpy. Odkrywa moje plecy, ramiona i uda. Jest idealnie dopasowana i lekko wyzywająca, jednak to pierwsze wyjście od na pewno kilkunastu miesięcy. W wolnym czasie całkowicie oddałam się dzieciom.

    Do restauracji jedziemy Uberem. Nie jest to daleko, jednak obydwoje planujemy wypić po jednym drinku. Deli wraz z Marco czekają już przy wejściu. Palą papierosy i głośno się z czegoś śmieją. Gdy tylko wraz z Leonardo znajdujemy się w zasięgu ich wzroku, energicznie machają w naszym kierunku. Posyłam kierowniczce szeroki uśmiech i ciągnę Leo w ich kierunku. Obejmuje ramieniem mnie w pasie, a następnie przesuwa ją wyżej. Palce muskają moje nagie plecy, na co z jego gardło wydobywa się ciche warknięcie.

    — Co ty masz na sobie? — pyta ściszonym głosem. Marszczę brwi i zatrzymuję się w miejscu, by na chwilę zawiesić na nim spojrzenie.

    — Sukienkę — odpowiadam natychmiastowo. Nie miał szansy zobaczyć jej w domu, bo zarzuciłam na siebie beżowy płaszcz. Wieczory są chłodne, a ta restauracja ma stoliki umiejscowione przy samej plaży. Jest duże prawdopodobieństwo, że wyskoczymy jeszcze na szybki spacer.

    — Nie zdejmuj płaszcza.

    — Słucham? — Donośne parsknięcie opuszcza moje wargi. — Ugotuję się w nim.

    — To nie jest odpowiedni strój do restauracji, Noemi — warczy, odgarniając z czoła moje włosy. — Jeśli go zdejmiesz, wracamy do domu.

    Krzywię się, całkowicie zdekoncentrowana jego słowami. Uchylam wargi by mu odpowiedzieć, jednak w tym samym momencie podchodzi do nas Deli. Obejmuje mnie ciasno ramionami i chwali mój dzisiejszy wygląd. Chwilę później pojawia się Marco i cmoka przelotnie mój policzek. Momentalnie czuję, jak Leonardo zaciska mi palce na nadgarstku i przyciąga do siebie. Uderzam w jego bok, gdy ciasno oplata mnie ramieniem w pasie. Uśmiecha się zdradziecko do Marco i rusza w kierunku wejścia do restauracji.

    Początkowo wchodzi się do pomieszczenia przypominającego altanę. Jest tutaj biało, a ściany są praktycznie przeszklone. Przy drzwiach stoi wysoki brunet, który z uśmiechem zaprasza gości do środka.

    — Stolik dla czterech osób — oznajmia mój partner. Mężczyzna rozgląda się po sali, która znajduje się na otwartym patio i z politowaniem kręci głową. Wszystkie miejsca zajęte. Zrezygnowana odwracam się w kierunku Deli, na której twarzy gości ogromny zawód.

    — Zawsze możemy wziąć coś na wynos i zjeść na plaży — proponuję, na co Leonardo karci mnie spojrzeniem. — No co? Nie robiliście nigdy pikniku na plaży?

    — Nie przypominam sobie, ale chętnie posłuchałabym o twoim, kochanie — rzuca Adelina, wlepiając we mnie spojrzenie. Od razu w mojej głowie pojawia się wspomnienie randki z Vittore, na której czytał mi „Wichrowe Wzgórza" w akompaniamencie szumu oceanu. — Jest pan pewien, że nie znajdzie się jeden wolny stolik? Poradzimy sobie nawet przy dwuosobowym.

    Z przykrością stwierdza, że musimy poczekać, aż jacyś goście zwolnią dla nas miejsce. Wzruszam ramionami i wyciągam telefon by napisać SMS'a do mamy Leonardo. Rzadko kiedy zostaje sama z bliźniakami. Dzisiaj między nimi jest bardzo napięta atmosfera i nie mam pojęcia, czy da sobie z nimi radę. Ta dwójką potworków jest bardzo trudna do okiełznania.

    — Noemi? — Znajmy głos sprawia, że prawie upuszczam telefon. Znam tego mocny amerykański akcent. Z otwartymi szeroko oczami odwracam się, by wlepić spojrzenie w Gastona. Uśmiecha się i wyciąga w moją stronę dłonie, aby się do mnie przytulić. Kiedy tylko blondyn obejmuje mnie, ciasno przyciągając do swojego torsu, Leo chwyta za mój nadgarstek. — Tak dawno cię nie widziałem. Myślałem, że gniewasz się na mnie przez tą akcję w restauracji.

    — Coś ty, to nie była twoja wina. Poza tym, uratowałeś mi wtedy życie!

    — I sam je naraziłem. Przyszliście na kolację?

    — Taki był plan, ale brakuje miejsca. Tak w ogóle, co cię sprowadza do Marsali? — pytam, gdy w końcu przysuwam się do Leonardo.

     Pozwalam mu splątać ze sobą nasze palce, gdy morduje mojego znajomego wzrokiem.

    — Otwieram restaurację — odpowiada zadowolony. — Nie martw się o stolik. Na dachu jest jeszcze kilka, których jeszcze nie dopuściliśmy do użytku. Są na dziś zaplanowane dla wyjątkowych gości.

    Delia piszczy i wciska się pomiędzy mnie i Gastona. Z najszerszym uśmiechem jaki w życiu widziałam, dziękuje mu i pozwala prowadzić się na górę. Marco jedynie podąża za nimi, śmiejąc się pod nosem. Leo nie wydaje się być równie zadowolonym. Na jej twarzy gości grymas, a spojrzenie jest tak chłodne, że tracę ochotę na wspólne wyjście.

    Kręte schody prowadzą nas na dach. Jest ogrodzony szklanymi szybami, które ozdobione są lampkami w ciepłej barwie. Gaston wskazuje na stolik przy samym skraju. Zgarnia po drodze jeszcze cztery karty, które układa na środku stołu.

    — Zawołaj mnie, gdybyś jeszcze czegoś potrzebowała — oznajmia, gdy zajmuje jedno z wolnych miejsc. Skinam w odpowiedzi głową i zabieram się za przeglądanie karty.

    — A może zjadłbyś z nami kolację? — proponuje Adelina.

    — Nie — chrypie Leonardo. Gaston mierzy go spojrzeniem, a następnie wzrusza ramionami. Przeprasza Deli, tłumacząc się nadmiarem obowiązków i obiecuje, że dotrzyma nam towarzystwa podczas kolejnej kolacji.

    Głośne parsknięcie mojego partnera, po raz drugi działa mi już dziś na nerwy. Jednak nie przejmuję się tym, bo chcę cieszyć się tym wyjściem. Potrzebowałam go.

    Reszta też zajmuje miejsca przy stoliku. Każdy ochoczo chwyta za menu, które oferuje dania kuchni ameryki południowej, dokładnie tak jak obiecała Deli. Niepewnie błądzę wzrokiem po pozycjach, których nazw kompletnie nie rozumiem. Gdy zrezygnowana opuszczam kartę na stół, za moimi plecami pojawia się kelner.

    Kładzie przede mną niewielką karteczkę i odchodzi.

    Pierwszy czyta ją Leo. Zerka zza mojego ramienia zanim jeszcze zdążę ją podnieść.

    Jeśli nic nie przypadnie ci do gustu, nasz kucharz załatwi ci caponatę. Gaston

    Parskam śmiechem, bo przypomina mi się kolacja z próbowaniem menu restauracji w LA przed atakiem. Doskonale zdawał sobie sprawę jak bardzo chciałam ją wtedy zjeść, ale nam przeszkodzono. Kątem oka zauważam jak nozdrza Leo falują. Jest wściekły, co wyprowadza mnie lekko z równowagi. Odwracam się w jego kierunku i układam dłoń na jego barku.

    — Możesz się uspokoić?

    — Flirtuje z tobą na moich oczach — odpowiada z wyrzutem. — Nie widzi, że nie przyszłaś sama?

    — Nie robi tego — rzucam całkowicie przekonana. Jednak on mi nie wierzy. Kręci głową, zaciskając palce na kancie stołu. — A nawet jeśli, to co z tego? Nie jesteśmy parą, Leo.

    — A czym jesteśmy? Wychowujemy razem dwójkę dzieci. Mieszkamy pod jednym dachem, bawiąc się w idealną rodzinkę, będąc jednocześnie dla siebie nikim? Jestem i będę zazdrosny, bo każdy mężczyzna w twoim życiu może sprawić, że odejdziesz ode mnie wraz z Neve i Val'em — warczy oburzony.

    Delia jest zajęta rozmową ze swoim mężem, dzięki czemu nie zwracają na nas uwagi. Przekręcam krzesło tak, by siedzieć twarzą w twarz z brunetem. Jego spojrzenie pada na moje wargi, co wkurza mnie jeszcze bardziej.

    — Nie jesteś...

    — Nie jestem ich biologicznym ojcem, wiem. I właśnie dlatego każdy inny facet może mi je odebrać.

— Przecież wiesz, że Vittore...

    Nie kończę wypowiedzi, bo przeszkadza mi kelner. Uradowany staje pomiędzy nami i zbiera zamówienia. Kiedy przychodzi moja kolej proszę o caponatę, na co brunet posyła mi szeroki uśmiech. Deli zdziwiona moim zamówieniem przegląda ponownie kartę, więc rzucam tuż przed nią karteczkę. Unosi zaskoczona brwi i śmieje się, prosząc o uchylenie rąbka tajemnicy o mojej znajomości z właścicielem restauracji. I tak mija nam cały wieczór. Na swobodnych rozmowach w towarzystwie dobrego jedzenia i mocnego wina.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top